Siedzimy na parterze blisko kominka w domku pod lasem. Pijemy kawę, ale często wychodzimy na zewnątrz, bo Kamila ostatnio wróciła do palenia papierosów. Dzieci wchodzą i wychodzą. Jej mąż prawie cały czas pali na tarasie
MIKOŁAJ GRYNBERG: A ty chodzisz do lasu?
KAMILA: Chodzę, ale nigdzie daleko, bo mam dom, dzieci, pracę. Jak idziesz do lasu, to myślisz, że wrócisz za godzinę czy dwie, a wracasz po dziesięciu. Raz mi się zdarzyło spóźnić po dziecko do szkoły i postanowiłam, że to się więcej nie zdarzy.
Do którego lasu chodzisz?
A tutaj, bliziutko domu. I zasięg jest, i do domu blisko, a i ludziom pomóc można. Jak to się wszystko zaczęło, to nasze wioskowe babki prosiły, żeby im nie opowiadać, jaka jest sytuacja w lesie. Mówiły, że im się od tego smutno robi.
Nie chciały, żebyś im humor psuła.
Tak, bo ludzie chcą żyć lekko, łatwo i przyjemnie. Chcą być uśmiechnięci, więc lepiej nie wiedzieć.
A co mówią o uchodźcach?
Na początku mówili, że będą nas rabować i gwałcić. Że po to przyszli. Teraz już nie ma mowy o rabowaniu i gwałceniu, bo się okazało, że ci ludzie nie zbliżają się do naszych domów. Sporadycznie pukają i proszą o wodę.
I ludzie im dają wodę?
Raczej dają. Ale są tacy, co dają, a potem dzwonią po SG.
Dlaczego oni dzwonią, a ty nie?
Ja jestem miejscowa, tak jak oni, ale przez jakiś czas mieszkałam w Białymstoku. Część osób, które ostatnio zaangażowały się w pomoc, miała kontakt z ludźmi z innych krajów. Z ludźmi mówiącymi innymi językami. Oni się nie boją ludzi.
Opowiedz mi o tym wychodzeniu do pobliskiego lasu.
Z mojego okna sporo widać. Czasami po prostu sobie patrzę i jak widzę, że ktoś idzie, to wychodzę. Większość z nich idzie tymi samymi ścieżkami, a ja akurat mieszkam w dobrym miejscu.
Niektórzy powiedzieliby, że to jest złe miejsce.
A ja mówię, że to jest bardzo dobre miejsce. Chodzę sobie na spacery i jak kogoś spotkam, to zabieram do domu. I oni u mnie śpią i jedzą, śpią i jedzą, śpią i jedzą.
Jesteś ich aniołem.
Nie mogę na to patrzeć. Słuchaj, latamy w kosmos, mamy smartfony, a w europejskim lesie ktoś musi się ukrywać jak w czasie drugiej wojny. Tam się ukrywają ludzie, którzy się boją ludzi, bo nasi mundurowi wywożą ich za granicę. Idę tam pomóc, a jak mnie widzą, to uciekają ile sił w nogach, bo się boją Polaków. Muszę za nimi biec i krzyczeć, że chcę pomóc. Jedno dobre to to, że oni mniej się boją kobiet, a tu prawie wyłącznie kobiety pomagają. Mam tu taką starą babcię, która codziennie rowerem robi objazd po swojej okolicy. Jak kogoś znajduje, to im po „swojomu” tłumaczy, żeby czekali, a ona im przywiezie jedzenie. Potem wraca do domu, nastawia kartofle, czeka, aż się ugotują, i im tym rowerem wiezie garnek kartofli z powrotem do lasu.
Często ich spotyka?
Średnio co trzy dni. Tak tu jest. Jedna stodoła pomaga, druga wydaje. Jedna chowa, druga pali.
Ale do domu ta babcia nie weźmie?
Nie, bo się boi. Ja biorę i mówię: „Możesz u mnie odpocząć, możesz przespać dwie, trzy noce”. To nie jest nielegalne, mogę do swojego domu zaprosić, kogo chcę, i nie mam obowiązku pytać o legalność jego pobytu w Polsce. Wiem, że prawo uważa, że on jest nielegalny, ale trzeba to sobie jakoś wyważyć. Ja mam w dupie ich legalność, która jest ważniejsza od dobra i życia tego człowieka. Ledwo żywi ludzie po kilku push-
backach opowiadali mi, jak to wygląda. Wychodzą z lasu, podchodzą do pierwszej chałupy, żeby poprosić o wodę, i od razu widzą, czy uciekać, czy zostać. Jeden mi opowiadał, że w końcu w czwartym domu otworzyły się drzwi i baba go wciągnęła do środka.
