Kocie vertigo
Dzięki uprzejmości BWA Zielona Góra

12 minut czytania

/ Sztuka

Kocie vertigo

Karol Sienkiewicz

Kotka Mitusia wita wchodzących na wystawę z rysunku umieszczonego nad wejściem. Jej głowa znajduje się we wnętrzu różowego jelita-spirali – o wystawie Aleksandry Waliszewskiej

Jeszcze 3 minuty czytania

Cudze koty interesują mnie tak samo jak cudze dzieci, a ani dziecka, ani kota nie mam. Dlatego zupełnie nie wzruszył mnie obchodzony niedawno Światowy Dzień Kota, za sprawą którego koty jeszcze bardziej niż zwykle opanowały internet. Cała ta heca kazała mi zadać pytanie: czy rzeczywiście obchodzi mnie, kto tak naprawdę rządzi „Krytyką Polityczną”? Chociaż rozumiem, skąd bierze się potrzeba szerowania kocich zdjęć przez kociarzy, a nawet przez całe redakcje, to jednak koty już dawno zostały zbanalizowane sporami o to, czy to właściciel posiada kota czy kot właściciela, oraz opowieściami, jak to chadzają własnymi ścieżkami. Sami właściciele rzadko wspominają zapach kuwety.

Kuwet nie znalazłem też na wystawie najnowszych prac Aleksandry Waliszewskiej w BWA w Zielonej Górze. A zacząłem od kotów, bo Waliszewska nie tylko dedykowała tę wystawę swojej zmarłej w zeszłym roku kotce Mitusi, ale też zdecydowana większość prac na wystawie koncentruje się na motywie kota. I rzeczywiście, wiele z tych kotów, mniej lub bardziej, przypomina białą jak śnieg Mitusię o charakterystycznie oklapniętych uszkach i nieprzeniknionym spojrzeniu.

Mitusia – jak coraz liczniejsze grono zwierzaków właścicieli łasych na lajki – była silnie obecna w internecie i nawet doczekała się fan artów. Jednak jej największą fanką pozostała artystka. W wywiadzie udzielonym po śmierci kotki opowiadała, że Mitusia była źródłem jej inspiracji, kiedy nie wiedziała, co malować. Nic więc dziwnego, że ostatnio dedykowała jej i książkę, i wystawę.

Ale bez obaw, koty z prac Waliszewskiej to bynajmniej nie te same zwierzęta, które obchodzą Światowy Dzień Kota. Sama artystka, jak przysłowiowa kotka, chadza własnymi drogami. Waliszewska pokazuje sztukę na swoich zasadach, a wystaw, po prostu, nie lubi. 

Czy Puszek jest nazistą?

Tym chętniej wybrałem się do Zielonej Góry. Na wystawie w BWA zebrano około stu dwudziestu prac, przy czym koty pojawiają się na stu spośród nich. Oprawione w czarne ramki otaczają galerię rozbieganym fryzem. Mitusia wita też wchodzących na wystawę z dzieła umieszczonego nad wejściem. Jej głowa znajduje się we wnętrzu różowego jelita-spirali. Kocie vertigo, zawrót głowy.

Dzięki uprzejmości BWA Zielona Góra

Prace są tak zróżnicowane, że trudno tu o uogólnienia. Akcja dzieje się raczej w nocy niż za dnia, panuje tu raczej mroczna atmosfera, ale koty przybierają różnorakie formy. Rzadko są zwykłymi kotami. Mogą stać się kotami olbrzymami i straszyć młode panienki. Niektóre potrafią latać i strzelać piorunami z oczu. Inne zamieniają się w puszyste węże i pełzną sprawnie między pniami drzew. Czasami koty jedzą nagie trupy, czasami same padają ofiarą chmary młodych dziewczynek. Raz bardziej ludzkie, raz poczwarne, bywają też zalotne lub poważne. Mówiąc krótko: kot potrafi wejść w każdą rolę.

Rysunki rzadko ze sobą dyskutują czy układają się w jakiekolwiek obrazkowe narracje. Z każdego trafiamy w środek innej historii, której przebiegu możemy się tylko domyślać. Jedynie czasami Waliszewska podchodzi więcej niż raz do danego motywu, jakby jeszcze jej się nie wyczerpał.

Te prace skłaniają do samodzielnego nadawania tytułów: „Zemsta różowych kotów”, „Pies ma tremę”, „Kot zjadł mi twarz”, „Kocie porno”, „Czy mój Puszek jest nazistą?”. Biały słodki kotek w żółtym szaliku trzyma jedną łapkę na upolowanej myszy i spogląda nam niewinnie w oczy. A jednak – płatki śniegu nad jego głową układają się w swastykę.

