Sto zdjęć Libery

11 minut czytania

/ Sztuka

Sto zdjęć Libery

Karol Sienkiewicz

W nowej książce Zbigniew Libera zaprasza do dialogu o swojej sztuce Łukasza Chotkowskiego. To dialog niekonwencjonalny, bo oparty na fantazji i intuicji, zgodnie z główną zasadą sztuki Libery – nic nie jest takie, jak się państwu wydaje

Jeszcze 3 minuty czytania

„Stos zdjęć” to sto zdjęć. Każde zdjęcie jest opatrzone komentarzem. Zdjęcia robił Zbigniew Libera, wiele z nich to po prostu jego prace z różnych okresów jego twórczości. Teksty-komentarze do nich napisał Łukasz Chotkowski. Są to zazwyczaj krótkie historyjki o Liberze, czasami oparte na rzeczywistości, czasami wyssane z palca, czasami przywoływane są cytaty z innych książek, komentujące rzeczywistość, społeczeństwo, historię. Razem składają się na zgrabną książkę.

Obaj autorzy, artysta i dramaturg, poznali się w teatrze. Potem Libera zaprosił Chotkowskiego do fotograficzno-tekstowej gry. Zazwyczaj pierwsze było zdjęcie, potem przychodził komentarz. Na niedawnym spotkaniu promocyjnym w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, które jest współwydawcą książki razem z Fundacją Nowych Działań, Libera podkreślał, że ta książka powstała właśnie z jego tęsknoty za komentarzem; takim pierwszym, instynktownym, nieobarczonym akademickimi naleciałościami.

Artysta zdradził też wówczas, że nie lubi zbytniej konsekwencji, a wszelkie narzucone sobie zasady należy czasem przełamywać. Dlatego nieprawdą jest, że wszystkie zdjęcia zrobił on sam, w niektórych wypadkach zrobił je ktoś inny. Zdarzało się też, że autorzy odwracali porządek – wtedy to Libera robił zdjęcie lub wybierał ze zbioru już istniejących jako komentarz do tekstu, podesłanego mu przez Chotkowskiego.

Automitologie

W jednym wypadku Libera sam napisał komentarz do zdjęcia. To zdjęcie numer 32, przedstawia inscenizację wspomnienia Libery z dzieciństwa, gdy przechodząc z matką ulicą w jego rodzinnych Pabianicach, zobaczyli artystę Lecha Kunkę. Tej inscenizacji dokonano w 2015 roku na potrzeby programu TVP Kultura „Libera. Przewodnik po sztuce”. Mamy tu chłopca, który wcielił się w małego Zbyszka, kobietę, która wcieliła się w jego matkę, oraz – za płotem – samego Liberę, który postanowił zagrać Lecha Kunkę, siedzącego na leżaku w swoim ogrodzie. Libera wspomina: „Przechodząc ulicą Piotra Skargi w Pabianicach obok starszego mężczyzny spoczywającego tuż za siatką ogrodzenia na leżaku i rysującego w dużym szkicowniku, stanąłem jak wryty.
Ja: Mamusiu, a kto to jest ten pan?
Mama: To jest artysta, synku. Nazywa się Lech Kunka.
Wtedy postanowiłem, że zostanę artystą”.

Zbigniew Libera i Łukasz ChotkowskiZbigniew Libera i Łukasz Chotkowski / fot. Marta Ejsmont, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Libera mitologizuje swoje dzieciństwo, tworząc jednocześnie nić łączącą go z artystami pierwszej awangardy, chociażby przez siatkę ogrodzenia. Ale scenka pokazuje też, że ta fascynacja postacią artysty może być oparta na nieporozumieniu, dziecięcej mrzonce, że bycie artystą polega na siedzeniu na leżaku w ogrodzie. Mam wrażenie, że sam Libera rzadko miewał taki komfort. Na pewno zupełnie inny obraz artysty rysuje się w tej książce.

Libera wędruje tu po swojej twórczości i swojej biografii. Spotkamy kobiety jego życia: jego matkę, babkę, artystkę i wieloletnią partnerkę Mariolę Przyjemską, i Ewę Liberę, obecną żonę, z saksofonem. Libera to również zdobywca nagrody Andrzeja Partuma, pomalowanego stołka, przyznawanej przez poetę na emigracji w Danii najbardziej bezkompromisowym artystom. Poza Liberą otrzymali tę nagrodę duet KwieKulik oraz Zbyszko Trzeciakowski. Jako takiego bezkompromisowego artystę maluje sam siebie Libera. Na pewno jest w tym wiele prawdy, ale też podsycania płomienia, na którym gotuje się własne ego. Libera jawi się jako prawy, wrażliwy, ma serce po właściwej stronie, czasami bywa ofiarą (złodziei, oszustów i rynku sztuki). Na okładce „Stosu zdjęć” zachęca do lektury Hanna Krall: „Libera, ten od Oświęcimia i klocków Lego – i świat. Przerażający, nieprawdziwy, z widziadeł sennych. Dziejący się naprawdę. Prawdziwszy od prawdziwego”.

