O czym teraz myślisz?

Tomasz Surdykowski

W powieściowych rozterkach Sally Rooney współczesność występuje raczej jako rekwizyt, rozwieszona w tle, na romansowym rusztowaniu

O czym teraz myślisz?

Jeszcze 2 minuty czytania

O czym teraz myślisz?

Nie zdążyłem otworzyć powieści „Normalni ludzie” irlandzkiej pisarki Sally Rooney, a już poczułem się onieśmielony. Na czwartej stronie okładki brytyjskiego wydania wymieniono liczne nagrody. W tekstach w prasie, które przeglądałem ukradkiem, pojawiały się słowa talent, młodość i objawienie. Słowa te wprawiają mnie w zrozumiałą melancholię.

Gdzieś mignęło mi też stwierdzenie, cytuję z pamięci, że takiej współczesnej powieści chcieliśmy i że chcieliśmy takich współczesnych bohaterów. My chcieliśmy? A czy ja chcę?

W „Normalnych ludziach” Sally Rooney opowiada życie uczuciowe dwójki młodych ludzi, Marianne i Connella, którzy ze szkoły średniej w prowincjonalnym irlandzkim miasteczku trafiają na studia humanistyczne w Trinity College. Opowieść rozciąga się na pięć lat drugiej dekady XXI wieku i przedstawiana jest jako współczesna, nawet jeśli niektóre detale – zatłoczone kawiarenki internetowe – wyglądają trochę starzej.

Marianne i Connell przez większość tekstu ustalają jedno przez drugie, co tak naprawdę ich łączy i jakiej przyszłości dla siebie chcą. Rozmowy prowadzą bez skrępowania, w domowych ciuchach, przekonani, że żaden czytelnik nie będzie podsłuchiwał:

O czym teraz myślisz? – pyta Marianne.
Odgarnia włosy za ucho.
O studiach – odpowiada Connell.
– Powinieneś się starać o miejsce na anglistyce w Trinity.

Sally Rooney, „Normalni ludzie”. Przeł. Jerzy Kozłowski, W.A.B., 304 strony, w księgarniach od lutego 2020

I tak dalej. Po pierwszych kilkudziesięciu stronach ogarnęła mnie czułość wobec tej dwójki. Przeczytane przeze mnie recenzenckie pochwały, pomyślałem, więcej wyrządziły im krzywdy niż przyniosły pożytku. Te dzieciaki nie brzmiały, jakby chciały mówić głosem pokolenia ani jakby chciały przekazać prawdę o współczesności. Te dzieciaki nie brzmiały, jakby chciały wziąć udział w uzdolnionej książce. Miały skromny plan, żeby znaleźć bliską osobę, z którą będą mogły jechać – jechać, bo większą część tras w tej powieści postaci przemierzają samochodem – przez życie. To plan skromny, ale trudny. Od początku zanosiło się na przeszkody.

Parę dzielą pieniądze rodziny. Społeczne różnice łagodzi z kolei wspólne obojgu poczucie wyobcowania – Connell wychował się bez ojca i jest jedynym z grona kolegów, który spędza czas na czytaniu, Marianne krzywdzą najbliżsi i nie potrafi odnaleźć się wśród rówieśniczek w szkole. Oboje szukają pomysłu na bliskość i seks w małym miasteczku.

Jeśli ten romans miałby dostać literackiego patrona, to powinien nim zostać Stendhal. Choć akcja rozgrywa się w drugiej dekadzie XXI wieku, nie zabrakło scen w bibliotece i kościele. Bohater w lekko rozpiętej koszuli pożycza od bohaterki książkę o istotnym problemie społecznym:

W zeszłym tygodniu poszedł za nią do gabinetu, gdzie próbowała znaleźć egzemplarz książki «Następnym razem pożar», żeby mu ją pożyczyć. Stał tam, przeglądając tomy na półkach, z rozpiętą pod szyją koszulą i poluzowanym szkolnym krawatem. Znalazła tomik i wręczyła mu, a on usiadł pod oknem i zaczął czytać tekst na czwartej stronie okładki.

