Luxus w Trzecim Świecie
http://grupaluxus.blogspot.com/

Luxus w Trzecim Świecie

Karol Sienkiewicz

Każda publikacja o polskiej sztuce lat 80. cieszy, zwłaszcza gdy dotyczy obszarów dla historii niemal dziewiczych. Obszernej książki doczekała się niedawno grupa Luxus. Ilość i jakość nie zawsze idą w parze

Jeszcze 3 minuty czytania

Wydawało się, że fala zainteresowania sztuką lat 80. powoli opada. Tymczasem w Muzeum Sztuki w Łodzi w najlepsze trwa wystawa poświęcona poznańskiej grupie Koło Klipsa, a rok po retrospektywnej wystawie Luxusu w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu, mieście, w którym grupa narodziła się i działała, ukazała się poświęcona jej książka autorstwa Anny Mituś i Piotra Stasiowskiego. „Agresywna niewinność. Historia grupy Luxus” to gruby i zaprojektowany z rozmachem tom. Reprodukcje prac i fotografie, pozwalające poczuć klimat epoki, konkurują tu z samym tekstem. Tematyczne rozdziały przetykane są fragmentami wywiadu, który z artystami Luxusu przeprowadził Piotr Rypson. Z tekstem bywa jednak różnie.

Wszyscy piszący o polskiej sztuce z lat 80. mierzą się z podobną trudnością. O ile artyści z lat 60. czy 70. nie będą cię uczyć, że telewizja była kiedyś czarno-biała, o tyle artyści z lat 80. zawsze przypomną ci, że kiedyś nie było internetu, tanich linii lotniczych i telefonów komórkowych. Cóż począć. Bierzesz głęboki oddech, uzbrajasz się w cierpliwość i nadstawiasz ucha w oczekiwaniu na pikantne anegdoty. Ta sztuka powstawała przy dźwiękach punka, w mniej lub bardziej formalnych koleżeńskich grupach, a nie na sympozjach w fabrykach nawozów sztucznych. No a w grupie łatwiej o wszelkiej maści artystyczne wybryki.

„Agresywna niewinność. Historia grupy LUXUS”,  Anna
Mituś, Piotr Stasiowski. BWA Wrocław – Galerie Sztuki
Współczesnej, 480 stron, w księgarniach od września 2014.
Stąd bierze się też chyba pewien topos pisania o sztuce lat 80. tzw. trzeciego nurtu, zwanej wtedy sztuką młodych. Nie obywa się bez „szarości PRL-u”, „legendarności”, „alternatywy”, westchnień „To były czasy” i zgrabnych bon motów – w przypadku Luxusu powtarzany: „Byliśmy niezależni, bo nam nie zależało”. Pisze się, czego młodzi artyści w latach 80. słuchali (od Kaczmarskiego po Run-D.M.C.), opisuje zmienność mody, wymienia używki, jakimi się wspomagali, a od których zależała forma i treść ich sztuki. Kultura picia wódki to jednak co innego niż kultura 420. Historyk ma z jednej strony do czynienia z artefaktami czy dokumentacją chwil ulotnych i prac, które nie dotrwały do dziś, z drugiej zaś strony – z opowieściami snutymi przez artystów, którym nieraz brak słów, by oddać emocje towarzyszące swym pierwszym wystąpieniom. W końcu mówią o własnej młodości. Łatwo popaść w podobną ekscytację.

Magazyn "LUXUS" nr 4, 1985, strona Bożeny Grzyb i Pawła Jarodzkiego

„Masz wszystko i co teraz”

