Introwertycy często są mistrzami muzyki ekstrawertycznej. To zadziwiające, jak często specjaliści od skupiania na sobie uwagi innych okazują się prywatnie osobami skrytymi. W biografiach Prince’a czy Elvisa Presleya, we współczesnych wywiadach z postaciami takimi jak Lady Gaga lub Lorde powraca obraz kogoś, kto potrafi być zwierzęciem scenicznym, by chwilę po zakończeniu koncertu stać się społecznym zwierzaczkiem, unikającym kontaktu wzrokowego z ludźmi rozentuzjazmowanymi jego twórczością.
Oprócz popu introwertyków istnieje też pop introwertyczny. Można go nazwać nie tyle nurtem, ile konwencją. Cechuje ją prywatność narracji i sposobu śpiewania – coś, co sprawia, że odbiorca, choćby stał w festiwalowym tłumie, ma poczucie, że wykonawca dzieli się z nim skrywaną tajemnicą. Nieważne, czy słuchamy folkowych nagrań Nicka Drake’a, italo disco Sally Shapiro czy indie-popu The xx. Wśród twórców tak różnorodnych da się uchwycić wspólnotę wyobcowania i melancholii, a przede wszystkim silną koncentrację na własnych przeżyciach, o których mówi się z dużą ostrożnością. Oczywiście piosenki zamknięte w sobie, jeśli mają być popem, muszą otwierać się na wielu różnych słuchaczy. Z obojętnością czy wręcz lekceważeniem przyciągać ich do siebie chwytliwymi melodiami.
Właśnie taki charakter mają wydane wiosną tego roku albumy Bałtyku i Normal Echo. Na pierwszy rzut oka tych artystów zdecydowanie więcej dzieli niż łączy. Różnią się doświadczeniem, inspiracjami, charakterem tekstów. Dawid Szczęsny (Normal Echo) to postać znana od lat wśród fanów elektronicznych brzmień, współtwórca duetu Niwea, człowiek, który od 2015 roku w swoich utworach odwołuje sie do synth-popu i zimnej fali. Pod pseudonimem Bałtyk ukrywa się natomiast Michał Rutkowski – ledwie osiemnastoletni autor piosenek inspirowanych tradycją amerykańskiego indie-folku. Wspólnym mianownikiem twórczości Szczęsnego i Rutkowskiego jest silny intowertyczny indywidualizm, umiejętność zaproponowania – w ramach bardzo dobrze znanej stylistyki – wyraźnie autorskiej propozycji.
Słowo „pop” w przypadku albumów Bałtyku może wydawać się nadużyciem. Dotychczasowe recenzje „Self-Help, Pt. 1” i „Self-Help, Pt. 2” omijają je szerokim łukiem, idąc tropem wskazywanych przez Rutkowskiego inspiracji. Postacią najczęściej przywoływaną w kontekście jego nagrań jest Phil Elverum, który na płytach Mount Eerie mierzył się na ostatnich, szeroko komentowanych płytach z doświadczeniem żałoby, układając na temat śmierci Bałtyk, „Self-help, Pt. 2”,
Opus Elefantum Collective 2019żony przejmujący cykl piosenkowych trenów. Formalna oszczędność, temat przepracowywania trudnych doświadczeń – to jednak wszystko, co łączy Bałtyk z Mount Eerie. Całkowicie odmienny jest stosunek Rutkowskiego do melodii – na ostatnich płytach Elveruma odgrywających drugorzędną rolę. Gdy natomiast słuchamy takich piosenek Bałtyku jak „Pillowsong”, „Give Life a Chance” czy „Dogville”, widać wyraźnie, jak indie folk splata się z avant-popem. To utwory starannie przemyślane pod względem budowania dramaturgii, aranżacyjnie i emocjonalnie skondensowane, w których bardzo ważna jest rytmiczność tekstu doskonale zgranego z muzyką.
Rutkowski śpiewa o myślach samobójczych, problemach z tożsamością płciową, dojmującym uczuciu samotności i niezrozumienia, tęsknocie za fizyczną i emocjonalną bliskością. Potrafi o tym wszystkim opowiadać w sposób niezwykle zdyscyplinowany. Słowa na albumach Bałtyku sprawiają wrażenie sprawozdań z bolesnej codzienności – zdają się oczyszczone z emocji, być może po to, by mogła wyrażać je przede wszystkim muzyka. To liryka pisana z introwertyczną wsobnością oraz precyzją. „Self-help (Panic)” rozpoczyna się deklaracją: „All of my friends want to kill themselves / And I can’t stop them / I somehow managed to stop myself”. Żadnego przegadania, taniego dramatyzmu czy nieprzekonujących metafor – wszystko w tym utworze jest na swoim miejscu.
