Ten dziwny Roman
galeria Stereo

Ten dziwny Roman

Karol Sienkiewicz

Goście wernisażu wystawy Romana Stańczaka w Galerii Stereo zadawali sobie pytanie, czy prace są nowe, czy powstały przed 20 laty. Bo nikogo by to nie zdziwiło

Jeszcze 2 minuty czytania

Galeria zamienia się w pokój. Tapczan zrzucił skórę niczym wąż. Gdzieś po drodze zgubił materac i ażur podtrzymujących go wcześniej pasów ujawnia wnętrze tapczanowego pudła, w którym kiedyś trzymano pościel. Teraz wypełniają je resztki politury, które wysypują się też wokół. Musiał to być stateczny, mieszczański mebel – tapczan połączony z szafką nocną, teraz potraktowany rzeźbiarskim dłutem. Bez znieczulenia.

Obok na ścianie wisi trofeum, kolejny mieszczański atrybut à rebours. Po polsku, z ukłonem w kierunku pana prezydenta. Tyle że tutaj trofeum to czajnik, z którego wystaje przypominająca poroże gałąź. Wywąchały ją psy artysty, Romana Stańczaka. Dlatego namalował je na czajniku białą farbą. Przypominają poznańskie koziołki lub dwa diabełki. Do tego doczepił znaleziony gdzieś po drodze do galerii kawałek tandetnego łańcuszka w kolorze złota.

W pomieszczeniu obok rekonstrukcja pracy Stańczaka z 1994 roku – „Rachunek z miłości platonicznej”. Ten obiekt to efekt performansu, którego dokumentacja wyświetlana jest na monitorze. To praca dyplomowa Stańczaka na warszawskiej ASP. W efekcie nakładania na siebie coraz to nowej pary rajstop, aż do momentu, gdy nawarstwioną skorupę ledwo dało się zdjąć z jego nóg, powstały formy przypominające kikuty. Zamieszkują trzy piętra metalowej konstrukcji. 

Drżący

„Jedna z miliarda” Romana Stańczaka

Galeria Stereo w Warszawie, od 7 czerwca do 19 lipca 2014.

Stańczak zaistniał na scenie artystycznej na początku lat 90. właśnie jako autor przejmujących rzeźb z przekształconych przedmiotów codziennego użytku, np. ociosanych mebli. Zaczęło się od zadania w pracowni Grzegorza Kowalskiego na Wydziale Rzeźby: „Szafka nocna lub ławka szkolna. Dowolne środki wyrazu. Wskutek przekształceń rzeźbiarskich, przestrzennych, kolorystycznych i innych, pozbawić mebel przedmiotowości potocznej (funkcjonalnej i estetycznej). Nadać mu inną wartość znaczeniową i formalną”. Stańczak poszedł drogą poetyckiej destrukcji. Z szafki nocnej pozostał ledwie szkielet. Innym razem przenicował na lewą stronę czajnik, ujawniając absorbującą tajemnicę jego wnętrza. Potem podobny los spotkał wannę.

galeria StereoStudiował z Pawłem Althamerem, Katarzyną Kozyrą, Jackiem Adamasem. W wywiadzie udzielonym Arturowi Żmijewskiemu opowiadał niestworzone wręcz historie: o rzeźni przy podstawówce i rzeźnikach obrzucających dzieci świeżymi flakami (swoisty chrzest), o straszących go duchach pilotów z lotniska wojskowego, o przekonaniu rodziny, że kiedyś zostanie papieżem i o śnie, w którym okazywał się być diabłem. Niektóre swe prace określał jako „przygotowanie do śmierci”. Po latach wywiad wszedł do książki „Drżące ciała”. Stańczak był zdecydowanie „drżący”.

Dwadzieścia lat temu osiągnął sukces. Jego szafka nocna znalazła się na wystawie „Perseweracja mistyczna i róża” w Sopocie, zapowiadającej zjawisko sztuki krytycznej lat 90. Przez ręce Stańczaka przechodziły kolejne meble – szafa, wersalka, meblościanka. Hipnotyzował kuratorów, ale jego druga wystawa w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie w 1996 roku, gdy obrana przez niego metoda zdawała się już wypalać, przerwała rozwijającą się dopiero karierę. 

