Gatunki wskrzeszone
Oxford Museum of Natural History, fot. Neil Turner / CC BY-SA 2.0

11 minut czytania

/ Ziemia

Gatunki wskrzeszone

Martyna Dziadek

Inwestorzy z entuzjazmem rzucili pieniądze na badania, które obiecują wskrzeszenie ptaka dodo. A tymczasem wciąż wycinamy lasy, sadzimy monokultury, stosujemy pestycydy i herbicydy, zabieramy dzikim zwierzętom przestrzeń, toniemy w plastiku i betonie

Jeszcze 3 minuty czytania

Wszyscy pewnie widzieli kultowy „Jurassic Park” Stevena Spielberga z 1993 roku, którego scenariusz powstał na podstawie książki Michaela Crichtona. W końcu ta blockbusterowa produkcja doczekała się kolejnych sześciu części, w 2018 roku odpalono grę „Jurassic Park Evolution”, a merchandising całego znaku towarowego ma się tak dobrze, że kiedy tylko wejdziecie do pobliskiej Biedronki czy Lidla, z pewnością znajdziecie coś z Raptorem.

Powstanie pierwszej części „Jurassic Park” było w pewnym sensie odpowiedzią popkultury na to, co działo się wówczas w nauce. To w latach 90. stworzono możliwość zautomatyzowanego odczytywania odcinków DNA. Pamiętacie pierwsze sceny z filmu, kiedy Alan Grant mówi: „Nie cierpię komputerów”? Zaraz potem te same komputery pokazują odtwarzanie sekwencji nukleotydów, z których zbudowane są odcinki DNA. To właśnie dzięki tym odkryciom, zezwalającym na odtworzenie genomu „każdej żywej istoty”, w latach 90. pojawiły się pierwsze obietnice wskrzeszania wymarłych gatunków – w tym rozbudzających wyobraźnię dinozaurów.

Historia opowiadana przez Spielberga jest prosta: pobranie materiału DNA ze szczątków jest wyjątkowo trudne, materiał genetyczny niszczy się bowiem pod wpływem czasu i warunków środowiskowych. Dyrektor Parku Jurajskiego jest jednak szczęśliwcem – grupa badaczy i paleontologów znajduje ciało komara, które zastygło w bursztynie. Ten sam komar, atakując i pobierając krew żyjących miliony lat temu dinozaurów, przechował w swoim ciele ich DNA (jak to się stało, że w ciele jednego komara odkryto DNA wszystkich możliwych dinozaurów – tego fabuła filmu nie tłumaczy). Alan Grant może wtedy stwierdzić: właśnie straciliśmy pracę, paleontolodzy są niepotrzebni, wymarłe gatunki już nie istnieją. Innymi słowy: jesteśmy w stanie odtworzyć świat, który zniknął.

Film Spielberga to jeden z największych sukcesów komercyjnego kina, który sprawił przy okazji, że fantazje na temat wskrzeszania gatunków stały się powszechne. Nagle wszyscy staliśmy się dziećmi podróżującymi po muzeum historii naturalnej, gdzie napędzani nieskrępowaną siłą wyobraźni ożywiamy szkielety pterodaktyla, płetwala, mamuta czy alki olbrzymiej.


Tymczasem nauka dostarczała kolejnych odkryć podsycających wyobraźnię. W 1996 roku sklonowano owcę Dolly, która zmarła po siedmiu latach w wyniku powikłań rozwojowych oraz choroby płuc. W 2003 roku wskrzeszono wymarły gatunek koziorożca pirenejskiego (Capra pyrenaica pyrenaica) – niestety koźlę zmarło po kilku minutach ze względu na problemy z oddychaniem. Pomimo porażek, jakie świat nauki ponosił w dyscyplinie wskrzeszania zdrowych osobników, nadzieje dotyczące przywracania do życia coraz większych ssaków żyjących wieki temu pozostają aktualne. Warto przy tym zaznaczyć, że im większy dystans czasowy od momentu wymarcia danego gatunku – tym trudniej odnaleźć nieuszkodzone DNA, nie mówiąc już o żywych komórkach, które najskuteczniej można wykorzystać w ożywianiu gatunków. Tu spoiler alert: wskrzeszenie żyjących miliony lat temu dinozaurów jest zatem czystą mrzonką. Pozostawmy więc wyspę doktora Hammonda z boku – to, że nie zobaczymy żywego triceratopsa, jeszcze nie oznacza, że możemy zbagatelizować znaczenie „Jurassic Park” dla współczesności.

