Dziury w całym
Hałda w Siemianowicach Śląskich / fot. Marta Tomczok

18 minut czytania

/ Ziemia

Dziury w całym

Marta Tomczok

W ostatnich dwóch latach ziemia zapadała się w Trzebini trzynaście razy. Częstotliwość takich zdarzeń narasta. Tak jakby ziemia zaczęła wszystkimi swoimi porami coś ludziom mówić

Jeszcze 5 minut czytania

3 lutego 2023 roku o godzinie 15.30 straż pożarna otrzymała zgłoszenie o powstaniu kolejnego zapadliska w Trzebini, tym razem na środku stadionu Górnika Siersza. Nikt nie został poszkodowany. Stadion znajdował się pod grubą warstwą śniegu. Ćwiczyła na nim jedna osoba. Zapadlisko o wymiarach dziesięć metrów średnicy i pięć metrów głębokości zostało natychmiast zasłonięte metalowymi płytami. Gdyby na stadionie odbywał się mecz, na środku boiska znajdowałoby się co najmniej dwadzieścia osób.

31 grudnia 2022 roku, w sylwestra, ziemia zapadła się na terenie ogródków działkowych przy ulicy Jana Pawła II w Trzebini. Dziura miała około dwóch metrów średnicy.

25 grudnia 2022 roku, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, późnym wieczorem powstało zapadlisko przy ulicy Górniczej. Szerokość: cztery na cztery metry, głębokość: sześć metrów.

20 września 2022 roku o godzinie 7.00 na cmentarzu przy ulicy Jana Pawła II powstał potężny lej o rozmiarach dwadzieścia na dwadzieścia metrów oraz głęboki na dziesięć metrów. Pochłonął pięćdziesiąt grobów. Z trumien wypadły ciała. Grobów nie ekshumowano, a dół zasypano, tworząc w jego miejscu wielką zbiorową mogiłę. Rejon cmentarza był zagrożony zapadliskami od co najmniej kilkudziesięciu lat. Jednak nigdy wcześniej nie doszło do tak wielkiej katastrofy.

13 września 2022 roku tuż przy blokach mieszkalnych i garażach na osiedlu Gaj pojawiła się dziura o wielkości trzech metrów. Na szczęście nie pochłonęła ludzi ani samochodów.

23 listopada 2021 roku pojawił się potężny krater na ogródkach działkowych przy ulicy Jana Pawła II. Wessał dwadzieścia tui, huśtawkę i konstrukcję basenu. Po raz pierwszy zapadlisko przybrało tak potężne rozmiary (8 metrów średnicy, 5 głębokości), porównywalne do uderzenia meteorytu, i tak publiczny charakter. Latem 2021 roku wnuki właściciela ogródka obchodziły w tym miejscu urodziny. Na sąsiednich ogródkach często bawiły się dzieci.

W latach 2021–2022 ziemia zapadała się w Trzebini trzynaście razy. Zgodnie wskazywano winowajcę – zamkniętą w 2001 roku i zalaną kopalnię Siersza. Oprócz zapadlisk coraz częściej pojawiały się groźby podtopień. Newralgicznym miejscem stał się nieczynny, wypełniony wodą kamieniołom Skała w oddalonym o pięć kilometrów od Trzebini Chrzanowie, w którym woda zaczęła się podnosić średnio trzydzieści centymetrów na miesiąc. Zalany mógł zostać teren pobliskiej szkoły.

Pustki

Problem zapadlisk w Trzebini sam przypomina zapadlisko. Im głębiej drążyć, tym więcej warstw odsłania. Pod koniec maja 2010 roku w tej samej okolicy, na osiedlu Siersza, pojawiło się gigantyczne zapadlisko o głębokości dwudziestu metrów – blisko ogródków i domów. Wtedy jednak pamiętano, że w tym miejscu jeszcze niedawno okoliczna kopalnia wydobywała węgiel, bo stała tam tak zwana podsadzkownia. Świeże były także traumy mieszkańców związane z zapadliskami z 2006 roku przy ulicy Górniczej – tej samej, która została podziurawiona w ubiegłym roku. Sprawę oddano do sądu, ale Kompania Węglowa, podmiot odpowiedzialny wówczas za zniszczenia, uniknęła kary, a nowo powołana Spółka Restrukturyzacji Kopalń uznała, że nie jest za nic odpowiedzialna.

