Rytm upadania
Monika Misztal / fot. Tomek Cieślikowski

8 minut czytania

/ Sztuka

Rytm upadania

Karol Sienkiewicz

Każdy obraz Moniki Misztal jest polem bitwy, ale opowiada raczej o niemocy niż sile. Artystka podnosi się, by za chwilę znów upaść

Jeszcze 2 minuty czytania

Artyści pojawiają się i znikają. Gdy znikają, nikt się nie zastanawia dlaczego. Chyba że po latach, retrospektywnie. Powroty zdarzają się rzadko. W przypadku Moniki Misztal, każda wystawa jest jak powrót. Artystka przyznaje: „Jestem po wszystkich upadkach”. Taki pierwszoosobowy tytuł nosi jej obecna wystawa w ESKAEM w Gdańsku, niewielkiej galerii, w wąskiej uliczce, rzut beretem od słynnej bramy stoczni.

Jeśli upadków było wiele, a artystka zaliczyła je wszystkie, to trzeba też sobie wyobrazić wstawanie po każdym z nim. Rytm upadków i powstań. Misztal nic nie ukrywa, otwarcie opowiada o swoich porażkach, kłopotach z rodziną i chorobie psychicznej. Po jednym z kryzysów ponownie zaczęła studia artystyczne, jakby chciała nauczyć się sztuki na nowo. Sztukę traktuje bowiem na serio, czym łatwo wzbudza zaufanie.

Przywiązana

Monika Misztal, „Jestem po wszystkich upadkach”

kurator: Stach Szabłowski, eskaem, Gdańsk, do 28 kwietnia 2024

Maluje kompulsywnie, jeśli coś mówi, to wprost, bez rozbudowanych metafor. Jej prace trzeba brać takimi, jakie są, bo artystka nie ma nic do ukrycia. Wystawa w galerii ESKAEM składa się z zaledwie jedenastu obrazów, ale tyle wystarczy. W większej liczbie mogłyby być trudne do zniesienia. Przedstawiają kobiety, często samą Misztal. To postacie na skraju załamania, a nawet fizycznie przełamane, jedna z nich chowa twarz w dłoniach w geście rezygnacji. Są malowane ekspresyjnie, wielobarwnie.

Misztal traktuje kolory intuicyjnie. Bardziej oddają jej emocje niż rzeczywistość. Jej obrazy raz spływają gniewną żółcią, raz trupim błękitem. Jeśli przyjrzeć się im z bliska, mogą przypominać bardziej malarską paletę niż skończone dzieło. Tak wiele różnych kolorów może w sobie zawierać chociażby kobieca łydka, ściana, ręka.

W kącie jednego z pomieszczeń galerii artystka i kurator Stach Szabłowski zestawili trzy prace. Przy oknie wisi autoportret Misztal, z twarzą niby-Madonny. Drugi obraz przedstawia kobiece ciało w uciętym kadrze, w halce, z nogami związanymi sznurkiem; nie widzimy ani jej stóp, ani głowy. Na trzecim obrazie Misztal namalowała zwykłe białe plastikowe krzesło ogrodowe. Płótno stoi oparte o ścianę, dzięki czemu krzesło pozostaje na poziomie podłogi.

Widok wystawy, eskaem / fot. Tomek CieślikowskiWidok wystawy, ESKAEM / fot. Tomek Cieślikowski

Można by potraktować te trzy obrazy jak ujęcia dokumentujące miejsce zbrodni: ułożenie zwłok, zbliżenie na twarz, niby neutralne przedmioty w pomieszczeniu. Bo twórczość Misztal ją odsłania, obnaża. Nie tylko emocjonalnie. Każdy obraz nosi ślady jej ciała. Takie ujawnienie siebie jest wyzwalające, ale niesie ryzyko zranienia.

Na krześle

Większość obrazów Misztal namalowała specjalnie na tę okazję w ostatnich miesiącach. Ale uzupełnia je też kilka starszych prac, pożyczonych od kolekcjonerów. Dzięki temu na gdańskiej wystawie można zauważyć ewolucję jej twórczości. Wcześniejsze obrazy, jak „Siedząca na piętach” (2020) czy „Ja w majtkach” (2018), opierają się głównie na ikonografii. W ostatnim czasie Misztal nabrała malarskiej zuchwałości, swobody, podchodzi do płótna agresywniej. Jeśli obrazy mają mówić o upadkach, to upada w nich wszystko – ciało, ściana, pędzel na płótno. Nie ma tu centymetra kwadratowego, który pozostawałby neutralny; gdzie nie rzucić okiem, widać ślady walki, gorączkowe ruchy artystki, mające zakryć jej bezsilność. A obrazy i tak wciąż dowodzą jej niemocy.

Jeden obraz jest jeszcze starszy. „Ja z mamą i pudlem” pochodzi z 2010 roku. Monika jako niebieskie dziecko znajduje schronienie w przerośniętym kapturze płaszcza swej matki. Figura matki wydaje się targana wiatrem, z dłoni zaraz wysypie się jej stos misek, jest krucha, bliska upadku, ale dziecko w jej ramionach pozostaje bezpieczne. Obraz nie ma jednak rozedrgania, jakie charakteryzuje prace Misztal z ostatnich lat, jest płaski.

