Nieznośny ciężar wąsów
fot. mat. prasowe

10 minut czytania

/ Muzyka

Nieznośny ciężar wąsów

Piotr Szwed

Najsłynniejsi rockmani często maskują upływ czasu. Operacje plastyczne, koncerty i teledyski mają pokazywać, że dalej są emanującymi młodzieńczą witalnością bogami gitary. Muzycy Psychocukru wypisują się z tak rozumianego rock'n'rolla. Ich strategią jest demitologizacja

Jeszcze 3 minuty czytania

Ostentacyjna bezczelność, emanowanie pewnością siebie, m.in. poprzez image seksualnych samców alfa, otoczonych tabunem groupies, legendy o alkoholu i narkotykach... Wśród polskich zespołów rockowych ostatnich dwóch dekad może tylko Psychocukier próbował być zespołem rock'n'rollowym w starym, mocno maczystowskim stylu. Było w tym rzecz jasna sporo błazenady, ale nie tyle, by uznać twórczość łodzian i towarzyszącą jej otoczkę za formę ironicznego pastiszu, jaki uprawiali swego czasu Dick4Dick. Przede wszystkim dlatego, że muzyka autorów „Królestwa” była zdecydowanie na serio. Wyrażała wiarę w to, że wyraziste, energetyczne utwory, wynikające z tradycji punk, stoner i kraut rocka można zagrać po swojemu, naznaczyć je swoją wrażliwością, opowiedzieć nimi swoją historię o życiu w Łodzi przełomu XX i XXI wieku – miejscu tyleż fascynującym, co odrażającym.

Sasza Tomaszewski, Piotr Połoz i Marcin Awierianow przyzwyczaili do tego, że przy okazji wydawania kolejnych płyt lubią zapewnić publiczności i dziennikarzom coś ekstra – obrażali na blogu innych wykonawców albo organizowali sesję zdjęciową z nagimi modelkami. Tym razem zamiast prowokacji zdecydowali się na gest statecznych klasyków. Premierze piątej płyty – „Antypodów umysłu” – towarzyszy ukazanie się książki poświęconej zespołowi – „Psychonautów” napisanych przez Piotra Napresa. To trochę biografia, a trochę reportaż – historia pisana z perspektywy fana, który staje się kumplem muzyków, obserwując, jak przez kilka lat zmieniają się jako ludzie, radząc sobie z sukcesami i rozczarowaniami. Płyta i książka, choć można kupić je osobno, ukazują się również w pakiecie i tak właśnie najlepiej się z nimi zapoznawać. Szczególnie, że koncepcja albumu oraz idea opowieści mają ze sobą wiele wspólnego, w pewien sposób się uzupełniają.

„Antypody umysłu” to kolejna płyta Psychocukru, którą wydają Nowe Nagrania Mikołaja Bugajaka, szerzej znanego jako Noon. Występuje on też ponownie także w roli producenta. W 2013 roku na „Diamentach” skutecznie udało mu się przenieść na płytę koncertowe brzmienie zespołu – z punkową szostkością, a jednocześnie psychodelicznym rozmachem. Noon słusznie przyjął założenie, że absurdem jest wygładzanie bądź podrasowywanie nagrań zespołu zawdzięczającego swoją rozpoznawalność doskonałym koncertom. Z takim kierunkiem współgra pomysł konsekwentnie zrealizowany na najnowszej płycie – jest ona skonstruowana w taki sposób, że ma robić wrażenie nieoszlifowanego, nieco chaotycznego streamu z sali prób (w której zresztą została zarejestrowana). Pomiędzy utworami, a nawet w trakcie, słyszymy wypowiedzi muzyków, którzy spierają się na temat tego, jak mają wyglądać kolejne utwory, żartują, czasem wydzierają się na siebie. Ten chaos, wzbogacany tym razem dyskretną elektroniką Bugajaka, jest jednak starannie kontrolowany. W niedawnym wywiadzie dla Radia Afera Tomaszewski, Połoz i Awierianów żałowali, że na pierwszych dwóch płytach umieścili zbyt dużo piosenek, stwierdzili, że najchętniej zrobiliby z „Małp morskich” i „No More Work!” jeden album, pozbawiony słabszych fragmentów. Tym razem nie powtarzają błędów z przeszłości. „Antypody umysłu” to materiał starannie wyselekcjonowany – tylko nieco ponad pół godziny muzyki, która wciąga, zaskakuje, niepokoi. Psychocukier ma pomysł na to, jak zachowując część swojej tożsamości, poważnie ją przedefiniować.

Łodzianie stają się zespołem coraz mniej piosenkowym. Nieprzypadkowo ich obecnie najczęściej odtwarzanym utworem na Spotify jest „Świt”. Doskonały, stopniowo odkrywający się przed słuchaczem dźwiękowy pejzaż, który mógłby się sprawdzić w roli tematu filmowego. Główne rolę grają w nim gitara Tomaszewskiego oraz fortepian Łukasza Lacha (pojawiającego się gościnnie muzyka i wokalisty innego łódzkiego zespołu – L.Stadt). Równie interesująca jest „Fuga”, oparta na riffie, którego prostota a jednocześnie patetyczność mogą się kojarzyć z tytułowym utworem z pierwszej płyty Black Sabbath. Ten motyw jest jednak tylko elementem dusznej, klaustrofobicznej struktury, opartej na repetytywnej, nieco industrialnej grze sekcji rytmicznej. W kontekście twórczości Psychocukru często przywoływano Iggy'ego Popa. Można powiedzieć, że to znów jest dobry trop. Wcześniej utwory łodzian mogły kojarzyć się z albumami The Stooges, obecnie bliżej im, także przez udział Mikołaja Bugajaka, do atmosfery płyty „The Idiot”, stworzonej przez duet Pop – Bowie, przełomowego połączenia industrialu, ambientu, popu i rocka, stanowiącego opowieść o coraz bardziej mechanizującym się świecie.