Bez wątpienia istnieje jednak wspólny rys nowej sztuki lat 80., który kilka lat temu udało się wydobyć kuratorowi Michałowi Wolińskiemu w wystawie „I Could Live In Africa” (obok Rotterdamu czy Warszawy, wystawa miała też wrocławską odsłonę, w której Luxus grał pierwsze skrzypce). Chodzi o celowe oderwanie artystów od otaczającej ich rzeczywistości. Jakby ta rzeczywistość jawiła się im egzotyczna albo przestarzała. Jakby rzeczywistość za nimi nie nadążała. Bo o czym mogłoby świadczyć swoiste przekłamanie ujęte w samej nazwie Luxusu? Przecież w tym czasie w Polsce o żadnym luksusie nie mogło być mowy, kraj wydawał się należeć nie tyle do Drugiego, co Trzeciego Świata. W ich sztuce rzeczywistość jawiła się à rebours. Stasiowski i Mituś przywołują anegdotę ze szkolnych lat luxusowców, gdy artyści dla zgrywy przenieśli śmieci z kosza pod pewexem do koszy na Akademii Sztuk Pięknych, gdzie puste opakowania po dobrach rzadkich okazywały się niezwykle kuszące.

I tak jak ich sztuka nie była luksusowa, grupa nie była też „legendarna”, chociaż uzurpowała sobie prawo do legendarności (czasami odnosiłem wrażenie, że autorzy książki dali się na to nabrać). Luxus słuchał muzyki reggae i palił dżointy, tworzył składkowy nieregularnik, od którego grupa wzięła swą nazwę, i organizował wspólne wystawy. Często były to rozbudowane environmenty – miniaturowe miasta czy wystawne uczty złożone z nienadających się do spożycia deserów. Ich prace sprawiały wrażenie nietrwałych, tworzonych w pośpiechu, bez przywiązania do detalu. Do tego wszyscy malowali obrazy, również bardzo w stylu epoki. No i, jak przystało na lata 80., nie obyło się bez akcji, performansów, gagów.

Ale najciekawsze efekty zarówno w grupowych, jak i indywidualnych działaniach artystów Luxusu przynosiła technika szablonu, bliższa ulicy niż Akademii. Szablony i utrzymane w podobnej estetyce grafiki i rysunki królowały na stronach „Luxusu”. Z tylnej okładki drugiego numeru pisma (1983) macha polski papież (Papa) i komiksową chmurką żegna czytelników infantylnym „Pa! Pa!”. W numerze trzecim (1983) natknąć się można na kawałek papieru toaletowego z szablonową podobizną generała Jaruzelskiego. Kolorowe szablony do perfekcji doprowadziła w swych pracach na papierze Ewa Ciepielewska. Najbardziej kanoniczną pracą z kręgu Luxusu pozostaje „Plan bitwy pod Kłobuckiem” Jerzego Kosałki, który zaanektował papier pakowy z charakterystycznym wzorkiem, popularny w peerelowskich sklepach. Pod nowym tytułem wzór ten obrazował militarny chaos.

Kto tu sprząta

Przynajmniej dwa aspekty różniły jednak Luxus od innych grup, które zrodziły się w latach 80. Po pierwsze, w jej skład wchodziły kobiety, rzecz w tamtej dekadzie niespotykana. W sztuce lat 80. następowały bowiem podobne procesy do tych opisywanych przez Shanę Penn w książce „Podziemie kobiet”. W końcu wszyscy w jakimś stopniu czuli się jak na wojnie, a Alicja Majewska śpiewała, że „męska rzecz być daleko, a kobieca – wiernie czekać”.

Problem został przez Mituś i Stasiowskiego zaledwie liźnięty, a rola kobiet w wypowiedziach samych artystów wypada co najmniej tradycyjnie. Jerzy Kosałka mówi: „Te dziewczyny towarzyszyły nam od początku […] To oczywiście wiązało się z atmosferą – łagodziły obyczaje” (s. 372). Paweł Jarodzki, uznawany za lidera grupy, dodaje: „W etos artysty jest wpisane, że artyści to jednak trochę takie pedały. A my nie! My lubimy kobiety” (s. 373). Ewa Ciepielewska zdaje się wtórować kolegom: „Myśmy miały tam jako kobiety swoją funkcję, bo jak to kobiety – byłyśmy najbardziej porządne. Chodziłyśmy do pracowni rano i robiłyśmy porządek” (s. 374).

