Ośmiornica i dżdżownica

Marta Tomczok

W „Ciele huty” Anna Cieplak przypomina, że w sąsiedztwie wielkich zakładów przemysłowych też mogło być dobrze. Tam też kochali się i umierali ludzie, a teraz rośnie w tych miejscach pamięć i dużo roślin poprzemysłowych

Ośmiornica i dżdżownica

Jeszcze 3 minuty czytania

Ośmiornica i dżdżownica

Moim ulubionym zajęciem jest przysłuchiwanie się pracy zakładów przemysłowych. Żeby usłyszeć dźwięki młotów, buczących rur i gnających tłoków, trzeba znaleźć odpowiednie miejsce. Często jest to zaułek ukryty między drzewami, do którego trudno się dostać. Im mniejszy i starszy jest zakład przemysłowy, tym łatwiej o taki punkt.

Huta Katowice zawsze wydawała mi się wielka i niema. Wielka, bo żeby objechać ją samochodem, potrzeba kilkudziesięciu minut. Niema, bo nigdy nie udało mi się znaleźć miejsca, gdzie można byłoby jej posłuchać. Może źle szukałam, ale zawsze wychodziło na to, że Huta Katowice to twierdza warowna, uczepiona Dąbrowy Górniczej na tyle mocno, że tworzy swój własny, długi i bardzo rzeczywisty organ, do którego nie da się tak po prostu zbliżyć. Można oczywiście próbować dostać się na parking dla pracowników i udawać, że przyjechało się na chwilę przewinąć dziecko albo pogadać przez telefon. Ale to nie jest przyjazne miejsce dla gapiów i niewiele się w ten sposób zrozumie.

Annie Cieplak udało się nie tylko z bliska zobaczyć tętniące życiem ciało. Udało się jej także wprowadzić do huty czytelników i opowiedzieć o niej tak, jakby była nie kombinatem z wielkimi piecami, ale ważną częścią polskiej historii, która wypływa z gierkowskiego PRL-u, a wysycha po pięćdziesięciu latach działalności, gdy wybucha wojna w Ukrainie.

Anna Cieplak, „Ciało huty”. Wydawnictwo Literackie, 344 strony, w księgarniach od sierpnia 2023

Ponieważ chyba wszystkie literackie huty w Polsce przypominają pisarzom zwierzęta, oczywiście te straszne i wymyślone, rozsiadające się na dachach miast niczym potężne smoki, w „Ciele huty” także nie brakuje zwierząt. Ale nie są to żadne potwory, a mała różowa dżdżownica, rozpulchniająca ziemię między poszczególnymi częściami kombinatu. Może jednak być to także ośmiornica, której potężne, ciepłe cielsko sunie między częściami fabryki, wyciągając się coraz dalej ku ludzkim osiedlom, ciałom i losom pojedynczych ludzi. Ośmiornica czuwająca nad ludźmi i tym, żeby tworzyli żywą całość. Właśnie w taki sposób, jak mi się wydaje, pisarka wyobraża sobie rolę niemej i niedostępnej huty. Jakby była nie tylko osią osiedlowego świata, ale wręcz strukturą całej narracji.

Zeppelin i królowa

Żeby wejść do środka zwierzęcej metafory, Anna Cieplak musi zrobić remanent w tradycji. Zazwyczaj pisarze decydowali się na porównania hut z wulkanami, gejzerami czy smokami dla podkręcenia efektu wizualnego, jakim dla bohatera było widowisko związane z buchającymi wielkimi piecami. Dlatego w powieści o Dąbrowie Górniczej „Historya o Janku Górniku” Zofii Bukowskiej z 1926 roku, gdzie prawdopodobnie opisywana jest Huta Bankowa, „ogień leje się gorącymi strumieniami z wnętrza pieców, wybucha czerwonymi językami z ich wierzchołków, a masy rozpalonego żużla, który tu szlaką z niemiecka nazywają, wywozi kolej konna, topiąc go w pięknym stawie, rozciągającym się u stóp fabryki”.

