Była wczesna jesień 2003 roku. Elżbieta Solanowska i Krystian Legierski szukali w Warszawie lokalu dla przyszłego klubu. W końcu znaleźli go wśród zabytkowej zabudowy Nowego Miasta. Neobarokowa kamienica od strony Freta miała wygląd reprezentacyjny, ale wejście do pomieszczeń, w których miał powstać klub Le Madame, było z drugiej strony, przy Koźlej 12. Podobno w tej części budynku dawniej działała fabryka, wnętrze było w kiepskim stanie, ale miało potencjał. Legierski i Solanowska zdecydowali się od razu. Później dołączyła do nich Katarzyna Szustow, została dyrektor (sic!) artystyczną Le Madame. „Ela miała pieniądze i etos tytanicznej pracy, Krystian czar i charyzmę, a Pietia zrobił w życiu pewnie z tysiąc punkowych koncertów. Po paru miesiącach pojawiłam się ja, studentka Akademii Teatralnej z narzędziami do budowania programu kulturalnego i promocji”, Szustow opowiada o początkach klubu.
Enklawa
Jeżeli chodzi o przestrzeń – „ze śmieci, no taka prawda”, mówi Szustow. „Braliśmy to, czego ktoś chciał się pozbyć. Tak powstała przestrzeń w stylu «opróżniamy stryszek babci cały» – trochę obrzydliwe, a z drugiej strony fajne”. Dorota Masłowska, próbując uchwycić duchologiczny nastrój ostatniej dekady, opisywała klimat panujący w galerii Raster, znajdującej się wtedy przy ulicy Hożej: „Choć mieszkanie sypało się w oczach, gospodarze potrafili nadać tej entropii seksapil; poprzez odpowiednie oświetlenie i narrację grzyb i robak wydawały się czymś fajnym i przywiezionym z Berlina”. Podobna co w Rastrze strategia sprawdziła się w przypadku Le Madame i pozwoliła na stworzenie w postindustrialnej i nieco zdezelowanej przestrzeni tajemniczej atmosfery, czyli, jak mówi Szustow, „po prostu, świeczki i łóżka, tyle”. Dzieła dopełnił pnący się po rurach chmiel, posadzony przez Solanowską w głównej sali.
Wchodziło się przez półokrągłą metalową bramę do dużej przestrzeni z przeszklonym dachem (w późniejszym czasie przesłoniętym, żeby imprezy mogły trwać dłużej), w której zamiast krzeseł stały metalowe łóżka (na łóżku mieści się więcej osób i wychodzi taniej niż krzesła). Na końcu prześwitu po prawej stronie znajdował się bar, obok było miejsce na scenę. Wąskie schody prowadziły do podziemi, gdzie zaczynał się labirynt piwnicznych pomieszczeń; był tam drugi bar, łazienki unisex (to niestandardowe wówczas rozwiązanie wzbudzało dużo emocji), sale na imprezy i koncerty, a na końcu darkroom. Na pierwszym piętrze znajdowało się zaplecze biurowe i siedziba partii Zielonych.
Tomasz Fudala, kurator, historyk sztuki i stały bywalec klubu, zapamiętał Le Madame jako najpiękniejsze w tamtym czasie miejsce w Warszawie. Chodzenie po wnętrzu było niezwykłym doświadczeniem czasoprzestrzennym: „Kluby dla mnie mają taką psychogeografię, jest coś takiego jak zapamiętana topografia sal, przez które się przechodzi, i w każdej jest inny nastrój”. „Te przestrzenie były związane z różnorodną energetyką” – potwierdza Szustow. Nastrój wnętrz można było łatwo zmieniać za pomocą koloru (czerwony, zielony, fioletowy) i natężenia oświetlenia. Zajmował się tym Pietia Wierzbicki, były punkowiec i doświadczony organizator koncertów, który podobno „z byle czego potrafił zrobić coś zajebistego”. Ponieważ lokal był zarówno przestronny, jak i pełen zakamarków, można było organizować równoległe wydarzenia, co czasem prowadziło do nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jak wtedy, gdy podczas trwającego w piwnicy „piana party” ludzie w pianie po szyję „na golasa wychodzili do baru, a tam był jakiś spektakl”, zapamiętała Szustow.
