Serce z kuchennej myjki
widok wystawy / dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

Serce z kuchennej myjki

Karol Sienkiewicz

Znudziło mnie postrzeganie Edwarda Krasińskiego przez pryzmat infantylnych wierszyków o „siusianiu w torcik”. Można jednak inaczej

Jeszcze 2 minuty czytania

Mimo tytułu jak z elementarza, wystawa „B” w Fundacji Galerii Foksal prezentuje dojrzałego artystę, choć o krok od życiowego odkrycia. „Legendarnym” (bo słabo dziś znanym) początkom Krasińskiego nadany zostaje pewien Ordnung.

W ostatnich latach Edward Krasiński na stałe wszedł do zmieniającego się na naszych oczach kanonu. Już nie Opałka i Kantor, lecz Szapocznikow, Bałka i właśnie on. Jakby opuścił swój pokoik na ostatnim piętrze bloku przy al. Solidarności (niegdyś Świerczewskiego) w Warszawie i zagościł w najbardziej prestiżowych muzeach. Zainteresowanie jego twórczością przypieczętowało kilka lat temu otwarcie dla publiczności jego studia, przemianowanego na wewnętrznie sprzeczny Instytut Awangardy. Wydawałoby się, że wszystko, co było w sprawie Krasińskiego do zrobienia, dawno zostało zrobione. A jednak.

Najciemniej pod latarnią

„B”

Edward Krasiński, Fundacja Galerii Foksal, Warszawa, do 31 maja 1013

Czasem warto zajrzeć na poddasze − to na poddaszu właśnie odnaleziono dawno spisane na straty prace artysty z lat 60.

Dom w Zalesiu, w którym Krasiński mieszkał od 1962 roku z Anką Ptaszkowską, współzałożycielką Galerii Foksal, dziś zajmuje ich córka Paulina Krasińska z rodziną. Dom ma piękną historię – zbudowała go matka Ptaszkowskiej, „sama, bez pieniędzy, z pomocą życzliwych ludzi”. W czasie wojny prowadziła w nim kawiarnię, urządzała koncerty, żywiła partyzantów i łączniczki.

dzięki uprzejmości Fundacji Galerii FoksalTam też w newralgicznym momencie 1968 roku odbył się „bal w Zalesiu”, którym środowisko Galerii Foksal reagowało na sytuację po Marcu. Dekoracje projektował Krasiński – pod drzewem leżeli trzej pijacy, tak jak namalował ich Brueghel. Zamieszkując w Zalesiu, Krasiński nadał miejscu własne piętno. To na poddaszu właśnie tego domu odkryto niedawno jego prace sprzed pół wieku. Na usta ciśnie się pytanie: dlaczego dopiero teraz?

Obecnie można je oglądać w Fundacji Galerii Foksal. Tytuł wystawy wziął się z jednej z prac odnalezionych na strychu. Wielka litera „B” wspina się pod górę. W jej tle odbita w tekturze matryca gazety − wklęsłe litery układają się w teksty, dziś już niewiele znaczące, choć na swój sposób poetyckie. Burze piaskowe szaleją na Bliskim Wschodzie, donosi gazeta, a kilka centymetrów obok nawołuje: Każdy maturzysta pływakiem!

Czerwone i czarne


Obiekty na wystawie to swoista prehistoria. Nikt nie spodziewał się już ich zobaczyć. Chociaż wróciły prosto z konserwacji, wyglądają jak wyciągnięte zza pieca. Bo zawsze tak wyglądały. Utrzymane w czarnych czy szaro-burych barwach, tylko w niektórych miejscach żarzą się czerwienią. Krasiński sięgał po zbędne przedmioty ze swego otoczenia. To łączone ze sobą kawałki dykty, papy, siatki, łańcuchy i sporo drutu. Z dodatkiem malarstwa. Niektóre przypominają klatki czy pułapki. Inne mają w sobie coś zwierzęcego, jak ruchoma płetwa zawieszona tuż pod sufitem. Jeszcze inne, bardziej antropomorficzne, straszą wystającymi haczykami z drutu − te figury są zaczepne. Jednej bije serce z kuchennej myjki, innej wystarcza czarna kuleczka.

dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

Na wiszącej horyzontalnej termometrowej strukturze kolorowe koła układają się od czerni, przez szarość, do czerwieni. Najbardziej czerwone kółko odłączyło się od reszty, nie mieści się w skali. Gdzieś tu następuje przemiana w twórczości Krasińskiego. Sam artysta mówił o niej, że nastąpiła „trochę z podpuszczenia Anki”. Ale widzieć w niej należy wpływ nie tyle Ptaszkowskiej, ile całego środowiska, które w 1966 roku stworzyło Galerię Foksal. Prace Krasińskiego odklejają się od ścian, nabierają lekkości, stają się oszczędne. „Rzeźby powietrzne” zdają się lewitować.

