„Lubił buty, bez butów do piachu nie pójdzie. Załatwię” – postanawia Wera, bohaterka najnowszej powieści Zyty Rudzkiej, i rusza na poszukiwanie trumniaków dla zmarłego męża. A że Dżokejowi od choroby spuchły nogi, sprawa nie jest prosta. Wery nie stać na kupno nowej pary, nie chce też skazywać męża na dreptanie po zaświatach w tekturowych buciorach, w których chowano zmarłych za komuny. Byłoby to zresztą ryzykowne: „Jeżeli nie daj bóg wieczność nastąpi i znowu się z Dżokejem spotkamy, na wstępie do mnie skoczy, że go w chłamie do trumny wwaliłam”. Wera odwiedza dawnych kochanków i dawne kochanki, kursuje między domem, bazarem i parkiem, żeby odpowiednio męża wystroić na pochówek firmy „Pogrzeb tani, a udany”.
Opowieść Wery zaczyna się od śmierci Dżokeja, a kończy na jednoosobowej stypie. W tym czasie bohaterka zdąży zdobyć trumniaki, ale i „wyprawić się po swoich śladach” – śmierć męża i wizyty u starych znajomych sprawiają, że zaczyna rozmyślać o przeszłości. Jak to u Rudzkiej bywa, trudno mówić tu o linearnej opowieści; o losach Wery dowiadujemy się ze strzępków jej wspomnień, które dopiero pod koniec zaczynają układać się w spójną całość. Nie będzie też dla czytelniczki zaskoczeniem, że rytmiczny, niepokorny monolog Wery zachwyca od pierwszej strony. „Jakby nosiła w głowie utajone dwa karabiny lub jedną dwururkę z szerokiem rozstawem, bum, bum!”, pisała niegdyś Tamara Bołdak-Janowska o swojej „Babie Cyryl”. Podobną moc rażenia ma język Rudzkiej.
Od trzech poprzednich jej nową powieść odróżnia historia damsko-damskiej miłości na zabój i bohaterka, która doskonale wie, czego chce. Wera potrzebuje butów i białego garnituru, przede wszystkim jednak ma zamiar „chłopa pochować i jeszcze sobie ładnie pożyć”. To lepsza perspektywa na spokojną starość niż bohaterek „Ślicznotki doktora Josefa”, „Krótkiej wymiany ognia” i „Tkanek miękkich”. Starzenie się, pamięć, wojenna trauma i relacje międzypokoleniowe pojawiają się wprawdzie także w „Ten się śmieje, kto ma zęby”, tym razem Rudzka proponuje jednak coś innego – łotrzykowską opowieść o kobiecie, której uda się w końcu posmakować wolności.
Nagroda Literacka m.st. Warszawy
Nagroda Literacka m.st. Warszawy, która w roku 2023 jest partnerem działu literackiego w „Dwutygodniku”, to jedna z największych nagród literackich w Polsce. Nagrody przyznawane są w pięciu kategoriach: proza, poezja, literatura dziecięca, książka o tematyce warszawskiej oraz komiks i powieść graficzna. W przypadku literatury dziecięcej, a także komiksu i powieści graficznej nagradzani są również ilustratorzy i ilustratorki. Nagrody wynoszą 30 tys. zł, nagrodę pieniężną w wysokości 10 tys. zł otrzymują także nominowani we wszystkich kategoriach.
W kategorii proza w 2023 roku została nagrodzona powieść „Ten się śmieje, kto ma zęby” Zyty Rudzkiej.
Szczególnym wyróżnieniem jest tytuł warszawskiej twórczyni/warszawskiego twórcy, przeznaczony dla pisarek i pisarzy w szczególny sposób związanych z Warszawą. Otrzymują oni nagrodę w wysokości 100 tys. zł. Fundatorem i organizatorem nagrody jest miasto stołeczne Warszawa.