Z kolei w „Piątej stronie świata” Kazimierza Kutza z 2010 roku, gdzie bohaterką jest Huta Metali Nieżelaznych w Szopienicach, stojąca jakieś dwanaście kilometrów od Dąbrowy Górniczej, mówi się o królowej i „naszej dobrodziejce, w której pokolenia wysmażały cyny, cynki i srebra, ku chwale zmieniających się właścicieli, ich kies i postępu cywilizacyjnego”.

Określenie, że zakład przemysłowy to coś wielkiego i w swojej abstrakcyjności swojskiego, ludzkiego i organicznego, powraca równie często w rozmowach z dawnymi pracownikami. „Moja kopalnia”, „moja gruba”, „nasze koksy” to nazwy powtarzane tak często, że trudno uchwycić ich właściwe znaczenie. I chyba tylko opisy takie jak Kutza, że oto „nad wszystkim króluje huta”, że zakład przemysłowy jest potężny i unosi się nad miastem niczym baśniowy kolorowy zeppelin, oddają to nieprzeniknione, osadzone w tysiącach głów, znaczenie. O tym, jak się ono przenosi coraz niżej i wreszcie osadza w historiach poszczególnych ludzi, Cieplak pisze w dwu, wyraźnie powiązanych ze sobą, opowieściach. Jedna z nich dotyczy budowniczych huty, druga – ich dzieci, które wraz z rodzicami przeżywają detronizację królowej.

Hutnicza herstoria

Opowieść prowadzi nas przez biografie Ewy, Uli i Mai, które rozrastają się w symbiozie z hutą, choć są też od niej niezależne. Huta i metalurgiczne, tajemne zwyczaje to jedno, a zawiłe losy trójki dziewczyn to drugie, i pisarka stara się obu tych przestrzeni nie łączyć na siłę, udostępniając nam tyle z przemysłowej gnozy, ile możemy i chcemy przyjąć. Ewa i Ula są więc świadkiniami początków pracy Huty Katowice, widzimy, jak rodzi się ich przyjaźń, jak dalece są gotowe poświęcać się kombinatowi, ale też – gdzie stawiają mu granice i pilnują własnej niezależności. To właśnie granice między życiem osobistym a władzą wydają się problemem, który interesuje pisarkę najbardziej, ponieważ do tego samego wątku wraca także w drugiej opowieści. Tam także problem naruszania granic ciała staje się ważniejszy niż cieknąca z hutniczych kadzi lawa, choć Maja rozwiązuje go w inny sposób niż kiedyś matka i jej przyjaciółka. Słowo „ciało” nabiera dzięki temu w powieści Anny Cieplak innych znaczeń niż w peerelowskich powieściach przemysłowych, gdzie w „czynie społecznym” kobiety poświęcały swoje ambicje i poczucie intelektualnej oraz politycznej sprawczości.

Pokolenie matek i córek łączy silna potrzeba więzi, przypominająca coś więcej niż przyjaźń, być może jakiś rodzaj gatunkowej stadności, o którą bohaterki troskliwie dbają. Poczucie siły, jakie dzięki temu zyskują, pozwala im płynnie przechodzić od związku do związku i nie działać gwałtownie, ale dawać się unosić prądom idącym wprost z ciała. Cielesna mądrość Ewy i Uli, a szczególnie Mai, która nie potrzebuje potwierdzać na okrągło swojej wartości kolejnymi związkami czy stanem konta, na pewno ma wiele wspólnego z płynnym żarem huty, przenikającym także ciało powieści. To właśnie ta mądrość pozwala dziewczynom żałować lasów karczowanych z powodu budowy kombinatu i ta mądrość zachęca je do hodowania roślin doniczkowych w hucie; ta sama mądrość pozwala im później dostrzec, że wokół huty wyrósł pas ochronny w postaci lasu przemysłowego, gdzie rośliny ruderalne rok w rok powtarzają swoje rytuały i chętnie dzielą się z ludźmi tą ciągłością, nawet jeśli rozpada się huta, a z nią związki bohaterów.

Huta rujnuje mieszkańcom część lasu, zabiera osiedla, zasadza się na ich zdrowie. I choć o takich aspektach jej istnienia Anna Cieplak nie pisze wiele (ale też o nich nie zapomina), stara się szukać w łunach ognia jakiegoś tubylczego spokoju, który nawet jeżeli osiada na ludzkich twarzach w postaci brudu, pyłu czy smogu, ma także moc dobroczynnej, magicznej materii.