Sen demiurga

To właśnie na film Spielberga powoływał się w niedawnym wywiadzie dla „Rolling Stones” Ben Lam, CEO firmy Colossal Bioscences: „Jako 11-latek pomyślałem: co by było, jeśli dinozaury mogłyby być prawdziwe?”. I dalej dodawał tryumfalnie: „Teraz, w partnerstwie z doktorem Georgiem Churchem z Harvardu i ponad setką naukowców z Colossal, jesteśmy już o krok od ponownego ożywiania (de-ekstyncji) zwierząt, tak jak robiono to w »Jurassic Park«”.

Firma Colossal Bioscences, której współtwórcą jest Lam, ogłosiła na początku tego roku, że zamierza wskrzesić ptaka dodo. Amerykański start-up zebrał już DNA, na którego podstawie chciałby odtworzyć materiał genetyczny wymarłego ptaka z Mauritiusu. Co ciekawe, przedstawiciele firmy bioinżynieryjnej twierdzą, że ich celem nie jest wskrzeszanie samo w sobie ani zdobycie kapitału, ale możliwość rozwoju i postęp nauki.

Należałoby zapytać: dlaczego akurat ptak dodo? Przecież według europejskiej katalogizacji i systematyki nic w nim szczególnego. Gatunek: dront dodo. Rodzina: gołębiowate. Miejsce występowania: Mauritius. Kategoria zagrożenia: wymarły. Tego rodzaju taksonomie ze scjentystycznym i encyklopedycznie beznamiętnym sposobem komunikacji pomijają jednak coś istotnego: przyczynę. Otóż ptak dodo wymarł w XVII wieku w wyniku kłusownictwa przybyłych na wyspę Holendrów, a także przez towarzyszące kolonizatorom szczury oraz świnie. Ptaki dodo, podobnie jak alki olbrzymie (które także wymarły przez kłusownictwo), były nielotami. Przez wieki na wyspie nie było żadnych drapieżników, przed którymi ptaki te musiałyby uciekać w górę, a zatem nie ewoluowały lotnych zdolności. Kiedy więc takie drapieżniki nagle się pojawiły, nieloty dodo szybko wyginęły. Od tamtej pory dront dodo stał się symbolem wymierania, spowodowanego przez procesy modernizacyjne i kolonizację, które napędzały ekstensywny charakter grabieży dóbr wszelakich oraz przyśpieszały degradację środowiska.

Część zamiast całości

Wybranie przez Colossal Bioscences właśnie ptaka dodo jest niewątpliwie chwytem PR-owym. Chwytem, dodajmy, niezwykle skutecznym, o czym świadczy ilość otrzymanych dotychczas funduszy (ponad 100 milionów dolarów) oraz pozyskanie szerokiego grona inwestorów (w tym celebrytów).


Narracyjna siła owego chwytu wiąże się z tak zwaną logiką synekdochy, według której jeden gatunek (w tym przypadku dront dodo) podstawiany jest w miejsce „zagrożonych gatunków” w ogólności. Pisała o tym Ursula K. Heise w książce „Imagining Extinction: The Cultural Meanings of Endangered Species”. Jak wskazywała badaczka z Uniwersytetu Kalifornijskiego, narracyjna nośność gatunków symboli ma się dobrze, bo zastępują one w imaginarium społecznym pojęcie wymierania wszystkich gatunków w ogóle. Logika synekdochy działa zatem na różnych poziomach oraz skalach: jeden gatunek równa się całości, jedno wymieranie równa się zanikowi bioróżnorodności.

Heise takie nośne medialnie gatunki nazywa „bohaterami” (ang. hero) albo „gatunkami flagowymi” (ang. flagship species). To zwykle większe ssaki cenione ze względu na ich „charyzmę”, a także sposób oddziaływania w kulturze (pewnie najlepszym przykładem jest niedźwiedź polarny samotnie dryfujący na równie samotnej krze). Owa „charyzmatyczność” polega między innymi na tym, że są to gatunki, które stały się męczennikami kolonizacji i modernizacji. Tego rodzaju wybiórcza reprezentacja wiąże się z kolei z tym, że w opowieściach o ginięciu gatunków i zagładzie ekosystemów nie dostrzegamy zwykle innych aktorów: grzybów, mniejszych ssaków, owadów czy płazów.

