Złota Jesień to nazwa ironiczna, ale niosąca ze sobą naprawdę poważne pytanie. Czy muzyka rockowa może być dziś czymś więcej niż podróżą do domu spokojnej starości, sentymentalnym wspominaniem dawno minionych czasów? Nawet najbardziej ostatnio docenioną polską grupę rockową, zespół Trupa Trupa, chwalono za granicą i u nas głównie za intrygujące nawiązania do klasyków. Na tle krajobrazu powszechnego zwątpienia w muzykę gitarową pojawiło się kilka lat temu środowisko nazywane „dziećmi Eufemii” (od zamkniętego rok temu warszawskiego klubu muzycznego). Z młodzieńczą naiwnością uwierzyło ono, że czas schyłku należy do niego.
Debiutancka płyta warszawiaków „Girl Nothing” sprawiła, że w języku powściagliwych zazwyczaj recenzentów zaroiło się od określeń opisujących stan naprawdę intensywnych doświadczeń: „najlepszy polski album gitarowy od lat” – pisał Marek Sawicki. To „rześki powiew w zatęchłej piwnicy krajowej muzyki gitarowej” – dodawał Jacek Świąder. Trudno się więc dziwić, że obcowanie z twórczością zespołu porównywano do uczucia „strzału w pysk”, a brzmienie grupy – do „gwałcenia gitary”. Trzeba przyznać, że muzycy Złotej Jesieni mieli świadomość tego, że ich wyjątkowość bierze się w dużym stopniu ze słabości konkurencji. Na pytanie, dlaczego w 2015 roku zostali zaproszeni na OFF Festiwal, Miłosz Cirocki odpowiedział: „Nie, że my jesteśmy jacyś zajebiści. Nie ma zespołów grających muzykę rockową w jakikolwiek nowy sposób”.
Nowatorskość Złotej Jesieni brała się na pewno z bezczelności. W oczy szybko rzuciły się także inne zalety muzyki zespołu. „Girl Nothing” polegało na niesłychanie intensywnym nakładaniu na siebie kolejnych warstw przesterowanego hałasu, wchodzących z sobą w intrygujące interakcje. Fascynowało również to, że pod kolejnymi riffami pulsowały naprawdę chwytliwe melodie. Można było odnieść wrażenie, że młodzi muzycy próbują pisać alternatywną historię gitarowej alternatywy, w której wczesny Iggy Pop współpracuje z Kevinem Shieldsem z My Bloody Valentine i Thurstonem Moorem (Sonic Youth). Warszawski zespół wymykał się gatunkowym szufladkom. Na noise byli zbyt punkowi, na punk rocka zbyt wysublimowani, można by ich skojarzyć z shoegaze'em, ale zamiast kreować wrażenie sennego rozmarzenia, stopniowo oczarowywać nastrojem, specjalizowali się w zaburzaniu tworzonej przez siebie atmosfery. Jeśli słuchając Slowdive czy My Bloody Valentine, mieliśmy wrażenie zanurzania się w dźwiękowym oceanie, to Złota Jesień serwowała raczej muzyczny waterboarding.
Wydana w 2016 roku epka „Czyściec” pokazywała, że zespół nie zamierza poruszać się w obrębie znanych z debiutu rozwiązań. Udało się na niej wzbogacić formułę grania, m.in. o loopy czy fragmenty saksofonowej improwizacji, ale przede wszyskim zaczęto śpiewać po polsku przewrotne w swej naiwności teksty Miłosza Cirockiego. Pośród gitarowego zgiełku opowiadały one o poczuciu spełnienia i błogości, mocniej akcentując kolejną zaletę grupy – poczucie humoru. Zwracało ono uwagę już w tytułach utworów („Nestlé Frutina vs Counter-Strike”), pojawiało się poprzez wprowadzanie elementów z jednej strony absurdu, z drugiej trywialności. Złota Jesień świetnie wpisała się w tradycję polskiego surrealistyczno-autoironicznego rocka, stając się kolejnym ogniwem ewolucji, której stadia wyznaczają dokonania Starych Singers, Ścianki, Karol Schwarz All Stars.
