Wiersz bez tajemnicy
Być sobie na Żuławach operatorem śluzy
na mało istotnym odcinku kanału,
pośrodku płaskiego krajobrazu. Codziennie
jeździć rowerem do betonowej budki,
mniejszej niż kiosk ruchu. Obserwować przez
kwadratowe okienko wschody i zachody
słońca. Nie mieć pojęcia o sztuce, wiedzieć,
gdzie się czają szczupaki, a gdzie węgorze. W
pewien mglisty poranek, popijając herbatę
ze spirytusem, usłyszeć w radiu, które odbiera
tylko jedną stację, że na świecie żyje
ponad dziesięć milionów gatunków roślin i
zwierząt, i nie dać temu wiary, albo
że są takie kraje, gdzie ludzie umierają
z głodu, i zamyślić się nad tym, i zapomnieć
spuścić śluzę. I zalać kilka pobliskich łąk.
I nie ponieść za to żadnych konsekwencji.
***
Bruku, przepraszam, że zwracam się do ciebie
per ty, lecz ośmieliłeś mnie swoim blaskiem. Dotąd
mówiłeś językiem ulicy, teraz ostatni
letni deszcz wydobywa twą błyskotliwość. Bruku,
wycierali sobie tobą gęby tacy,
którzy nie dorastali ci do kostek. Bruku deptany
w przeponę szpilkami pańć, co umierały,
nim ty zdążyłeś na kacu obmyć twarz. Bruku,
z księżycowym blowjobem. Zestawie puzzli, które
zawsze ułożą się w bruk. Niby wszystko po tobie
spływa, a jednak czuję twój kamienny
niepokój, twoją bojaźń i drżenie na widok nieba
wybrukowanego czaszkami umarłych. Bruku, odezwij się
stukotem obcasów i kół, krzykiem dzieci, pijaków
i dziwek, pieskim losem, kotem, pokotem, berkiem,
burkiem goniącym tysiąc kocich łbów. Brakiem
adresu, domem. Albo, jeżeli wolisz, milcz
jak grób, jak Bóg, jak bruk.
***
Jestem jednym z dziesięciu
milionów szczurów w tym mieście,
codziennie przemykam kanałami, nie wiem
po co. Może tylko po to, by znaleźć jakąś
szczurzycę, do której mógłbym się przytulić i
na chwilę zapomnieć, że jestem szczurem. Czasami
spotykam szczury, które mówią: „Daj spokój,
nie bądź szczurem, bądź sobą!”. Mają amputowane
ogony, albo dyskretnie wpuszczają je w nogawkę,
golą futro, a wychodząc na powierzchnię,
stają na tylnych łapach i zadzierają nosa.
Zastanawiam się, kto nas karmi, kto
rozsypuje trutki, rozstawia pułapki.
I jaki ma w tym interes. Przecież i tak
byśmy się rozmnażały i zdychały.
***
Dlaczego akurat to zimowe popołudnie, skoro podobnych były setki, odzywa się we mnie: gdy ścigając się z nocą, która zaczęła już wypalać las na horyzoncie, wśród zasp i nagich czarnych drzew skwierczących na mrozie, wsłuchany w mantrę kołowrotka, ze wzrokiem zawieszonym na owocach głogu, kolaborujących z zachodem, czuję szarpnięcie, i po chwili widzę, jak się ponad wodami zamulonego kanału wykłada tłustym brzuchem szczupak jak pijana barokowa kurwa na stole w oberży. Dlaczego akurat to popołudnie, gdy nie wiedziałem jeszcze, co to barok, a tym bardziej kurwa, przychodzi do mnie znienacka, zza grubej tafli lodu w kolorze rybiej łuski. Pod lodem widzę siebie, ale pewności nie mam.
Tadeusz Dąbrowski – ur. 1979 r. Poeta, eseista, krytyk, redaktor dwumiesięcznika literackiego „Topos”. Publikował m.in. w: „Tygodniku Powszechnym”, „Polityce”, „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku”, „Zeszytach Literackich”, „Twórczości”, „Odrze”, „Chimerze”, dwutygodnik.com „Res Publice Nowej”, „Kresach” oraz w prasie zagranicznej. Nominowany do Nagrody Literackiej NIKE (2010) i telewizyjnej Nagrody „Pegaza” (2002). Od Tadeusza Różewicza otrzymał Nagrodę Fundacji Kultury Polskiej (2006). Tłumaczony na dwadzieścia języków. Autor książek poetyckich: „Wypieki” (1999), „e-mail” (2000), „mazurek” (2002), „Te Deum” (2005, 2008) oraz „Czarny kwadrat” (2009). Wybory jego wierszy ukazały się w Niemczech (Schwarzes Quadrat auf schwarzem Grund, 2010; 6. miejsce w prestiżowym niemieckim rankingu SWR-Bestenliste) i Stanach Zjednoczonych (Black Square, 2011). Redaktor „Antologii wierszy 1976–2006. Poza słowa” (2006). Mieszka w Gdańsku.
Prezentowane wiersze pochodzą z tomu „Pomiędzy”, który na początku maja ukazał się w wydawnictwie A5.