Większość ludzi w mojej wsi wie, o co chodzi w polityce państwa. Najszybciej się połapały starsze kobiety, większość wie o wywózkach. Mężczyźni raczej wierzą w najeźdźstwo i pod sklepem kibicują mundurowym. Częstują ich podlaskim bimbrem i dziękują za ochronę granic.
Wszyscy w twoim domu wiedzą, że ci mieszkańcy są uchodźcami?
Tak. Mąż miał opory, ale machnął ręką, bo ciągle mu gadałam, że nie pójdzie do nieba. Wszyscy są skupieni na tym, jak im pomóc, bo bywa, że ci ludzie ostatnie trzydzieści dni spędzili w lesie.
Boją się, że ich wydasz?
Na początku na pewno.
Wychodzą na podwórko?
Siedzą w jednym pokoju, najwyżej idą do łazienki. Ja tu prowadzę normalne życie. Przychodzą sąsiedzi, koledzy do dzieci, robimy imprezy, urodziny, więc ze względów bezpieczeństwa tak mamy ustalone.
Gadacie sobie?
Tak, ale dopiero po dwóch dniach, bo wtedy odzyskują siły, a czasami nawet humor.
O czym rozmawiacie?
Poza ich leśnymi historiami to mają wiele ciekawych rzeczy do opowiedzenia. Dzięki nim dowiedziałam się, jak funkcjonuje Trzeci Świat, bo wcześniej się w to zbytnio nie zagłębiałam. To są normalni ludzie, mają swoje radości, smutki i marzenia. Lubię z nimi siedzieć, jak mam wolny wieczór.
Ukrywasz ludzi i ratujesz im życie.
Nie nazwałabym tego tak. Dom im na chwilę daję i tyle.
Ale musisz ich ukryć przed sąsiadami.
Muszę ich ukryć przed całym światem. Czasami dzwonią do mnie stare babki i mówią: „pani przyjdzie, bo znalazłam go na grzybach”. Przychodzę, zabieram i tyle. Tu trwa teraz wielkie polowanie. Biali polują na czarnych. Tak ja to odbieram. Tropią ich i ścigają, mają wojsko, służby, helikoptery i wszystko, co chcesz. A potem pod sklepem opowiadają.
Ci z SG?
Tak. Takie gadki przy piwie. „A ja go goniłem chyba ze dwa kilometry, ale spierdalał. Ja złapałem dzisiaj sześciu, a ja czterech”. Na początku tak nie było. Uchodźcy opowiadali, że jak ich mundurowi łapali, to mówili, że im przykro, że muszą ich wywalać. Podobno niektórzy płakali, dawali kanapki, ale potem już im ta kultura minęła i ich tłuką. To wszystko powoduje, że ludzie boją się brać ich do domu. Słyszałam historię o dziadku, który spotkał człowieka w lesie, ale nie wiedział, co z nim zrobić. Kazał mu czekać do zmroku i zabrał go do domu, a potem rano odwiózł z powrotem na to samo miejsce. A wieczorem wrócił i znowu go zabrał.
Ile czasu będziesz to sanatorium prowadzić?
Ile będzie trzeba, ja nie mam z tym kłopotu. To nie jest dla mnie uciążliwe. Mogę normalnie funkcjonować, do pracy chodzić i zajmować się rodziną. W moim odczuciu to żadne bohaterstwo. Niczym nie ryzykuję i nic mnie to nie kosztuje. Na dodatkowy posiłek dzięki bogu mam.
Bałaś się ich kiedyś?
Tak, zanim ich spotkałam. A potem już nie. Oni są chudsi ode mnie, są jak z obrazków z Holokaustu. Chudzi, zarośnięci i twarze mają takie ściągnięte. Są wybiedzeni i wystraszeni. Nie wiem, jak ci to opowiedzieć. Nigdy już nie zapomnę tych oczu. Jak wystraszone zwierzę, które nie wie, co ma zrobić. Jak zobaczysz takich ludzi, to zrozumiesz, że tu się nie ma czego bać. Rozmawiałam z chłopakiem, który był pushbackowany piętnaście razy. Opowiadał mi, że za którymś razem, jak go Białorusini dorwali, to spuścili na niego wyszkolonego psa. Rzucał się, ale nie gryzł, tylko rozszarpywał ubranie i zdejmował je warstwa po warstwie. Świetnie wyszkolony pies. Co chwilę go odwoływali i od nowa szczuli. Gdy chłopak już był w samych slipkach, umierali ze śmiechu i kazali mu iść do innych uchodźców. Mówili, że tamci dadzą mu ubranie. Ludzie, którzy przeszli przez Białoruś, opowiadają straszne historie. Kobiety, które przez dziewięć miesięcy własnym ciałem płacą za życie. Za jedzenie, za wodę, za łóżko. Za życie po prostu. Niemal każda historia jest ciężka. To jest jak film – od roku nie muszę chodzić do kina.