Wyruszamy na poszukiwanie naszych queerowych korzeni. Spróbujemy opisać homo-, trans- i bidziedzictwo, bo wiemy, że queer jest też specyficznie polski.
„Hom-e. Nienormatywne historie Polski” to cykl, w którym przybliżamy kulturę polską od strony tęczy. Historyczki i reporterów zachęcamy do pogłębionych kwerend w archiwach, badaczy kultury i krytyczki do odważnych reinterpretacji. Osoby LGBTQ+ walczyły na frontach wojen, współtworzyły ruch Solidarności, stały w kolejkach po pralki, szukały szczęścia. Są częścią naszej historii. Ich duma jest naszą wspólną dumą.
Cykl dedykujemy naszemu zmarłemu we wrześniu 2021 roku przyjacielowi, współredaktorowi „Dwutygodnika”, Pawłowi Soszyńskiemu, który był pomysłodawcą, siłą napędową i twórcą tego projektu, dobrym duchem wielu queerowych historii.
W Le Madame spędzało się dużo czasu. „Przychodziło się o godzinie 22, 23, ale zostawało się do 6, 7, nawet 9 rano”, mówi Tomasz Fudala. I opisuje te długie, niesamowite noce: „Leżeliśmy z moimi koleżankami na łóżkach, patrzyliśmy na wschodzące słońce przez szklany dach i paliliśmy papierosy. Przecież takie rzeczy się nie zdarzają w ogóle. Witaliśmy świt, a oni wnosili tacę ananasów, bananów pokrojonych i takich odświeżających owoców”. Można też było wyjść wcześniej, by kontynuować imprezę, chodząc po pustych ulicach Starówki. W barze Barbakan jadło się rano jajecznicę. Jak mówi Fudala, „cały trick był w tym, że nagle Nowe Miasto, na które się właściwie nie chodzi, jest centrum imprezowym”.
Sama nie przesiadywałam w Le Madame – w chwili zamknięcia tego kultowego lokalu miałam dziesięć lat – więc chcąc zrekonstruować historię klubu, szukam śladów jego działalności przy najróżniejszych okazjach. Chodzę po Nowym Mieście, przeglądam archiwalne numery „Wyborczej”, „Aktivista” i „Machiny” oraz fora i blogi z początków internetu, słucham opowieści osób z pokolenia, dla którego chodzenie do Le Madame było doświadczeniem formującym. I zachowuję czujność podczas rozmów, które czasem nieoczekiwanie zahaczają o temat Le Madame i ożywiają czyjeś wspomnienia. Próbuję dowiedzieć się, jak to było możliwe, że tuż przy Barbakanie na początku XXI wieku przez kilka lat z powodzeniem działał klub oferujący queerowe występy artystów z zagranicy, bezkompromisowe performanse rodzimych artystek, spektakle teatralne, debaty polityczne, pikniki sąsiedzkie i wizyty w darkroomie. I co oznaczało zamknięcie tego miejsca przez władze Warszawy w 2006 roku?
Jak w „Delfinie w malinach” pisał Bartosz Sadulski, historia Le Madame jest charakterystyczna dla epoki klubowej prosperity, która zaczęła się na początku XXI wieku i w pewnym momencie nagle skończyła. „Powstał mit przełomu, mit Polski przedunijnej, w której jeszcze przez krótki moment wszystko było możliwe, w której drugi Berlin kiełkował jak rzeżucha, a Londyn zaczynał się za Piasecznem”. Fenomen Le Madame był jednak wyjątkowy. Klub wyróżniał się ze względu na silne poczucie wspólnoty bywalczyń i bywalców klubu (protestowanie przeciwko jego eksmisji wzmocniło tę solidarność) oraz umiejętne wykorzystanie mediów do nagłośnienia sprawy, co przyczyniło się do zaistnienia klubu w świadomości społecznej. Eksmisja Le Madame była interpretowana wówczas jako wyraz ogólnej niechęci wobec społeczności osób nieheteronormatywnych, lewicowych czy anarchistycznych. W związku z tym klub zaczął funkcjonować jako symbol oporu, a jego okupacja stała się zalążkiem przyszłej legendy. W 2010 roku klub wygrał nawet plebiscyt „Wyborczej” na symbol Warszawy ostatnich dwudziestu lat, na ostatniej prostej pokonując w głosowaniu Muzeum Powstania Warszawskiego. W (po)transformacyjnej polskiej rzeczywistości, przez trzy lata działalności, klub Le Madame był dla wielu ludzi wyjątkową enklawą, miejscem praktykowania radykalnej wolności.
