Wszystko na wierzchu
Patryk Różycki, "Syn maluje nasze życie", Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute

14 minut czytania

/ Sztuka

Wszystko na wierzchu

Karol Sienkiewicz

Awans często wiąże się z odcięciem się od rodziny. Patryk Różycki wykonuje duży wysiłek, by w orbicie swojej rodziny pozostać. Opowiada o niej równocześnie ze środka i z zewnątrz. Sztuka jest dla niego narzędziem poszukiwania bliskości z matką, ojcem, rodzeństwem

Jeszcze 4 minuty czytania

Patryk ma trzydzieści jeden lat i uczy się jeździć na deskorolce. To jego marzenie z dzieciństwa. Namalował na niej wspomnienie sprzed lat, gdy ojciec sklecił mu jego pierwszą deskę z materiałów znalezionych w ich obejściu. Oczywiście deskorolka domowej produkcji nie jeździła tak, jak powinna. Ale Patryk zapamiętał ten moment. Podobnych, czasem śmiertelnie poważnych, czasem pozornie błahych historii pełne są płótna Różyckiego. Artysta wierzy w moc malarstwa. Maluje sceny z przeszłości, a czasem to, co dzieje się na bieżąco w jego życiu. Jakby bał się, że coś mu umknie.

„Syn maluje nasze życie”, powiedziała matka Różyckiego na chrzcinach jego bratanka, odpowiadając na pytanie, czym zajmuje się syn. Tymi trafnymi słowami zatytułował więc swoją obecną wystawę w Polana Institute w Warszawie. Bo od kilku lat główną pożywką jego malarstwa są historie z życia rodziny, którą zostawił w niewielkiej wsi w Wielkopolsce, gdy wyjechał na studia malarskie do Gdańska, a potem – do Warszawy.

Z perspektywy stolicy patrzy dziś na losy rodziców, inne od jego własnych zmagania życiowe braci i sióstr, śmierć, biedę, bezrobocie. To perspektywa, którą znamy z książek popularnych dziś pisarzy, zwłaszcza Francuzów: Annie Ernaux, Didiera Eribona, Édouarda Louisa. Wszyscy oni, by opowiedzieć swoje historie, musieli najpierw przełamać wstyd. 

Płótna nie starczy

Patryk Różycki, „Syn maluje nasze życie”. Polana Institute, Warszawa, do 31 stycznia 2024 

„To nie moja historia”.
Kuratorka: Zofia Rojekt,
Muzeum Warszawy, do 28 kwietnia 2024

Różycki maluje zachłannie. Najchętniej otwierałby jakąś wystawę co miesiąc. Obrazy stoją w jego głowie w kolejce do zrealizowania. Te historie trzeba opowiedzieć natychmiast, namalować, zapisać, utrwalić; bo za chwilę się o tym zapomni; nowe życie zakryje stare.

Różycki zdradza, że słowa matki: „Syn maluje nasze życie”, odczytywał jako akceptację, uznanie dla tego, co robi. Jednak nie zawsze bywało różowo. Nie da się bezkarnie grzebać w historiach rodzinnych i opowiadać o nich światu. Pojawiają się napięcia. I to również ostatecznie trafia na obrazy, jakby w obawie, że jakiś element tej sytuacji zostanie przeoczony czy przesłonięty. 

Niedawna wizyta Różyckiego w rodzinnych stronach zaowocowała kilkoma obrazami, w których malarz dzielił się obawami, jak dom i rodzice wypadną w oczach jego warszawskiej dziewczyny Miriam. Chodziło o czystość. Czy talerze nie okażą się brudne lub popękane? Oj, w brodziku prysznica kot zrobił kupę. Obrazami i ich opisami podzielił się jak zwykle w internecie. Nie przewidział reakcji rodziców. Rozmowa przez telefon o tych obrazach z matką była trudna. W jej trakcie Różycki namalował swój autoportret, jak płacze przy telefonie. Ten obraz też od razu trafił na Instagrama.

Patryk Różycki, Syna maluje nasze życie, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana InstitutePatryk Różycki, „Syn maluje nasze życie”, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute

Problemy z sercem

Już podczas pierwszej wystawy Różyckiego w Polana Institute, zorganizowanej w ramach Warsaw Gallery Weekend jesienią 2022 roku, na obrazach pojawiły się rodzinne historie: śmierć brata Rolanda w kontenerze na budowie autostrady, matka oddająca ślubne obrączki do lombardu czy scena, na której cała rodzina obejmuje nagrobek siostry Patryka – Żanety.

