Głębokie przeszycia
Artystka i kuratorzy / fot. D. Rumiancew

12 minut czytania

/ Sztuka

Głębokie przeszycia

Karol Sienkiewicz

Małgorzata Mirga-Tas wystawą „Przeczarowując świat” w Pawilonie Polonia zdobyła serca weneckich biennalowiczów. Moje jej szyte obrazy skradły już dawno

Jeszcze 3 minuty czytania

Jak dawni mistrzowie malarstwa, Małgorzata Mirga-Tas umieściła też swój portret w ramach jednej z kilkudziesięciu kompozycji, które składają się na jej monumentalne weneckie dzieło. W scence przyporządkowanej marcowi widzimy ją w towarzystwie dwóch innych kobiet, jak wspólnie zszywają kawałki materiału. Spod ich igieł wychodzi wzorzysty patchwork z motywem kogutów. Tkanina w tkaninie zlewa się z kompozycją całości.

Obok Małgorzaty siedzą Grażyna i Stanisława Mirga, matka i ciotka artystki. Mirga-Tas wielokrotnie podkreślała, że jej prace to często dzieła zbiorowe, powstałe przy pomocy innych kobiet. Nie inaczej było w przypadku polskiego pawilonu – tak ogromnej pracy nie mogłaby wykonać sama. 

Wielkie patchworkowe obrazy szczelnie zapełniają wszystkie ściany pawilonu. Można je postrzegać na kilku poziomach wtajemniczenia. Jednych atrakcyjnie wizualne szyte obrazy po prostu uwiodą. Inni wnikną głębiej w strukturę, rozpoznają cykliczność życia i pór przyrody, wpisanych w porządek astrologiczny. Wreszcie najbardziej dociekliwi zadadzą pytanie, kim są portretowane przez Mirgę-Tas kobiety.

„Przeczarowując świat"

artystka: Małgorzata Mirga-Tas, kuratorzy: Wojciech Szymański, Joanna Warsza, organizator: Zachęta — Narodowa Galeria Sztuki, komisarz Pawilonu Polskiego: Janusz Janowski (od 2022), Hanna Wróblewska (do końca 2021), Wenecja, do 27 listopada 2022.

Gdy rozszyfrujemy te wszystkie poziomy, okaże się, że w tej bogatej kompozycji Mirga-Tas oddaje hołd kobietom ze swej rodziny i herstorii swej społeczności. Znalazły się tu postacie kobiet, artystek, dzięki którym sztuka romska i romska historia (Parajmos) weszły do szerszej świadomości. Z dużą radością spotkałem tu siedzącą na krześle austriacko-romską malarkę Ceiję Stojkę, która na swych obrazach utrwalała obozowe wspomnienia z dzieciństwa. Ambicja Mirgi-Tas, by połączyć ze sobą tak wiele różnych porządków i wątków, jest iście monumentalna.

„Przeczarowując świat” jest przy tym wystawą bogatą, ale nieskomplikowaną i bynajmniej nie nachalną. Nawet ci, którzy poznają ją tylko pobieżnie, wyjdą z przekonaniem, że kryje się tam dużo więcej, niż zdołali poznać. To niezwykle rzadkie na Biennale w Wenecji, by pawilon pozostawiał niedosyt poznawczy.

Prace nad wystawą / fot. D. Rumiancew

Bez recepty

Wybór i przygotowanie wystawy do narodowego pawilonu na Biennale to trudna sztuka. Liczne porażki decydują o wrażeniu niesmaku, jakie zazwyczaj towarzyszy zwiedzaniu Biennale – wszak przez imprezę przepływa ocean pieniędzy. I nie ma słusznej, sprawdzonej receptury, która pozwoliłaby tych porażek uniknąć. W Wenecji artyści i kuratorzy działają na grząskim gruncie; wystawy konkurują ze sobą jak przekupki na targu, a zmęczonym widzom szybko robi się wszystko jedno, na co patrzą i dlaczego. Zazwyczaj starcza im energii jedynie na to, by zrobić selfie przy hiperrealistycznej rzeźbie umierającej centaurzycy (Uffe Isolotto w Pawilonie Danii) czy w wejściu do Pawilonu Brazylii w kształcie ogromnego ucha (Jonatahas Andrade). 