Ja z maa i pudlem, 2010„Ja z mamą i pudlem”, 2010

Postać matki przypomina kobiece wygięcia z cyklu „Upadków”, nad którym Misztal pracowała w poprzednim roku. Jeden z nich znalazł się na wystawie. Przedstawia kobietę łuk, jej ciało przewraca się do tyłu w dziwnej konwulsji. Z takiego wygięcia nie można już raczej wrócić do pozycji pionowej, zwłaszcza jak się jest na obcasach. Łuk jej ciała przywodzi na myśl teatr „kobiecej histerii” doktora Charcota.

Na najnowszych obrazach kobiety o zamazanych twarzach, w których jednak można widzieć autoportrety artystki, zyskują podparcia, fotele i krzesła. Ale nie są to sztywne, dyscyplinujące ukrzesłowienia jak z Wróblewskiego. U Misztal na krzesło się upada. Krzesło jest linią podziału między tym, co zwierzęce i ludzkie, pozwala nie upaść do końca. Dlatego właśnie ten mebel stał się motywem przewodnim gdańskiej wystawy.

Widok wystawy, eskaem / fot. Tomek CieślikowskiWidok wystawy, ESKAEM / fot. Tomek Cieślikowski

W koronie Joanny d’Arc

Świat jej się powykrzywiał. Kadry jej obrazów są często ciasne, za ciasne, zwłaszcza gdy maluje portrety, własne i cudze. Twarze nie mieszczą się w obrazie, przez co ulegają deformacji. Jakby były ofiarami przemocy, jakby ktoś je dusił. Są przyciśnięte do płótna, zmiażdżone, oczy wychodzą im z oczodołów, a usta rozpływają się w dziwnym grymasie.

Takie (auto)portrety Misztal prezentowała na wystawie „Nieczułe” w warszawskiej galerii Import Export wiosną zeszłego roku. Na wielu obrazach artystka przybierała maskę, szukając inspiracji u innych twórców. W Gdańsku też znalazł się jeden taki autoportret, namalowany niedawno w ostrych żółciach i z charakterystycznym dla Misztal wykrzywieniem perspektywy i groteskowym rozpłaszczeniem. W tytule artystka zdradza, że inspirowała się Dreyerem, a dokładnie jego filmem „Męczeństwo Joanny d’Arc” z 1928 roku.

Dreyer znany był z tego, że chętnie posługiwał się ekspresją twarzy aktorów. Obliczono, że to arcydzieło kina niemego w około 90 procentach składa się ze zbliżeń, które nadają historii dramatyzm i jaskrawość. Film opowiada o tym, jak grupa starszych mężczyzn znajduje przyjemność w torturowaniu młodej kobiety, której zbrodnia polega na noszeniu męskich ubrań i obcięciu włosów.

Widok wystawy, eskaem / fot. Tomek CieślikowskiWidok wystawy, ESKAEM / fot. Tomek Cieślikowski

W jednej ze scen filmu Joanna d’Arc, postać na pół ludzka, na pół boska, jest przedmiotem kpin trójki żołnierzy, którzy nakładają na jej głowę słomianą „koronę”. To echo wyszydzania Jezusa. Misztal wybiera właśnie ten moment koronowania jako punkt wyjścia do własnego autoportretu. Na ostatecznej wersji obrazu „korona” jest ledwie widocznym spiralnym motywem wokół jej głowy. Wyraz twarzy artystki nie ma też dramatyzmu, mającego u Dreyera oddawać strach, odwagę czy wiarę filmowej bohaterki. Jest raczej zagubiona, zdezorientowana, może trochę smutna.

Nie do zniesienia

Za Misztal ciągnie się opinia trudnej artystki. Gdy w 2021 roku na Warsaw Gallery Weekend galeria Pola Magnetyczne miała otworzyć jej wystawę, w ostatniej chwili okazało się, że pokaz się nie odbędzie. Artystka nie dowiozła obrazów, nie dogadała się z galerzystą albo on z nią. W galerii można było spotkać samotnego Patricka Komorowskiego przed jedynym obrazem Misztal, który sam wcześniej od niej kupił. Opisywał swoją porażkę (a w sztuce porażki są nawet jeśli nie piękne, to interesujące), no i trudności w kontakcie z artystką. Wersja Misztal nie miała szansy wybrzmieć.

Widok wystawy, eskaem / fot. Tomek CieślikowskiWidok wystawy, ESKAEM / fot. Tomek Cieślikowski

Wielu uznanych artystów ma kłopoty ze zdrowiem psychicznym. Publicznie o swojej chorobie dwubiegunowej mówi chociażby Isa Genzken. Więc i na Misztal miejsce w polu sztuki powinno się znaleźć.

Doświadczenia życiowe i choroba mają wpływ na jej sztukę, odgrywają wręcz rolę pierwszoplanową. Determinują to, jak postrzega świat i swoje w nim miejsce. Misztal twierdzi, że malowanie wyłącza ją „na tę okrutną, nie do zniesienia rzeczywistość”. Trudno jej odmówić dramatyzmu. Pewnie w tym miejscu by się ze mną nie zgodziła, ale mam wrażenie, że sztuka nie spełnia tu funkcji ucieczkowej. Jest raczej narzędziem, które łączy ją z rzeczywistością, utrzymuje ją przy ziemi, by nie odleciała za wysoko. Dlatego malarstwo jest dla niej kwestią przetrwania.

„Zrozumiałam, że nie będę niczyją dziewczyną, żoną ani matką, bo to wymaga ode mnie zbyt wiele, mogę mieć tylko psa”, powiedziała w wywiadzie. Rola artystki też najwyraźniej nie przychodzi jej łatwo.