Autorzy wrocławskiej "Sztuki szablonowej": Paweł Jarodzki, Jacek Jankowski, Elżbieta Dyda, Jacek Czapczyński, Wojciech
Urlych, Krzysztof Skarbek, Mirosław Rajkowski, (na dole:) Andrzej Jarodzki, Marek Czechowski, Robert Krotla, kładka
nad ulicą Legnicką, 1989

Po drugie, w przeciwieństwie do innych grup, Luxus nie rozpadł się wraz ze zmianą ustroju, lecz kontynuował działalność, w nieco zmienionym składzie, w głąb lat 90., wyśmiewając absurdy kiełkującego kapitalizmu i zmieniające się pojęcie luksusu. Chociaż trudno zgodzić się z diagnozą autorów książki, którzy przyczyn zaprzestania działalności Luxusu w połowie lat 90. poszukują poza samą grupą – w konkurencji ze strony rodzącej się sztuki krytycznej: „Luxus intuicyjnie przeczuwał fałsz i miałkość większości tego rodzaju manifestacji, musiał zejść ze sceny, by w zgodzie z własnym sumieniem kontynuować wolnościową i pokojową wizję swojej sztuki, w której ironia i zgrywa były głównymi narzędziami służącymi do komentowania rzeczywistości” (s. 442).

Proklamować przepowiednię

Autor piszący o sztuce młodych w latach 80. jest jak „wyznaczony kierowca”, który nie pije, by bezpiecznie rozwieźć do domów imprezowiczów. I rozumie, że koledzy pewnie bawią się przednio („ironia i zgrywa”), obserwuje, czym się ta zabawa przejawia („zrywane boazerie, sikanie do popielniczki”), ale przy braku procentów we krwi sam w zabawie nie uczestniczy. Następnego dnia opowiada jednak, jak udana była impreza. Książkę otwiera zresztą cytat z artystów, mówiący o tym, że „Luxus na początku był prywatką”.

Mituś i Stasiowski czasem jakby nie potrafili wybrać między pisarską dezynwolturą, którą próbują ścigać się z opisywaną epoką, a uniwersyteckim żargonem. Styl swobodny przejawia się niezgrabnymi zabawami ze związkami frazeologicznymi („w kontekście katastrofy WTC szablon ten […] zdaje się proklamować przepowiednię ruchów terrorystycznych”, s. 160), przerysowanymi porównaniami i metaforami („użycie szablonu staje się czymś w rodzaju nowoczesnej komunii”, s. 192), a nawet zapożyczeniami z języka angielskiego (wspólnota Luxusu ma charakter „insajderski”). Zaś gdy w autorach dochodzi do głosu akademik, czytamy na przykład, że na powstanie luxusowego „Miasta” wpływ miało „promieniowanie dyskursu postmodernistycznego dotyczącego programu nowoczesnego projektu, dla którego architektura i urbanistyka miały znaczenie hipostazujące” (s. 227).

Napotkamy tu również „softpornową fotostory” i biznesmena „ubierającego białe skarpetki do ciemnego garnituru” (nie wiadomo tylko, w co je ubierał). Wiele myśli formułowanych jest naokoło, a nadmiar słów sprowadza autorów na manowce. I tak, „Alternatywna atmosfera pracowni wytwarzała demokratyczny dostęp do płaszczyzny tworzenia” (s. 108). Liczne językowe potknięcia każą wręcz zadać pytanie o redakcję tomu (lub jej brak).

Podobne problemy sprawia sama konstrukcja książki. Podwójne autorstwo – poszczególny rozdziały Mituś i Stasiowski pisali osobno – oraz przyjęta struktura, czasem bardziej chronologiczna, czasem bardziej tematyczna, skutkują licznymi powtórzeniami. Nawet ilustracje nie zawsze podążają za tekstem. (Polecam zacząć lekturę od kalendarium, które wprowadza nieco porządku do materii.) W efekcie traktując o sztuce przystępnej i tworzonej na luzie, autorzy serwują danie raczej ciężkostrawne. Lektura „Agresywnej niewinności” przypominała mi wycieczkę na biebrzańskie bagna – nieco nostalgiczną, dla wytrwałych i obowiązkowo w gumowcach.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.