W pawilonach narodowych potykają się najbardziej doświadczeni artyści i kuratorzy. Maria Eichhorn wprawdzie ujawniła liczne warstwy historii, zdejmując tynki i dokopując się do fundamentów w Pawilonie Niemiec, ale jej konceptualno-archeologiczne działanie wydaje się wtórne wobec zdemolowania posadzki w pawilonie przez Hansa Haackego w 1993 roku. Eichhorn prawie pokroiła budynek na części, a jej akcja jak na Biennale i tak wypada subtelnie. To właśnie niemiecka artystka była moją osobistą faworytką do Złotego Lwa. Sonia Boyce, reprezentująca Wielką Brytanię, swym projektem o czarnoskórych muzyczkach wprawdzie zgarnęła główną nagrodę, ale krytycy byli raczej zgodni, że o ile jest wybitną artystką, to jej wystawa się na Biennale nie sprawdza. Fotografie Stana Douglasa w Pawilonie Kanady zdecydowanie nie oddawały nakładów finansowych i iście filmowej skali jego projektów. By odtworzyć różne miejskie rewolty, Douglas potrzebuje setek statystów. Francis Alÿs, reprezentujący Belgię, udokumentował różne proste dziecięce zabawy z całego świata, jego wystawa, chociaż wzruszająca, sprawiała wrażenie wideosłownika. Wszystkie wymienione przeze mnie prezentacje, Eichhorn, Douglasa, Alÿsa i Boyce, w normalnych warunkach muzealnych świetnie by zagrały, jednak na Biennale, gdzie przede wszystkim mierzą się z konkurencją głównej wystawy, w tym roku mistrzowsko wykuratorowanej przez Cecilię Alemani, ginęły w ciągu banalnych ekspozycji narodowych.

Sukces Małgorzaty Mirgi-Tas i kuratorów jej wystawy w Pawilonie Polonia, współpracujących z nią już wcześniej Wojciecha Szymańskiego i Joanny Warszy, leży już w tym, że nie ponieśli porażki. Pawilon Polski wyróżnia się na tle innych państw, przyciąga i zatrzymuje uwagę. Mirga-Tas wykorzystała swą wenecką szansę znakomicie.

Palazzo Schifanoia w Ferrarze / fot. D. Rumiancew

Z paszportem

Chociaż polskim krytykom i kuratorom była znana już wcześniej, zainteresowanie sztuką Małgorzaty Mirgi-Tas, także w Polsce, na dobrą sprawę przyszło po ostatnim Berlin Biennale, gdzie zwrócono uwagę na jej patchworkowe parawany. Potem jej prace można było oglądać na indywidualnych wystawach w białostockim Arsenale czy Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku, otrzymała nawet Paszport „Polityki” za rok 2020, jednak trudno powiedzieć, by była artystką szczególnie znaną. 

Wybór Mirgi-Tas do polskiego pawilonu w Wenecji był prawdopodobnie rodzajem kompromisu między różnymi stronami polskiego świata sztuki, bliskiej władzy mniejszości i opozycyjnej większości. Sam skład jury był tak różnorodny, że trudno uwierzyć, by mogli razem podjąć jakąkolwiek decyzję (obok siebie w komisji konkursowej zasiadali m.in. Piotr Bernatowicz i Joanna Mytkowska). Mirga-Tas ze swoim dość tradycyjnym podejściem do sztuki, patchworkową techniką i romską tożsamością być może potrafi godzić skrajności. 

Symbolicznie zresztą wymienia się dwóch komisarzy pawilonu: Hannę Wróblewską (do końca 2021 roku) oraz Janusza Janowskiego (od 1 stycznia 2022), nawet katalog ma dwa wstępy. Gdy Janowski podkreśla dokonania narodu polskiego wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę, Wróblewska broni procedur i wyłaniania wystawy na drodze konkursu. Wszak przynosił on pozytywne rezultaty, także w czasach „dobrej zmiany” – „Lot” Romana Stańczaka trzy lata temu, a dziś – Mirgę-Tas.

M. Mirga-Tas / fot. D. RumiancewM. Mirga-Tas / fot. D. Rumiancew

Freski z Ferrary, tkaniny z Podhala

Pomysł na wystawę jest zaskakująco prosty – strukturę wystawy oraz składających się na nią prac Mirga-Tas zapożyczyła z renesansowych malowideł z Sali Miesięcy Palazzo Schifanoia w Ferrarze, otoczonych aurą tajemnicy, którą rozwikłać próbował swego czasu Aby Warburg. Z Ferrary do Wenecji jest rzut beretem.

Skopiowanie ogólnej kompozycji z Palazzo Schifanoia pozwoliło Mirdze-Tas na opanowanie architektury pawilonu. Ale z fresków z Ferrary pochodzi też symbolika opierająca się na cykliczności i astrologii, łączenie scen rodzajowych i symboli. Mirga-Tas dokonuje wielowarstwowego zawłaszczenia, wpisania kultury romskiej w europejską, uniwersalizującą tradycję (podobnie jak ze swoją kulturą czynią to Afroamerykanie Kehinde Whiley czy Kara Walker). 

Kompozycja jest trzypoziomowa. W górnym fryzie znalazły się przedstawienia z mitycznej wędrówki Romów i przybycia ich do Europy. Mirga-Tas posiłkowała się tutaj cyklem siedemnastowiecznego rytownika Jacques’a Callota „Cyganie”, którego używała już w swoich wcześniejszych pracach. Podczas gdy Callot zdradzał etnograficzne podejście do portretowanej przez siebie społeczności, Mirga-Tas odzyskuje te obrazy dla siebie i je dekolonizuje.

W środkowym pasie znaki zodiaku spotykają się z ikonografią kart tarota i osobami ważnymi dla artystki, głównie kobietami. Odnajdziemy tu m.in. romskie poetki Papuszę i Teresę Mirgę, inne kobiety z rodziny Mirgi-Tas, jej mamę Grażynę i babcię Józefę Mirgę, a nawet kuratorów wystawy (Warsza jest spod znaku Byka, a Szymański – Raka).