Obecna wystawa w Polanie to już bardziej przemyślana narracja, chociaż wciąż złożona z epizodów – historia rodziny, która w ciągu lat przechodzi kolejne próby. Z każdym obrazem zagłębiamy się w jej skomplikowane i trudne losy. Do tego ma się wrażenie niewygodnego kontrastu – nowa siedziba galerii mieści się w wyremontowanym na bogato mieszkaniu w kamienicy w centrum Warszawy. A na obrazach Patryka ojciec wiaderkiem na sznurku opróżnia szambo, matkę potrąca auto, gdy ta rowerem jedzie na zakupy w pobliskim mieście, zbliża się Boże Narodzenie. Pekaes już dawno nie jeździ.

Różycki sięgnął w przeszłość, do czasów, zanim sam się urodził. Namalował, jak wyobraża sobie kościelny ślub swoich rodziców, a także ich jako zakochaną parę, żegnającą się przed pracą w fabryce wyrobów ściernych. „To były dobre czasy” – mówi. Potem skończyła się praca, pieniądze, rodzice byli zmuszeni sprzedać dom, ojciec poważnie zachorował, a jedna z sióstr niespodziewanie umarła. Dzieci duchy, Roland i Żaneta, nawiedzają głęboko wierzącego ojca na dwóch obrazach. Roland zapewnia wtedy ojca, że Bóg istnieje. Na wystawie naprzeciw wisi płótno z odmalowanym widokiem drewnianej fasady stodoły, na której Patryk rozwieszał swoje stare prace, a ojciec dodał roboczą kurtkę zmarłego syna jak relikwię czy wotum. 

Patryk Różycki, Syna maluje nasze życie, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana InstitutePatryk Różycki, „Syn maluje nasze życie”, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute

Pojawia się też alkohol. Na jednym z bardziej poruszających obrazów mały Patryk wylewa wódkę do zlewu, nad nim góruje postać matki z papierosem w ręce, a w tle toczy się kłótnia pijanych ojca i starszych braci. W scence rodzajowej w mieszkaniu druga siostra Oliwia mierzy sobie ciśnienie krwi, obok niej stoi zmartwiony ojciec. Patryk pisze już z lekkim przymrużeniem oka: „Współczułem im, że są tacy bezsilni wobec sytuacji, w której za niskie ciśnienie jest kolejnym problemem w ich życiu”. Jego słowa brzmią jednak tak, jakby on sam był już gdzie indziej i ich problemy dotyczyły go w mniejszym stopniu.

Świat z obrazów Patryka jest rozedrgany, perspektywy zakrzywione, kończyny nierówne. Nawet szafki w kuchni wydają się drgać, jakby wystrugane tępym dłutem. Święte obrazki wiszą niemrawo na ścianach, gdzieś obok telewizor, krzyż, wciśnięta w kąt choinka. Postacie zazwyczaj wyglądają nieco karykaturalnie. Budynki chwieją się, jakby smagane wiatrem. Różycki maluje subiektywnie, nie chodzi o dokumentalne rejestrowanie rzeczywistości, lecz oddanie indywidualnych odczuć. Przestrzeń w obrazie się do nich dostosowuje, nie musi trzymać się reguł. 

Jednocześnie Różycki ma oko do mowy ciała. Na jednym z najczulszych obrazów sportretował ojca robiącego zdjęcie smartfonem, w charakterystycznej pozie, niepewnie trzymającego telefon obiema rękami. „Ten obraz jest kolejną próbą odgadnięcia, jakie życie wewnętrzne ma tata”, komentuje Różycki. „Utrwalenie jego obrazu w takim geście ma mi to umożliwić, pozwolić bezkarnie mu się przyglądać”.

Patryk Różycki, Syna maluje nasze życie, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana InstitutePatryk Różycki, „Syn maluje nasze życie”, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute

Słowa

Różyckiemu jednak sam obraz nie wystarcza. Ma potrzebę dopowiedzenia go. Gdy wrzuca nowe obrazy w mediach społecznościowych, zawsze towarzyszy im akapit tekstu. Jego wystawy mają długie legendy, każdy obraz – własny opis. Czasami artysta pisze je ręcznie bezpośrednio na ścianach, przez co wystawa staje się obrazowo-tekstowym kolażem, niemal komiksem. 

