Żyjemy w przesunięciu
Gilbert Mercier / Flickr CC BY-NC-ND 2.0

25 minut czytania

/ Literatura

Żyjemy w przesunięciu

Rozmowa z Julią Fiedorczuk

Przyszłość już tu jest, choć nas jeszcze w niej nie ma. Kiedy pisałam „Dom Oriona”, interesowało mnie to utkwienie w nieadekwatnym czasie, jakby nasze przywiązania i odruchy zmysłowe odnosiły się do nieaktualnej rzeczywistości. To, czego się boimy, już się wydarzyło

Jeszcze 6 minut czytania

JOANNA PIECHURA:Dom Oriona” to przede wszystkim powieść o oczekiwaniu na wybuch supernowej, na zaginioną przyjaciółkę, na uchodźców tułających się na granicy.
JULIA FIEDORCZUK: Związane jest to z marazmem, w którym wszyscy jesteśmy dziś pogrążeni. Eliza, główna bohaterka „Domu Oriona”, jest kompletnie bezradna i wyczerpana, przynajmniej na początku tej opowieści. Filozofka Katherine Malabou używa sformułowania „pustynia afektywna” (affective barrenness) do opisania krajobrazu uczuciowego antropocenu. Nie ona jedna diagnozuje jakiś rodzaj zglobalizowanego, ponadjednostkowego zaburzenia psychicznego, które w pewnym stopniu odpowiada za naszą bezradność. „Dom Oriona” wyrasta z podobnych intuicji. 

Ciekawe, że pytasz o czas. Piszę o oczekiwaniu na coś, co nieuchronnie nadchodzi, i o strachu, który towarzyszy temu czekaniu. Wiąże się to z dziwną strukturą czasową momentu, w którym żyjemy – to, czego się boimy, już się wydarzyło. Być może różne zjawiska będą o wiele intensywniejsze za parę lat, ale katastrofa klimatyczna już się wydarzyła, tak samo jak kryzys uchodźczy czy schyłek cywilizacji europejskiej. Kiedy pisałam „Dom Oriona”, szczególnie interesowały mnie momenty, kiedy można poczuć, że przyszłość już tu jest, ale nas jeszcze w niej nie ma. To uczucie utkwienia w nieadekwatnym czasie, jakby nasze przywiązania epistemologiczne i odruchy zmysłowe odnosiły się do nieaktualnej rzeczywistości, jakbyśmy żyli w jakimś przesunięciu.

U mnie to wrażenie było niezwykle silne, kiedy jesienią 2021 roku zaczynałam pisać tę powieść. Pojechałam do Puszczy Białowieskiej i długo miałam poczucie totalnej niekoherencji. Po przyjeździe jesteś jeszcze w swoim wygodnym świecie, w którym nie brakuje jedzenia albo wody w kranie, ale nagle idziesz przez las, widzisz śpiwór i zastanawiasz się, czy są w nim zwłoki. Te rzeczy spadały na mnie z jakiegoś innego wymiaru. Naraz pojawił się straszliwy kontrast między stabilną rzeczywistością, którą znałam, a tym drugim światem, który w Puszczy już był, choć bardzo go nie chciałam. 

Julia Fiedorczuk, Dom Oriona. Wydawnictwo Literackie, 208 stron, w księgarniach od lipca 2023Julia Fiedorczuk, „Dom Oriona”. Wydawnictwo Literackie, 208 stron, w księgarniach od lipca 2023Mimo to twoje bohaterki pchają się do tego świataEliza kupuje sprzęt i zagłębia się w las, choć jest całkowicie przerażona tym, co może w nim zastać. Cały czas wyczekuje spotkania, bo w powietrzu wisi obecność drugiego człowieka. 
Innym momentem, kiedy Eliza podchodzi blisko katastrofy, ale tylko po to, żeby się jej przyglądać, są jej wakacje w Atenach. Niektóre wątki rozgrywają się w 2011 roku, kiedy w Europie zaczynał się kryzys uchodźczy. Obie bohaterki są wówczas w Grecji świadkiniami początku końca. Tym ateńskim doświadczeniom znów towarzyszy całkowita niespójność, bo śródziemnomorską aurę odpoczynku rozbijają zamieszki i gaz łzawiący.