W dolnym pasie, najbliższym widzom, znalazły się obrazy romskiej codzienności z Czarnej Góry, rodzinnej miejscowości artystki, Romów z Podhala i Spiszu. To sceny rodzajowe i – rzadziej – pejzaże, układające się w cykl pór roku, pracy i odpoczynku, życia i śmierci. Tego rodzaju sceny też już spotykaliśmy w twórczości Mirgi-Tas, na jej szytych obrazach czy parawanach, gdy portrety osób często powstały z garderoby, która do nich należała. Czasami zaś artystka puszcza oko do widza – pod oskubywanym kurczakiem przykleja prawdziwe pierze.

Na zewnątrz pawilonu zawisły zaś ogromne tkaniny z przedstawieniem Koła Fortuny, zaczerpniętym z XV-wiecznej talii tarota. Motyw gry w karty wielokrotnie się zresztą przewija, pojawia się i na rycinie Callota, i w scence Mirgi-Tas, a nawet w motywie na tiszercie z napisem „Lucky”, który jedna z jej bohaterek wywiesza na sznurku do suszenia bielizny. Rytm i nieuchronność przemian przyrody zderza się z przypadkowością ludzkiego losu.

fot. D. Rumiancewfot. D. Rumiancew

Morze w kwiaty

Mirga-Tas mistrzowsko miesza ze sobą barwy i desenie. Osoby, które nosiły te ubrania, zdecydowanie nie trzymały się galeryjnej czerni. Czarna barwa pojawia się zazwyczaj tylko jako delikatne rysunkowe uzupełnienia patchworków, chociażby rysy twarzy. Twarze i dłonie postaci wydają się czasem wyłaniać spośród fal różnych wzorów, kwiecistych, pstrokatych, zaskakująco współgrających ze sobą. Z oddalenia kompozycje Mirgi-Tas wydają się abstrakcyjne, urzekają nie przedstawieniami, lecz ciekawymi zestawieniami plam. Przedstawione postacie i tło traktowane są przez Mirgę-Tas w podobny, płaski sposób. Dlatego jej prace stawiają wręcz opór poznawczy, trzeba się im dobrze przyjrzeć, oswoić, by dostrzec, co obrazują. 

Nie inaczej jest w Wenecji. Tkaniny Mirgi-Tas szczelnie pokrywają ściany pawilonu, poszczególne kompozycje oddzielają proste pasy tkaniny udające pilastry, ale potrzeba trochę czasu, by się z tą wielobarwną przestrzenią oswoić. Tak dużo się tu dzieje, że wzrok nie wie, na czym się skupić. Trzeba odnaleźć swój rytm oglądania, zbliżania się do prac i oddalania od nich. By zobaczyć kompozycje w górnym pasie, trzeba zaś mocno zadzierać głowę. Z perspektywy widza są mało czytelne.

Właśnie skala weneckich projektów okazuje się często wyzwaniem dla artystów. Do pawilonu trzeba się dostosować, a nie na odwrót. Roman Stańczak, którego wenecki „Lot” sprzed trzech lat właśnie można oglądać w warszawskiej Zachęcie, nie mógł przenicować tapczanu, na Biennale musiał się zmierzyć z samolotem. Mirga-Tas, kopiując strukturę całości z Ferrary, zrobiła unik, podziały pozwalają operować dobrze jej znanym formatem, skalą, w której czuje się najlepiej. Ale trochę szkoda, że w żadnym miejscu nie zdecydowała się owej sztywnej struktury naruszyć, by ją jakoś urozmaicić czy oderwać od ściany.

fot. D. Rumiancew

Układy planet

Wystawa, by ją w pełni poznać, wymaga odrobiny wysiłku, ale warto go wykonać, by wejść do „przeczarowanego” świata Mirgi-Tas. Świata, w którym – jak we freskach z Ferrary – rytm życia codziennego miesza się z czasem historycznym i magicznym. W tym świecie, nawet nie będąc Romami, poczujemy się u siebie.

Dzięki podkreśleniu własnej tożsamości Mirga-Tas przełamała sztywne narodowe ramy weneckich pawilonów, jednocześnie świetnie wpisując się w temat całej imprezy, rzucone przez Cecilię Alemani hasło „Mleko snów”. „Przeczarowując świat” to także rodzaj podsumowania dotychczasowego dorobku artystki. Mirga-Tas nie wymyśliła niczego nowego czy spektakularnego, specjalnie do Wenecji, lecz umiejętnie połączyła ze sobą różne wątki, które przerabiała od lat. 

To wszystko cieszy tym bardziej, że przychodzi w bardzo sprzyjającym dla twórczości i kariery Mirgi-Tas momencie. Właśnie teraz tego pawilonu i takiego podsumowania Mirga-Tas potrzebowała. Jakby planety na moment przerwały swój szalony taniec i ułożyły się w pomyślny dla niej układ.