Mirabelkami w husarię
fot. Marcel Kaczmarek

9 minut czytania

/ Sztuka

Mirabelkami w husarię

Karol Sienkiewicz

Jednym ze sposobów świętowania narodowej rocznicy może być stawianie na głowie zakorzenionych w kulturze patriarchalnych stereotypów. Tak dzieje się na sarmackiej wystawie w tarnowskim BWA

Jeszcze 2 minuty czytania

Z daleka łatwo się nabrać. Pod czarnym, żałobnym baldachimem wiszą portrety trumienne. Wystarczy jednak zbliżyć się do nich o kilka kroków, by ujawniło się naszym oczom więcej szczegółów. To nie sztuka dawna! Portrety składają się z robaków, węży i innych okropności. Wojciech Ireneusz Sobczyk odwołuje się tu do „Tańca śmierci” z kościoła św. Bernardyna w Krakowie, ale to sprawnie wykonane kolaże. Jakby artysta chciał przedstawić zmarłych jakiś czas po śmierci, ze środka spróchniałych trumien.

Rozbudowana kultura funeralna była jednym z najbardziej rozpoznawalnych produktów polskiego sarmatyzmu. Bo wokół niego kręci się wystawa „Wielcy sarmaci tego kraju / wielkie sarmatki tego kraju” w BWA w Tarnowie. 

Galeria postanowiła uczcić stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę właśnie wystawą o sarmatyzmie. To w końcu jeden z mitów fundujących polską tożsamość narodową, a w tarnowskich muzeach króluje dziedzictwo sarmatyzmu. Na pracę Sobczyka łatwo się nabrać, bo na wystawie znalazł się szeroki wybór barokowych dzieł sztuki. Mamy więc tu galerię sarmackich portretów, żupany i pasy kontuszowe. Wszystkie pochodzą z lokalnych zbiorów. Wszak Tarnów i okolice były jednym z ośrodków sarmatyzmu, w czasach, gdy Rzeczpospolita była trzy razy większa niż obecnie i żywiono przekonanie, że szlachta pochodziła od pradawnego, zamieszkującego dzisiejszy Iran plemienia Sarmatów.

Wielcy sarmaci tego kraju / wielkie sarmatki tego kraju

kurator: Marcin Różyc, BWA Tarnów, do 13 stycznia 2019

Tyle że dziś sarmatyzm kojarzy się bardziej ze szkołą czy muzeum niż ze współczesną Polską. Wystawa pokazuje jednak, że mierząc się z sarmatyzmem, stawiamy też czoła dzisiejszym demonom. Sarmatyzm, jeśli mu się bliżej przyjrzeć, po prostu straszy.

fot. Marcel Kaczmarek / BWA Tarnów

Z podręcznika

Punktem wyjścia dla zaproszonych artystów stały się głównie dzieła ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Tarnowie. Stworzyli prace specjalnie na tę wystawę, wcześniej odwiedzając Tarnów i oglądając zachowane tu sarmackie artefakty. W efekcie prym wiodą, jak u Sobczyka, estetyczne inspiracje i podobieństwa. Można nawet ulec złudzeniu, że sarmatyzm jest jakimś istotnym punktem odniesienia dla współczesnych twórców. Dopiero później dostrzeżemy drugie dno ekspozycji.

Wystawa jest spójna, ale część prac wydaje się odpowiadać na postawione im niczym w szkole zadanie, z którego jedni wychodzą lepiej, inni gorzej. Z jednej strony mamy obraz Kamila Kukli, biomorficzną, jelitową formę pęczniejącą barokowymi wolutami. Z drugiej – dwa płótna Agaty Bogackiej, same w sobie ciekawe, ale dotykające tematu tak subtelnie, że analogie stają się niemal nieczytelne. Zofia Krawiec przebiera się za sarmatkę, ale kuszącą pełnym dekoltem. A jak pokazują badania, w plemieniu Sarmatów panował matriarchat.

Sporo miejsca poświęcono tu postaci poetki Elżbiety Drużbackiej, tworzącej w dobie sarmatyzmu na magnackich salonach Branickich, Czartoryskich czy Lubomirskich, wreszcie – właściciela Tarnowa, Pawła Karola Sanguszki. To z jej inicjatywy powstały portrety Sanguszków dla refektarza klasztoru bernardynów, pokazywane na wystawie w BWA.

Na wystawie wisi też portret Drużbackiej, ale maluje ją również Martyna Czech. Przywołane zostały „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk, gdzie Drużbacka jest jedną z bohaterek, a Zuzanna Bartoszek napisała inspirowany jej poezją wiersz. Ale właśnie w miejscach, gdzie kilku artystów podejmuje ten sam wątek, zamieniają się w klasowych prymusów.

fot. Marcel Kaczmarek

Suknia z firanki

Paradoksalnie jednak to nie sztuka dawna stoi w centrum tej wystawy, lecz moda. Nieprzypadkowo, kurator Marcin Różyc jest przecież ekspertem w tej dziedzinie i krytykiem mody. A ostatnio głośno jest o młodych projektantach, także w galeriach. W kontekście sztuki pokazywane są kolekcje Tomasza Armady. Dzięki modzie wystawa jest więc bardzo na czasie.

