Apokalipsa i magia

Apokalipsa i magia

Karol Sienkiewicz

Joanna Malinowska i C.T. Jasper nareszcie w Polsce! Partnerzy życiowi, w sztuce czasem związek, czasem rozwiązek, w Muzeum Sztuki w Łodzi ujawniają swój przepis na sztukę

Jeszcze 3 minuty czytania

Na wystawie „Związki rozwiązki” po raz pierwszy możemy się głębiej zapoznać z twórczością pary artystów, którzy zazwyczaj pracują osobno, ale co jakiś czas łączą siły w artystycznej kolaboracji. Związek w życiu, w sztuce zaś – raz związek, raz rozwiązek, Joanna Malinowska i C.T. Jasper (jeszcze niedawno znany jako Christian Tomaszewski) w Muzeum Sztuki w Łodzi pokazują swe indywidualne prace z ostatnich kilkunastu lat. Mamy więc do czynienia z łączoną retrospektywą.

Oboje urodzeni w Polsce, mieszkają i działają głównie w Nowym Jorku, chociaż nie tak dawno mogliśmy oglądać ich wspólny projekt w Zachęcie przy okazji wystawy „Splendor tkaniny” – kuratorem tamtej wystawy, jak i łódzkiej retrospektywy jest Michał Jachuła. Tomaszewski vel C.T. Jasper współpracuje z warszawską Galerią Le Guern. A już za kilka tygodni para będzie reprezentować Polskę na Biennale Sztuki w Wenecji, gdzie pokaże efekty wystawienia „Halki” Stanisława Moniuszki na Haiti. Stąd też duże zainteresowanie „Związkami rozwiązkami”. Nie znajdziemy tu projektów wspólnych, artystów jednak wiele łączy.

Składniki

„Związki rozwiązki”

Wystawa Joanny Malinowskiej i C.T. Jaspera, kurator: Michał Jachuła, Muzeum Sztuki w Łodzi, do 16 maja 2015. 

Jednym z eksponatów na wystawie jest amerykańska pralka – biały metalowy prostopadłościan ustawiony pośrodku pomieszczenia, wśród innych prac, podłączony do prądu i wydający typowe pralkowe odgłosy. Bez przerwy wiruje, coś się tam obraca, ale wieko zaklejono czarną taśmą. Musimy wierzyć artystce na słowo, że wrzuciła tam błoto z Chichén Itzá, garść niczego, martwego zająca, który „dużo wie o sztuce”, posiekany szczwół plamisty, wczesny traktat Leibniza i „Życie seksualne dzikich” Bronisława Malinowskiego. Brzmi to jak nieskomplikowany przepis o wyjątkowo trudnych do zdobycia składnikach. Filozof (a właściwie półtora, bo szczwołem miano otruć Sokratesa), antropolog, odniesienia do klasyków sztuki (Josef Beuys, który wykładał sztukę martwemu zającowi oraz Zbigniew Warpechowski, który łapał w dłonie „nic”) przyprawione szczyptą dawnych cywilizacji (Chichén Itzá to prekolumbijskie miasto w Meksyku).

Widok wystawy / fot. P. Tomczyk

Na takich zestawieniach, chociaż niekoniecznie wymieszanych w pralce, opiera się większość prac Malinowskiej i C.T. Jaspera pokazywanych na wystawie. Każda zbudowana jest z odniesień i zestawień. Oboje pełnymi garściami czerpią z kultury, historii, filozofii, sztuki, a w przypadku C.T. Jaspera – przede wszystkim historii kina. Znajdziemy tu cytaty ze sztuki Beuysa i Bruce’a Naumana, instrument rosyjskiej kompozytorki, wiersz Allana Ginsberga czytany przez rosyjskiego imigranta, minisłownik reżyserów od Jerzego Kawalerowicza do Jacques'a Tati, wreszcie – sporo odniesień do tzw. kultur pierwotnych i ich badaczy. Awangarda mierzy się z magią.