Element porno
Po latach dotarcie do nieuchwytnego doświadczenia klubowiczów może nie być proste. Z pomocą przychodzą sztuka i performans, które mogą służyć jako alternatywne archiwum pamięci społecznej o Le Madame. Eksperymentalny program artystyczny sceny dostarczał klubowej widowni wyjątkowych doznań, a niekiedy bywał także zarzewiem politycznych konfliktów i skandali obyczajowych. I tak na przykład Leon Dziemaszkiewicz, queerowy performer związany z trójmiejską sceną, został swego czasu okrzyknięty przez Młodzież Wszechpolską „prawdziwym obliczem Le Madame”, a jego zdjęcie zrobione podczas protestacyjnej akcji „Śniadanie z komornikiem” zostało umieszczone na plakacie promującym marsz narodowców wraz z hasłem „Stop promocji zboczeń!”.
Na filmie autorstwa Joanny Rajkowskiej dokumentującym okupację Le Madame widać, jak Dziemaszkiewicz, jako drag queen, przechadza się z Ewą Kasprzyk po Le Madame. Dwie diwy, patronki protestującego tłumu: ona w wielkiej różowej peruce, w której grała na scenie Le Ma w monodramie „Patty Diphusa”, on w obcisłej bordowej sukience, łańcuchu na szyi i wielkiej błyszczącej czapce. Wcześniej Dziemaszkiewicz wystąpił w Le Ma podczas drugich urodzin klubu. Pokazał wtedy spektakl „Variete Cameleon”, inspirowany pokazami cyrkowymi, występami drag queens, burleską i kabaretem z lat 30. Performans został wówczas doceniony przez publiczność jako poruszający oraz pełen „charakterystycznej leonowej groteski” i doczekał się powtórki w sylwestrową noc rozpoczynającą rok 2006. Jak podawała informacja prasowa, na performans składały się m.in. wodewil, tresura niedźwiedzi polarnych i balet świń. W trakcie tego wieczoru Leon „zmienił swój strój 30 razy, by nad ranem nago odetchnąć w objęciach ogromnego łabędzia, który wcześniej służył jako rower wodny”, podali organizatorzy wydarzenia na stronie „Kobiety-kobietom.com”. Trudno powiedzieć, czy występy w Le Madame były dokumentowane, ale na szczęście dostępne są zdjęcia z pokazu w SPATiF-ie (w Sopocie w 2006 roku), które udowadniają, że jak najbardziej jednego wieczoru mogło wydarzyć się to wszystko – i wiele więcej.
Leon Dziemaszkiewicz / kadr z filmu Joanny Rajkowskiej „Le Ma!”, 2006
Mieszkający obecnie w Berlinie performer mówi, że zależy mu, żeby jego sztuka jak najbardziej poruszała widza, więc „jeśli kogoś coś szokuje, to dobrze, to znaczy, że i on jest szczery w odbiorze”. Niekonwencjonalność, odwaga i rozmach performansów Leona Dziemaszkiewicza są świadectwem tego, jak wyjątkowej rozrywki dostarczała wówczas scena Le Madame.
Dziemaszkiewicz deklaruje, że po prostu „bardzo chciałby wyzwolić ludzi od strachu przed nimi samymi”. Podobną ideą kieruje się Małga Kubiak, także związana z Le Madame, kilkanaście lat starsza od Dziemaszkiewicza artystka, której, jak sama mówi, „element porno pomaga wypowiedzieć się politycznie”. W niedawno wydanej książce „Małga. Córka Kubiaków” tytułowa bohaterka opowiada Marcie Konarzewskiej o swojej twórczości i przygodach – prowadzących od Polski, przez Szwecję i Stany Zjednoczone, po Amerykę Południową. Jak dziś mówi, gdy w 2002 roku po trzydziestu latach spędzonych za granicą Małga wróciła do Warszawy, czuła się wyobcowana. Na szczęście szybko trafiła do Le Madame, gdzie „po prostu można było się odnaleźć”. Zapragnęła wystąpić znów na scenie i gdy w sylwestra wpadła na Szustow, okazało się, że jest do tego okazja. „Kasia po zaliczeniu moich dwóch tekstów zapałała miłością i zaproponowała mi występ wspólnie z Wotever 19 lutego 2005, zgodziłam się natychmiast, bo taki mam styl”, zapisała na blogu będącym kopalnią wiedzy o jej twórczości.
