Samotne muzeum
fot. P. Tomczyk

Samotne muzeum

Karol Sienkiewicz

W swoją 80. rocznicę Muzeum Sztuki w Łodzi ucieka od historycznych rozliczeń. Wychodząc od poglądów swych matek i ojców-założycieli, stawia pytanie o potrzebę utopijnego myślenia dzisiaj

Jeszcze 3 minuty czytania

Oczy szukają głowy do zamieszkania”, Muzeum Sztuki w Łodzi, kuratorki: Aleksandra Jach, Katarzyna Słoboda, Joanna Sokołowska, Magdalena Ziółkowska, wystawa czynna do 11 grudnia 2011



Wystawa „Oczy szukają głowy do zamieszkania”, zorganizowana z okazji 80. rocznicy Muzeum Sztuki w Łodzi odbywa się w trzech różnych punktach miasta. Jej główna część znajduje się w ms2, najnowszej siedzibie Muzeum, zlokalizowanej na peryferiach centrum handlowego Manufaktura, drugi z projektów – w bibliotece w starym budynku ms1. Ale zwiedzanie proponuję zacząć od trzeciej lokalizacji – Archiwum Państwowego. To były ratusz, w którym w 1931 roku ulokowano międzynarodową kolekcję sztuki awangardowej, zebraną przez grupę a.r. W Łodzi mieszkali już wówczas współtworzący trzon grupy Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński, patroni-założyciele Muzeum.


Solidarność z ostatnimi wydarzeniami na świecie

Kilka prac eksponowanych na klatce schodowej Archiwum obraca się wokół problemu podróży i tożsamości. Wskazują na moment bycia „pomiędzy”, bezformia. W ich kontekście kuratorki mówią o „nie-wydarzeniach”. Ruth Oppenheim w fikuśnym czepku na głowie, z walizką i parasolką przemierza skalisty wąwóz i dociera nad brzeg morza („Powrót do domu”, 2005). Josef Dabering filmuje przejażdżkę autem drogą wokół ogromnego betonowego stadionu („Jogging”, 2000). Nerin Aladağ wiesza na klatce schodowej ubranie, jakby zdjęte z mężczyzny. To pusta powłoka, czysta potencja. Wisi tu też „Ogłoszenie” Romana Ondáka (2003), w którym czytamy: „W imię solidarności z ostatnimi wydarzeniami na świecie przez kolejną minutę nie przerywaj czynności, którą właśnie wykonujesz”.

Kolekcja sztuki XX i XXI wieku:
Katarzyna Kobro, Rzeźba abstrakcyjna 1
/ fot. P.Tomczyk
Prace te nabierają szczególnego znaczenia w kontekście historii Muzeum i kolekcji a.r. Łódź była nieco przypadkowym miejscem, a artyści przez lata zmagali się tu z trudami codzienności i niezrozumieniem. Pierwsza publiczna odsłona międzynarodowej kolekcji pozostała niemal niezauważona. Jak bliżej nieokreślone „ostatnie wydarzenia na świecie”, z którymi solidaryzować każe nam się Ondák.

Artyści, których prace znalazły się w kolekcji a.r., ofiarowywali je za darmo, w hojnym geście i z poczucia awangardowej wspólnoty. Na tej „ekonomii daru” opiera swój projekt Paweł Kowzan i zaprasza do udziału w nim innych twórców. Ich prace oglądać można w muzealnej bibliotece, w budynku zwanym dziś ms1 przy ulicy Więckowskiego, w którym mieściła się główna siedziba Muzeum Sztuki po wojnie i gdzie powstała Sala Neoplastyczna zaprojektowana przez Władysława Strzemińskiego. Obecnie budynek przechodzi remont generalny.

Zwycięstwo nad słońcem

Chlubna historia samego muzeum to zaledwie jeden z wielu wątków wielopoziomowej wystawy. I gdy tylko przeniesiemy się do jej głównej części zlokalizowanej w ms2, niemal natychmiast o niej zapominamy. Punktem wyjścia są tu prace awangardzistów, którzy stali u początku Muzeum – „Kompozycje architektoniczne” Strzemińskiego oraz „Kompozycje przestrzenne” Kobro, ale też zapis rekonstrukcji „Zwycięstwa nad słońcem”, awangardowego spektaklu, którego dekoracje i kostiumy zaprojektował Kazimierz Malewicz. Opera w ciągu dosyć przypadkowych wydarzeń opowiada o opanowaniu słońca w dążeniu do nowej ery futuryzmu.