W utworach Rutkowskiego ważne są również aluzje do ikon rocka i muzyki niezależnej. Początek „Therapy” stanowi parafrazę „I Watched The Film The Song Remains The Same” Sun Kil Moon, jednak od późnego Marka Kozelka ważniejszą inspiracją nagrań Bałtyku wydaje się ten najwcześniejszy – znany z przejmujących, nieśpiesznych opowieści. To, co klasycy sad-core’u rozpisywali na dziesięciominutowe, transowe ballady, Bałtyk nierzadko zamyka w formacie idealnie skrojonej pod radiowy format piosenki. Nie dziwi więc, że jego utworami zainteresował się Kayax, umieszczając „Death Is Not What I Fear” na playliście zawierającej nagrania obiecujących artystów. Porównując wydany w marcu tego roku „Self-Help, Pt. 1” z późniejszym o trzy miesiące „Self-Help, Pt. 2”, można odnieść wrażenie, że Rutkowski zmierza coraz wyraźniej w stronę kunsztownych, minimalistycznych piosenek, w których granie momentami wyciszenia, umiejętne wprowadzenie dyskretnych chórków i elektronicznych lo-fi ozdobników ujawniają niezwykły songwriterski talent. Obecne w tytułach z najnowszego wydawnictwa nawiązania do Davida Bowiego („God Knows I’m Good”) czy Iggy’ego Popa („Lust for Life”) nieprzypadkowo dotyczą artystów, którzy zdradzili w swojej karierze ogromną ilość gatunków, konwencji i form, pozostając jednak wierni zamiłowaniu do przebojowych melodii.
„Uspokoiłem się i zamknąłem się w pokoju” – tak dwa lata temu w wywiadzie dla radiowej Czwórki swoją muzykę komentował Dawid Szczęsny. Nagrania Normal Echo z jednej strony wpisały się wówczas w nurt oszczędnego synth-popu reprezentowanego przez Better Person i Błażeja Króla (Szczęsny zresztą zajmował się miksem nagrań tych twórców). Jednocześnie były propozycją wyraźnie osobną, opierającą się na uwodzeniu i odpychaniu słuchacza – proponowaniem mu czegoś kojącego i niepokojącego jednocześnie. Klawiszowe dźwiękowe pejzaże Normal Echo z jednej strony można by puścić w radiu między spokojniejszymi przebojami Papa Dance, Kapitana Nemo czy zespołu Rezerwat. Poczucie konwencjonalności zaburza jednak mocno oniryczne, niemal ambientowe tempo nagrań oraz wokal Szczęsnego – budujący swoje opowieści na granicy recytacji.
Przy tym wszystkim jego utwory miały wyraźnie popowy charakter. „Na tej płycie każda piosenka to jest hit” – mówił Szczęsny, dzieląc się dumą z utworów, których unikatowość polegała na wyważeniu proporcji między przystępnością melodii a katastroficznością atmosfery. Jego kolejną propozycję można nazwać kontynuacją „Kaskad”. Wydana w kwietniu tego roku epka „W pół” to zestaw sześciu utworów, które sprawdziłyby się idealnie jako dopełnienie jakiegoś neonoirowego serialu o bohaterze zmagającym się z trudną do rozwiązania sprawą, a jednocześnie trawionym przez poczucie wszechogarniającej melancholii.
Normal Echo, „W pół”,
Latarnia Records 2019Szczęsny proponuje opowieść o mieście. Wskazuje na to nie tylko zawarty w ostatnim utworze portret Warszawy, ale też charakter większości tekstów. Jego piosenki to historie pisane z perspektywy zbiorowości, nieokreślonego precyzyjnie „my”: „W panice się zbieramy / nie dowierzając słońcu („Słońce”), „Jesteśmy tu tylko z wygody / ręce pełne witamin” („Wysiłek”). Szczęsny śpiewa o kodach „niezrozumiałych dla przyjezdnych”, o przestrzeni, która działa według zmieniających się, ale i podporządkowanych określonemu rytmowi reguł. Z perspektywy outsidera patrzy na fascynujący organizm miasta. „W pół” to w jakimś stopniu portret tłumu stworzony przez kogoś, kto uczestniczy w jego świeckich rytuałach, ale pozostają one dla niego zawsze w jakimś stopniu niezrozumiałe, pociągające i odpychające jednocześnie.
Temat minialbumu, a jednocześnie styl nagrań Normal Echo znakomicie streszcza tytułowe „W pół”. To jedyny moment opowieści, w którym bohater ukazany jest w całkowitej samotności. Szczęsny wraca do zbanalizowanego obrazu romantycznego outsidera wpatrzonego w bezmiar kosmosu. Jednak oszczędność formy – językowej, a także muzycznej – sprawia, że utwór nie wydaje się pretensjonalny. Za pomocą leniwie rozwijających się syntezatorowych motywów, subtelnie wprowadzanych pogłosów, dzięki mistrzowskiemu poprowadzeniu melodii udaje mu się stworzyć utwór będący sugestywnym, eskapistycznym wyznaniem. Stosując malarskie analogie, można powiedzieć, że Szczęsny bierze postać z Caspara Davida Friedricha, ale ukazuje ją w stylu Edwarda Hoppera.
Według Susan Cain żyjemy w cywilizacji premiującej ekstrawertyków, choć jej najważniejsze osiągnięcia wynikają z introwertycznego namysłu ludzi, którzy przed politycznymi czy też religijnymi rewolucjami poświęcali długie godziny samotnym studiom bądź medytacjom. Bałtyk i Normal Echo to artyści pozornie wypisujący się z rzeczywistości, wybierający niszę, popowi eremici odwracający się od świata, by skupić się na zaprowadzaniu kruchego ładu w mikroświecie własnych emocji. To muzyczni i tekstowi asceci, którzy kumulacji bodźców przeciwstawiają kontemplację. Nie będzie żadnym zaskoczeniem, jeśli to właśnie oni okażą się po latach twórcami najbardziej inspirującymi.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)