Założony przez Ingo Cando queerowy zespół performerski Wotever Club miał przyjechać z Londynu na zaproszenie Katarzyny Szustow, która poznała się z tą grupą w trakcie pobytu w Wielkiej Brytanii. Jak głosi anegdota, nazwa grupy wzięła się od sytuacji, która wydarzyła się na lotnisku. „Man, woman?”, zapytał pracownik lotniska, chcąc przeszukać będące osobą niebinarną Ingo, po czym stwierdził: „Whatever!”. Przekraczanie granic pozornie stabilnych tożsamości stało się dewizą Wotever Club – do wspólnej zabawy zespół zapraszał wszystkich, niezależnie od płci, seksualności czy wieku.
Małga wystąpiła w Le Madame kilkukrotnie, ale to właśnie ten zimowy wieczór najmocniej zapisał się w historii klubu. Artystka zaproponowała, że z okazji przyjazdu zagranicznych gości zrobi swój popisowy „numer ze świeczkami”. Po latach tłumaczyła Ewie Wanat w „Wysokich Obcasach”: „Jasne, że wstydzę się wsadzić świeczkę w odbyt i publicznie się tak pokazać, ale to jest najwięcej, co mogę zrobić, żeby ludzie nie byli tacy zamknięci, nietolerancyjni”. Wcześniej wykonywała już ten występ solo, ale do pokazu w Le Madame zaprosiła większą grupę osób. Zanosiło się na to, że performans (zatytułowany, być może na cześć rozstawionych wszędzie łóżek, „Loża szyderców”) przerodzi się tym razem w większe przedsięwzięcie. Do klubu przyszły tłumy, a Małga denerwowała się, czy akcja się uda. Wszystko szło jednak zgodnie z planem: „Wszyscy gotowi, trupa zwarta, gotowa, zbieramy się w biurze, rozbieram się na schodach”, referowała kilka dni później we wpisie na blogu. „Żenia upewniał się, czy na pewno nie musi się rozbierać. Powiedziałam, że współpracując ze mną, nic nie musi, totalna wolność”. Na nagie ciało performerki naklejono krzyż z czarnej taśmy – „nie świecę genitaliami”, zapisuje Małga. Do sali miała wjechać na deskorolce, ale ta w ostatniej chwili okazała się za mała, więc ostatecznie wniesiono ją na dużej desce (legenda głosi, że pomagał też Maciej Nowak). „Mamy na tę zabawę dziesięć do ośmiu minut, bosko!”.
Na nagraniu performansu widać, że na scenie nagle robi się jasno. Słychać krzyk Małgi: „Miało być, kurwa, ciemno! Nie chciałam wystąpić przed wami, świecąc tyłkiem, tylko to miał być po prostu świecznik!”. W tym czasie pozostali performerzy odtwarzają na scenie układ z ostatniej wieczerzy, a wściekła z powodu wpadki ze światłem Małga wyjmuje świeczki z pupy i ust. Ubiera się w czarne body i mówi: „Bardzo proszę o ciszę, bo chcemy wam coś powiedzieć”. Zaczyna się dalsza część show. „To było naprawdę jak pomieszanie języków pod wieżą Babel”, stwierdza Elżbieta Solanowska, która też wzięła udział w performansie i na prośbę Małgi spisała swoje wrażenia:
Banan w moich rękach zaczął ocierać się o bieliznę i krocze. Usta zaczęły się wydymać, ciało poruszać. Wszyscy powoli zaczęli wczuwać się w swoje role. (…) Na barkach dwóch mężczyzn wniesiona została Małga (…) z płonącymi świeczkami w odbycie i ustach. Usłyszałam, jak rzuca w stronę publiczności: „Jestem Waszym Judaszem! AJM JOR DŻUDAS!”. A potem totalnie wkręciłam się w jazdę, jaka opanowała resztę uczestników performansu! (…) Ta dwudziestka ludzi oszalała!