„Kocham kotkę, która umarła”, Aleksandra Waliszewska

BWA Zielona Góra, do 1 marca

Zresztą wśród ostatnich prac Waliszewskiej pojawia się ciekawie przetworzona kompozycja „Bitwy pod San Romano” Paola Uccella, w której w szranki stają ze sobą Polacy i Niemcy, rzecz ewidentnie dzieje się w czasach II wojny światowej. Białe orły w koronie, biało-czerwone koty i husaria wydają się wygrywać z ozdobioną swastykami armią czołgów, czarnych orłów, Hitlerjugend i czerwonych psów SS. Skądinąd kilka lat temu Waliszewska namalowała cykl odnoszący się do masakry na wyspie Utoya. Co pokazuje, że od jej wyobrażonych, podniecających kocich zbrodni do prawdziwych i całkiem bliskich droga nie jest daleka.

Wyciskanie fabuły

Większość prac Waliszewskiej domaga się jednak dopowiedzenia. Każdy jest jak scena wycięta z dłuższej narracji. Można nie tylko dopisywać do nich tytuły, ale i tworzyć całe fabuły. Nie są ilustracyjne, wręcz przeciwnie – to w nich tkwi ogromny narracyjny potencjał. Niemal z każdego dałoby się wycisnąć co najmniej kilka różnych opowieści.

To właśnie ta cecha jej twórczości sprawia, że Waliszewska funkcjonuje jednocześnie w wielu kulturalnych obiegach, dobrze czując się w sztuce wysokiej i popularnej, na okładkach płyt i na tkaninach wykorzystywanych przez projektantów mody, w galerii i w internecie. Dlatego też fascynują się nią filmowcy i pisarze. Ten aspekt twórczości Waliszewskiej został zresztą wydobyty na wystawie – za pomocą dwóch filmów, których była współautorką.

Kilka lat temu prace Waliszewskiej posłużyły jako inspiracja do głośnego filmu „Córki dancingu” w reżyserii Agnieszki Smoczyńskiej. Na wystawie pokazano krótsze filmy. Pierwszy to animacja „Piwnica” do opowiadania Szczepana Twardocha, o przygodach małego chłopca w piwnicy domu, który piwnicy przecież nie posiada, z poruszonymi pracami Waliszewskiej. Co ciekawe, rysunki raczej snują się obok narracji czytanego przez lektorkę opowiadania, warstwy obrazu i dźwięku niemal się nie spotykają, chociaż pojawia się sugestia, że rodzina bohaterów to rodzina białych kotów, klonów Mitusi.

Dzięki uprzejmości BWA Zielona GóraDzięki uprzejmości BWA Zielona Góra

Wcześniej Waliszewską zaprosiła do współpracy grecka reżyserka Athina Rachel Tsangari, autorka „Attenberga”. Razem stworzyły scenariusz do krótkometrażowego filmu „Capsule”, powstałego na zamówienie prowadzonej przez kolekcjonera Dakisa Joannou Deste Foundation. W przeciwieństwie do „Piwnicy” „Capsule” stanowi raczej rozwinięcie motywów z prac Waliszewskiej. Jej bohaterkami są kobiety o zwierzęcych cechach, tajemnicze i groźne. Kręcony na Hydrze poetycki i momentami nieco zmanierowany film łączył świat sztuki, kinematografii i mody – osobną rolę grają tu ubrania słynnych projektantów (np. złoty kołnierzyk zaprojektowany przez Marca Jacobsa dla Louis Vuittona). Krytyczka filmowa Andréa Picard streszczała go zaś za pomocą trzech B: Brontë, Bataille, Buñuel. I „Piwnicę”, i „Capsule” można określić mianem opowieści niesamowitych. 

Mroczne sprawy

Utrwalił się już pewien schemat pisania o twórczości Waliszewskiej. Mówi się, że to sennik pełen koszmarów wymieszanych z baśniami braci Grimm, z domieszką de Sade’a (dziewczynki jak z rysunków Henry’ego Dargera), utrzymany w klimacie gotyckiej literatury czy malarstwa Boscha. Te interpretacje często zatrzymują się jednak na „okropnościach”, ewentualnie szuka się dla nich wyjaśnień w osobistych przeżyciach, jak chociażby wakacjach na wsi i obrazie kury zarzynanej na rosół i beztrosko biegającej bez głowy po gumnie. Tymczasem w pracach Waliszewskiej nie tyle oswajamy swoje demony, ile raczej odnajdujemy skrywane przyjemności.