Parę lat później Eliza wyłazi do tego lasu bez oglądania się za siebie. Wcielenie się w tę rolę jest też związane z jej traumą. Możliwe, że jednym z elementów „globalnego zaburzenia”, o którym mówi Malabou, jest PTSD (na marginesie, PTSD kobiet to kolejny ogromny temat). Bohaterka swoim ciałem stara się odegrać (ograć?) ten ogarniający nas wszystkich marazm, o którym mówiłyśmy, to freudowskie acting out. Ostatecznie chodzi jej po prostu o to, żeby się spotkać, żeby przestać uciekać i się odwracać. Ale nie mogłam doprowadzić do jej zetknięcia z wędrowcami w Puszczy, przede wszystkim dlatego, że Eliza jest fikcyjną postacią, a uchodźcy – faktycznie istniejącymi ludźmi. 

To etyczny problem?
Opisanie ich spotkania wymagałoby wciągnięcia ludzi z lasu w moją fikcję. Czułam, że nie mogę doprowadzić do spotkania między Elizą a postaciami tak szczegółowo opartymi na historiach, które zasłyszałam podczas swoich podróży na Podlasie.  

Kiedy zostaje zatrzymana przez strażników granicznych, Eliza zmyśla, że chodzi po Puszczy, żeby robić zdjęcia wilkom. W pewnym momencie jednak faktycznie obserwują ją cztery wilki, tak samo jak zza drzew obserwują ją wędrowcy. Można odnieść wrażenie, że migrujący ludzie i wilki przynależą do tego samego porządku.
Jeśli rozpatrywać wycieczkę Elizy jako wyprawę do dzikości po uzdrowienie, to tradycyjnie powinno być tak, że bohaterka wyrusza w podróż i odnajduje siebie. Jednak Eliza zamiast siebie znajduje kogoś innego: śpiwory i rękawiczki, ślady ludzkiej ucieczki i dramatu. W ten sposób rozpada się trop pastoralnej podróży w dzicz, udawane into the wild. Dziś nie da się już napisać książki podążającej tym tropem, bo w „wild” znajduje się cały kapitalizm, a także jego skutki – są tam ludzie w potrzasku, ich telefony, które dla wielu są najważniejszym dobytkiem. Jednocześnie w tym sprzęcie ratującym życie znajdują się różne cenne minerały, których wydobycie wiąże się z ogromną przemocą systemową.

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Nagroda Literacka m.st. Warszawy, która w roku 2023 jest partnerem działu literackiego w „Dwutygodniku”, to jedna z największych nagród literackich w Polsce. Nagrody przyznawane są w pięciu kategoriach: proza, poezja, literatura dziecięca, książka o tematyce warszawskiej oraz komiks i powieść graficzna. W przypadku literatury dziecięcej, a także komiksu i powieści graficznej nagradzani są również ilustratorzy i ilustratorki. Nagrody wynoszą 30 tys. zł, nagrodę pieniężną w wysokości 10 tys. zł otrzymują także nominowani we wszystkich kategoriach.

Szczególnym wyróżnieniem jest tytuł warszawskiej twórczyni/warszawskiego twórcy, przeznaczony dla pisarek i pisarzy w szczególny sposób związanych z Warszawą. Otrzymują oni nagrodę w wysokości 100 tys. zł. Fundatorem i organizatorem nagrody jest miasto stołeczne Warszawa. 

Mocno podważasz te romantyczne wizje dzikości, w powieści rozpada się podział na dziką” puszczę i cywilizację poza nią. 
Tak miało być. Bardzo kocham Puszczę Białowieską, zimową czy jesienną, która jest naprawdę surowa i na pierwszy rzut oka ogołocona ze wszystkiego. Po jakimś czasie łatwo jednak zauważyć, że zachodzą w niej różne procesy. Co ciekawe, słyszałam od znajomych, którzy działają aktywistycznie na Podlasiu – między innymi od medyków jeżdżących na interwencje – że odkrywają piękno tego lasu w najmniej spodziewanych chwilach. Wyobraź sobie, że jedziesz do Puszczy z bardzo bolesnego powodu, chcesz pomagać ludziom w kryzysie humanitarnym, ale nagle wyciągasz telefon i robisz zdjęcie, bo nigdy nie byłaś w tak dzikim lesie. Fascynuje mnie tego rodzaju ambiwalencja. Zależało mi na takim prostym zabiegu, odwróceniu – podmiotowość i spojrzenie nie są tu po stronie postaci, tylko po stronie obiektu jej zainteresowania. W ten sposób staram się odwrócić typową sytuację, w której ktoś jedzie do lasu, by cieszyć się jakimś wyobrażonym pięknem. Eliza jest zdenerwowana i zmęczona, więc nie jest w stanie uważnie oglądać świata wokół siebie. To raczej inne istoty przyglądają się jej.