Zapadliska w Sierszy powstawały już wcześniej, ale w okolicach leśnych i mniej uczęszczanych, na uboczu. Nie zagrażały ludziom ani ich decyzjom budowlanym, nawet jeśli osiągały potężne rozmiary, jak to w okolicy Koziego Brodu o głębokości dwudziestu metrów i o długości stu dwudziestu metrów. Jak bardzo pomocna w tym względzie bywa ludzka niepamięć, pokazuje rzadko wyświetlany materiał telewizyjny Polsatu, który ktoś kiedyś, nie myśląc, jak bardzo się dziś przyda, umieścił na kanale YouTube. Widać na nim walkę KWK Siersza o przetrwanie w czasach restrukturyzacji górnictwa pod koniec lat 90. Ilustrując powiedzenie „tonący brzytwy się chwyta”, telewizja pokazywała zapasy kopalni z miejskim żywiołem: pękające domy i ściany, tynk w zupach, obniżone budynki, przerwane gazociągi i szamba wessane przez ziemię. Kopalnia w poszukiwaniu złej jakości węgla schodziła dwieście metrów w dół i fedrowała pod osiedlem Wodna. „Te domy nie wytrzymają tego. Zawalimy się” – mówili do kamery mieszkańcy. Mówili prawdę. Kopalnia jednak robiła swoje.

Płytka eksploatacja w Sierszy trwała od dziesiątków lat. Ta najbardziej wysunięta na wschód Górnośląskiego Zagłębia Węglowego i odizolowana od pozostałych zakładów wydobywczych kopalnia, założona na początku XIX wieku przez księżnę Izabelę Lubomirską, należała jednocześnie do kopalń fedrujących tuż pod powierzchnią. Pod wpływem zawału skał w górniczych wyrobiskach, a także sufozji, czyli wymywania zalegających tu piasków, zaczęły powstawać zapadliska i leje. Jedyne, co może dziwić w przypadku zapadlisk w Trzebini, to ich narastająca częstotliwość. Tak jakby ziemia zaczęła wszystkimi swoimi porami coś ludziom mówić.

Trupie pola

W powieści Haruki Murakamiego „Norwegian Wood” bohaterowie rozmawiają o straszliwej dziurze znajdującej się w sąsiedztwie lasu. Dziura nie jest wielka, jest za to głęboka. Gdy się do niej spojrzy, widać prawdziwą czeluść, prawie dno piekieł. Najbardziej na świecie bohaterowie boją się wpaść do dziury, a ponieważ nikt nie wie, gdzie dokładnie się ona znajduje, wpaść do niej łatwo. Jedynym sposobem, by tego uniknąć, jest niezbaczanie z głównej ścieżki. Ale co to może oznaczać, tego bohaterowie Murakamiego nie wiedzą.

Bieruń, łańcuch hałdowy Paciorkowice / fot. Marta TomczokBieruń, łańcuch hałdowy Paciorkowice / fot. Marta Tomczok

Wielką wypartą dziurą polskiej literatury pozostaje zapadlisko, w którym popełnia samobójstwo Tomasz Judym. Powstało po płytkiej eksploatacji kopalni Reden w Dąbrowie Górniczej. W opisie Stefana Żeromskiego wygląda podobnie do zapadlisk w Trzebini – lej jest zwrócony wierzchołkiem w dół, ma głębokość dwudziestu metrów i powstał w wyniku zawalenia się wierzchnich warstw piaskowca oraz łupku. Na brzegu zapadliska rośnie jeszcze sosna, wczepiająca się w ziemię tylko jednym korzeniem (drugi urwał się i osunął). Sosna nie jest wcale symbolem rozdarcia bohatera – jak chciały pokolenia polonistek i polonistów w polskich liceach. Żeromski zawarł w tym obrazie zupełnie inne znaczenie. „Tak ją dzieje kopalni rozdarły na dwoje”. Gdy Judym leży już w zapadlisku i umiera, widzi jeszcze kapiącą żywicę i słyszy pracę maszyn. Czy tak można sobie wyobrażać piekło?

Znacznie ciekawsze wydaje się jednak, dlaczego polskie społeczeństwo o pochodzeniu tego zapadliska na całe lata zapomniało. Choć było wiadomo, że takie dziury powstają, to nikt nie chciał się nimi na poważniej zajmować i jak w powieści Murakamiego nikt nie wiedział dokładnie, gdzie one są i jak ich unikać. Utrwalony w PRL wizerunek szkód górniczych sprowadzano najczęściej do pęknięć w tynku bądź obniżeń terenu. O zapadliskach lepiej było nie mówić, by nie straszyć społeczeństwa tym, że pod wpływem działalności górnictwa węgla kamiennego w końcu wszyscy zapadniemy się pod ziemię. W efekcie musiało to poskutkować takimi przypadkami jak w Trzebini, a jeszcze wcześniej w Chrzanowie, Olkuszu, na Dańdówce w Sosnowcu , w Chorzowie, Chwałowicach, Gierałtowicach, Szczygłowicach czy w Bytomiu.