Kilkadziesiąt stron dalej bohater doznaje egzystencjalnego wstrząsu na widok bohaterki:

Kościół w miasteczku, z witrażami w oknach, był niewielki, tchnął zapachem deszczu i kadzidła. […] Po przybyciu na miejsce ujrzał Marianne w przedsionku. Wyglądała jak dzieło sztuki sakralnej. Nikt nie ostrzegł go, że ten widok będzie dla niego tak bolesny, i miał ochotę zrobić coś strasznego, podpalić się albo wjechać samochodem w drzewo.

Podobne wybuchy egzaltacji i nieporozumienia związane z zazdrością i pieniędzmi są nieodłączną częścią romansowego repertuaru u Rooney. Po roku studiów Connell nie ma pieniędzy, żeby opłacić czynsz za mieszkanie w Dublinie przez lato. Zamierza zapytać Marianne, czy na kilka miesięcy mógłby zamieszkać u niej. Kiedy jednak dochodzi do rozmowy, unosi się dumą i nie zadaje tego jednego pytania. Marianne niczego się nie domyśla w porę, Connell wraca do rodzinnego miasteczka, związek się rozpada. Wyjaśnią to sobie czterdzieści stron później.

W tych rozterkach współczesność występuje raczej jako rekwizyt, rozwieszona w tle, na romansowym rusztowaniu. Wśród scen pojawia się pojedynek (choć bilardowy), pomoc zakrwawionemu partnerowi (choć w postaci kubka herbaty i dwóch banknotów), wreszcie rycerska odsiecz Connella (nawet jeśli to szorstka rycerskość chłopaka z przedmieść).

Równie ogólnikowo potraktowano przeżywanie tej powieściowej współczesności przez Marianne i Connella. Po co mają interesująco rozmawiać o świecie, skoro można ograniczyć się do napisania, że interesująco rozmawiali? Za anegdotę wystarczy słowo „anegdota”:

Rozmowy [z Marianne] sprawiają Connellowi przyjemność, często przybierając niespodziewany obrót i skłaniając go do wyrażenia myśli, których świadomie nie formułował nigdy wcześniej. Rozmawiają o powieściach, które czyta on, badaniach, które studiuje ona, o historycznym momencie, w którym obecnie żyją. 

Darmo wyczekiwałem tych niespodziewanych myśli i rozmów o historycznym momencie, w którym żyją Marianne i Connell. Tak jak zamiast pieszo wolą przemieszczać się samochodem i taksówkami, tak życie intelektualne postaci też cechuje zmysłowe lenistwo – zamiast przejść się samodzielnie, jeżdżą po świecie wygodnymi bon motami.

Całą energię powieści spożytkowuje seks i miłość dwójki bohaterów, resztę zaś Rooney napisała z rozczulającą naiwnością. Szef Marianne jest „chyba deweloperem czy kimś takim”. Uniwersytet i praca to miejsca, w których trzeba przeczekać na krześle do wieczornej imprezy czy spotkania. Wreszcie nawet to życie erotyczne i uczuciowe, które odciska się na książce przemocą i przez chwilę obiecuje wyzwolenie od konwenansu, ma zachowawczy finał. Nie ma potrzeby zdradzać więcej.

Jeszcze raz obejrzałem brytyjskie wydanie. Na pierwszej stronie okładki wydawca umieścił lakoniczną pochwałę z „Guardiana”: „Przyszły klasyk”. Przyszłym klasykiem „Normalni ludzie” nie są. To klasyk po prostu, tradycyjna historia miłosna. Żeby z powieści skorzystać, najlepiej przeczytać tę książkę naiwnie, bez większych oczekiwań. Wtedy wśród banałów błyśnie czasem kropla szczerości.