Psychocukier, Antypody umysłu, Nowe Nagrania 2018Psychocukier, „Antypody umysłu”,
Nowe Nagrania 2018
Z refleksyjną, pesymistyczną atmosferą budowaną przez utwory instrumentalne zgadzają się piosenki. Momentami zimnofalowe, np. świetnie wyrażające nastrój zmęczenia i zniechęcenia towarzyszącego snuciu się po przytłaczającym mieście „Sad&Pretty”. Gdy przez moment wydaje się, że w „Daj mi serce” wraca stary, zawadiacki Psychocukier, to zdajemy sobie sprawę, że wraca z rock'n'rollową elegią, opowieścią o emocjach, które zdarzają się być może ostatni raz. Nowe piosenki próbują nazywać nowe doświadczenia. Nie wychodzi to zawsze najlepiej pod względem tekstowym. Można odnieść wrażenie, że do Psychocukru dużo bardziej pasowały przewrotne, mocno związane codziennością zabawy słowem, które chwalono przy okazji „Królestwa”. Połoz i Tomaszewski tamtą stylistkę czuli znacznie lepiej; gdy dziś próbują mierzyć się z poważniejszą tematyką, często robią to nieporadnie. Dobrze jednak, że starają się wychodzić ze strefy komfortu. „Cantus cycneus” to liryczne przyznanie się do zwyczajności – wyrażone w bardzo prostej formie: „tak jak ty jestem sam, do twych ust płyną łzy, tak jak ty, czuję lęk i wstyd”. Gdy w pewnym momencie tej piosenki cichną przesterowane gitary, słyszymy, jak rozmowa na próbie zmienia się w dworowanie z tego utworu. Można wychwycić komentarz: „teksty macie naprawdę, już «Tabakiera» jest naprawdę lepsza”.

Temat zmian wywołanych upływem czasu wydaje się też najważniejszym wątkiem „Psychonautów” Piotra Napresa, książki ciekawej choćby z tego powodu, że poświęconej zespołowi wciąż dość niszowemu. Nie znajdziemy w niej podstawowego schematu ukazującego drogę do sukcesu, bo mówienie o nim w przypadku Psychocukru jest mocno problematyczne. Choć tworzenie muzyki na własnych zasadach zapewnia uznanie dziennikarzy i szacunek oddanej publiczności, to cały czas jest dość heroiczną walką – o kolejny koncert, kolejną płytę, o to, jak pogodzić funkcjonowanie zespołu z nowymi obowiązkami – pracą, stałym związkiem, rodziną. Napres opowiada historię Psychocukru w sposób bardzo osobisty ukazując, jak znajomość z Tomaszewskim, Połozem i Awierianowem wpłynęła na to, kim obecnie jest. Jego droga splata się z drogami muzyków, by potem znów się rozejść. W pewnym momencie autor przytacza swoją rozmowę z Piotrem Połozem na temat tęsknoty za dawnym, beztroskim życiem. Basista rozgląda się wokół siebie, przypatruje się twarzom stałych bywalców klubu DOM i pyta retorycznie: „do czego tu wracać?”.

Piotr Napres, Psychonauci, Nowe Nagrania 2018Piotr Napres, „Psychonauci”,
Kosmos Kosmos / Nowe Nagrania 2018
Notując takie spostrzeżenia, Napres pokazuje, jak marzenia o karierze zderzają się z rzeczywistością, wykonuje kawał świetnej, reporterskiej roboty. Niestety przekonujące fragmenty mieszają się w tej książce z czystą grafomanią. Szczególnie drażniący jest w „Psychonautach” czarno-biały podział na wrażliwych, prawdziwie nonkonformistycznych artystów i zły świat, który sprzysiągł się przeciw nim, by „zmielić ich uczucia w wielkiej, krytycznej maszynce do mięsa”. Dziennikarz zadający niewłaściwie pytanie, to „bezmózg z radia”, sceptyczny ksiądz od razu staje się „klechą”; ciarki zażenowania przechodzą po plecach, gdy czytamy o „faszystach z urzędu miasta” burzących zabytkową fabrykę, w której znajdowała się sala prób Psychocukru, a potem wznoszących na jej gruzach „świątynię konsumpcji o bezczelnej nazwie «Sukcesja»”. Napres nie ukrywa, jak bardzo gardzi ludźmi o „prostej mentalnej proweniencji”. Probuje być reprezentantem bohemy, jednocześnie poruszając się w obrębie klisz stylistycznych egzaltowanego licealisty.

Na szczęście od tej pretensjonalności całkowicie wolne są „Antypody umysłu”. Piąty album łodzian to w dużym stopniu muzyczna demitologizacja. Najsłynniejsi rock'n'rollowcy często maskują upływ czasu. Operacjami plastycznymi, koncertami, teledyskami, które mają pokazywać, że starzenie się ich nie dotyczy, że dalej są emanującymi młodzieńczą witalnością bogami gitary. Muzycy Psychocukru wypisują się z tak rozumianego rock'n'rolla. Przede wszystkim dlatego, że upływ czasu czynią tematem, postanawiając przyjrzeć się sobie i dźwiękowo odzwierciedlić dojrzałość – wraz z jej pięknem, ale i nieznośnym ciężarem odpowiedzialności. Ta płyta, szczególnie gdy połączyć ją z lekturą książki Piotra Napresa, w pewnym sensie jest spojrzeniem w lustro. Tomaszewski i Połoz stają przed nim i widzą, że wąsy, które były wcześniej oznaką trochę zgrywy, trochę siły, trochę męskości, teraz są po prostu wąsami – wąsami facetów w średnim wieku.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).