Dawno podpisy pod pracami nie były tak dobre. Wystawa Piotra Bosackiego w CSW, zatytułowana „Sprawa jest w załatwianiu”, to ewenement – artysta sam uznaje, że jego dzieła wymagają komentarza. Towarzyszą im zgrabne akapity pisane w pierwszej osobie, wydrukowane o wiele większą czcionką niż zazwyczaj. Szybko dochodzę do wniosku, że powinien go zatrudnić krakowski Mocak. Autorskie komentarze Bosackiego są proste. Opowiada, jak prace powstały, zdradza tajniki warsztatu, mówi, jaki efekt chciał osiągnąć i jakimi środkami. Jako widz z przyjemnością dałem się poprowadzić słowom artysty. Jego swobodny styl nadaje lekkości całej wystawie. Proces twórczy wydaje się niewymuszony, jedna myśl goni drugą i czasem przybiera materialną formę w skończonym dziele.
Dla stosunkowo młodego artysty pierwsza duża wystawa to wyzwanie. Możemy sobie tylko wyobrażać stres i spięcie mięśni. W Warszawie taka szansa może się zdarzyć w Zachęcie lub właśnie w CSW. I oto przestronne sale wystawowe trzeba czymś wypełnić. Bosacki jest już nieco dojrzalszy, ma wypracowaną metodę. Ale i on nie uniknął kilku błędów, które popełnia się często, zmieniając skalę. W efekcie niektóre realizacje wyglądają jak przedwczesne jaskółki kryzysu wieku średniego.
„Sprawa jest w załatwianiu”
wystawa Piotra Bosackiego, kurator: Stach Szabłowski, CSW Zamek Ujazdowski,
do 14 czerwca 2015.
Bo Bosacki tworzył zazwyczaj prace raczej kameralne. Skupiał się na tym, co łatwo przeoczyć. Podstawiał mikroskop i sprawiał, że stawało się to widoczne dla naszego oka. Kojarzymy go głównie z filmami animowanymi, w których sam wcielał się w narratora, tworzonymi na makietach ze sznurków, szpilek, gumek recepturek. Z niewielkimi ruchomymi instalacjami, zamkniętymi w szklanych gablotach. Ze snami zapisywanymi niebieskim długopisem w zeszycie w kratkę. Z konceptualnymi utworami muzycznymi. Z ciepłym głosem.
Między kadrami
Ostatnio jednak, co podkreśla się przy okazji wystawy w CSW, Bosacki przestał być narratorem swoich filmów. W Zamku go nie usłyszymy, ale bynajmniej nie zamilkł, jak twierdzi kurator wystawy, Stach Szabłowski. Dzięki pisanym komentarzom jest może nawet bardziej obecny niż wcześniej. Bo dotychczas pojawiał się jako podmiot liryczny, w CSW przemawia jako ja-artysta. Bosacki jest więc przewodnikiem po swojej wystawie. I jest w tym świetny.
Wystawę otwiera seria ośmiu krótkich niemych filmów animowanych, zatytułowana z niemiecka „Die Kunst der Animation”. Bosacki rezygnuje tu nie tylko z narracji słownej, ale też z narracji w warstwie wizualnej. Liczy się to, jak w animacji generowany jest ruch; zazwyczaj w kilku warstwach jednocześnie. Nie chodzi bowiem tylko o to, co widzimy, ale też jak te filmy powstały, o narzucone sobie przez artystę ograniczenia. Do jednego z filmów Bosacki używa jednorazowych żółtych długopisów i pojemnika z acetonem. Z długopisów ustawia wieżę wiertniczą, która na kolejnych kadrach rusza się. Ale na to nałożony jest efektowny proces roztapiania się plastiku w acetonie i rozpływania się tuszu.
W innym filmie rozmiękczony w wodzie wafel opada na dno, ujawniając kształt nożyczek. Artysta powtarza to kilkukrotnie, za każdym razem w innym miejscu wafla wycinając kółeczko – jego przemieszczanie się to kolejna warstwa ruchu. Jest też film, którego poszczególne kadry zostały utkane jako niewielkie dywaniki z kręcącymi się wiatraczkami. Jedną z warstw ruchu jest stopniowe skracanie włosia dywaników, przez co rysunek staje się bardziej ostry, czytelny. Film okazuje się medium całkiem materialnym, niemal namacalnym, u Bosackiego – niemal zawsze rozłożonym na czynniki pierwsze. „Sztuka animacji polega na tym – pisze artysta – że między zrobieniem pierwszego i drugiego zdjęcia animator ma właściwie nieograniczoną ilość czasu na przeobrażenie planu zdjęciowego”. Animowane filmy Bosackiego rozgrywają się często właśnie między kadrami.
Dwanaście odkurzaczy
Bezpretensjonalny urok filmów Bosackiego pryska, gdy przechodzi się do innych prac. Tu artysta zaczyna bawić się miarką. Rozmiary kilku jego najnowszych realizacji wynikają chyba z tego, że dostał do dyspozycji więcej miejsca niż zazwyczaj. Widzieliśmy już, jak z podobnym problemem zmagał się Konrad Smoleński, kolega Bosackiego z Penerstwa, rozwiązania szukając w multiplikacji, w powiększeniu czegoś pierwotnie małego lub po prostu w podkręceniu regulatora głośności.