Pomyślałam o tej paraleli między wilkami a wędrowcami, bo strażnicy graniczni dwa razy ją ostrzegają przed zwierzętami, choć wiadomo, że chodzi im też o migrantów. 
Istnieje bardzo poruszające zdjęcie Małgorzaty Klemens, na którym widać samochód straży granicznej i grupę uchodźców wyglądających z lasu. Pogranicznicy ich nie widzą. Zresztą trzeba powiedzieć, że niektórzy pogranicznicy w ogóle nie chcą ich widzieć, są tacy, którzy odwracają wzrok. Myślałam o tym zdjęciu, kiedy pisałam scenę z wilkami, o której wspomniałaś. Zresztą historia z wilkami jest autentyczna. Stało się to zeszłej zimy moją obsesją, strasznie chciałam zobaczyć wilki w Puszczy Białowieskiej. Sama nie wiem, ile wypraw urządziłam w tym celu. Któregoś dnia szłam leśną drogą z Adamem Wajrakiem, który widział grupę wilków poprzedniego i następnego dnia. W pewnej chwili minął nas samochód i ktoś ze środka zapytał, czy widzieliśmy te cztery wilki, które moment wcześniej szły za nami. To moje doświadczenie z Puszczy – byłam widziana przez wilki, choć sama ich nie zauważyłam. 

Bardzo ważnym wątkiem powieści są mapy. Z jednej strony narratorka często korzysta z Google Maps, bez których uchodźcy nie mogliby przeżyć swojej wędrówki, z drugiej w powieści funkcjonują różne mapy intymne czy lokalne, które tworzy Eliza. Nowe nazwy, które nadaje miejscom wokół siebie, pojawiają się w narracji zamiast nazw oficjalnych.
Przyspieszenie cywilizacyjne, historyczne i technologiczne wpływa nie tylko na nasze poczucie czasu, ale i na dziwność przestrzeni – rzeczy są jednocześnie bliżej i dalej, wszystko jest na wyciągnięcie ręki przez to, że podróżowanie dla uprzywilejowanej części świata jest łatwe jak nigdy dotąd. Z drugiej strony na to poczucie wpływają narzędzia technologiczne, którymi dysponujemy – możemy oglądać zdjęcia satelitarne, a kryzysy, których doświadczamy, powodują, że Ziemia się kurczy, bo obejmują cały glob. Jednocześnie nic nie jest blisko. Nawet przez chwilę nie potrafimy być tu i teraz. W książce opisuję doświadczenie osoby, która nie wie, co ze sobą zrobić, kiedy w końcu ma święty spokój i zostaje sama. Bliskość wszystkiego na świecie nieuchronnie prowadzi też do zaniku intymności. Właśnie skończyłam tłumaczyć „Podwojone życie” Forresta Gandera, książkę poetycką o intymnościach każdego rodzaju, ten paradoks jest w niej mocno obecny.

