Duby smalone można pleść, podobnie jak plecie się androny, które w wierszu Jana Brzechwy miały być przewrotnie plecione z łyka. Tytuł wystawy w Galerii Arsenał w Białymstoku przenosi nas za sprawą anachronicznego powiedzenia na dawną wieś, sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z opowiadaniem bzdur. Dubami nazywano opalane kijki dębowe, z których nic nie dało się upleść, były bowiem zbyt sztywne i twarde. Już u Mickiewicza „duby smalone” oznaczały brednie, dyrdymały.
Nic takiego się jednak na wystawie nie dzieje, chociaż od progu wkraczamy na teren magii i czarów. To bardzo zgrabna, wciągająca ekspozycja, a uczestniczące w niej artystki (i jeden artysta) raczej by się do plecenia dubów smalonych nie przyznawały.
Sen nocy letniej
To niezwykle zręcznie skonstruowana wystawa, nawet jeśli zaproponowany przez Katarzynę Różniak-Szabelską podział na trzy części wypada lepiej na papierze niż w realnej przestrzeni. Kuratorka nie ma ambicji wyczerpania tematu, a raczej wgłębienia się w niego, zanurzenia, uwiedzenia.
Duby smalone
artystki: Agnieszka Brzeżańska, Eglė Budvytytė, Kasia Hertz, Anna Hulačová, Karol Palczak, Agnieszka Polska, Martina Drozd Smutná, Iza Tarasewicz, kuratorka: Katarzyna Różniak-Szabelska, Galeria Arsenał, Białystok, do 3 września 2023
Poszczególnym artystkom zarezerwowano sporo przestrzeni, by ich prace mogły w pełni wybrzmieć. Dlatego lista uczestniczek „Dubów smalonych” nie jest długa. Znalazły się na niej artystki z Polski, Czech, Litwy i artysta z Polski. To taka wystawa, na której wiedzę przyswaja się przez osmozę. Jak film, który najpierw się po prostu lubi, a potem, w drugiej kolejności, zastanawia się nad jego znaczeniem.
Cała wystawa dzieje się więc na wsi. Raczej tej z nieodległej przeszłości niż nam współczesnej, do tego zawsze okraszonej elementem nadrealnym. To taki realizm magiczny osadzony w pegeerze. Porzucone maszyny rolnicze zmieniają się w żywe stworzenia. Kosy z sianokosów ulatują z wozu ku niebu, w kierunku stacji kosmicznej. Nad ludźmi niczym dusze unoszą się ogniki. Po lesie grasują osobliwe ludzko-owadzie stworzenia. A między tym wszystkim przechadza się elf, jakby wyjęty ze „Snu nocy letniej”, i szepcze pod nosem jakieś zaklęcia.
Jedną nogą ze wsi
„Duby smalone” są jednak silnie osadzone we współczesnych dyskursach. Mamy tu przemiany zachodzące na wsi, jej komunistyczną modernizację, emancypację, walkę klas, relację człowieka z naturą w ujęciu ekofeministycznym, kryzys klimatyczny i związaną z nim apokalipsę, wszystko okraszone podlaską lokalnością. To ostatnio ulubione tematy kuratorów. Podejmujące te wątki wystawy, lepsze i gorsze, mnożą się jak grzyby po deszczu. Wieś najlepiej bywa widziana od środka, przez jej byłych i obecnych mieszkańców, znających wiejskie problemy i bolączki – najbardziej cenionym reprezentantem tego nurtu pozostaje oczywiście Daniel Rycharski.
W Białymstoku prac Rycharskiego akurat nie spotkamy, zresztą niekoniecznie by tu pasował. Ale w tekście towarzyszącym wystawie kuratorka dokładnie określa relacje łączące poszczególne artystki z wsią, do trzeciego pokolenia wstecz. Ze wsi do miasta przenieśli się dziadkowie Agnieszki Polskiej. Czeska rzeźbiarka Anna Hulačová wraz z rodzeństwem pomagała przy pracach polowych. Iza Tarasewicz wróciła po studiach do Kolonii Koplany na Podlasiu, urządziła swoją pracownię w dawnej stodole rodzinnego gospodarstwa. Performerka Kasia Hertz mieszka w Białowieży. Karol Palczak, malarskie odkrycie ostatnich lat, nie zamierza opuszczać rodzinnej wsi Krzywcza na Podkarpaciu.
Wspólnym mianownikiem jest jednak rodzaj nostalgii za wsią dawną czy po prostu wyobrażoną, dlatego reformatorskie zacięcie Rycharskiego, który wsi chce bronić i ją zmieniać, byłoby tu nie na miejscu. Nostalgia, jak pisała Svietlana Boym, to tęsknota za czymś, co już nie istnieje lub nawet nigdy nie istniało. To romans z wytworem naszej fantazji.
I dlatego tak uderzające są opisy wakacji, które artystki spędzały na wsi u dziadków w wiejskich gospodarstwach. Nostalgia, jak podkreśla Boym, to również tęsknota za innym czasem, czasem dzieciństwa i czasem snów. Dramat leży w nieodwracalności upływu czasu.
Kosą w sputnik
Na pierwszy rzut oka w wyremontowanych przestrzeniach białostockiej Elektrowni zagościły przede wszystkim dwie rzeźbiarki – Iza Tarasewicz oraz Anna Hulačová. Ich monumentalne prace zdominowały wystawę.