Omar, drag queen, prawie naga, oblepiona na całym ciele diamencikami, śpiewa arię o miłości i pokoju. „Czekałam, kiedy pieśń Omara wyzwoli z wszystkich jeszcze więcej energii. Wyzwoliła”, zapisała Solanowska. „This is my society. Angry society!”, wielokrotnie wykrzykuje Małga, a potem kpiąco rzuca w stronę Szustow: „Why are you taking this photo? Why do you need this scene, miss Szustow?”. W pewnym momencie gaśnie światło, ktoś zasłania ręką kamerę rejestrującą wydarzenie. Słychać strzępy rozmów, krzyki oraz fragment utworu „So Easy” duetu Röyksopp. Później zapala się latarka i długo świeci prosto w obiektyw, ukrywając przed kamerą ekstatyczne działania grupy znajdującej się na scenie. „Nie wiem, co widziała w tym publiczność”, stwierdza Solanowska.
Kadr z filmu Joanny Rajkowskiej „Le Ma!”, 2006
Młodsze pokolenie performerek współpracujących z Le Madame reprezentowała grupa Sędzia Główny. W pierwszych latach XXI wieku przewrotna działalność tego, założonego przez Aleksandrę Kubiak i Karolinę Wiktor, duetu cieszyła się dużą popularnością. Sędzia Główny w wielu działaniach kierował się przekorą – „czasami to jest przekora wobec zastanego kontekstu, czasami wobec nas samych, czasami to przekora wobec sytuacji, z którą się zderzamy”, tłumaczą artystki w rozmowie z Karolem Sienkiewiczem. Ich odważne performanse nierzadko prowadziły do przełamywania tabu – obejmującego zarówno sferę seksualności, jak i przemocy oraz związanego z nią cierpienia.
W lutym 2005 roku grupa Sędzia Główny wykonała w Le Madame performans znany jako „rodzenie jajek”. Niecałe dwa lata wcześniej prezentowały ten numer w gdańskiej Modelarni z okazji wizyty we Władysławowie holenderskiej organizacji Women on Waves. Artystki weszły wtedy w galerii na stół, każda wydobyła ze swojego ciała dwa ugotowane na twardo jajka – jedno z waginy, drugie z ust – i poczęstowały nimi widownię. W ten sposób krytycznie odniosły się do trwających w Gdyni i we Władysławowie protestów Ligii Polskich Rodzin i Młodzieży Wszechpolskiej przeciwko wpuszczeniu do portu statku Langenort, na którym przybyły proaborcyjne aktywistki. Kobiety na Falach to założona przez Rebekę Gomperts organizacja działająca na rzecz prawa do aborcji w państwach, które uniemożliwiają bezpieczny do niej dostęp. Ich działalność polega na prowadzeniu warsztatów edukacyjnych w portach i dawaniu możliwości skorzystania z aborcji farmakologicznej na wodach eksterytorialnych.
Kiedy aktywistki w końcu dotarły na ląd, były wyzywane i obrzucane jajkami przez protestujących. W tym samym czasie grupa Sędzia Główny przeprowadzała swój performans inspirowany japońskim filmem erotycznym „Imperium namiętności”, w którym kochankowie w intymny sposób wymieniają się jajkiem. Poprzez „rodzenie jajek” artystki wyraziły swój sprzeciw wobec odbierania praw kobietom i uprzedmiotawianiu ich ciał. Przy okazji złamały tabu dotyczące nagości i seksualności. Performans był później powtarzany kilka razy, ale tylko podczas pokazu w Le Madame publiczność poczęstowała się rozdawanymi jajkami. Podobno tamtego dnia w klubie było tylu ludzi, że ci stojący dalej od baru (na którym odbywał się performans) po prostu nie wiedzieli, o co chodzi, a po jajka sięgnęli, bo byli głodni.
Nie był to pierwszy występ grupy Sędzia Główny w Le Madame, co więcej, nie pierwszy z użyciem jedzenia. Widowiskowy był także performans na imprezie towarzyszącej akcji społecznej „Tiszert dla wolności”, kiedy to Wiktor i Kubiak wystąpiły w roli podwójnej parówki w hot dogu spoczywającym na polsko-amerykańskiej fladze. Innym razem uświetniły odbywającą się w Wielki Piątek sadomasochistyczną imprezę: obłożone świńską skórą i lodem przez 40 minut wisiały na linach nad barem.