Stos zdjęć„Stos zdjęć” / Marta Ejsmont, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Nie wierzcie fotografom

Bo to właśnie Libera jest głównym bohaterem tej książki. Pojawia się w niemal każdym tekście, a to jako artysta, autor dzieła sztuki, a to jako bohater bardziej literacki, fikcyjny, przeżywający różne przygody. Niektóre są bliższe czemuś, co stało się rzeczywiście i zostało przez Liberę Chotkowskiemu opowiedziane. Inne są całkowicie zmyślone przez pisarza. Oddalone od prawdopodobieństwa tak bardzo, że każą podawać w wątpliwość wszystko, co jest w tej książce napisane, oraz wszystko, na co patrzymy. Łącznie z historią o podglądaniu Lecha Kunki przez siatkę ogrodzenia. To mogło mieć miejsce, bo i rodzina Libery, i Kunka mieszkali w Pabianicach w tym samym czasie. Ale co, jeśli to spotkanie przez płot nigdy nie miało miejsca? Czy to dziś coś zmienia, skoro ta scena zdążyła już zaistnieć w programie telewizyjnym w formie rekonstrukcji? Wszak zdjęcia z inscenizacji ataku na Pałac Zimowy, masowego spektaklu zorganizowanego w 1920 roku, z powodzeniem uchodziły za dokumentację prawdziwych wydarzeń rewolucji październikowej, która miała miejsce trzy lata wcześniej.

Jak sztuka samego Libery, „Stos zdjęć” wytrąca nas z tej strefy komfortu jako czytelników, odbiorców, oglądaczy. Libera nauczył nas, że nigdy nie można mu do końca wierzyć. Jak wtedy, gdy produkował zabawki – łóżeczka porodowe dla kilkuletnich dziewczynek czy kompletował zestawy klocków, z których można byłoby ułożyć obóz koncentracyjny. Nawet jeśli wiedzieliśmy, że to dzieła sztuki, a nie zabawki wyprodukowane przez firmy Lego czy Mattel, Libera wyostrzał nam zmysł krytyczny. Wychodząc z jego wystaw, miało się ochotę podważać wszystko na swojej drodze.

W podobny sposób Libera traktował fotografię. Na spotkaniu w MSN-ie podkreślał: wszystkie ważne fotografie w historii, znane z podręczników, zostały zmanipulowane. W serii „Pozytywów”, której przykłady również pojawiają się w „Stosie zdjęć”, manipulował nimi jeszcze bardziej, odwracając sytuacje dramatyczne w banalne czy zabawne. Jego późniejsze prace to zazwyczaj inscenizacje wymyślonych przez niego dystopijnych sytuacji.

Stos zdjęć„Stos zdjęć”

Sztuczne uśmiechy

Patronem „Stosu zdjęć” mógłby być Witold Wirpsza, którego „Komentarz do zdjęć” (1962) wspomniany jest w jednym z tekstów przez Chotkowskiego. To jedna z ulubionych książek Libery. Wirpsza komentuje w niej kilka fotografii z głośnej wystawy „Rodzina człowiecza”, która objeżdżała świat od połowy lat 50. XX wieku. W poetyckich tekstach wskazuje na zabiegi optyczne wykorzystywane przez fotografów. Pyta o to, co nie zmieściło się w kadrze. O fotografii rodziny upozowanej wokół pieca pisze na przykład, że jedynie udaje szczęście. Ich uśmiechy są sztuczne – jak w „Pozytywach” Libery, chciałoby się dodać.