W poszukiwaniu rytmu

Potem przyszły życiowe kryzysy, zawirowania, sinusoida dołków i pagórków. Stańczak zniknął ze sceny artystycznej, ale na mieście wciąż krążyła legenda niezwykle utalentowanego rzeźbiarza. Wreszcie był przypadek i ponowne spotkanie z Pawłem Althamerem, który wyciągnął do niego dłoń i zaprosił do stworzenia pracy dla Parku Rzeźby na Bródnie. Althamer, artysta z Bródna, aktywnie patronuje temu przedsięwzięciu Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Stańczak wyrzeźbił złotego Anioła Stróża o rozpostartych skrzydłach, który objął w opiekę osiedle.

Muzeum zakupiło też do swojej kolekcji m.in. zdestruowaną artystycznie meblościankę z 1996 roku, a wkrótce potem Galeria Stereo, reprezentująca głównie poznańskich Penerów, ogłosiła, że artysta dołączył do ich stajni. Coś drgnęło i pojawiła się szansa na nowe otwarcie.

Pierwsza od prawie dwóch dekad indywidualna wystawa artysty wiązała się ze sporym stresem i z niemałymi oczekiwaniami. Galerzyści pozostawili artyście całkowicie wolną rękę. Pełne zaufanie. Do galerii przyjechał mebel. Artysta tworzył na miejscu. Wszystkie prace w głównej przestrzeni Stereo powstały w ciągu doby przed wernisażem. 

Medytacja dłutem

Ten tapczan ma swoją historię. Przyjechał do Polski z Wiednia, a Stańczakowi podarował go Althamer. Artysta używał go przez ostatnie kilka miesięcy. Jakby przemyśliwał na nim swój kolejny artystyczny ruch i w końcu postanowił go unicestwić. A raczej nadać mu nowy byt. Alt + ctrl + del. Nowe łóżko, nowe życie.

galeria Stereo

W otwartej szafce dostrzec można niewielką figurkę, którą Stańczak wyrzeźbił niedawno w Nowym Jorku. Kobieca postać trzyma w ręku model Empire State Building. Przypomina fundatorów ze średniowiecznych obrazów. Na samym meblu gdzieniegdzie dostrzec można próby rysowania dłutem w drewnie. W jednym miejscu pojawia się figura w aureoli, a w rogu – czego Stańczak wcześniej nie robił – podpis artysty. Taki podpis to deklaracja.

Wystawa kryje w sobie wiele historii. Poczynając od łóżka i jego perypetii, a kończąc na procesie twórczym Stańczaka. Artysta porównuje swoją pracę nad dziełem do medytacji. To obszar niedostępny dla odbiorców. Możemy się go jedynie domyślać, dopytywać artystę, wyobrażać. I pewnie też powątpiewać. Na wernisażu Stańczak pokazał mi wymownie koraliki na przegubie swojej ręki. 

Rozedrgany świat

galeria StereoAle i bez znajomości kulisów wyczuwa się rodzaj metafizycznego napięcia. Trudno je ubrać w słowa. Ktoś tu odprawiał gusła. Odstraszał złego ducha. Po jakimś czasie na szklanej półeczce zawieszonej nisko obok drzwi zauważam drewniany model mebla, niczym z domku dla lalek. Stańczak poddał go podobnej co tapczan obróbce. Z tego mebelka leciały wióry i wiórki. Spoczywa tu jak laleczka wudu.

Ale powracając z tej parareligijnej wycieczki na ziemię, a przynajmniej na orbitę sztuki, wystawa pokazuje też, jak trudne są takie powroty, zwłaszcza dla twórców, którzy – jak Stańczak – traktują sztukę śmiertelnie serio. Próbuje czegoś nowego: rysowania na powierzchni ogołoconego już mebla, tworzenia miniatur, gry z przestrzenią, ale wypróbowana metoda rzeźbienia-medytacji bierze górę. Stańczak nie stawia jej oporu.

Tak więc nie rewolucja, lecz ewolucja i kontynuacja. Jakby artysta zaczynał w miejscu, w którym kiedyś przerwał. Może nawet potrzebował małej powtórki, by się sprawdzić, doświadczyć tego na nowo. A niecierpliwym śpiewała kiedyś Kora, by jej nie poganiać.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.