Julia Fiedorczuk

Pisarka, poetka, tłumaczka, wykładowczyni Instytutu Anglistyki i współzałożycielka Centrum Humanistyki Środowiskowej na Uniwersytecie Warszawskim. W swojej twórczości wybija na pierwszy plan relacje między ludźmi a pozaludzką przyrodą i podkreśla światotwórczą siłę literatury. Autorka zbiorów opowiadań „Poranek Marii” (Biuro Literackie, 2010) i „Bliskie kraje” (Marginesy, 2016) oraz powieści „Biała Ofelia” (Biuro Literackie, 2013), „Nieważkość” (Marginesy, 2015, nominacja do Nagrody Literackiej „Nike”), „Pod słońcem” (Wydawnictwo Literackie, 2020, nominacje do: Nagrody Literackiej m.st. Warszawy, Nagrody im. Juliana Tuwima i Nagrody im. Wiesława Kazaneckiego) i „Dom Oriona” (Wydawnictwo Literackie, 2023). Autorka i tłumaczka wyboru tekstów Laurie Anderson „Język przyszłości” (z ilustracjami autorki, Biuro Literackie, 2012). Opublikowała sześć tomów wierszy. Za ostatni – „Psalmy” (Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, 2017) – otrzymała Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej. W 2023 ukazały się jej wiersze zebrane („Astrostrada z girlandami”, Warstwy). Publikowała także eseje, w tym „Cyborg w ogrodzie. Wprowadzenie do ekokrytyki” (WN Katedra, 2015) i (we współautorstwie) „Ekopoetyka” (Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, 2015). Jest autorką programu Szkoły Ekopoetyki w Instytucie Reportażu. Felietonistka „Przekroju” oraz „Polityki”. Utwory Julii Fiedorczuk przetłumaczono na ponad 20 języków.

Ale mapowanie ma też cały szereg konsekwencji ontologicznych i epistemologicznych. Tak poznajemy świat, poprzez mapowanie; bardzo upraszczając, można powiedzieć, że na tym polega działanie ludzkiego mózgu. Z kolei neuroplastyczność sprawia, że owo mapowanie jest żywym, ewoluującym procesem. Jest też zawsze procesem mniej lub bardziej przemocowym. Gdzieś tu, w tej przestrzeni, dopatruję się możliwości rewolucyjnej zmiany. Nowego rodzaju relacji z innymi i z otoczeniem nie da się wykoncypować, trzeba jej doświadczyć, a to zawsze jest ryzykowne.

Opowiedz o meksykańskiej podróży, która też wpłynęła na ostateczny kształt tej książki. 
Podczas ostatniej podróży do Meksyku spędziłam trochę czasu w stolicy (wraz z moim przyjacielem i tłumaczem Gerardo Beltranem mieliśmy kilka wykładów o ekopoetyce). Miasto Meksyk jest ogromne i niesamowicie różnorodne, jak państwo. Żywe, inspirujące (miejscami niebezpieczne, miejscami całkiem idylliczne albo po prostu hipsterskie). Potem pojechałam do San Luis Potosi, miasta na skraju pustyni, jako gościni festiwalu literackiego. Po festiwalu odbyłam jedną z moich najpiękniejszych podróży, do ogrodu rzeźby surrealistycznej Jamesa Edwardsa pod Xilitla. To miejsce położone w samym środku dżungli, atrakcja turystyczna, ale z dala od popularnych szlaków. Przemieszczanie się w środkowym Meksyku nie jest takie proste, raczej trzeba mieć przewodnika. Dżungla z ruinami wspaniałych rzeźb to jeszcze jeden przykład, powiedzmy, „heterotopii”: czyjś surrealistyczny sen powoli wchłaniany przez przyrodę, dzikość, nie da się tam też nie myśleć o przemocy, której jest w Meksyku bardzo dużo.

Dlaczego Lou, druga bohaterka twojej książki, znika w Meksyku?
Statystyki kobietobójstwa w Meksyku należą do najwyższych na świecie, a „kultura gwałtu” jest jednym z tematów powieści. Jestem zafascynowana tym oszałamiającym, gościnnym, energicznym krajem, ale kobiety w wielu rejonach Meksyku nie mogą swobodnie się przemieszczać, na przykład spacerować wieczorem po ulicy. Przemoc wobec biedniejszych kobiet, także autochtonek, jest na porządku dziennym. Zarazem jednak Ameryka Łacińska to bardzo interesujące miejsce na mapie świata – jest częścią globalnego Południa, w którym wykluwa się przyszłość. Widać w jej kulturach zalążki nowej energii i wyobraźni, które być może dadzą początek innej rzeczywistości niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni teraz. Meksykański feminizm też jest częścią tego pejzażu idei.  