Zwiedzanie wystawy może przypominać rozwiązywanie intelektualnych rebusów, ze wskazówkami zawartymi w podpisach. Nawet swoją własną sztukę Malinowska i C.T. Jasper (osobno) traktują jako punkty odniesienia. Cytują swe prace sprzed kilku lat, przetwarzają je, zestawiają w nowe konstelacje znaczeniowe. Jasper, uznając swą wystawę w galerii Le Guern z 2013 roku za dzieło site specific, odtwarza ją wraz z elementami wyposażenia galerii (z Warszawy przyjechały do Łodzi nawet galeryjne meble). Imituje więc, w nieco karykaturalny sposób, popularne strategie muzealnicze, które stosuje się jednak zazwyczaj do prac artystów nieżyjących i wystaw sprzed dekad. Z kolei Malinowska „rekonstruuje” swoją własną rzeźbę z 2009 roku, którą zakupił kolekcjoner Charles Saatchi. Jeśli pierwotne projekty artystów były złożone (ze względu na użyte składniki), w takiej autoprzeróbce stają się skomplikowane do kwadratu.

Widok wystawy / fot. P. Tomczyk

Przedmioty magiczne

Paradoksalnie jednak, to właśnie wspomniana rzeźba Malinowskiej, „Rekonstrukcja”, pozwala lepiej zrozumieć jej strategie i sposób, w jaki jej artystyczne łamigłówki zyskują wartość dodaną. Sam akt rekonstrukcji wnosi tu niewiele. Ta rzeźba to powiększona do rozmiarów niemal słonia figurka Boli, znana z afrykańskiej kultury Bamana. Dla ludu Bamana, zamieszkującego zachodnią Afrykę, figurki takie mają charakter kultowy, magiczny, głównie za sprawą precyzyjnie dobranych materiałów.

Swą rzeźbę „Boli” z 2009 roku Malinowska wykonała z drewna, gipsu, gliny, ale też skrawków „Etyki” Spinozy oraz swetra prezydenta Boliwii Evo Moralesa (pierwszego prezydenta tego kraju o indiańskich korzeniach), a nawet litra wody pobranej z Cieśniny Beringa, oddzielającej Azję od Ameryki (to przez zamarzniętą Cieśninę Beringa człowiek, który – jak wiemy – pochodzi z Afryki, miał przedostać się do Ameryki i ją zaludnić). Z czego powstała „Rekonstrukcja”, artystka nie podaje.

Malinowska stąpa po cienkim lodzie, ale unika protekcjonalności, traktuje różne tradycje jako równe sobie. Jej ingrediencje można nazwać globalnymi, ale ambicje ma szamańskie. W wirującej pralce, która humorystycznie naśladuje Wielki Zderzacz Hadronów spod Genewy, artystka poszukuje zresztą „pierwotnej materii”.

Widok wystawy / fot. P. Tomczyk

S.O.S.

Gdy Malinowska korzysta z całego wachlarza lektur z pozornie nieprzystających dziedzin, zainteresowania C.T. Jaspera zdradzają raczej naturę kinomaniaka. Jego metoda nie jest jednak daleka od pralkowo-kulinarnych przepisów jego partnerki.

W redakcji C.T. Jaspera filmy, które bierze na warsztat, tracą swoich bohaterów i fabułę. Za szarymi drzwiami oznaczonymi numerem „710”, cytatem z „Blue Velvet” Davida Lyncha, wkraczamy do dziwnej przestrzeni. Z głośników ustawionych na podłodze rozchodzi się złowroga muzyka. Jak w filmie. Obok meble – coś na kształt recepcji, dalej – aneks kuchenny, za którym wkracza się do biura. Tam odtwarzane są dwa filmy – „Blaszany bębenek” i właśnie „Blue Velvet”, tyle że Jasper wytarł z nich ludzi (stąd tytuł „Erased”) i dialogi.

Widok wystawy / fot. P. Tomczyk

Ruch kamery w pustych pomieszczeniach jeszcze bardziej przypomina czyjś wzrok, przenoszący się z miejsca w miejsce, lustrujący przestrzeń i przedmioty. Tylko czasem dzieje się coś, co sugeruje czyjąś obecność, np. nagle zapala się lampka. Duch? Pomieszczenia, w których się fizycznie znajdujemy, naśladujące galerię Le Guern w Warszawie, gdzie pracę Jaspera (jeszcze jako Christiana Tomaszewskiego) pokazywano na początku 2013 roku, też wydają się opuszczone, dziwne czy zamieszkałe przez duchy. Na ekranie komputera na recepcyjnym biurku odtwarzany jest fragment filmu Stanleya Kramera „Ostatni brzeg” z 1959 roku, na którym telegraf z pustej butelki po coca-coli nadaje sygnał S.O.S. Film Kramera opowiadał o świecie po wojnie nuklearnej. I tu też jakby wszyscy wyparowali. „Apokalipsa!”, jak zwykła wykrzykiwać Pani Frał, gdy nie wiedziała, co powiedzieć.

