Na wystawie niemieckiego fotografa Wolfganga Tillmansa w Zachęcie każdy zobaczy co innego. Ja zaraz przy wejściu zobaczyłem martwą naturę zatytułowaną „Lato”. A na niej miseczkę z porzeczkami, fragment torów jak z modeli kolejek PIKO i kulki analne, błyszczące srebrem niczym wykwintna biżuteria. Tak się bawią duzi chłopcy. Może dlatego już w progu odniosłem wrażenie, że to wystawa przygotowana specjalnie dla mnie. Ale nawet przedstawicielom jaśnie panującej większości nie może się nie podobać.
Anders behind leaves, 2010
© Wolfgang Tillmans, dzięki uprzejmości
Galerie Buchholz, Köln / BerlinWeźmy takiego Andersa z czarno-białej fotografii: w sportowych spodenkach, z kolczykiem w nosie, wyciąga drzazgę ze stopy. Ta jedna z najbardziej znanych prac Tillmansa zagubiła mi się gdzieś, jako zakładka najwyraźniej niedokończonej książki. Nawiązuje do słynnej antycznej rzeźby. Ale Tillmans nawet jeśli sam aranżuje sytuację (tego nigdy nie jestem pewien), sprawia wrażenie, że przypadkiem odnalazł analogię do greckiego pierwowzoru.
Śpiące ciała
Na ścianach głównej sali artysta ułożył ze swych fotografii rozbudowaną kompozycję. Zdjęcia – od niewielkich pocztówek do wielkoformatowych wydruków – rozmieścił na różnych wysokościach. Nie da się ich oglądać od-do, jak zawieszonych w rzędzie obrazów. Wzrok i ciało zmuszone zostają do pewnego wysiłku. Czasem trzeba odejść parę kroków, by objąć całą fotografię, a czasem zbliżyć się do niej bardzo blisko. Logiką wystaw Tillmansa rządzi choreografia.
Po pewnym czasie zaczynam budować skojarzenia. Zauważam podobieństwa między fotografiami nocnego nieba i abstrakcjami z barwników rozchodzących się w wodzie. Zaczynają mi się rysować coraz to nowe wątki. Dostrzegam, że na dwóch zdjęciach pojawia się samotne jabłko, jeszcze na gałęzi drzewa. Na jednym ktoś przykleił kartkę z napisem „PLEASE, leave this one” („Proszę, zostaw to jedno”). Na innej fotografii w zieleni ukrywa się nagie męskie ciało. To znowu Anders, tym razem „zza liści”. Nieskonsumowany mężczyzna stanowi pokusę – jakby fotograf naciskając spust migawki chciał go oznaczyć podobną inskrypcją co jabłko.
Wiele tu takich momentów „zastygnięcia”. Karl o bladej urodzie śpi smacznie w pociągu, wtulony w zwiniętą na ramieniu bluzę, z jeszcze przed chwilą czytaną gazetą na kolanach. Po charakterystycznym wzorze obicia rozpoznaję nasze swojskie Intercity. Powyżej wisi autoportret Tillmansa „Sam w windzie”, w którym fotograf odbija się zwielokrotniony w krzywych zwierciadłach. Interesują go chwile, gdy ludzie pozbywają się noszonych masek.
Cuma, 2011 © Wolfgang Tillmans, dzięki uprzejmości
Galerie Buchholz, Köln / Berlin
Nie tylko Karl śpi na wystawie. Wśród wyświetlanych prac wideo, prostych, hipnotycznych kadrów, stroboskopów w dyskotece czy gotującego się w garnku zielonego groszku, znalazł się śpiący piesek o imieniu Cuma. Leżąc na boku jest po prostu słodki (czy nie tak chciałoby się nazwać Karla?). We śnie porusza pyszczkiem, łapami, czasem zamacha ogonem. Najwyraźniej śni mu się coś miłego.
Ermutigung
Z tej sielskiej atmosfery, zawieszonej gdzieś między wakacjami w Key West i berlińskim Schönbergiem, wyrywa mnie hasło podpatrzone przez Tillmansa na jednej z demonstracji: „MIŁO TUTAJ, ale czy byłeś kiedyś w Kirgistanie?”. To zdjęcie artysta umieścił jeszcze na klatce schodowej. Rozliczne przyjemności, egzotyczne podróże, hotelowe wnętrza i barwne tukany zderzone zostają ze współodpowiedzialnością.