Myślisz tylko o sprawach okołoliterackich?
Nie, myślę raczej o aktywizmie, szczególnie na rzecz rdzennych kultur, który często sprzęga się z aktywizmem ekologicznym – to najczęściej plemiona rdzenne są ograbiane przez korporacje (na przykład z wody). Aktywistki, którymi zajmuje się Eliza w swojej pracy dziennikarskiej, walczyły o lokalną przyrodę i zostały zamordowane przez korporacje wchodzące w konszachty z przestępczością zorganizowaną. Te konflikty są dla mnie dopełnieniem obrazu planetarnego. Co najważniejsze, dysponowałam mnóstwem wrażeń z meksykańskiej podróży, a w pisaniu przeżycie czegoś na własnej skórze jest dla mnie fundamentalne. 

Osią „Domu Oriona” są queerowe relacje między kobietami tak jak i w „Białej Ofelii”choć większość czytelników nazywa je przyjaciółkami, nie kochankami. Zależy ci na tym, żeby te relacje pozostały niedookreślone?
Na czwartej stronie okładki mowa o relacji przyjacielskiej, ale dla mnie ich relacja jest całkiem dosłownie miłosna. Z drugiej strony Lou jest postacią z szarej strefy, taką Artemis, „za którą idą chłopcy i dziewczęta”. To postać, która działa niesamowicie erotycznie na swoje otoczenie, jest jak potężne zjawisko naturalne, które nikogo nie pozostawia obojętnym. Jasne jest, że Eliza była w niej zakochana – orientacja seksualna Elizy właściwie nie ma tu nic do rzeczy. Na tym dla mnie polega queerowość ich relacji. Pragnienie, które płynie w poprzek wszystkich kategorii. Szukałam języka erotyki, który nie byłby ani pornograficzny, ani sentymentalny czy eufemistyczny – bardzo ciekawe wyzwanie.

Julia Fiedorczuk, fot. Albert ZawadaJulia Fiedorczuk, fot. Albert Zawada

Chwile największych miłosnych uniesień to w tej książce zarazem momenty zbliżenia z naturą.
Czasami to jest taka byle jaka przyroda miejska, gdzie pozwolono istotom zdziczeć. Już o tym pisano, o mimowolnym sojuszu „odmieńców” i nie-ludzi w zapuszczonych zakamarkach miast. Mało uczęszczane miejsca, jakieś zaniedbane skwerki to miejsca schadzek kochanków, a zarazem enklawy bioróżnorodności. Trochę w tym kierunku idzie moja „ulga”. Przypomina mi się również pojęcie „refugium”, którym posługuje się Monika Bakke w książce o takim właśnie tytule: „Refugia. (Prze)trwanie transgatunkowych wspólnot miejskich”. 

Niedawno ukazał się pierwszy zbiór twoich wierszy wybranych, zatytułowany „Astrostrada z girlandami”. Z kolei powieść „Pod słońcem” ukazała się już ponad trzy lata temu. Powiedziałabyś, że „Dom Oriona” wyznacza jakiś nowy etap w twoim pisaniu?
Zebranie wierszy to tylko sprzątanie. Chciałam dzięki tej inwentaryzacji zamknąć jakiś etap i móc zacząć myśleć o innej książce poetyckiej, co było rzeczywiście trudne. Wizja i konstrukcja „Pod słońcem” były dla mnie jasne od początku, trudność pisania tylko rzemieślnicza, wyrobnicza – musiałam odtwarzać realia, budować poszczególne rozdziały, sprawdzać historyczne fakty. Z kolei przy „Domu Oriona” miałam bardzo mocne intuicje, które musiałam jakoś złapać za głowę, ale jej nie ukręcić. Chciałam napisać coś, czego nie dałoby się streścić w paru zdaniach, co oddziaływałoby na czytelników w sposób afektywny, uruchamiało pewne napięcia. Coś z porządku performatywnego. 

W „Pod słońcem” czerpiesz z historii Podlasia i starasz się reaktywować różne lewicowe, utopijne sposoby myślenia. „Dom Oriona” jest za to całkowicie zwrócony w przyszłość – dużo piszesz o zjawiskach niespełnionych, co jakoś mi się kojarzy z astrofizycznymi fascynacjami bohaterek. 
Pod słońcem” mogło być tylko jedno, nie byłoby sensu znowu wracać do przeszłości, bo ta książka jest mocno oparta na moich rodzinnych historiach. Potrzebowałam sobie to raz opowiedzieć, i tyle. „Pod Słońcem” jest zupełnie inne od reszty mojego pisania, ale już na przykład relacja erotyczna między przyjaciółkami pojawia się u mnie wcześniej, chociażby w „Białej Ofelii” sprzed dwunastu lat.