Bosacki stosuje większą skalę jeszcze z pewną taką nieśmiałością, ale są tu dwie naprawdę spore realizacje. Tytułowa „Sprawa jest w załatwianiu” wprawdzie dostała komentarz w postaci historii z życia wziętej (Bosacki zwraca uwagę na poetycki ładunek biurowego żargonu zawartego w tytule), ale jest to po prostu pokryta białymi stożkami płaszczyzna, podłączona do dwunastu, pracujących non stop odkurzaczy. Zasysając powietrze, odkurzacze powodują, że na stożkach osadza się kurz. To, co pozornie stanowi o pustce, czyli powietrze, skupia się w narzucony przez artystę kształt. Ale czy rozmiar pracy ma znaczenie? Obok wyświetlane jest zresztą wideo „Kameroodkurzacz”, nagrane we wnętrzu worka odkurzacza, wypełniającego się brudem. Inspiracją miała być internetowa kpina z metafory stworzonej w jednym z wywiadów przez Mirosława Bałkę, który porównał kamerę do odkurzacza.
Zupełnym niewypałem jest zaś instalacja „Chamber Music”, w której Bosacki zrealizował swój pomysł sprzed ponad dziesięciu lat, z czasów studiów. To labirynt zbudowany w galerii z kwadratowych klitek i drzwi. Otwierając drzwi do jednego pokoiku, jednocześnie zamyka się je do drugiego. Ponieważ każde minipomieszczenie oświetlone jest brzęczącą lampą jarzeniową (zawsze brzęczącą nieco inaczej), znajdujący się we wnętrzu instalacji widz „gra” na tym wizualno-dźwiękowym instrumencie. O wiele lepiej analogiczny labirynt wypadał w animowanym „Filmie żarówkowym” sprzed paru lat. Wtedy gra rozgrywała się na makiecie. W skali 1:1 Bosacki nie potrafił teorii przełożyć na zmysłowo-przestrzenne doznania widzów. Paradoksalnie, to dostosowane do ludzkich rozmiarów wydaje się właśnie zaburzeniem skali.
Filozofowanie
Od dawna miałem wrażenie, że coś się wokół Bosackiego napompowało. Odczytuję w tym maczo-tradycję Penerstwa. Gdy mężczyźni łapią się za zabawki, zawsze robią to na poważnie. Oto oficjalnej wykładni Bosacki nie tylko odwołuje się do filozofów, ale się jednym z nich staje. Ale czy artysta musi być filozofem? W krótkim tekście „Uszczelka i Leibniz”, komentarzu do całej wystawy, Bosacki porównuje dzieła sztuki do „maszyn naturalnych” Leibniza i jest w tym przekonujący. Maszyny naturalne to np. żywe organizmy, nie da się ich, jak chociażby mechanizmu zegara, rozłożyć na celowe fragmenty. Podobnie jest, mówi Bosacki, z celowością dzieła sztuki – w jego przypadku „musielibyśmy drobić sensy w nieskończoność”. Chętnie zapamiętam tę definicję.
Nie chciałbym odmawiać Bosackiemu filozoficznego zacięcia. Jak mało kto potrafi ująć skomplikowaną myśl w prostej formie, a jeszcze lepiej – w prostych słowach. Sam nie czuję się na polu filozofii kompetentny. Ale jeśli już, Bosacki bardziej ilustruje tezy filozofów niż sam filozofuje. Nawet wtedy gdy jego prace mają charakter eksperymentów i gry z przypadkiem.
Tymczasem w minikatalogu Grzegorz Kozłowski pisze, że „sztuka Bosackiego staje się wspólnym głosem artysty, logika, fizyka, matematyka czy biologa, ale też teoretyka sztuki – mówiących równocześnie”. Gdy czytam to, coś mi więdnie. Tym bardziej że Kozłowski nie omieszkuje dodać, że „żywioł intelektualny”, którego pochodną są prace Bosackiego, „jest wolny od prostych uwikłań i zaangażowań”. To prawda, Bosacki uniwersalizuje, pozwala spojrzeć na codzienne doświadczenia nieco innym okiem. Ale czy zaangażowanie od razu musi stanowić zagrożenie dla sztuki i filozofii?
Kosmos
Na wernisażu wystawy największą uwagę zgromadzonych przykuwała wykonana z dużym nakładem energii praca „Kosmos”. To ogromne akwarium, w którym układ wiatraczków i silniczków wprawia wodę w ruch obrotowy. Wpuszczona tam ławica dafni obraca się, co ma – zdaniem Bosackiego – przypominać galaktykę. Artysta twierdzi, że dafnie nie są tu istotne – chodziło o to, by coś unosiło się w wodzie, nie opadało na dno ani nie wypływało na powierzchnię.
A przecież to, co w uniwersalistycznym podejściu Bosackiego najciekawsze, to właśnie momenty całkiem nieuniwersalistycznych potknięć, które wynikają z laboratoryjnego charakteru prac, z działania na makietach, z fizycznego konkretu – gdy obserwujemy roztapianie się długopisu albo gdy martwe dafnie opadają na dno. W dużej skali działania Bosackiego tracą charakter eksperymentu. Nie ma tu cienia wątpliwości, rozcieńcza się humor. Artysta zaczyna stwierdzać.
Nie powiem, że za całą wystawę wystarczyłyby filmy z cyklu „Die Kunst der Animation” (chociaż można by je lepiej wyeksponować). Dobrze jednak, że wystawa jest tak skonstruowana, by z każdego pomieszczenia powracało się do głównego korytarza, w którym cykl jest prezentowany. I to na szczęście te filmy decydują o pierwszym i ostatnim wrażeniu.
Zdjęcie artysty: Maciej Landsberg