Nie zawsze tak było. Poemat „Polonia irredenta” Andrzeja Niemojewskiego, pracującego na przełomie XIX i XX wieku w Sosnowcu, otwiera przerażająca wizja trupich pól, czyli ziemi zniszczonej płytką eksploatacją węgla. „Pól – pisze poeta w «Przypiskach» do wierszy – spod których wydobyto węgiel systemem rabunkowym, przez wiele lat uprawiać nie można z powodu ustawicznego zapadania się poziomu”. Takie miejsca oznaczano tablicami z trupimi główkami, żeby ludzie przypadkiem nie weszli na grząski grunt i nie wpadli do dziury. Niemojewski nazywał je także ironicznie „trofeami kultury”, krytykując wpływ górnictwa na środowisko, ale i szukając sprawiedliwości dla ziemi, mającej prawo mścić się za swoje krzywdy. „Nie idź za słupy! Tam ziemia się chwieje, / Za skarby się pomści wydarte!…”

Myślenie o zemście ziemi było bliskie także Żeromskiemu. Wysyłając Tomasza Judyma do kopalni, pozwolił mu doświadczyć podziemi w całej ich metafizyce, którą rządził niepojęty paradoks czasu głębokiego. Węgiel powstawał bardzo powoli, w procesie przekształcania się puszczy karbońskiej w ciągnięte przez wody drzewa, aż po uwęglanie się samotnej i nieszczęśliwej materii. Za to działalność rabunkowa człowieka była łapczywa i impulsywna. Jej skutkiem okazywały się same zniszczenia – wzięte „do cna” pokłady, „hałdy na wierzchu i próżnie w głębinie”. Węgiel – materia, którą Żeromski jak mało kto rozumiał i kochał – podpatrując złych ludzi, uczył się wymierzać im karę: pożarami i kurzawkami w podziemiach, tąpaniami (czyli ruchami górotworu) i zapadliskami. Zemsta węgla była jednak przewrotna, a natura kary – filozoficzna. W dziurach po wybierce kazał Żeromski dostrzegać ludziom także prawdę. Judym z Korzeckim, przejeżdżając obok zapadlisk wypełnionych wodą, prowadzili dialog wręcz kościelny – w dziurach poszukując symbolu ludzkiej głębi i klęski.

Na zapadliska w Trzebini trzeba jednak spojrzeć nieantropocentrycznie. Zapytać nie tyle o to, co się za nimi kryje, ile o to, co w nich tkwi, co chcą nam powiedzieć. Co ujawniają? Dokąd chcą nas zaprowadzić? Kto nie pamięta „Dukli” Andrzeja Stasiuka, tej cudownie monotonnej elegii polskiego zadupia? Znacznie mniej czytelników będzie jednak wiedziało, że „dukla” to pojęcie z górnictwa, mały szybik, dziura w ziemi. Stasiuk pisze o nim, puszczając wodze fantazji podobnie jak Murakami, jednak o wiele uważniej. Kiedy ktoś zapuszcza się myślą w dziurę taką jak dukla albo, dajmy na to, w zapadlisko, to najpierw zatacza w osuwisku coraz szersze kręgi, ale w końcu nie może z niego wyjść, nawet gdyby bardzo chciał. „I wtedy Dukla staje się centrum świata, omfalos uniwersum – rzecz, w której zaczynają się wszystkie rzeczy, rdzeń, na który nizają się kolejne warstwy nieruchomych zdarzeń, nieodwracalnie zmienionych w nieruchome fikcje”. Właśnie do tego punktu, do tej zapadliny prowadzą wszystkie drogi Trzebini, Chrzanowa, Olkusza, Dańdówki, Chorzowa, Chwałowic, Gierałtowic, Szczygłowic czy Bytomia; drogi Murakamiego, Żeromskiego, Niemojewskiego i Stasiuka. Dziura ma nas nie tylko wystraszyć, ale i do nas przemówić. Jak czarodziejska studnia, do której włoży się głowę i krzyknie.