PR-owcy firmy Colossal Bioscence doskonale wiedzą, że aby zdobyć inwestorów, należy odwołać się do symbolu wymierania gatunków, jakim niewątpliwie jest ptak dodo. Zresztą kiedy kilka lat temu Ben Lam, CEO start-upu, ogłaszał światu postanowienie wskrzeszenia mamuta włochatego (kolejnego „flagowego gatunku”), stwierdził: „Nigdy wcześniej ludzkość nie była w stanie wykorzystać mocy tej technologii do odbudowy ekosystemów, uzdrowienia naszej Ziemi i zachowania jej przyszłości poprzez przywrócenie wymarłych gatunków zwierząt”. W słowach tych pobrzmiewa właśnie logika synekdochy: wskrzeszenie mamuta włochatego oznacza uzdrowienie „naszej Ziemi”. Problem w tym, że zarówno mamut włochaty, jak i ptak dodo to zaledwie wierzchołki góry lodowej; emblematy, które zakrywają całość, jaką jest masowe wymieranie – tu i teraz.

Sam postulat wskrzeszenia to jedno, jednak odbudowanie całego biotopu, w którym owe gatunki mogłyby żyć – to zadanie wydaje się już niemożliwe w dobie postępujących zmian klimatycznych, które nazywamy antropocenem.

W cieniu antropocenu

Wśród wyznaczonych przez grupę badawczą „Stockholm Resilience Centre” pod przewodnictwem Johana Rockströma dziewięciu „granic planetarnych” – rozumianych jako punkty, których nie powinniśmy przekroczyć, aby nie zachwiać planetarnej równowagi – znalazła się też utrata bioróżnorodności. Tymczasem liczba gatunków, które wymierają każdego roku, już dawno przekroczyła granicę stabilności – żyjemy w epoce szóstego wymierania. Jego przyczyną nie jest jednak ani zderzenie z meteorytem, ani ewolucja sprawiająca, że jedne gatunki wymierają, gdyż nie są odpowiednio przystosowane. Szóste wymieranie spowodowane jest przez działalność człowieka, który zakwasza oceany, zanieczyszcza atmosferę i diametralnie zmienia grunty. A to wszystko w błyskawicznym tempie od czasów wielkiej rewolucji przemysłowej, a zatem przez okres niecałych 300 lat.

To zrozumiałe, że chcemy odwrócić tę tragiczną passę. Czym innym jest jednak wyszukiwanie materiału genetycznego i odtwarzanie genomu konkretnych gatunków, a czym innym odtwarzanie biotopu, w którym dane gatunki mogłyby żyć. Obrońcy biotechnologicznego skrzydła nauki mogliby zapewne powiedzieć, że nauka ma być wizjonerska, a wiele projektów się nie udaje, bo taka jest cena wiedzy i postępu. Trudno jednak uwierzyć narracji o zbawczej mocy wskrzeszania gatunków, która miałaby rzekomo odbudować bioróżnorodność oraz „uzdrowić naszą Ziemię” (jak wyraził się CEO firmy Colossal Bioscences), jeśli wciąż uprawiamy business as usual.

Z oddalenia wygląda to mniej więcej tak: wycinamy lasy, sadzimy monokultury, stosujemy pestycydy i herbicydy, kierujemy się nadprodukcją, zabieramy dzikim zwierzętom przestrzeń, toniemy w plastiku i betonie. Ale od czasu do czasu inwestorzy i celebryci rzucają trochę pieniędzy na badania, które obiecują wskrzeszenie ptaka dodo czy mamuta włochatego.

Wyobraźmy sobie jednak, że te obietnice udaje się spełnić, a w laboratorium pojawiają się wskrzeszone ptaki dodo. Co się z nimi dzieje? Nie wiem, co wasza wyobraźnia widzi dalej, ale według mnie prędzej czy później trafiają one do zoo na modłę Parku Jurajskiego, a ktoś na kształt Donalda Gennaro z filmu Spielberga węszy w tym niezły biznes. Do parku masowo zmierzają turyści z całego świata. Helikopterem, samolotem, promem? Proszę bardzo. Dziś w gratisie puszka coli i kupon na burgera. A może do tego zestaw z maskotką dodo do tego? Aplikacja „nakarm ptaka dodo” dostępna za jedyne 10 dolców miesięcznie? Poza granicami parku wciąż trwa szóste wymieranie gatunków, ale przez chwilę nikt nie musi się tym przejmować.