Niejasności
Inaczej o doświadczeniu Le Madame opowiadał Konrad Pustoła w cyklu „Dark Rooms”. Seria fotografii przedstawia puste wnętrza różnych klubowych darkroomów – w tym także tego na Koźlej. „Kiedy zamykali klub Le Madame w Warszawie, byłem zaangażowany w jego obronę. Widziałem, jak na moich oczach tkwiąca tam energia zostaje unicestwiona” – opowiadał Pustoła Bognie Świątkowskiej. W odpowiedzi na znikanie związanej z klubem energii stworzył projekt, w ramach którego nad ranem fotografował opustoszałe darkroomy. „Chodzi o pokazanie tej przestrzeni z jej spokojną, choć zarazem niepokojącą energią, niejako ciepłą jeszcze od działań obecnych przed chwilą ludzi”, napisał autor.
W Polsce walka mniejszości o uznanie polegała na próbach zdobycia widoczności. Najbardziej rozpoznawalnym przejawem tej strategii była outdoorowa kampania społeczna „Niech nas zobaczą” z 2003 roku, mająca na celu pokazanie, że „geje i lesbijki to zwykli ludzie”. W ramach zorganizowanego przez Kampanię Przeciw Homofobii projektu Karolina Breguła fotografowała jednopłciowe pary, a ich wspólne portrety zostały następnie umieszczone na bilbordach w Warszawie, Krakowie, Trójmieście i Sosnowcu. Badaczka wizualności Magda Szcześniak w książce „Normy widzialności” skrytykowała tę strategię, nazywając kampanię „bezpieczną i sterylną fantazją na temat nienormatywności seksualnej”.
Powstałe kilka lat później fotografie Konrada Pustoły tworzą interesujące napięcie ze zdjęciami Breguły przedstawiającymi trzymające się za ręce pary. Pustoła wybrał zupełnie inną metodę zajmowania się seksualnością odbiegającą od normy przymusowej heteroseksualności (oraz monogamii). Panoramiczne kadry Pustoły domagają się szczególnego zaangażowania – aby zrozumieć, co przedstawia zdjęcie, trzeba być gotową, by o tym pomyśleć. „Zdjęcia są tak ułożone, żeby najpierw było mało informacji, potem trochę więcej” – opowiadał Pustoła o wystawie oraz towarzyszącym jej artbooku. Na początku oglądający zdjęcia nie za bardzo wiedzą, na co patrzą. „Kiedy widzowie są już troszeczkę uwiedzeni, nagle pojawia się strzał – staje się jasne, na co patrzą. No i w tym momencie orientują się, co czują, co to z nimi robi”.
Projekt Pustoły, podobnie jak performanse Małgi Kubiak, Leona Dziemaszkiewicza i grupy Sędzia Główny, wnikają w istotę radykalnego queerowego doświadczenia, które by(wa)ło udziałem osób chodzących do Le Madame. Kontakt z jego zapośredniczoną reprezentacją może wprawiać w rozedrganie, wynikające z rozbudzonej przez fotografa, choć niemożliwej do zaspokojenia, ciekawości.
Kadr z filmu Joanny Rajkowskiej „Le Ma!”, 2006
To, co działo się w Le Madame, można by dziś określić słowem „queer”, jednak w tamtym czasie pojęcie to funkcjonowało w Polsce od niedawna, i to głównie w dyskursie akademickim. Dlatego płynność, niejednoznaczność i wspólnotowość była eksplorowana w Le Madame przede wszystkim w polu doświadczenia. „Byliśmy tam wszyscy razem, bo nie mieliśmy języka podziałów. Nie wiedzieliśmy, czym jest polityka tożsamościowa”, mówiła Katarzyna Szustow. Społeczność Le Madame jednoczyły idee różnorodności i otwartości, a wspólne przebywanie, eksperymentowanie i uczestniczenie w radykalnych wydarzeniach artystycznych umożliwiało wymykanie się kształtującym się w latach 90. XX wieku i na początku wieku XXI tożsamościowym podziałom.
Projekt realizowany przy wsparciu Ambasady USA w Polsce / The project is supported by the U.S. Embassy in Poland
This article was funded by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.