W powietrzu unoszą się dwa metalowe „wykresy”. Nie wiadomo, jakie to funkcje czy dane ekonomiczne, bo linie uniezależniły się od współrzędnych. Jedna robi niezgodne z logiką salto, inna napotyka drugą funkcję, biegnącą w przeciwnym kierunku. Zwroty strzałek starły się niczym w pojedynku − w tym punkcie również parzy czerwienią. W prezentowanych obok „Dzidach” Krasiński inaczej oddawał ruch i prędkość. Wykorzystał typowe rozwiązania graficzne – zawieszone w powietrzu aerodynamiczne obiekty pozostawiają po sobie ślady w postaci coraz bardziej oddalonych od siebie krążków. W zalanej słońcem przeszklonej górnej sali Fundacji „Dzida” wygląda tak, jakby właśnie miała wylecieć przez okno. Przyboś pisał, że to „dzida ery atomowej”. A to tylko pocięte kije od miotły.

dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

A, be, ce…

Za tymi obiektami stoi czas i historia. Większość z nich powstała w pierwszej połowie lat 60. Krasiński swoje „A” w sztuce miał już wtedy za sobą. Zaczynał przecież od surrealizującego malarstwa w zdecydowanie krakowskim duchu, które tworzył jeszcze po przeprowadzce do Warszawy. W stolicy początkowo zamieszkał u Gabriela i Hanny Rechowiczów. Ostatnio na fali zainteresowania Krasińskim z jednej strony i peerelowską architekturą z drugiej, odkurzono też ich postacie − twórców mozaik i dekoracji. W ich domu zachował się m.in. portret Rechowiczowej pędzla Krasińskiego z końca lat 50. Dosyć makabryczny − naga pierś pulsuje w szkielecie. Do malowidła artysta przytroczył prawdziwe włosy portretowanej kobiety. W tym czasie rysował też ilustracje dla pisma „Kierunki”. Na jednej z nich schematyczne ludziki bawiły się literami A, B i C. Pierwsze litery alfabetu często powracały w późniejszej twórczości Krasińskiego. Nieprzypadkowo tytuł „ABC” nosiła wystawa artysty w krakowskim Bunkrze Sztuki w 2008 roku, przypominająca m.in. ten wczesny okres jego twórczości.

Prace z lat 60. odnalezione w Zalesiu i eksponowane w Fundacji to brakujący element krakowskiej ekspozycji. Bo dopiero na ich podstawie prześledzić można przemianę artysty. Przecież również w Zalesiu w 1968 roku Krasiński dokonał pierwszych interwencji z niebieską taśmą klejącą, znakiem rozpoznawczym całej jego późniejszej twórczości, który pozwala zaliczyć go do kręgu artystów konceptualnych. Jednak niebieski pasek był już artystycznym „C” Krasińskiego. Wcześniej powiedział „B”. I o tym jest ta wystawa. Bowiem właśnie w latach 60., a nie we wcześniejszym surrealizującym okresie, leży klucz do jego dorobku.

dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

Fotograf i artysta

Dalszy, logiczny rozwój twórczości Krasińskiego na wystawie „B” zapowiada niewielka praca z 1968 roku, częściowo zrekonstruowana. Na czarny walec artysta nakleił fotografię swej rzeźby pokazywanej dwa lata wcześniej w Galerii Foksal − to wtedy liniowe dzidy i płaskie wykresy przerodziły się w trójwymiarowy zawijas. W pracy z 1968 roku Krasiński podjął grę z obrazem, dwu- i trójwymiarem − forma z wypukłego zdjęcia znajduje kontynuację w wychodzącym zeń niefrasobliwym drucie, eleganckim esie-floresie. Zdjęcie było autorstwa współpracującego z Foksalem Eustachego Kossakowskiego. Z wszystkich artystów tej galerii najbliżej mu było do Krasińskiego. Obu panów łączyła zaś nietuzinkowa osoba Anki Ptaszkowskiej, najpierw żony Krasińskiego, potem − po jej emigracji do Francji − Kossakowskiego.

 „Dzida” w Zalesiu / dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal,
© Hanna Ptaszkowska, archiwum Muzeum Sztuki Nowoczesnej
w Warszawie
W latach 60. Krasiński jako jedyny na Foksal dostrzegł wartość fotografii nie tylko jako medium dokumentalnego. Najpierw aranżował swe prace z myślą o ich rejestracji fotograficznej, potem zaczął wykorzystywać zdjęcia w swoich dziełach. Nie stałoby się tak, gdyby nie Kossakowski. To Kossakowski uwiecznił pierwsze interwencje z niebieską taśmą. I to na jego fotografiach zachowała się pamięć o rzeźbach i asamblażach odnalezionych ostatnio w Zalesiu. Tak więc „Dzidy” kojarzą się nierozłącznie z zaleskim wiejskim krajobrazem − tam je fotografował Kossakowski na początku lat 60. Podobnie kompozycje przestrzenne z dykty i haczykowato wygiętego drutu − fotograf monumentalizował je, ujmując z żabiej perspektywy. Takimi znaliśmy je do tej pory. I dopiero dziś możemy się z nimi konfrontować jeden do jednego.


Nie jest to takie proste. Łatwiej chwytać się wierszyków o „siusianiu w torcik”. Takiego siusiającego artystę można ugryźć, przyswoić i zaszufladkować, a nawet ugłaskać. Wystawa „B” prezentuje Krasińskiego jako artystę świadomego swego rozwoju. Dowodzi, że zanim odkrył swój pasek, był na to odkrycie gotowy. I jeśli wydawał nam się artystą domkniętym, to tylko dlatego, że pozory mylą.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.