Bohaterki cały czas wracają do „Uczty” Platona, która też jest queerową opowieścią. Czytają ją razem, a potem cytują i przekręcają fragmenty, bawiąc się w ten sposób kanonicznym tekstem naszej kultury. Czy są jakieś książki, które w podobny sposób wkradły się w twoje pisanie?
Cały pokój lektur! Od fikcji z gatunku new weird, jak „Unicestwienie” Jeffa VanderMeera, po brazylijską surrealistkę Clarice Lispector czy Argentynkę Marianę Enriquez, autorkę „Naszej części nocy. Ciągnęło mnie do takich tekstów, które łączą elementy powieści grozy z obrachunkiem politycznym. Oprócz tego lektury o Puszczy Białowieskiej – co się tylko dało. Duże wrażenie zrobiła na mnie „Ściana” austriackiej pisarki Marlen Haushofer, która ma się teraz ukazać w przekładzie Małgorzaty Gralińskiej w wydawnictwie ArtRage. Gdybym miała wybrać jeden kluczowy intertekst dla „Domu Oriona”, to byłaby chyba właśnie „Ściana”.  

Julia Fiedorczuk, fot. Albert ZawadaJulia Fiedorczuk, fot. Albert Zawada

W „Domu Oriona” pojawia się perspektywa makrohistoryczna, ale wątki planetarne wydobycie minerałów, morderstwa aktywistek są mimo wszystko opowiedziane z punktu widzenia jednostki. To tak jak z konstelacją Oriona, którą można zobaczyć z każdego miejsca na ziemi, ale którą większość kultur opowiedziała sobie na własny sposób. Istnieje ogrom mitów o Orionie
Tak, zależało mi na tym, żeby pokazać, że stan umysłowy głównej bohaterki jest odzwierciedleniem stanu planety, że jej osobisty kryzys rymuje się z kryzysami planetarnymi, przefiltrowanymi przez soczewkę pojedynczej świadomości. Nie da się oddzielić patrzenia z bardzo bliska od perspektywy kosmicznej. Prywatne jest dziś polityczne i planetarne.

Ważny jest tu motyw domu – tak jak gwiazdozbiór Oriona, dom jest zawsze w ruchu, zawsze się go jakoś konstruuje. Dokładnie to robi Lou, kiedy patrzy na konstelacje i nazywa gwiazdy po swojemu, wymyśla własne historie na ich temat, łącząc wątki z różnych mitów. Wybrałam tę konstelację też dlatego, że greckie mity, które są nam najbliższe, nie są pierwszymi historiami o tym gwiazdozbiorze. Grecki Orion myśliwy wyewoluował z wcześniejszych przedstawień sumeryjskich, w których goni zwierzęta albo poluje na Plejady, a jedna z nich znika. Odwołania do astrofizyki pozwoliły mi też zastosować technikę montażową i elementy kolażu w narracji, bo rozmowy Elizy i Lou o gwiazdach wprowadzają bałagan do naukowych, tradycyjnie męskich dyskursów o ciałach niebieskich. Patrzą razem na Dom Oriona i razem robią w nim przemeblowanie.

Przypomina mi się taki fragment z piosenki Björk: „With a palm full of stars / I throw them like dice / On the table / I shake them like dice / And throw them on the table / Until the desired constellation appears”. Dziewczynka/kobieta bierze do ręki gwiazdy i rzuca nimi, aż powstanie pożądana konstelacja – to Lou. Podobny obraz pojawia się u meksykańskiej surrealistki Remedios Varo (kiedyś już zagościła w jednym z moich opowiadań).  