W. Strzemiński, „Kompozycje architektoniczne”
/ fot. P. Tomczyk

Kuratorki wystawy (a jest ich aż cztery) postanowiły sprawdzić, jak ta awangardowa wiara w postęp, możliwość opanowania sił przyrody przez człowieka oraz kształtowania jego środowiska ulegała zmianom, korektom, gdzie przetrwała, a gdzie zderzyć się musiała z krytyką i nowymi trendami w filozofii i myśli społecznej. Nikt tu nie stawia jednak twardych tez ani nie prowadzi widza zgodnie z jedną, narzuconą z góry narracją. Wątki luźno mieszają się ze sobą, prace dopowiadają się lub wchodzą ze sobą w dialog. Jedno łączy je wszystkie – oczy ich twórców skierowane są w przyszłość.

Kosmos i codzienność

Symboliczne „zwycięstwo nad słońcem”, które oglądamy tuż przy wejściu na wystawę, dalej przeradza się w zimnowojenne marzenie o podboju kosmosu i zerwaniu z ziemskim przyciąganiem. Ta fantazja widoczna jest chociażby na obrazie Wojciecha Fangora z 1956 roku, na którym człowiek ogląda ciała niebieskie. Rok później, w 1957 roku na orbitę okołoziemską trafił radziecki pies Łajka, umieszczony w Sputniku 2, co skrupulatnie odtworzył łódzki rzeźbiarz Artur Malewski. Jak ujawniono w 2002 roku, pies nigdy nie wrócił na ziemię, a jego martwe ciało krążyło wokół globu.

W 1970 roku Julius Koller przyjął swoje alter ego jako U.F.O.-nauta, ogłaszając jednocześnie „socjalistyczną okupację podmiotu”. Koller rozszyfrowywał skrót „U.F.O.” jako „Uniwersalno-Kulturalną Futurologiczną Operację”. Jak pisze Klara Kemp-Welch, „wysyłając sygnał rozpaczy z ziemi, wzywał pomocy innych istot we wszechświecie”. Niedaleko Słowak Stano Filko snuje rozważania na temat „Przyszłego podboju kosmosu widzianego oczami naukowców” (1968-1969).

Haus-Rucker-Co, 1968 / HRC

Z drugiej strony te szerokie horyzonty myślowe i ideologia postępu wpływały na projektowanie, które coraz częściej skręcało w obszary futurystyczne. Co widoczne jest chociażby w projektach Francisco Infante-Arany, który chciał zorganizować od początku „nowe życie”. Na wystawie oglądamy też prace wiedeńskiej grupy Haus-Rucker-Co, która architekturę traktowała jako akcję (np. wirusa żerującego na już istniejących obiektach), projektując zgodnie z optymistycznymi wizjami przyszłości. Takim projektem była pokazana w formie kolażu „Powłoka klimatyczna”. Podobne myślenie zaowocowało powstaniem koncepcji rozwijającego się organicznie „Nieskończonego domu” Fredericka Kieslera, a z drugiej strony „anarchitektury” Gordona Matty-Clarka.

Tożsamość i ciało

Niektóre z tych projektów wydają się dziś jednak dwuznaczne, jakby zawieszone między optymistyczną wiarą w postęp technologiczny a strachem przed przejmowaniem władzy nad człowiekiem przez bezduszne maszyny. Tak odbieram dziś „Hełm telewizyjny (Przenośny pokój dzienny)” Waltera Pichlera z 1967 roku. Nakładany na głowę pozwala na odcięcie się od świata zewnętrznego i oglądanie telewizji. Jego celem była izolacja użytkownika od rzeczywistości, zapewnienie mu namiastki intymności w zatłoczonym świecie, ale urządzenie jednocześnie rodziło obawy co do możliwości manipulacji człowiekiem, którego ciało zostało podłączone do maszynerii. To ciało zdyscyplinowane.

Na wystawie oglądamy szereg prac, które przeciwstawiają się temu zdyscyplinowaniu. Najbardziej radykalne z nich stworzyły artystki, które włączyły się w rewolucję feministyczną, jak Valie Export czy Barbara Hammer. Na przykład film Hammer „X” (1973) to manifest wyzwolenia seksualnego. Artystka onanizuje się stojąc nago w oknie. „This is my exhibitionism”, powtarza.

Barbara Hammer „ X”, 1973, 1 / Dzięki uprzejmości
artystki i galerii KOW, Berlin.male

W ciekawy sposób na ekspozycji zestawiono ze sobą filmy Rebecci Horn oraz Adrian Piper. Niemiecka artystka tworzy przedłużenie swoich palców w postaci długich pałąków, którymi drapie ściany w intymnym, poetyckim dokamerowym performensie („Dotykając ścian obiema rękoma jednocześnie”, 1974/1975). Jej praca to echo przebytej choroby, kiedy Horn jako młoda kobieta została przykuta do sanatoryjnego łóżka. Z kolei Adrian Piper w „Lekcjach funku” (1983) traktuje taniec jako uniwersalny język komunikacji, który buduje wspólnotę, ponad podziałami klasowymi czy rasowymi. „W muzyce funk nie tyle chodzi o to, czy dobrze wyglądasz, ile o sposób, w jaki wszyscy uczestniczą we wspólnym, pełnym radości doświadczeniu”, pisze Piper w „Notatkach o funku”.