Możemy wyobrazić sobie, że niektóre z dzieł Waliszewskiej mogłyby się znaleźć we „Łzach Erosa” Bataille’a obok obrazów Balthusa czy rysunków Hansa Bellmera. Opisując fotografie „chińskich tortur”, Bataille pisał: „Gwałtowność ta – jeszcze dziś nie potrafię znaleźć bardziej szalonej i odrażającej – obezwładniła mnie do tego stopnia, że dostąpiłem ekstazy”. Nie sądzę, by rysunki Waliszewskiej potrafiły skłonić filozofa do podobnych wynurzeń, ale odraza z pewnością miesza się tu z przyjemnością.

Sama artystka broni się przed komentowaniem własnej twórczości i konsekwentnie o niej nie opowiada. Jedynie w wywiadzie udzielonym Maurizio Catellanowi zdradziła: „Przede wszystkim maluję dla samej siebie. Nie mam zamiaru nikogo szokować. Jeśli już, to chciałabym być może kogoś przygnębić”. Zielonogórska wystawa obywa się również bez tekstu.

Sztuka reprodukcji

Czytając wypowiedzi artystki, można by łatwo stwierdzić, że Waliszewska jest po prostu paseistką. Nie dogadałaby się z futurystami. Uwielbia malarstwo dawnych mistrzów, szczególnie renesansowych. Paradoksalnie jednak – i jest to bardzo przyjemny paradoks – jej sztuka jest na wskroś współczesna. Świetnie odnajduje się na wystawach sztuki współczesnej, wpisuje się we współczesne nurty i lubią ją nie tylko paseiści.

Wielu jej miłośników z pewnością rozczarowuje jednak fakt, że w czarnych ramkach na wystawie znajdują się nie oryginały, lecz reprodukcje gwaszy Waliszewskiej. To ruch rzadko spotykany, wprowadzający widzów w błąd. Wprawdzie reprodukcje są wysokiej jakości, wydrukowane na bardzo dobrym papierze, ale rozczarowanie pozostaje. Artystka tłumaczy to obawą o przetrwanie własnych dzieł. Niechętnie wyciąga je z szuflad, niechętnie pokazuje i z oporami sprzedaje. A, jak wiadomo, słońce jest największym wrogiem prac na papierze.

Od wystawiania w galeriach woli wydawanie albumów i prezentowanie rysunków w internecie. Kwestię obiegu prac najchętniej załatwia za pomocą plików cyfrowych. Oryginały zachowuje dla siebie. Zazwyczaj stawia sprawę jasno: albo pokazujemy reprodukcje, albo wystawy nie ma wcale.

Oczywiście, ja też wolałbym mieć do czynienia z oryginałami. I kto tu jest paseistą? – odpowie ktoś. Co z dziełem sztuki w dobie reprodukcji technicznej?

Waliszewska jest tu konsekwentna. Ceni wysokiej jakości albumy, które kolekcjonuje, niż wyprawę do muzeum. W muzeum nie wsadzi się nosa tak głęboko jak na powiększeniach w książkach. Tu Waliszewska ma z pewnością rację: oglądanie oryginałów w najpopularniejszych muzeach często nie ma w sobie nic przyjemnego, a czasem jest wręcz niemożliwe. Ja, mając do wyboru reprodukcje zamknięte w przeszklonych ramkach, których szkło działa jednocześnie jak lustro, oraz świetny gruby album Waliszewskiej „Problem & Solution”, wydany ostatnio przez Timeless, wybieram ten drugi.

Dzięki uprzejmości BWA Zielona Góra

Własny obieg

Ostatnio ukazały się dwie książki z gwaszami Waliszewskiej: obok wspomnianego już albumu w Polsce nakładem Ha!artu wyszła mniejsza i tańsza książka „Nauka i praca”. Wszystkie reprodukcje w „Nauce i pracy” są czarno-białe, a pomysł takiej wolty podobno od dawna chodził artystce po głowie. Ukazujące się w Timeless mniej więcej co dwa lata albumy Waliszewskiej stanowią najobszerniejsze kompendia jej twórczości. Publikacje i wystawa uzupełniają się, a wiele rysunków się powtarza. Zazdroszczę Aleksandrze Waliszewskiej robienia tylko tego, na co ma ochotę i cierpliwość. Malowania na własnych zasadach.

Waliszewska cieszy się jednak szczególną pozycją. Z jednej strony należy do grona najbardziej cenionych polskich malarek, z drugiej – jej twórczość znajduje uznanie na różnych polach, od kultury popularnej do sztuki wysokiej. Ma swoich fanów wśród celebrytów, trafiała na okładki płyt, inspirują się nią filmowcy i projektanci mody, a jej prace bardzo często są kopiowane na tatuażach. Sama nie pojawiła się na wernisażu w Zielonej Górze, ale wysłała tam licencjonowanego przez siebie tatuażystę, który wykonywał wybranym osobom zaprojektowany przez nią wzór z Mitusią.