Miałaś dużo pracy z konstruowaniem wątków astralnych? Zakładam, że o niektórych zjawiskach astrofizycznych uczyłaś się od zera. 
Nie tak od zera, jestem po mat-fizie, coś tam jeszcze pamiętam, zapisałam się też na podstawowy kurs astrofizyki. Poza tym usiłowałam konsultować się z dwiema astronomkami, ale w końcu nie udało mi się z nimi porozmawiać, były chyba nieco przestraszone tym, że chcę rozmawiać o literaturze, a nie o twardych danych. Chciałam zapytać o Betelgezę, jedną z gwiazd w konstelacji Oriona. Zaraz po tym, jak ukazała się moja powieść, pojawiła się informacja, że Betelgeza może już nie istnieć, to znaczy, że przeszła już w stan supernowej, tylko nie widzimy tego jeszcze z Ziemi, bo ta gwiazda jest oddalona od Ziemi o 600 lat świetlnych.

W książce korzystasz z ryzykownego połączenia różnych dyskursów naukowych, czerpiesz też z popnarracji dotyczących kryzysu klimatycznego czy astrofizyki. Przypomina mi się wywiad, który Eliza spisywała z aktywistką Lidią Martinez. Bohaterka miała trudność, by przełożyć jej słowa na prosty język gazety weekendowej, bo wypadały naiwnie i sensacyjnie. Nie bałaś się tego samego efektu w swoim pisaniu?
Oczywiście, ale wszystko, co jest trudnością, jest też w pisaniu jakąś wartością. Wolę zaryzykować, pisząc coś nowego, niż jeszcze raz napisać książkę, która raz mi już wyszła. Nie warto wracać do tego samego. Podstawową trudnością w pisaniu tej książki było myślenie i pisanie o poznaniu, które nie sprowadza się do rozumu instrumentalnego. Nauka daje nam niesamowite narzędzia, w tym tak potężną możliwość manipulowania otoczeniem, że czasem staje się zagrożeniem dla nas samych. W dużym uproszczeniu – rozum instrumentalny zakłada, że obiekt poznania jest pasywną rzeczą. Nie ma miejsca na to, by dana rzecz czy przedmiot poznania odwzajemniała nasze spojrzenie, rzadko bada się te relacje dwustronnie. A intuicyjne sposoby poznania, które przypisuje się na przykład przednowoczesnym kulturom, oferują alternatywny sposób na przeżywanie rzeczywistości. Może najciekawszy byłby sojusz tych ontologii – pradawnych i ultranowoczesnych? To niesamowicie ciekawe pytania. Czy istnieje coś takiego jak mądrość kobiet? Czy jakaś część tej mądrości przepadła, kiedy eksterminowano tysiące „czarownic” (czyli głównie tradycyjnych akuszerek, które zostały zastąpione przez lekarzy, kiedy zaczęto medykalizować rozrodczość)? To otwarte pytania, nie znam odpowiedzi, ale mam wrażenie, że kanały komunikacji międzyludzkiej i międzygatunkowej są o wiele szersze, niż to zakłada paradygmat postoświeceniowy. Trudno jest pisać o tym w sposób, który nie będzie totalnie naiwny, a jednak właśnie o to mi chodzi. Chciałam napisać o wiedzy ucieleśnionej, o mądrości, która jest umiejscowiona i przeżyta, której nie da się sparafrazować – tu wracają kwestie performatywności, neuroplastyczności – i ryzyka.

Ogrywasz te problemy, ukazując naiwność Elizy. Bohaterka kształci się w trakcie swojej wędrówki, ale cały czas czujemy, że ma te same wątpliwości poznawcze co my.
Ma wątpliwości, poza tym jest przyzwyczajona do swoich wygód, bardzo egocentryczna, nie chce, żeby życie ją w cokolwiek wciągało – no ale wciąga. 

Przewrotnie zaczynasz od motta z Conrada: Czułem jak by to wyrazić? Że z tego otoczenia nie wykrzeszę dla siebie prawdy. A w książce chyba jednak pokazujesz, że tę prawdę da się uzyskać.
Motto wykonało swoje zadanie, skoro nakierowało cię na myślenie o prawdzie i relacjach człowieka z otoczeniem. Nic więcej nie powiem. Oprócz tego pojawia się też motto z „Myśliwego Grakhusa” Kafki, w którym zjawa wałęsa się po mieście i budzi przerażenie w mieszkańcach. Z tym mottem splata się wątek metamorfozy w motyla. Ale to jedna z zagadek, które ktoś może jeszcze rozszyfruje. 

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Tekst powstał we współpracy z miastem stołecznym Warszawą, fundatorem i organizatorem Nagrody Literackiej m.st. Warszawy.