Wera jest męską fryzjerką, postawną kobietą o bujnych kształtach i równie bujnej wyobraźni. W PRL-u jako młoda dziewczyna przyjechała do miasta, na bazarze kupiła dyplom fryzjerski i otworzyła własny zakład. Tam po raz pierwszy dostrzegł ją Dżokej, gwiazda toru wyścigowego, wielbiciel białych butów, strojniś, „wąski w ramionach, wąski w szyi, wąski w tyłku”. Wera mawia, że jej małżeństwo dzieliło się na jasne i ciemne dni. Te pierwsze zwykle następowały, gdy para godziła się po częstych zdradach, te drugie przyszły wraz z chorobą Dżokeja. Niedługo po tym, jak Wera traci swój zakład na rzecz modnego barbera, jej mąż zostaje zwolniony – żyją wówczas z tego, co bohaterka wyhandluje na bazarze, sprzedając ubrania i meble. Największą bolączką Wery nie jest jednak bieda, tylko brak możliwości pracy. Może właśnie dlatego nie wychodzi z domu bez nożyczek, a swoje usługi proponuje napotkanym osobom, niekiedy nawet za darmo. Pisanie o tęsknocie za fachem to literacka specjalność Rudzkiej – Wera przypomina Dawida Cukiera, właściciela podupadającej pracowni gorseciarskiej w dramacie „Cukier Stanik”, albo Michała Prokopiuka, wiejskiego doktora z „Tkanek miękkich”, który narzeka na starość i mówi: „Czasem fartuch założę, by sobie pochodzić. Przejdę się, w lustro wejdę. Wyglądam jak weterynarz mniejszy […]. Zapadłem się w chłopa. Taka, kurwa, matrioszka”. Rudzka – podobnie jak Natasza Goerke czy Daniel Odija – chętnie portretuje tych, którzy wylądowali na marginesie potransformacyjnej rzeczywistości, ale robi to w pierwszej osobie, bo „historii nie ma w liczbie mnogiej”.
Autorka „Krótkiej wymiany ognia” ma zresztą szczególny stosunek do swoich bohaterów i bohaterek. W audycjach i rozmowach powtarza, że literatura w pierwszej osobie nie przychodzi łatwo – aby skonstruować żywy język, pełen gwaryzmów, przekleństw i żargonu, Rudzka musi najpierw „zgubić swoje słowa” i oddać głos postaciom. A że jest pisarką niespokojną, która myśli, chodząc, często wspomina o przypadkowych spotkaniach, które utkwiły jej w pamięci i zainspirowały do pisania. Bohaterka „Ślicznotki doktora Josefa”, pani Czechna, powstała z osiedlowych rozmów na Bielanach, a kobietę podobną do Wery Rudzka ujrzała lata temu na Wolumenie, wielkim warszawskim bazarze, który w powieści staje się niemalże drugim domem fryzjerki. Pobrzmiewa w tym echo słów Hanny Krall: „Zastanawiam się, kto kogo znalazł, ja – temat, czy temat mnie”.
Również w „Ten się śmieje, kto ma zęby” dochodzi do serii ciekawych spotkań – Wera odwiedza bowiem postaci, które znamy z poprzednich utworów Rudzkiej. Choć recykling zdań i wątków jest specjalnością autorki, pierwszy raz odsyła do swoich innych tekstów tak jawnie. Tego rodzaju „gra w klasy” zachęca, by sięgnąć nie tylko po wcześniejsze książki Rudzkiej, ale i dramaty, o których rzadko wspomina się w kontekście prozy. Tak jakby istniały dwie Rudzkie: dramaturżka i prozaiczka. Można też jednak uznać jej dorobek z dwóch ostatnich dekad za luźny cykl albo wieloodcinkową opowieść. Przyjemność z lektury polegałaby wówczas na wyłapywaniu zmian w literackich układankach – wyrażeniach, przedmiotach i postaciach, które wędrują od książki do książki.
Zyta Rudzka, „Ten się śmieje, kto ma zęby”. W.A.B., 254 strony, w księgarniach od listopada 2022Za przykład posłużyć może sam tytuł najnowszej powieści Rudzkiej, o którym więcej za chwilę, lub właśnie trumniaki, stali towarzysze rozmyślań o śmierci: w „Krótkiej wymianie ognia” mamulka śni, że starannie zapakowane lakierki wyłażą z szafy, „bo się od tego czekania na moją śmierć stare zrobiły”, natomiast w „Ślicznotce doktora Josefa” pensjonariusze z uznaniem komentują, że samobójczyni przed śmiercią polakierowała pantofle i wypucowała podeszwy. Z kolei Ludwik Prokopiuk w „Tkankach miękkich” jest bardziej zmartwiony brakiem butów na pogrzeb żony niż tym, że w pokoju obok jej próba samobójcza wciąż trwa.