Tam leży ciało huty

„Ciało huty” to z pewnością nie pierwsza polska proza, w której sploty pracy w dużym zakładzie przemysłowym i prywatnych losów ludzi zostają opowiedziane tak, że chce się tę powieść czytać bez zbędnych przerw. Nie wiem, czy Anna Cieplak widziałaby się w tej trochę już zakurzonej linii zagłębiowskich pisarek, ale ja bym ją chętnie czytała razem z prozą Marii Klimas-Błahutowej czy Moniki Warneńskiej, które całkiem dobrze łączyły myślenie o wspólnocie i sile kobiet z uprzemysłowieniem powojennej Polski. Powieść Cieplak radykalnie zmienia spojrzenie na hutnictwo rozpowszechnione ostatnio dzięki reportażowi Michała Jędryki „Ołowiane dzieci”. Próbuje pokazać, jak miejsce pracy ukształtowało społeczeństwo jako całość i jak do dzisiaj trwa w jego pamięci.

Huta Katowice w trakcie budowy, 1974 / Narodowe Archiwum Cyfrowe, archiwum fotograficzne Lecha ZielaskowskiegoHuta Katowice w trakcie budowy, 1974 / Narodowe Archiwum Cyfrowe, archiwum fotograficzne Lecha Zielaskowskiego

Myślę, że „Ciało huty” to powieść, która pozwoli się nam odbić od złych wspomnień produkcyjniaków. Pozwoli też odbić się lokalnym społecznościom od imputowanego im wstydu za to, że rozrastały się wokół różnych wielkich zakładów przemysłowych. Tak, mówi pisarka, tam w sumie też mogło być dobrze, tam też kochali się i umierali ludzie, a teraz rośnie w tych miejscach pamięć i dużo roślin poprzemysłowych. Tam leży ciało huty i ciągle jest żywe.

Linie wysokiego napięcia

„Ciało huty” jest także powieścią zagłębiowską, w której coś takiego jak tożsamość lokalna zaczyna z powrotem żyć i mieć znaczenie. Oczywiście, Cieplak dobrze się bawi różnicami i tworzy na ich podstawie anegdotyczne historie, jak chociażby tę o Zygmuncie i Ewie, jednak w jej powieści Zagłębie Dąbrowskie zaczyna z powrotem falować i wibrować swoją różnorodnością, która bez zobowiązań osadza się na historii robotniczymi buntami i siłą wspólnoty. Widać to bardzo wyraźnie w rozdziale poświęconym strajkom solidarnościowym w czasie stanu wojennego, a także wszędzie tam, gdzie bohaterki, podkreślając swoją zagłębiowskość, manifestują wolność od wszystkiego: związków, zobowiązań i historii.

Huta Katowice, która nie powstała przecież w próżni, ale właśnie dlatego, by odciążyć i zredukować stary hutniczy przemysł Śląska i Zagłębia, zostaje przez pisarkę pokazana, jakby stała na Pustyni Błędowskiej. W jej otoczeniu nie ma prawie żadnych innych zakładów przemysłowych oprócz „jakichś kopalni” i „innych hut”. Czy w ten sposób – wraz z kombinatem, który jak ośmiornica wchłonął wszystko – buduje się nowy mit Zagłębia, czy raczej ten mit się nam tylko przypomina dlatego, że od jakiegoś czasu Zagłębie przestało nim żyć, tego nie wiem. Pewne jest jednak, że dzięki niemu melodia płynąca z „Ciała huty” staje się słyszalna, a społeczność, która żyła kombinatem, zaczyna żyć bez niego. I znów nad miastem unoszą się łuny, i znów huczy – jak pisała jedna z dawnych zagłębiowskich pisarek – huta Seweryna. Wielki zakład przemysłowy, po którym prędzej czy później zostają wielkie ruiny, to najpierw jednak praca kilku, czasem kilkunastu tysięcy ludzi. „Ciało huty” upamiętnia historię małej cząstki tego giganta, ale robi to tak, jak od lat nie pisało się w Polsce o przemyśle ciężkim.