A jak to jest z twoimi dziećmi, które chodzą do szkoły? Wiedzą, że nic nie mogą powiedzieć?
Wiedzą i nic nie mówią. Na początku kryzysu jeden kolega z klasy, syn pogranicznika, zaproponował zabawę w strażników i uchodźców. Jedni mieli uciekać, inni mieli ich gonić. Dzisiaj się już u nas o tym nie rozmawia. Z grubsza wiadomo, kto co myśli, ale nie rozmawiamy.
Dlaczego?
Żeby móc obok siebie żyć. Kiedyś próbowałam z jedną sąsiadką porozmawiać. Powiedziała mi, że zaczęła zamykać budynek gospodarczy na kłódkę, bo mogliby tam wejść i coś ukraść. „Co ty tam masz w tym budynku gospodarczym, co oni mogliby chcieć ukraść?” – pytam. A ona mi mówi: „No, na przykład kosiarkę”. „I co, pojechaliby tą twoją kosiarką do Berlina?”.
Dziwna ta umowa o niegadaniu o tym.
Bo my wszyscy wierzymy, że to się skończy i trzeba będzie ze sobą jakoś żyć. Dlatego ludzie się cieszą, że jest mur. Myślą, że on coś zatrzyma. Nic nie zatrzyma. Tylko więcej złamań i poważnych kontuzji przez niego jest i tyle.
Czego się ostatnio dowiedziałaś o Polsce?
Poważnie się zastanawiam, czy to jest kraj dla moich dzieci.
A czego się ostatnio nauczyłaś?
Przede wszystkim odświeżyłam znajomość języka angielskiego. Można powiedzieć, że umiejętność obsługi własnego telefonu również znacznie wzrosła, biegle zmieniam alfabety i języki komunikacji. Mam dużo nowych przyjaciół, myślę, że takich do grobowej deski.
A jakichś przyjaciół straciłaś?
Najwidoczniej nie byli moimi przyjaciółmi.
Ale przedtem myślałaś, że byli.
Nie mam czasu na przyjaciół, którzy twierdzą, że nie ma kryzysu uchodźczego, a ludzie z lasu przyjechali po socjal i że będą nam blokować kolejki w NFZ, jak ich Polska przyjmie. Nie umiem brać udziału w spotkaniach towarzyskich, w trakcie których opowiadamy sobie o nowych sukienkach i paznokciach. W dupie mam takie rozmowy. Generalnie przez tę sytuację wycofałam się z życia towarzyskiego, mąż też mniej wychodzi.
Dlaczego pomagasz tym wszystkim ludziom?
Bo mogę. Mam wolny pokój, który służył mi kiedyś za składzik, więc dlaczego tego nie wykorzystać. A jak to się skończy, to znajdę sobie następnych do pomagania. Może zaangażuję się w pomoc Ukrainie, ale jeszcze nie wiem. Odkryłam w tym wielki sens. Dotychczas żyłam dla siebie, dla swojej rodziny, a teraz po prostu czuję się zrealizowana, że robię coś więcej niż doglądanie mojego gospodarstwa, że mogę komuś dać jeść wtedy, kiedy tego naprawdę potrzebuje.
Jesteś w kontakcie z ludźmi, których gościłaś?
Tak, choć oni często tracą telefony i kontakt się urywa, ale jestem w kontakcie z ich matkami. Bo matka zawsze czeka na wiadomości i ma ten sam numer telefonu. Mam kontakt z dziewczyną, która była u mnie na początku tego kryzysu. Mówi, że ciągle jej się śni szum naszego lasu.
Pewnie masz sąsiadów, którzy są w SG i tak jak ty mają dzieci. Jak oni sobie radzą z tym, że wyrzucają dzieci za druty?
Znam dwie takie pary. Jedni się właśnie rozwodzą, a u drugich żona rozmyśla nad rozwodem.
Wiesz, co się dzieje z tymi mężczyznami?
Nie radzą sobie psychicznie. Wracają do domu i nic nie mówią, a ciężko jest mieć relację z kimś, kto nie mówi na żaden temat. Bywają agresywni w stosunku do żon i dzieci, a przedtem tak się nie zachowywali. Próbują uciekać na zwolnienia, ale ile możesz być na zwolnieniu.
Lubisz ten las, który widać przez twoje okno?
Kiedyś tam chodziłam, cieszyłam się tym, że widać, jak się zmieniają pory roku. Lubiłam oddychać tym fajnym leśnym powietrzem. A dzisiaj chodzę i się rozglądam, czy ktoś się nie rusza w krzakach.
Fragment książki „Jezus umarł w Polsce” Mikołaja Grynberga, która 12 lipca ukaże się nakładem wydawnictwa Agora.