Pisarka musiała zabrać Werę, Romę i jej mamulkę, a nawet mało sympatycznych Prokopiuków na setki spacerów, zanim trafili do jej książek. Do pracy przystępuje całym ciałem – metodą Stanisławskiego – a jej specjalnością są badania terenowe: na Żoliborz jeździła, żeby wczuć się w rolę młodszego, zamożnego i eleganckiego Prokopiuka, studzienki z „Krótkiej wymiany ognia” szukała za podwarszawskim Truskawiem, z kolei urywany tok mówienia siedemdziesięcioletniej Romy ćwiczyła, chodząc w niewygodnych butach z wkładkami. Cielesność to zresztą jeden z najważniejszych tematów Rudzkiej: jej postaci to gorseciarze, fryzjerki i wszelkiej maści lekarze, a więc osoby, których pracą jest dbanie o cudze ciało. Strategie pisarskie Rudzkiej sprawiają, że jej relacje z postaciami, które tworzy, również nabierają cielesnego wymiaru. O Romie mówiła na przykład: „Musiałam być matrioszką dla mojej bohaterki. Uzyskałam bliskość, taki klej emocjonalny”. Z kolei Roma mówi o sobie i matce: „Wyglądałyśmy jak matrioszki od jednego kompletu. Ja większa, ona mniejsza. Rozmnożenie postaci zyskiwało na sile, kiedy widziało się nas razem”. Podobna zasada dotyczy całej twórczości Rudzkiej – wydaje się tym ciekawsza, im szerzej na nią spojrzymy.
Matrioszka powraca w wielu tekstach Rudzkiej. W znanym dramacie „Zimny bufet” z 2012 roku autorka opisuje laleczkę zarówno jako symbol pamięci pokoleniowej, jak i metaforę literackiego recyklingu. W dramacie występuje matka, którą reprezentują trzy bohaterki: najstarsza i najdrobniejsza Matrioszka, średnia Matriona oraz młoda duża Matriocha. Po Matrioszkę przychodzi kostucha i obwieszcza, że po śmierci nikt nie będzie o niej pamiętał: „Ty też w pamięć nie pójdziesz. Już ja się postaram. Utylizacja doskonała. Recykling całkowity”. Postać Matrioszki powoli zanika, ale tylko z pozoru. Młodsze postaci noszą ją w sobie, jak Roma mamulkę w „Krótkiej wymianie ognia”, a Rudzka – Romę. Wera też jest spadkobierczynią poprzednich bohaterek, ale w jej opowieści pamięć nie podlega już „utylizacji doskonałej”, nie ma też córki, którą mogłaby obarczyć swoją przeszłością.
Starość i przemijanie w „Ten się śmieje, kto ma zęby” są przekorne, czasem płyną z nich same korzyści – pogrzeb Dżokeja niespodziewanie ożywia przeszłość Wery, jednocześnie jest czymś w rodzaju resetu, szansą na świeży start. Wera nie rozpamiętuje jednak dawnych wydarzeń, nawet jej pierwsza wielka miłość pojawia się w zaledwie kilku migawkach. Jedną z nich jest świetna scena seksu na zapleczu monopolowego, gdzie sklepową i dziewczynę z PGR-u połączy namiętny romans. „Dałam się wyrwać”, mówi Wera. „Rozłożyć na fotelu, z nogami do góry. Sklepowa, ty się lepiej z gaci rozbierz, zarządziłam. W jednym rzucie wykonała polecenie. Majtki na stoliku, a ja do niej. Ssałam ją po jednym cycku, po drugim. Syczała, darła się, łapa na dół, dalej doiłam. Ja nie z tych, co nie wiedzą, w co ręce włożyć”. W „Kabarecie metafizycznym” Manuela Gretkowska pisała: „Albo kicz, albo śmierć. Kicz jest przytulnym zakątkiem bezpieczeństwa. Wokół kiczu okrucieństwo, groza – prawdziwy obraz, dobry wiersz. Zobaczyć rzeczywistość, to zobaczyć okrucieństwo. Pokazać, co się zobaczyło, to już kicz, ale kim ja jestem?”. Rudzka nie wybiera, z kiczem i ze śmiercią potrafi robić niestworzone rzeczy.