Tekst nie tylko opisuje to, co widzimy, nie tylko wyjaśnia, kim są namalowane postaci. Patryk sięga głębiej. Zastanawia się, jakie emocje towarzyszyły tym wydarzeniom, jak do nich doszło, jaki był ich społeczny kontekst. Pokazuje relacje przyczynowo-skutkowe, błędne koło pauperyzacji. Rodziców nie było stać na węgiel, więc ogrzewali dom prądem, potem nie byli w stanie zapłacić rachunków, ciągnęli prąd na lewo, co skutkowało kolejnymi problemami. Obraz przedstawiający rodziców i przedłużacz nosi zabawny tytuł: „Marek! Odłącz ten prąd, bo kontroler idzie”. Na innym płótnie brat Klaudiusz rozmawia z Patrykiem przez komórkę na klatce schodowej. Na zewnątrz pada śnieg, przez co – jak się dowiadujemy – stanęła budowa, więc brat nie ma pracy, nie zarabia, a dziecko w drodze. 

Jeden z obrazów w Polanie przedstawia grupkę osób na pustym peronie na stacji Koło. To matka z dziećmi, pociągiem ma przejeżdżać ojciec. Różycki wyjaśnia, że obraz przedstawia czasy, w których rodzinie powodziło się dobrze, bo ojciec, zanim zachorował, miał dobrą pracę, był związkowcem, dużo pracował, ale rzadko bywał w domu. Trudno to wszystko zawrzeć w obrazie wspomnieniu. Zresztą taka scena nigdy nie miała miejsca, to jego matka wyobrażała ją sobie jedynie hipotetycznie, chcąc podkreślić, jak bardzo dzieciom brakowało ojca. Na innym obrazie Różycki namalował go zaś w środku pociągu, ale to ojciec z innego momentu rodzinnej historii: choruje, zmaga się z nowotworem płuc, wraca z badań w Poznaniu. Tak go sobie Różycki wyobraził – samotnego w przedziale, odmawiającego różaniec.

Patryk Różycki, Syna maluje nasze życie, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana InstitutePatryk Różycki, „Syn maluje nasze życie”, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute

Bezwstyd

Różycki może malować, być opowiadaczem historii swojej rodziny, bo sam doświadczył awansu. Niczym wybraniec mógł pójść do szkół, skończyć studia, a nawet zrobić coś absolutnie niespotykanego – zostać artystą. Rodzina jest z niego dumna. Gdy niedawno ogłoszono, że znalazł się wśród nominowanych do Paszportów „Polityki”, pobiegła do kiosku kupić egzemplarz na pamiątkę.

Zazwyczaj o awansie społecznym czyta się z perspektywy dłuższego czasu. Na przykład Eribon w „Powrocie do Reims” pisze z od lat ugruntowanej pozycji dziennikarza i pisarza. Przyznaje też, że jego własny awans był możliwy dzięki udawaniu, stwarzaniu pozorów, a nawet przypisywaniu sobie nieposiadanej wiedzy. W domu uważano go z kolei za snoba, co go cieszyło. Wszystko to było podszyte wstydem związanym z pochodzeniem.

Awans często wiąże się jednak z odcięciem się od rodziny, zwłaszcza gdy – jak w przypadku Eribona – dotyczy osób nieheteronormatywnych. Różycki na odwrót, wykonuje duży wysiłek, by w orbicie swojej rodziny pozostać. By być blisko, jeszcze bliżej, a zarazem stać się dla niej tubą, opowiadać jej historie bez wyższości i protekcjonalizmu. Chce, by działo się to bez udawania, bez ściemy. Próbuje bowiem uniknąć pozycji Eribona. Jakby chciał być w obu miejscach naraz, nie opuszczać rodziny i wyjechać do stolicy. Opowiada równocześnie ze środka i z zewnątrz. I co jeszcze ciekawsze, to właśnie sztuka jest dla niego narzędziem poszukiwania bliskości z matką, ojcem, rodzeństwem.