Nie można przejść obojętnie obok instalacji „Centrum Studiów Prawdy (Zachęta)” (2011), przygotowanej specjalnie dla Warszawy. W drewnianych gablotach Tillmans zestawił ze sobą własne fotografie, zdjęcia z internetu, wycinki prasowe, krótkie teksty. To kontekstualizująca rama dla całej ekspozycji.
Sytuację lokalną, polską, aktualną, artysta wpisuje w kontekst globalny i historyczny. Nie jestem w stanie ogarnąć wszystkich informacji, łapię raczej ich strzępki: od nierówności podziału dóbr na świecie, przez wszechobecną kontrolę, powojenną ekspiację Niemców i współczesny nazizm, po najnowsze informacje z Polski docierające za granicę – Anna Grodzka pierwszą transseksualną posłanką w Europie. Nawet wydarzenia, które Tillmans oglądał już po przyjeździe do Warszawy znalazły tu swe echo – w gablocie obok siebie leżą ulotki zapraszające na Marsz Niepodległości i jego kolorową blokadę.
Dalej zdjęcie odbitego na murze szablonu ze znakiem „Zakaz pedałowania”, zalegalizowanym ostatnio jako oficjalny symbol ONR-u, ale też reprodukcja pracy Davida Wojnarowicza z przejmującym tekstem o odkrywaniu własnej homoseksualności (wobec panującej homofobii), czy pozornie niepowiązane z tematem zdjęcie chomika w tekturowej rurce po papierze toaletowym („hide the hamster”). W jednym z wywiadów Tillmans mówił, że stosunek do seksualności jest papierkiem lakmusowym ukazującym stan społeczeństwa: „To, czy podoba ci się, że męskie usta dotykają się nawzajem, ma poważne polityczne konsekwencje”. A jak jest w Polsce?
Pacyfista
Dziennikarz Paul Flynn napisał o artyście, że „Jest zadeklarowanym pacyfistą z fetyszem na mundury, świadomym ironii tego połączenia”. Tillmans nie naucza, nie prawi kazań, nie jest ani oczywisty, ani retoryczny. Jakby tuż przed złożeniem deklaracji jego uwagę od spraw ważkich oderwał błahy, estetyczny detal. Na przykład ornament, który na płaszczu żołnierza na warcie utworzył cień metalowej kraty. Ale nie mówi też, jak wielu polityków po manifestacjach 11 listopada, że prawda leży pośrodku. Ciekawi go raczej, jak „prawda” jest konstruowana przy pomocy obrazu. A to wszystko w świecie, który co dwie minuty generuje taką ilość zdjęć, jaka powstała przez pierwsze sto lat od wynalezienia fotografii.
No właśnie. Wobec procesu cyfryzacji, który nie omija też jego, zaznacza, że fotografia to „obiekt w przestrzeni”. Często podkreśla jej materialność, rozpoczynając od kserokopii, prostego komputerowego wydruku i pocztówek, a kończąc na wysublimowanych monochromatycznych papierach fotograficznych, abstrakcyjnych pracach powstałych bez użycia aparatu.
Freischwimmer 93, 2004 © Wolfgang Tillmans
dzięki uprzejmości Galerie Buchholz, Köln / Berlin
Tillmans, zawodowy producent obrazów, dokłada swoją cegiełkę do kryzysu obrazowej nadprodukcji. Ale niemal każdym zdjęciem udowadnia, że nie ilość się liczy, lecz umiejętność wyboru. W swojej karierze stworzył szereg zdjęć ikonicznych, przy okazji wyzwalając estetykę łączoną z emancypacją spod władzy kampu, przysłowiowych już niemal strusich piór wetkniętych między pośladki. Zdecydowanie woli piłkarskie skarpety i sportowe spodenki adidasa. To cicha rewolucja, która przychodzi do Polski – podobnie jak sam Tillmans – z opóźnieniem. Zastanawia mnie jednak, jakie kwiaty przynosi się Tillmansowi na wernisaż.
Wolfgang Tillmans, „Zachęta Ermutigung”, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa, do 29 stycznia 2012. Wystawa odbywa się w ramach Sezonu Kultury Nadrenii Północnej-Westfalii.