Potrzeba utopii

Wiosną tego roku w Muzeum zorganizowano wystawę i sympozjum dotyczące „Konstrukcji w procesie”, wielkiego projektu, który odbył się w Łodzi w 1981 roku przy wysiłku Solidarności oraz artystów z całego świata. Ci na własny koszt przyjechali wówczas do Polski, i zostawili swoje prace. Tegoroczna wystawa nosiła podtytuł „Wspólnota, która nadeszła?”. W wyrażeniu autorstwa Giorgia Agambena, który pisze o „wspólnocie, która nadejdzie”, o wspólnocie wyobrażonej, zastąpiono czas przyszły przeszłym i dodano znak zapytania. Projekt zawierał pytanie o wspólnotowość i, podobnie jak „Oczy szukają głowy do zamieszkania”, wpisany był w cykl „Ekonomia daru”. W cyklu tym niedługo przypomniany też zostanie gest Josepha Beuysa, który w 1981 roku ofiarował Muzeum zbiór swoich prac, przywożąc je osobiście w wielkiej skrzyni.

„Konstrukcja w procesie” / Muzeum Sztuki w Łodzi

W dziejach Muzeum kilka historycznych momentów łączy się ze sobą w ciąg „ekonomii daru” – dar artystów awangardowych dla kolekcji a.r., dar Josepha Beuysa i wspólny wysiłek twórców podczas „Konstrukcji w procesie” (stworzone wówczas prace zostały ofiarowane Solidarności, a potem trafiły do Muzeum). Odniosłem wrażenie, że na obecnej wystawie pytanie o wspólnotę zostaje zastąpione szerszym pytaniem o potrzebę utopii, która taką wspólnotę spaja. Mamy tu z jednej strony wyzwolenie, integrację sztuk, połączenie sztuki i nauki, wiarę, że postęp technologiczny zagwarantuje dobrobyt, z drugiej – wskazanie na opresyjność architektury i technologii.

Samotność muzeum

Jednak tak duży projekt jak „Oczy szukają…” mógłby być trochę bardziej przyjazny widzowi. A niestety wpisuje się w tendencję, z której Muzeum Sztuki dobrze znamy – wystaw hermetycznych dla wąskiej grupy odbiorców. Wystawa w ms2 opiera się na swobodnych skojarzeniach, ale przez to czasami można się w niej zagubić. Wprawdzie zwiedzający otrzymują przewodnik, jednak zawarte w nim opisy nieraz bardziej mącą niż objaśniają. Pomocą służyć ma też mini-czytelnia ze skserowanymi na różnokolorowych kartkach tekstami (głównie w języku angielskim). Są to pisma teoretyków i artystyczne manifesty. Ale czy zachęcanie szeregowych widzów Muzeum do czytania Bruno Latoura czy Felixa Guattariego nie jest przesadą? Jest. Z tym, że szeregowych widzów w Muzeum Sztuki po prostu nie ma.

fot. P.Tomczyk

O tym się rzadko mówi, ale ogromne, nowoczesne muzeum w jednym z największych polskich miast świeci pustkami. I nie jest w tej samotności odosobnione. To choroba wielu polskich instytucji. Klienci Manufaktury –centrum handlowego, które stało się rzeczywistym centrum Łodzi i którego bezpośrednie sąsiedztwo miało podnosić frekwencję Muzeum – omijają ms2 szerokim łukiem nie bez przyczyny. Wystawy, nawet te bardzo dobre, nie są po prostu do nich adresowane.

Symptomatyczna pod tym względem była zorganizowana przed rokiem pierwsza od lat wystawa prac Władysława Strzemińskiego „Powidoki życia”. Jej architektura podporządkowana została koncepcji Katji Strunz – gdyby zdjąć sufit, ścianki działowe ułożyłyby się w słowo „Zeittraum”. Słowo to napisane alfabetem zaprojektowanym przez Strzemińskiego na początku lat 30., łączy w sobie wyrazy „Zeit” (czas), „Raum” (przestrzeń), ale też „Traum” (sen). Widzowie nie tylko nie odczytywali zamierzeń artystki, ale też – mimo nagromadzenia prac malarza – mogli je odczytywać zbyt powierzchownie, pozbawione były bowiem jakiegokolwiek komentarza.

I tak, mimo że niewielkie sale byłego ratusza rozrosły się do sporych rozmiarów muzem, ciągle mówić można o „poczuciu alienacji”. Jej symbolem jest praca Mirosława Bałki na fasadzie ms2 – neon z nazwą muzeum napisan� zgrabnym, choć absolutnie nieczytelnym alfabetem Strzemińskiego. Niewtajemniczeni klienci centrum handlowego nie mają zielonego pojęcia, co oznaczają te tajemnicze znaczki, a tym bardziej, co się za tym wszystkim kryje.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.