W rodzinnych historiach Różyckich odbijają się przemiany ustrojowe w Polsce, wczesny kapitalizm w polskim wydaniu i pytanie, kto na nim zyskał, a kto stracił. W analizie społecznych uwarunkowań łatwo dziś jednak zlekceważyć podstawowy impuls, z którego wyrasta sztuka Różyckiego. Artysta z każdym obrazem powtarza jak Joe Braidan na początku każdego zdania: „Pamiętam”. Stara się pamiętać za siebie i za całą swoją rodzinę. 

To „Pamiętam” jest też bliskie książek Annie Ernaux, zwłaszcza pierwszych stron „Lat”, gdy wydarzenia z przeszłości powracają lawiną, jedno za drugim. I jak w przypadku lektury książek Ernaux, wystawy Różyckiego ogląda się tak, jakby wciąż czytało się tę samą książkę. I wciąż czeka się na kolejną, nigdy nie nudzi. Takie pisanie ma moc wywoływania u czytelników ich własnych wspomnień. Przed obrazami Różyckiego również każdy chce mówić o sobie. Ale nie każdy tak namaluje i nie każdy napisze jak Ernaux. 

Patryk Różycki, Syna maluje nasze życie, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana InstitutePatryk Różycki, „Syn maluje nasze życie,” Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute

 

Z plecakiem w galerii

Pożywką dla malarstwa i opowieści Różyckiego może być też wszystko, co go na co dzień spotyka. Stąd bogactwo tematów i dlatego jego obrazy mogą czuć się dobrze i na wystawie o trudnym dzieciństwie („To nie moja historia” w Muzeum Warszawy), i na festiwalu „Warszawa w budowie”, gdy w 2022 roku jego tematem była motoryzacja. Powstaje ich tak wiele, że – co oczywiste – nie mieszczą się na wszystkich wystawach.

Wiele obrazów Różyckiego dotyczy jego obecnego warszawskiego życia, miłości, rozczarowań, a także kontaktów ze światem sztuki. Na jednym z niech sportretował swoją rodzinę pod Muzeum Sztuki Nowoczesnej, chcąc pokazać, że ani ona nie pasuje do muzeum, ani muzeum nie jest dla niej przyjazne.

Gdy wszedł do galerii Guni Nowik z dużym plecakiem, właścicielka skarciła go: „O! Z plecakiem tutaj to tak nie bardzo”. Została sportretowana na obrazie pod takim właśnie tytułem. Ostatnio Różycki namalował zaś spotkanie ze znanym galerzystą. Komentował: „Nasza rozmowa trwała krótko i zakończyła się w momencie, kiedy ktoś do niego zatelefonował, zostałem wtedy z uczuciem własnej dziwności, stresu i niezręczności, myśląc o tym, jak bardzo dystansuje mnie od niego pozycja, jaką zajmuje, i ewentualny wpływ na moją karierę”. W rozmawiającej tyłem postaci łatwo rozpoznać sylwetkę Andrzeja Przywary, zresztą scena dzieje się pod Fundacją Galerii Foksal.

Patryk Różycki, Syna maluje nasze życie, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana InstitutePatryk Różycki, „Syn maluje nasze życie”, Polana Institute, fot. J. Sokołowski, dzięki uprzejmości artysty i Polana Institute

Paradoksalnie może się jednak okazać, że szczera opowieść o funkcjonowaniu w klasie średniej, co może być przyszłością Różyckiego, też nie jest prosta. Wilhelm Sasnal namalował kiedyś komiks o zmaganiach jego i Anki z rzeczywistością tuż po studiach. Z „Życiem codziennym w Polsce w latach 1999–2001” wielu mogło się utożsamiać, nawet jeśli nie byli artystami. Trzeba płacić za chleb i bułki, chodzić do pracy, iść na kompromisy w sprawie kupna samochodu. Konfrontowanie czytelników i widzów z sukcesem, w tym finansowym, jest trudniejsze. Łatwo o niezrozumienie, a od tych, którzy sukcesem mogliby się pochwalić, oczekuje się wstrzemięźliwości. Różycki wciąż maluje w tym samym pokoju, w którym śpi, w mieszkaniu na warszawskim Powiślu, dzielonym z innymi artystami. Ale jego kariera nabiera tempa. W naturalny sposób może stać się tematem autobiograficznych, malowanych na bieżąco obrazów. Jej szczery opis może okazać się równie ciekawy co rodzinne historie z przeszłości, a przy okazji powiedzieć coś o środowisku ludzi tworzących sztukę.