„Rysunek powraca  w wielkim stylu”
Volodymyr Kuznetsov – White Snow, 2012

„Rysunek powraca
w wielkim stylu”

Karol Sienkiewicz

Zapowiadane przez kuratorów nowe spojrzenie na rysunek nie następuje. Wystawa w białostockim Arsenale pozostawia niedosyt, ale nie jest pozbawiona ciekawszych momentów

Jeszcze 2 minuty czytania

Tytuł wystawy pochodzi z „Pulp Fiction” Quentina Tarantino. Gdy w jednej ze scen Vincent Vega (John Travolta) odwiedza swego dilera, nie słyszy jednak, że to rysunek „is coming back in a big way”  – Lence mówi o heroinie, wcześniej obwieszczając koniec epoki kokainy, która jest „as dead as… dead”.

Tymczasem w tytule białostockiej wystawy – nawet jeśli jest żartem – nic się nie zgadza. Bo czy rysunek powraca, skoro wiele z pokazywanych tu prac pochodzi z lat 70. czy 90.? Wątpliwości budzi też wyjaśnienie, że przedsięwzięcie „jest próbą spojrzenia na rysunek jako autonomiczne, skończone dzieło”. Jednak „autonomicznych” rysunków jak na lekarstwo, są za to szkice do prac, storyboardy (Anna Okrasko), komiksy pełniące funkcje środowiskowych plotek (Pola Dwurnik, Mariusz Tarkawian).

„Rysunek powraca w wielkim stylu”

kuratorzy: Monika Szewczyk, Michał Jachuła, Galeria Arsenał, Białystok, do 4 października 2012

Kuratorzy – dyrektorka Arsenału Monika Szewczyk oraz pracujący tam od niedawna Michał Jachuła – zamiast o rysunku wolą mówić o „rysunkowości”, którą definiują jako „linearność czy sumaryczność zapisu”. A odnajdują ją w animacjach wideo (Alexandre Perigot), obrazach akrylowych (Karol Radziszewski), a nawet hafcie (Volodymyr Kuznetsov). Więc ani to powrót, ani rysunku. W wielkim stylu?

Aneks z rysunku

Wystawa nie tyle zwiastuje odrodzoną popularność rysunku, ile poszukuje jego śladów w multimedialnej rzeczywistości artystycznej, na przykładzie dosyć swobodnie dobranych dzieł i twórców. Świadczy o tym już wybór prac historycznych – wczesne wydruki komputerowe Manfreda Mohra, minimalistyczna rzeźba Freda Sandbacka, filmowe dokumentacje performansów Dennisa Oppenheima. Uczestnicy tych działań próbują kopiować proste rysunki wykonywane na ich plecach. To eksperymenty z zakresu percepcji. Czy będą „momenty”? – zażartował starszy pan, zerkając na rozebrane do pasa postaci na filmie. Jeszcze nie tu, za chwilę.

Zbigniew Libera, „Nasza Cela” (z serii Obóz), 1994-1996 / dzięki uprzejmości artysty i Galerii Raster

Obok wisi rysunek wykonany źródłem światła przed obiektywem aparatu przez Antoniego Mikołajczyka. Odstaje od prac współczesnych, wydaje się tu nie pasować. Nawet rysunki Zbigniewa Libery z lat 90., zdecydowanie najmocniejszy punkt ekspozycji, ujmujące architekturę jako przedmiot opresji czy przedstawiające zmutowane narzędzia elektryczne, jakby nadgryzł ząb czasu.

Jeśli punktem wyjścia wystawy jest rysunek, to obarczony obawą, że sam się nie obroni. I tak chińskiemu artyście Chen Shaoxingowi nie wystarczają serie rysunkowe, ilustrujące pejzaż miejski oraz najnowszą historię Chin. Przekształca je w filmy, w których rysunki następują po sobie niczym slajdy, w przypadku obrazków miast – ilustrowane nagranymi tam odgłosami. Kuznetsov, którego haftowaną wystawę pokazywał niedawno warszawski Zamek Ujazdowski w ramach krótkiego przeglądu młodej sztuki ukraińskiej, przenosi na płótno za pomocą haftu swoje rysunki z notesów i kalendarzy. Między pracami trudno odnaleźć wspólny mianownik.

3D

Robi się nieco ciekawiej, gdy rysunek wychodzi w trzeci wymiar – przede wszystkim za sprawą Marzeny Nowak i Olafa Brzeskiego. Instalacje Nowak zdają się aranżować przestrzeń wystawy. Artystka z metalowych prętów rysuje kolejne plany swojego „Pejzażu”, a w innej sali jej zawijas od ściany do ściany układa się w serce, niczym esy-floresy bazgrane zgrabną ręką na marginesie strony.

Olaf Brzeski, „Upadek człowieka którego nie lubię”

Brzeski operuje iluzją, grą między kartką papieru a rzeźbą w przestrzeni – z metalowych prętów pomalowanych fluoryzującą niebieską farbą odtwarza rysunek upadającej postaci, tyle że w trzech wymiarach. Każdy pręt odpowiada pojedynczej kresce. Ustawiona na białym filcu rzeźba oglądana pod odpowiednim kątem (zwłaszcza na fotografii) do złudzenia przypomina luźny szkic długopisem na czystej kartce papieru.

I to by wystarczyło, Brzeski jednak dodaje do rzeźby film, w którym snuje nieznośnie nudną historię powstania rzeźby. Ciąg myślowy prowadzi go od stresu spowodowanego nadciągającym niechybnie terminem wystawy do wyobrażonego zawału serca nielubianego sąsiada. Stąd tytuł – „Upadek człowieka, którego nie lubię”. Nie można tego było bardziej skomplikować.

Zastrzyk adrenaliny

Sławomir Elsner, „Populaire 04”, 2011Jadąc do Białegostoku, miałem nadzieję uzyskać odpowiedź na pytanie, czy renesans rysunku, na fali powrotu do artystycznego rzemiosła – ceramiki czy tkaniny – rzeczywiście ma miejsce. Otrzymałem letni przegląd prac krążących wokół tematu na bliższych lub całkiem oddalonych orbitach. Jak na kolorowych pracach Sławomira Elsnera z serii „Populaire”, na których artysta w szczegółach przerysował pornograficzne zdjęcia, ale wyrwał z nich środek, pozostawiając zaledwie sugerujące coś marginesy. Podobnie na całej wystawie poruszamy się po obrzeżach problemu.

Mimo różnorodności mediów, wystawa wydaje się zastygła i blada, wątła i anorektyczna. Brakuje tu właściwej rysunkowi lekkości, szybkości myśli, dobitności. Więcej perwersji niż ciągłe przymilanie się widzowi – ciekawostki, anegdoty, gagi – niosłaby wystawa rysunku w tradycyjnej formie, dziś niemal już niespotykanej. Przychodzi mi do głowy kilka nazwisk, chociażby pełne humoru rysunki Zofii Gramz. I gdzie się podziali rysujący malarze?

Jeśli kuratorzy inspirowali się Quentinem Tarantino, najwyraźniej nie odrobili lekcji „Pulp Fiction”. Jedna z perypetii Vincenta – obok przypadkowego zabójstwa w jadącym samochodzie i w końcu własnej śmierci na muszli klozetowej – wynika przecież z pomylenia heroiny z kokainą przez żonę jego szefa, którą zabiera na kolację. Życie Mii Wallace po przedawkowaniu uratował zastrzyk adrenaliny. Przydałby się i tej wystawie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.