Dintojra ziemi

Historia zapadlisk w Trzebini zaczyna biec drugim, bardziej widocznym torem, gdy w konsekwencji napaści Rosji na Ukrainę Polska przestaje sprowadzać z rynków wschodnich węgiel. Zaczyna się od paniki i kilometrowych kolejek prywatnych nabywców pod kopalniami. Jest sierpień, upał, a pod Bogdanką nieopodal Chełma ludzie spędzają kilka nocy w samochodach, by kupić opał taniej niż w skupie. Pod zakładem Sobieski w Jaworznie trzeba się zapisać do kolejki. Ludzie pokazują telewizji samochody – a w nich śpiwory i butle gazowe. Wszystko, by przetrwać długie tygodnie czekania i nie płacić 3,5–4 tysięcy złotych za tonę. Większość nie kryje strachu przed zimą i złości się na kolejne polskie rządy, które likwidując kopalnie, nie tworzyły żadnej alternatywy. W Rybniku przedstawicielki Stowarzyszenia Wdów i Sierot Rodzin Górniczych nie potrafią uwierzyć, że na Śląsku zaczęło brakować węgla. Dla ludzi to znaczy mniej więcej tyle, co nadejście Apokalipsy.

W końcu pojawia się węgiel reglamentowany, wydzielany, na kartki, węgiel sprowadzany z Kolumbii i Australii, który podobno źle się pali albo nie pali się wcale, bo Polacy chcą grzać się tylko swoim, polskim węglem. Dopiero pod wpływem kryzysu Ministerstwo Klimatu i Środowiska zaczyna oswajać społeczeństwo z budową elektrowni atomowych w Polsce i przeprowadza w atomowym (sic!) tempie kampanię edukacyjną, a później błyskawiczny sondaż, zakończony zdumiewająco wysokim wynikiem. Wszystko jak z Mrożka. Kiedyś „Wesele w Atomicach”, teraz „Poznaj Atomickich”.

Tymczasem w wielu miastach Górnego Śląska, gdzie jeszcze działają kopalnie, ziemia zaczyna się trząść częściej, zwłaszcza nocami. Kopalnie pracują głośniej, mówi się, że chcą pójść na skróty i wydobyć więcej węgla. Ale przecież są ograniczenia – i to nie tylko unijne. Kryzys energetyczny zastaje Polskę nie w środku transformacji, a w środku uzależnienia. W środku – powiedziałby Edwin Bendyk – zsuwania się z klifu Seneki. Jeszcze do niedawna Polska przypominała świat, w którym udawało się równoważyć ceny nieodnawialnych źródeł energii i poszukiwania jej nowych źródeł. Ubiegłego lata przekonaliśmy się jednak drastycznie, że równowaga zniknęła niczym dwadzieścia tui i huśtawka w leju na ulicy Jana Pawła II. Zapadliska w Trzebini stały się oznaką najstraszliwszego – że z katastrofą zostaliśmy sami.

„Chcesz powiedzieć, że to była dintojra? Sarny się zmówiły?” W pewnym sensie narastanie zapadlisk w Trzebini, zbiegające się w czasie z opustoszeniem spichlerzy węglowych w Polsce i bezradnością kopalń, przypomina splot morderstw myśliwych w „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Olgi Tokarczuk. Nie można lepiej wyobrazić sobie dintojry ziemi jak poprzez takie pustki, rozsuwające się ludziom co kilka dni pod nogami. Ziemia nie patrzy, czy wciąga bogatego czy biednego. Zabiera głos, gdy wszystkim się wydaje, że została wyleczona, zaorana i zasklepiona. Złość podnosi się w niej wraz z poziomem wód podziemnych, drąży leje i korytarze, wreszcie wybija ponad powierzchnię i powoli opada, tworząc wielkie, wściekłe osuwisko. Przez prawie dwieście lat ziemia w Trzebini musiała znosić działalność kopalni. W końcu, gdy prawie wszyscy o niej zapomnieli, rozpoczęła swoją prywatną zemstę.

Kolaps

W Górnośląskim Zagłębiu Węglowym powstały i powstają setki, jeśli nie tysiące dziur w ziemi. To chyba najbardziej zdeformowany i podziurawiony współcześnie teren w Polsce. Ciągnące się kilometrami wypiętrzenia w asfalcie, popękane drogi i autostrady, rzeki położone powyżej terenów mieszkalnych oraz tereny zalewowe, których jeszcze do niedawna nie było, są tu codziennością. Pogórnicza codzienność bywa jednak przeoczana, niezrozumiała bądź niewidoczna. Przyjezdni często nie wiedzą, że patrzą na szkody górnicze, a miejscowi nie pamiętają, że teren, na którym mieszkają, nie zawsze był tak pofałdowany.