Projekty Armady to dresiarsko-podwórkowa moda wysoka, ale on sam inspirował się też estetyką sarmacką, wykorzystując nawet XVII-wieczne metody krawieckie. W kolekcji „Burka”, tu jako wideo z pokazu, znalazł się więc „Dres papieski” czy płaszcz z koca zainspirowany burką, sprowadzoną do Polski przez Tatarów. Mieszają się tu zatem inspiracje podwórkowe i historyczne. A taki strój, zwłaszcza gdy Armada prezentuje go samodzielnie jako model (jak miało to miejsce na tegorocznej Pomadzie), ma potencjał rozpruwania wzorców tego co męskie i co kobiece, co niskie i co wysokie, wreszcie – co polskie, a co niepolskie.

Uta Sienkiewicz, druga z zaproszonych przez Różyca młodych projektantów, przetwarza w swojej dyplomowej kolekcji tradycyjne stroje szlacheckie, uznawane za nasze stroje narodowe, chociaż jak podkreślają badacze, i sama szlachta, i noszone przez nią stroje miały wielonarodowy i wielokulturowy charakter. Sienkiewicz łączy je z atrybutami polskich kiboli oraz sztuką ludową. Noszący jej stroje modele na otwarciu wystawy przysiadali czasem w słowiańsko-dresiarskim przykucu.

Na wystawie kolekcje Armady i Sienkiewicz mają okazję skonfrontować się z oryginalnymi szlacheckimi ubiorami z muzealnych zbiorów. Dzięki temu w pełni ujawniają się warstwy kulturowych paradoksów. Bo przecież wzory naszych ojczystych pasów kontuszowych zostały zaczerpnięte z pasów perskich i ormiańskich. A suknia z firanek Armady wydaje się wręcz częścią kolekcji historycznych strojów.

fot. fot. Marcel Kaczmarek / BWA Tarnów

Ignaś w potrzasku

Proponowałbym jednak jeszcze inną ścieżkę zwiedzania tej wystawy – od obrazu Karola Radziszewskiego, jego malarskiej interpretacji „Trans-Atlantyku” Witolda Gombrowicza. Gombrowicz to nie „Pamiętniki” Paska. W powieści, toczącej się za oceanem, w czasie gdy w Europie szaleje wojna, polscy emigranci muszą poradzić sobie z faktem, że do pięknego młodego Ignasia zaleca się szminkujący usta i bajecznie bogaty Gonzalo. Może się to skończyć tragedią. Na obrazie Radziszewskiego Gonzalo w szpilkach własnym ciałem broni śpiącego rozkosznie nagiego Ignasia przed hordą polskiej kawalerii. Jak by na ten obraz nie patrzeć, w jego centrum znajdują się zaś Ignasiowe genitalia. A to wszystko dzieje się pod znakiem pokracznego orła, zabarwionego na różowo. Od tradycyjnie definiowanej polskości stroni też intrygujący batik „Mirabelki” Łukasza Wojtanowskiego, inspirowany prozą Geneta i Gombrowicza.

To właśnie rozbrajanie wpisanych w zbiorową tożsamość wzorców męskości jest kwintesencją tej wystawy. Toczy się tu rodzaj bitwy, jak na obrazie Radziszewskiego. Sztuka dawna reprezentuje ciężkostrawne, ale spetryfikowane i mające się świetnie modele patriarchatu. Artyści współcześni, zwłaszcza zaś projektanci mody, starają się ten patriarchat obezwładnić, przyswoić jego oznaki, ale jednocześnie wyśmiać. Dzieje się to nawet w tytule wystawy. Mamy tu przecież i sarmatów, i sarmatki.

Ale idąc krok dalej, można powiedzieć o idealizacji szlachty, modzie na myśliwskie trofea, serialu „Złotopolscy”, wciąż popularnej architekturze dworkowej. Dlatego świetnie odnalazłyby się na tej wystawie prace Bartosza Kokosińskiego. Marzenia o wielkości Polski zamieniły się przecież w karykaturę, konserwatywną i ksenofobiczną. Sarmaci nosili stroje wzorowane na tureckich czy perskich, ale sami byli antyislamistami. Ich duchowi potomkowie karmią się kebabami, ale raz na jakiś czas dopada ich fantazja, by obrzucić kamieniami lokale, które nie serwują schabowych. Wciąż powracają rojenia o Polsce jako przedmurzu chrześcijaństwa.

fot. P. Gawle / BWA Tarnówfot. Marcel Kaczmarek / BWA Tarnów

Upadłe bożki

W „Trans-Atlantyku” odpowiedzią na węzeł gordyjski polsko-polskich i polsko-gejowskich wojenek był śmiech. Podobnie kwituje swą wystawę Marcin Różyc.

Główna sala wystawy rozgrywa się wokół dwóch rzeźb. Z jednej strony mamy monumentalną, szarą rzeźbę Zuzanny Czebatul, przypominającą dekorację propagandową, mogącą się kojarzyć nieco peerelowsko, ale w zasadzie ponadczasową. Wygląda zarazem groźnie i karykaturalnie.

Obok na podłodze leży zaś rzeźba Hyon Gyon, Koreanki mieszkającej od niedawna w Polsce. Hyon Gyon nie zna nawet historii polskiego sarmatyzmu i w nią nie wnika. Podeszła do sprawy czysto wizualnie i intuicyjnie. Jej „Istota najwyższa” to właściwe upadły bożek. Wyciosana w drewnie postać-berło ma długi kołtun z lumpeksowych znalezisk, a w oczach świecą jejsię złote symbole dolarów. Współcześni sarmaci mogliby się w niej przejrzeć jak w krzywym zwierciadle.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).