Autorka „Krótkiej wymiany ognia” jest ekspertką od żałobnych pląsów, jak to trafnie uchwycił Maciej Jakubowiak, o śmierci pisze jednak nie w konwencji hołdu lub upamiętnienia. Śmierć w jej utworach to początek intensywnego kontaktu ze zmarłymi, którzy zawsze wracają z zaświatów i sami nie wiedzą, kiedy zostali pogrzebani. W sztuce umierania swoich sił próbują również żywi bohaterowie Rudzkiej – podejmują próby samobójcze albo całymi dniami przygotowują się do własnego pochówku. Wera jest inna, odrzuca łatkę wdowy: „Ja jestem Wera, potem długo coś, potem długo różne rzeczy, dopiero na samym końcu, że wdowa. A to jeszcze nie koniec. Na wdowie się kobiecie nie kończy”. Po pogrzebie od czasu do czasu będzie się jeszcze budziła u boku Dżokeja, lecz doskonale wie, że „na umarlaka jeden sposób – poczekać, aż sam wyjdzie”.
Wera często rozmyśla o tym, jak zmarli nawiedzają żywych: „Wyrzucisz umarłego na zbity pysk, przylezie. […] Jeszcze tak nie było – umarlak na pociechę mi przylazł. Ale to nie są smutni goście. Śmieją się, człowiek z zębami tak się nie śmieje”. Tajemniczy tytuł najnowszej powieści Rudzkiej brzmi więc jak drapieżna pochwała życia – póki masz co pokazać w uśmiechu, choćby to były implanty, sztuczne szczęki lub dwa ostatnie zęby, do końca jeszcze daleko. „Ten się śmieje, kto ma zęby” to zresztą nie pierwszy utwór Rudzkiej o takim tytule – wcześniej był monodram napisany w 2010 roku na podstawie „Ślicznotki doktora Josefa”. Słowa „ten się śmieje, kto ma zęby” wypowiadają w powieści mieszkańcy domu starców, którzy ukrywają gołe dziąsła przed dyrektorem i pracownikami – ze wstydu, ale i ze strachu, że zostaną wywiezieni do owianego złą sławą domku nad jeziorem. W monodramie najszerzej ze wszystkich uśmiecha się zaś doktor Mengele, który powraca we wspomnieniach Ślicznotki. Z kolei w „Tkankach miękkich” zdanie to pada z ust strażnika granicznego, który rozmawia z Ukrainką Reginą, ostatnią żoną starego Prokopiuka. „Na granicy wasz w mundurze powiedział mi: Ty nie masz zębów. Ty wiesz, że ty się u nas tylko do francuza nadajesz. A sam taki piękny, że i kurwa ma fajrant. Paszport ogląda i poucza: Bo u nas ten się śmieje, kto ma zęby. Chciałam mu plunąć, śliny nazbierałam”, wspomina kobieta. Podobnie zafascynowana uzębieniem była w literaturze polskiej chyba tylko Joanna Wilengowska, autorka powieści „Zęby”, w której trzydziestolatka nie jest w stanie pozbyć się mleczaków. Wera by się z nich cieszyła.
Rudzka długo krążyła wokół frazy, którą wybrała na tytuł swojej nowej książki, pozwalając jej dojrzewać i obrastać w nowe sensy – we wcześniejszych utworach słowa te padają z ust postaci starszych, słabych albo przedstawicieli opresyjnej władzy. Aż w końcu pojawiła się Wera. Dowcip i zadziorność bohaterki pokazują, że najszerzej wcale nie uśmiechają się ci, których stać na wizyty w luksusowej klinice dentystycznej (jedna znajduje się obok jej dawnego zakładu).
Rudzka ma własne miejsce na mapie nowej polskiej prozy, a od koleżanek i kolegów po fachu dzieli ją całkiem spory dystans. Jest też rzadkim przykładem prozaiczki, która uprawia twórczość autotematyczną, łącząc fabuły kolejnych utworów w złożony projekt artystyczny. Z tego względu może najlepiej po prostu czytać Zytę Zytą. Na szczęście mamy z czego wybierać.
Tekst ukazał się oryginalnie w listopadzie 2022 roku.
Tekst powstał we współpracy z miastem stołecznym Warszawą, fundatorem i organizatorem Nagrody Literackiej m.st. Warszawy.