Hulačová, która całkiem niedawno miała w Galerii Arsenał pokaz indywidualny, wróciła do Białegostoku z pracami z cyklu „Jadalne, piękne i nieujarzmione”. W galerii stanęły rzeźbione przerośnięte polne kwiaty, które z jednej strony przypominają średniowieczną snycerkę, z drugiej – z racji rozmiarów – Marchewkowe Pole z animowanego „Jacka i Placka”. Te dziwne roślinne byty najwyraźniej przedawkowały nawozy. Wśród prac Hulačovej znajdziemy jednak nowotwory o bardziej skomplikowanej proweniencji, ciężkie betonowe rzeźby, które z daleka wyglądają jak kamienie. Z bliska przypominają silniki wyjęte z wnętrzności ogromnych maszyn (kombajnów?), które porzucone, zaczęły się bioprzekształcać, by znowu spetryfikować się w rzeźby. Jakby nastąpiła jakaś mutacja, nieudany, niedokończony eksperyment.
Rzeźby Izy Tarasewicz, które zdominowały drugą salę, są trudniejsze do rozgryzienia. To wertykalne fantazje na temat pracy rąk i sprzężonych z nimi prostych narzędzi i maszyn rolniczych. Tarasewicz interesuje podobieństwo niektórych narzędzi do części ludzkiego ciała, na przykład grabek do dłoni. Z maszyn wybiera formy obrotowe, jak okrągłe elementy zgrabiarek do siana. Odwołuje się w ten sposób do rytmu przyrody i pracy na roli, jak w mazurku, tańcu, którym się od kilku lat interesuje. W zwisające ażurowe rzeźby, strukturą przypominające niektóre techniki znane ze sztuki ludowej, jak chociażby słomiane pająki, wplata garście niedojrzałego jeszcze zboża, wyrwanego z korzeniami.
Centralnie umieszczona rzeźba Tarasewicz to zaś wykonana w metalu wersja wozu drabiniastego, który wypełniają uproszczone formy kos. Ich wir łączy się zaś z wiszącym pod sufitem, zespawanym z kilku blach elementem, który naśladuje sztuczne satelity czy stacje kosmiczne. Można sobie wyobrazić, że gdy człowiek stawiał pierwsze kroki na Księżycu, w wielu miejscach na Ziemi, w tym na Podlasiu, wciąż jeżdżono wozami drabiniastymi i używano kos (ale jak głosiła ludowa podlaska mądrość utrwalona m.in. w „Konopielce” Edwarda Redlińskiego, „żyta kosą się nie kosi”).
Tajemniczy prąd
Wspólnym rysem biograficznym artystek jest tu rodzaj emancypacji czy awansu społecznego dokonanego ze wsi w kierunku sztuki.
Przewijające się przez wystawę wątki historyczne, jak elektryfikacja wsi (w filmie Agnieszki Polskiej), reformy rolne wprowadzane przez komunistów (w rzeźbach Hulačovej i malarstwie Martiny Smutnej) czy echa pańszczyzny, też mają swój wymiar osobisty. Stają się częścią indywidualnych historii o emancypacji, zwłaszcza emancypacji kobiet na wsi.
Do magiczno-realistycznego nastroju wystawy świetnie pasuje „Plan Tysiącletni” Agnieszki Polskiej, który głośną premierę miał dwa lata temu w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. W lasach jeszcze chowają się partyzanci, a kadry nowego komunistycznego państwa wytyczają nowe linie elektryczne. Prąd jawi się nie tylko jako czynnik modernizacyjny, ale też życiodajna siła, reprezentowana przez unoszące się nad każdym bohaterem tajemnicze ogniki.
Perspektywa zmienia się nieco w trzeciej części wystawy, w mniejszych pomieszczeniach na piętrze Elektrowni. Aranżując swoimi pracami całe pomieszczenie, Agnieszka Brzeżańska szuka tam ekofeministycznych związków między nami a Ziemią i snuje fantazje o duchowej symbiozie. A w filmie „Pieśni kompostu” (znanym m.in. z ubiegłorocznego Biennale w Wenecji) litewska artystka Eglė Budvytytè rejestruje choreografię ciał, jeszcze ludzkich, ale poruszających się owadzio, przemierzających lasy i nadbrzeżne plaże.
Całą wystawę spaja zaś odbywający się regularnie performans Kasi Hertz – przechadza się wśród rzeźb niczym elf, który przypadkiem zabłądził tu z Puszczy Białowieskiej.
Wybudzenie
Są jednak na tej wystawie prace, które do reszty nie pasują. I raczej wybudzają nas z tej magicznej aury. To malarstwo Karola Palczaka. Drobne formaty tych obrazów sprawiają, że niemal się gubią i nieuważny widz mógłby je niechcący pominąć.
Malowane na blasze fotorealistyczne miniatury to kadry podpatrzone lub zainscenizowane przez artystę w rodzinnej wsi, która znajduje się w jednej z najuboższych gmin w Polsce. Palczak maluje smutne, rzucające blade światło w obskurnych pomieszczeniach żarówki, samochody w rowie, ogniska, brudne wiejskie podwórka nieskażone dotacjami unijnymi. To wieś odarta z romantycznej aury, za to zanurzona w brutalnej atmosferze, której Palczak nie przygląda się krytycznie, a tylko w niej zanurza.
Prace Karola Palczaka na wystawie.
Kilka obrazów Palczaka, nawet jeśli Różniak-Szabelska dopatruje się w nich tradycyjnych wiejskich rytuałów, wydaje się raczej kontrapunktem dla prac artystek. Artystek patrzących na wieś z nostalgią, ale równocześnie z perspektywy współczesnych zagrożeń, katastrofy klimatycznej, późnego kapitalizmu; artystek tworzących alternatywne utopie. Może właśnie w tych utopiach, nieziemskich historiach kryją się duby smalone. I dzięki nim prezentacja w białostockim Arsenale okazała się najciekawszą polską wystawą tego lata.