Złota Jesień, „W tobie nie jestem sobą”,
LADO ABC 2018Tegoroczny album „W tobie nie jestem sobą” na tle wcześniejszych propozycji grupy wydaje się najbardziej różnorodny, a jednocześnie wyjątkowo konsekwentny, jeśli chodzi o budowanie kolejnych kompozycji. O ile na „Girl Nothing” zmiany nastroju zachodziły w obłędnym tempie, dyktowane teoretycznie niemal niekiełznaną ekspresją, o tyle najnowsze utwory Złotej Jesieni wydają się znacznie bardziej klarowne. Oczywiście, nadal mają w sobie pierwiastek barbarzyńskiego uroku, ale to już momentami wręcz kunsztowny prymitywizm, wyższa szkoła zarządzania hałasem. W opublikowanej na stronie Lado ABC notce o płycie możemy przeczytać, że zespołowi zależało na tym, by bardziej „wodzić za nos i zaskakiwać”. Dla jej charakteru naprawdę kluczowa jest produkcja Marcela Gawineckiego. Pozwala zachować tak ważną dla zespołu szorstkość, a jednocześnie pogłębić brzmienie. Możemy wychwytywać wyraziste detale, które współtworzą dźwiękowe tło, a często wybijają się na pierwszy plan: głosy dziewczyn z zespołu Rosa Vertov w finałowej „Logicznej postaci”, sample z Deana Blunta (punkt kulminacyjny „Krainy dni”), a nawet smutne zawodzenie psa Macieja Sławskiego – suczki Nokii we fragmencie „Piekła”.
Być może słyszalna na płycie zmiana to efekt doświadczenia zdobywanego przez członków grupy, wśród których postacią najbardziej rozpoznawalną stał się w ostatnich latach Jakub Lemiszewski. W Złotej Jesieni jest gitarzystą lub basistą, dorzucającym czasem elektroniczne akcenty. Udziela się także w punkowych Gołębiach czy blackmetalowej Sierści. Przede wszystkim jest autorem bardzo chwalonych, odważnych, tanecznych albumów, takich jak zeszłoroczny „2017 [nielegal]”. Częstotliwość nagrywania przez Lemiszewskiego nowych albumów (w 2018 wydał już trzy) w jakiś cudowny sposób w ogóle nie wpływa na jakość jego muzyki. Przypomina tym postaci tego formatu co Macio Moretti czy Jakub Ziołek.
Niektóre utwory z „W tobie nie jestem sobą” można by wyobrazić sobie na debiucie zespołu, choćby singlową „Krainę dni”. To właściwie mogłaby być wizytówka grupy, z pozornie prymitywnym riffem, który, otoczony narastającym harmidrem dźwięków, zmierza w stronę serii gitarowych wyładowań. Ale już „Rzeka płynie dookoła” to niespotykane wcześniej dźwiękowe przypływy i odpływy, wywołujące skojarzenia z wczesną twórczością nowojorskiej grupy Black Dice, kompozycja wręcz kontemplacyjna – odważna próba wyjścia ze stereotypu zespołu kojarzonego z koncertowym szaleństwem. Po wysłuchaniu tego utworu nie ma wątpliwości, że Złota Jesień mogłaby fantastycznie odnaleźć się w konwencji słuchowiska; stworzyć, podobnie jak parę lat temu Ścianka, wspaniałe tło do głosowej interpretacji jakiegoś klasycznego literackiego dzieła. Fascynujące, a jednocześnie naprawdę odkrywcze w kontekście wcześniejszych nagrań grupy jest także „Piekło”. Wbrew tytułowi to najspokojniejszy utwór na płycie, a nawet rozmarzona piosenka ze świetnie zniekształconym wokalem, pokazująca, że Złota Jesień mogłaby w przyszłości nagrać album całkowicie pozbawiony jej znaku rozpoznawczego – intensywnego, przestrowanego hałasu.
Zespół czasem z premedytacją utrudnia słuchaczowi życie. Gdy napisałem do Miłosza Cirockiego z prośbą o udostępnienie tekstów piosenek (w przypadku „Czyśćca” ich fragmenty można było przeczytać na Bandcampie), odpisał, że nie zamierza ich nigdzie pokazywać, bo jest zwolennikiem wychwytywania pojedynczych słów i swobodnego dopowiadania znaczeń. Nie tylko z tego względu obcowanie z albumem „W tobie nie jestem sobą” zapewnia niezwykle dziś cenne doświadczenie obcości. To nie tyle rock eksperymentalny, co eksplorujący. Słuchając tej płyty, poruszamy bowiem się po omacku, szukamy znaczeń często niesłyszalnych słów i szukamy też właściwych słów na opisanie tego, czego doświadczamy, podążając za wyobraźnią i intuicją ludzi, którzy po raz kolejny wytrącili nas z równowagi.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).