Obraz rzeczywistości, który Libera i Chotkowski biorą na warsztat w „Stosie zdjęć”, nie jest wcale bliski „Rodzinie człowieczej”. Bardziej przypomina „Mondo Cane” Gualtiero Jacopettiego, Paolo Cavary i Francesco E. Prosperiego (1962); pieski świat, dziwny, podkręcony na potrzeby kinowego obrazu. Na film składa się kilkadziesiąt winiet, opisujących praktyki kulturowe z różnych części świata. Nie chodzi o ich dogłębne poznanie, sceny mają nas raczej zadziwić i zszokować. Oto gwiazdor filmowy jest zaatakowany przez grupkę kobiet, które ściągają z niego koszulę. Na Nowej Gwinei kobieta z plemienia Chimbu karmi piersią prosię, którego matka zmarła, a chwilę później Kalifornijczycy opłakują swe psy na cmentarzu dla zwierząt. Oglądając dziwaczne, celowo skontrastowane i częściowo reżyserowane sceny, wciąż powraca pytanie: gdzie kończy się dokument, a zaczyna autorska kreacja? Gdy „Mondo Cane” wchodził do kin, ludzie byli pewnie bardziej łatwowierni niż dzisiaj, a celem autorów nie było uzmysłowienie im łatwości, z jaką poddają się manipulacjom. Dzisiaj by się już tak nie dało.

Książka Libery i Chotkowskiego jest szorstka, na tyle szorstka, by jej nie ufać. Ale świat w niej jest nadzwyczaj pieski. Mamy tu sterty pobitej porcelany, na którą Libera miał się natknąć w Japonii (w rzeczywistości to Ćmielów). Pojawia się tu historia o dziwnej polskiej sekcie, która popełnia masowe samobójstwo. Ktoś w jakimś prywatnym mieszkaniu kolekcjonuje przedmioty wykopane z ruin getta warszawskiego. A Polacy urządzają wykopki na terenach byłych obozów koncentracyjnych w poszukiwaniu żydowskiego złota. Chociaż swoje zdjęcie Libera aranżuje (to jedna z jego najnowszych prac), to jest w tej fotografii zawarta trudna prawda. O takich wykopkach pisał Paweł Piotr Reszka w książce „Płuczki”. 

Chotkowski w jednym z tekstów sugeruje wprost, że jedno z aranżowanych zdjęć Libery nie było wcale jego działaniem, lecz prawdziwą imprezą, która zakończyła się libacją, awanturą i podpalonym samochodem, a Libera ją tylko sfotografował i przywłaszczył jako własną.

Stos zdjęć„Stos zdjęć”

Głębokie fałsze

Struktura „Stosu zdjęć” może przypominać książkę „Co robi łączniczka”, którą Libera wydał kilkanaście lat temu z Darkiem Foksem. Tam akcent padał w większym stopniu na poetycki tekst Foksa, oparty na powtórzeniach i zwrotach. Wtedy wydawało się, że to Libera ilustrował tekst poety. W „Stosie zdjęć” jest na odwrót.

„Stos zdjęć”, Łukasz Chotkowski i Zbigniew Libera, Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Fundacja Nowych Działań, 212 str., w księgarniach od września 2023„Stos zdjęć”, Łukasz Chotkowski i Zbigniew Libera. Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Fundacja Nowych Działań, 212 str., w księgarniach od września 2023Książka ma wiele warstw. Można w niej również widzieć autorskie spojrzenie na własną twórczość, nawet jeśli w żadnym miejscu tej książki nie zostaje wytłumaczone, na co właściwie patrzymy. To oczywiście celowe.

Może najlepszym odbiorcą tej książki byłby ktoś, kto nie zna jego twórczości i sięga po tę książkę bez uprzedniej wiedzy, czysty. Ja taki nie jestem. Historiom towarzyszącym zdjęciom chcę wciąż mówić „sprawdzam”. Interesuje mnie, co jest dziełem sztuki Libery, co jego reprodukcją, co fotografią z rodzinnego albumu, co pamiątką, co zostało jedynie udokumentowane, a co przez Liberę zaaranżowane. Ale właściwie każda fotografia, skoro znalazła się w tej książce, stała się automatycznie jego dziełem sztuki. Artystyczny status tych zdjęć jest tu jednak najmniej istotny.

Komplikowanie „prawdy” przez Liberę, komplikowanie naszej z nią relacji, ma dziś jednak o wiele mniejszy kaliber, niż miało dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Żyjemy w czasach postprawdy, nieustannych manipulacji obrazem i deep fake’ów. Żyjemy w rzeczywistości bardziej najeżonej pułapkami, ale też lepiej rozumiemy ryzyko medialnej manipulacji w wielości jej odmian. Warto więc zadać pytanie: czy artyści muszą się do tego dokładać, tworząc kolejne warstwy zafałszowań? A może jest na odwrót: wreszcie dorośliśmy do sztuki Libery, zrozumieliśmy zawarte w niej od dekad ostrzeżenie.