KWK Grodziec / fot. Marta TomczokKWK Grodziec / fot. Marta Tomczok

W ostatnich latach fotografowie, posługując się dronami i perspektywą z lotu ptaka, próbowali uchwycić te zmiany w środowisku, które dotąd pozostawały niewidzialne. Tak powstał przejmujący dokument Jennifer Baichwal i Edwarda Burtynsky’ego „Antropocen, epoka człowieka”, częściowo poświęcony górnictwu odkrywkowemu. O tym opowiada też widowiskowy album J. Henry’ego Faira „Industrial Scars. The Hidden Costs of Consumption” z przedmową Billa McKibbena. Kolorowe pasma odkrywek i sąsiadujących z nimi pól, potężne kombajny, niezwykłe symetrie ran zadanych ziemi – niczym dawne obrazy rolnictwa – robią ogromne wrażenie. Przy tym dziury w ziemi drążone przez górnictwo głębinowe są zdecydowanie mniej fotogeniczne. Kolaps, jaki spotkał całą Polskę w ostatnim roku, nasilający się pod wpływem kolejnych zapadlisk i kryzysu węglowego, wciąż jest zbyt ukryty, by można było podjąć – także za pomocą literatury i sztuki – odpowiednie działania naprawcze. Jego skrytość wynika poniekąd z natury węgla – schowanego pod ziemią, niewidocznego, rodzącego skrajne skojarzenia. „Niewidzialny węgiel działa jak koc wokół ziemi, pomagając jej w gorączce” – pisze McKibben. A co, jeśli koc jest dziurawy? Albo wcale go już nie ma?

Pieśń dziękczynna

Zapadająca się ziemia domaga się naszej uwagi. Ludzie robią się nerwowi, kiedy tracą grunt pod nogami i dorobek życia. Ale ziemia też ma swoje plany – chce odpoczynku, a nie nieustannego zamieszkiwania i zabudowywania. W Górnośląskim Zagłębiu Węglowym, które powoli zaczyna przypominać wielkie poprzemysłowe zapadlisko tu i ówdzie przeorane wypiętrzonymi hałdami i zalewiskami, można znaleźć najlepsze miejsca na wyprawy i spacery, duże połacie brownfields niewykorzystane jeszcze przez deweloperów. Niektóre z nich porasta gęsty las, inne są wielkimi uroczyskami. Gdyby nie mapa, nikt by się nie domyślił, że stały tam kiedyś kopalnie.

Na terenie nieczynnej od prawie dwudziestu lat bytomskiej KWK Miechowice rosną gęste bluszcze i wrzosy, a teren dawnej sortowni pokrywa piękny koc trawy poprzetykany węglem. W miejscu zamkniętej w 2001 roku będzińskiej KWK Grodziec wiją się pagórkowate ścieżki prowadzące od brzeziny do brzeziny. Aleja główna biegnie przez wysoki, dwudziestometrowy stary las. Czy ktoś go tu kiedyś celowo posadził? Rozwijająca się z dala od dużych centrów dzika przyroda powoli przejmuje panowanie nie tylko nad opuszczonymi bądź częściowo wyburzonymi kopalniami, ale też nad hałdami i zwałowiskami, robiąc za nas, ludzi, dobrą robotę.

Takie miejsca noszą nazwę „nieużytków” i jest to nazwa – nie wiadomo dlaczego – nacechowana negatywnie. Pogórnicze bioruiny są jednak także miejscami, na których może rozwijać się i wzmacniać ludzka więź z węglem – nie tym do spalania, ale tym rozsypanym wśród roślin, wtopionym w ekosystem, tworzącym nowe życie. Leżący wokół nieczynnych kopalń i szybów węgiel wraz z nieużytkami tworzy węglotopie. Ziemia nie wyrównuje tam swoich rachunków, ale wyrównuje i zazielenia dziury.

KWK Miechowice / fot. Marta TomczokKWK Miechowice / fot. Marta Tomczok

Czasem człowiek niszczy takie miejsca, bo ma zupełnie inną wizję rewitalizacji. Wystarczyłoby jednak policzyć te pokopalniane lasy – Miechowice, Grodziec, Mysłowice, Makoszowy, Łagiewniki, Bytom – a w nich drzewa, najpierw te najwyższe, a potem coraz niższe i niższe. Czy to nie byłaby przeciwwaga dla pustek po węglu? Czy nie tak mogłaby się zaczynać pieśń dziękczynienia dla węgla, który potrafi odbudowywać życie?