Indianie uczą się awangardy

Specjalnością Malinowskiej stały się formy zaczerpnięte z tzw. kultur obszarów kolonizowanych, ludów Afryki czy Indian. W kilku miejscach na wystawie stykają się i mieszają ze sztuką cywilizacji zachodniej, a dokładnie – z awangardą. Malinowska próbuje odwrócić jednokierunkowe zainteresowanie, z jakim sztuka kolonizowanych obszarów spotykała się ze strony artystów awangardowych. By wspomnieć takiego Picassa i jego fascynację sztuką afrykańską. Artystka zadaje pytanie, jak wyglądałaby sztuka „dzikich”, gdyby zainspirowali się awangardą. W kilku miejscach na wystawie pojawiają się jej prace tkane z piór, techniką zapożyczoną od ludów Amazonii, w których artystka rozwija wzorce z abstrakcyjnej sztuki zachodniej (zaczęła od kopiowania malarstwa Sophie Taeuber-Arp).

Widok wystawy / fot. P. Tomczyk

Wspominany już Boli, magiczny przedmiot afrykańskiej kultury Bamana, przeskalowany i przetłumaczony na magię własną artystki, przegląda się w abstrakcyjnym obrazie-reliefie Jeana Arpa (jego pierwowzór, ten z kolekcji Saatchiego, był zestawiony z „Czarnym kwadratem” Malewicza). Nie wiadomo, co on właściwie może o tym obrazie myśleć, ale panuje tu szczególne napięcie. Góra spotyka się z górą.

Podobne zestawienia odnajdziemy także w pracach C.T. Jaspera. Oto w sali przy wejściu stoją meble, dizajnerskie cytaty z filmu Jacques'a Tati „Playtime” z 1967 roku, w którym słynny pan Hulot mierzył się z hipernowoczesnym, stechnicyzowanym miastem, karykaturą współczesnej metropolii – od lotniska, przez biura, parkingi, po mieszkania. Na wystawie widz może zmierzyć się z filmowymi meblami w trójwymiarze, 1:1. Na geometrycznych sofkach przysiadają czasem panie pilnujące. Meble wyglądają na mało wygodne. W sąsiednim pomieszczeniu stoi zaś ogromny namiot z owczych skór, przywodzący na myśl kultury nomadzkie czy koczownicze. W środku odtwarzany jest kolejny film C.T. Jaspera, tym razem powstały na podstawie „Faraona” Jerzego Kawalerowicza. „Zmierzch faraonów” to następny obraz po katastrofie – egipski pejzaż, wciągający i hipnotyzujący, cywilizacja zasypywana piachem. Tylko święty egipski żuk skarabeusz niezmiennie toczy swoją kulkę.

Widok wystawy / fot. P. Tomczyk

Zazdrość

Ale zaraz, zaraz. „Związki rozwiązki” miały być – w tym miejscu chwyćcie się poręczy – „samoreferencyjnym projektem wystawienniczo-muzealnym”. „Autotematyczna narracja”, którą zachwala w kuratorskim tekście Jachuła, a którą odnajduję w rekonstrukcjach Malinowskiej i meblach przywiezionych z galerii Le Guern, to jednak najsłabszy punkt programu. I bardzo mało czytelny, zwłaszcza że polski widz styka się z większością prac po raz pierwszy. To co ważne dla artystów czy kuratora, niekoniecznie okaże się równie istotne dla widza. Lepiej odszyfrowywać zaklęcia.

Udało się za to stworzyć pokaz spójny, w którym zacierają się różnice między dwojgiem artystów. Więcej tu związków niż rozwiązków. I dobrze. Tylko obok sterty morsów, uszytych ze sztucznej skóry i rzuconych jeden na drugi, Malinowska wyświetla krótki film, w którym powtarza gest Bruce’a Naumana. Nauman w 1966 roku sfotografował się „jako fontanna” – ze strumieniem wody wytryskującym z jego ust. To samo działanie w wykonaniu kobiety jakby starało się coś odczarowywać. Albo ratować te biedne morsy – tak atrakcyjne w swej bezwładnej masie i z kłami wystającymi to tu, to tam. Swoje powtórzenie Malinowska tytułuje ironicznie „Autoportret jako zazdrość o członka”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.