Druga relacja Karola Sienkiewicza z Manifesta 9.
Manifesta jest imprezą nomadyczną, co dwa lata odbywa się w miejscu wybieranym w konkursie, trochę jak Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Idea biennale narodziła się na początku lat 90., a punktem wyjścia były przemiany w już nie podzielonej Europie. Jednak tylko raz – i jest to znaczące – odbyło się ono po naszej stronie Żelaznej Kurtyny. Kilka lat temu bliski zwycięstwa był Gdańsk, ale przegrał z hiszpańską Murcją.
manifesta 9
Biennale Sztuki Współczesnej, kurator: Cuauhtémoc Medina; Genk, Limburg, Belgia; do 30 września 2012
Tegoroczna edycja odbywa się w Genk w Belgii, i jest to chyba jedyny powód, by tam pojechać. Samolot do Brukseli, prawie dwugodzinna podróż pociągiem i dwadzieścia minut jazdy na przedmieścia autobusem. Kto tu dotrze?
Wystawa pod hasłem „Deep into the modern” („Głęboko w nowoczesność”) zajmuje monumentalny, kilkukondygnacyjny budynek byłej kopalni, nieczynnej od ponad dwóch dekad. Wystarczy zobaczyć, jak wyglądało to miejsce jeszcze niedawno, by zrozumieć, ile kosztował ten „dyskretny urok burżuazji”, dzięki któremu da się tu miło spędzić cały dzień.
Bo tyle czasu trzeba przeznaczyć na obejrzenie całej wystawy – z przerwą na obiad. Na rozległy trawnik dobiegają głośne dźwięki z tureckiego baru po przeciwnej stronie ulicy. Manifesta 9 jest bardzo zakorzenione w lokalnym kontekście, ale raczej przeszłości niż teraźniejszości Genk. I to przeszłości całkiem odległej, na przykład epoki kambryjskiej.
Kuratorzy wyodrębnili wyraźnie trzy części wystawy – heritage, historical i contemporary. Pierwsza dotyczy lokalnej tożsamości, opartej na nieistniejącym już przemyśle. Składa się na nią trzynaście mini-wystaw: od etnograficznej ekspozycji poświęconej pracy i życiu górników w regionie, przez dokumentację strajku z lat 60., zbiór haftowanych makatek z sentencjami w językach imigrantów z różnych krajów Europy (w tym z Polski – z klasycznym „Jezu ufam Tobie”), po kolekcję współczesnych islamskich dywaników modlitewnych. Bo bez węgla w Genk nie byłoby też przyjezdnych Arabów.
W specjalnie wydzielonych pomieszczeniach ekspozycja obrazów i rysunków artystów znanych z historii sztuki ukazuje przemysłowe pejzaże, trudy pracy pod ziemią (świetne rysunki Henry’ego Moore’a) oraz subtelne porównania znajdowanych przez górników skamielin z techniką frotażu stosowaną przez Maxa Ernsta. Ale węgiel to też Aleksiej Stachanow (w końcu górnik) i Marcel Broodthaers, Richard Long i Robert Smithson. Nie mogło tu też zabraknąć Jeremy’ego Dellera i jego rekonstrukcji „bitwy o Orgreave”, podczas której górnicy starli się z brytyjska policją (Polscy robotnicy walczyli wtedy o co innego).
Jota Izquierdo, Capitalismo, amarillo: Special Economic Zone, 2011-2012 / fot. Manifesta 9.
Niestety, przemyślany wykład rozpada się, gdy dochodzi się do sztuki współczesnej (contemporary), która przynajmniej w założeniu ma stanowić o istocie biennale. Mimo obecności wschodzących artystycznych gwiazd, co krok przeżywa się deja vu. Gdzieś chór byłych górników odtwarza „paszczowo” dźwięki nieistniejącej już kopalni (Mikhail Karikis & Uriel Orlow), ktoś śledzi globalny przepływ produkowanych w Azji podróbek (Jota Izquierdo), ktoś inny zatrudnia bezrobotnych do udziału w demonstracji (Nemanja Cvijanović).
Ogromna góra skrawków ubrań zamienia się w wielki bezużyteczny patchwork (Ni Haifeng). Każdy może usiąść przy jednej z maszyn do szycia i coś dosztukować. A więc praca. Nieustanny wysiłek wykonują mrówki w instalacji Kuai Shen. Wchodząc w wąski korytarz nieużywanego łącznika, słyszę odgłosy uderzania młotów – układają się w rytm flamenco. Słyszę, ale nie widzę. Echo.
Ni Haifeng, Para-Production, 2008-2012 / fot. Manifesta 9.
Tylko gdzie wykonywana jest praca dzisiaj i na czym polega? Co dzieje się w Genk? I co na to artyści? Unoszące się dźwięki „Międzynarodówki”, granej przez pozytywkę z instalacji Cvijanović, brzmią jak wybrzmiałe już (znowu!) echo przeszłości. Bo co ma fordyzm do współczesnego kryzysu?
Po Genk jeździ Subiektywna Linia Autobusowa, projekt Grzegorza Klamana realizowany przez Instytut Sztuki Wyspa. Podobny autobus z lokalnym przewodnikiem dwa razy dziennie objeżdża Stocznię Gdańską. Wyobrażam sobie, że gdyby Manifesta odbywały się w Gdańsku i wywierały podobny wpływ na otoczenie, stoczniowe chaszcze zamieniłyby się w równo przycięty trawnik. Kiedy oglądam schludne, czyste Genk, ogarniają mnie wątpliwości, czy rzeczywiście, jak twierdzą twórcy Manifesta, miasto to skupia w sobie problemy dzisiejszej Europy…
Cdn.