Pozwólcie mi spać bez mycia się
Ciprian Mureşan, Rumuńska krew, 2004, fot. dzięki uprzejmości Plan B, Cluj/Berlin

Pozwólcie mi spać bez mycia się

Karol Sienkiewicz

Anda Rottenberg przyzwyczaiła nas do ważkich tematów. Jej najnowsza wystawa „Postęp i higiena” to też nie przelewki. Słynna kuratorka pokazuje, jak szczytne idee mogą się łatwo zdegenerować

Jeszcze 4 minuty czytania

W niszy na szczycie reprezentacyjnych schodów Zachęty stoi szklany mężczyzna. Przezroczysta skóra ujawnia organy wewnętrzne. Tak oto wyglądamy w środku. Mniej więcej. Od kilku lat utarło się, że duże zachętowskie wystawy reprezentuje w tym miejscu jedna praca. Wcześniej znajdowała się tam na stałe rzeźba Piusa Welońskiego „Gladiator” – półnagi mężczyzna z ręką wyciągniętą w dramatycznym geście. Kuratorka Anda Rottenberg, przygotowując „Postęp i higienę”, swą kolejną dużą wystawę tematyczną, w centralnym punkcie galerii umieszcza szklanego człowieka, eksponat dydaktyczny wypożyczony z Muzeum Higieny w Dreźnie.

Przezroczysty mężczyzna widoczny z wielu punktów okazałej klatki schodowej również wznosi ręce. Jego gest przypomina błogosławieństwo albo dyrygowanie orkiestrą. A może to gest człowieka, który zapanował nad własnym ciałem. Bo o tym właśnie jest wystawa. Oczywiście zwycięża człowiek „idealny”. I na szczęście nie pozwolono mu zwyciężyć do końca.

 

„Postęp i higiena”, kuratorka: Anda Rottenberg, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, do 15 lutego 2015.

Gregor Schneider, „Unsubscribe”, kuratorka: Anda Rottenberg, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, do 1 lutego 2015.

Niemal dokładnie naprzeciw, w otwartych drzwiach stoi ludzki szkielet z papieru. To też pomoc naukowa, tyle że artysta Erez Israeli dorobił mu kilka kostek w czaszce, żartując ze stereotypowo żydowskiego, garbatego nosa. Nawet bardziej niż Żyda szkielet przywodzi na myśl Pinokia.

Erez Israeli, Żydowski szkielet, 2013, fot. dzięki uprzejmości Givon Art Gallery, Tel Awiw

Ten trudny wiek

Narracja „Postępu i higieny”, nawet jeśli nie ma o tym mowy na samej wystawie, bierze swój początek w myśli oświeceniowej, XIX-wiecznej wynalazczości, postępie medycyny. To jednak opowieść skrajnie odmienna od tych z muzeów nauki czy cywilizacji. Nie będzie tu o tym, jak człowiek nauczył się myć jabłka, zelektryfikował miasta i wydłużył swoje życie. To raczej wynaturzony wątek tej historii, w której „postępowe” postulaty zostają wykorzystane jako przykrywka dla innego rodzaju „czystości” – czystości rasowej i próby stworzenia człowieka według ustalonego modelu. Wysportowanego, zdrowego – wiadomo, w zdrowym ciele zdrowy duch, a zaraz potem – człowieka o odpowiednim kolorze skóry, barwie oczu, kształcie nosa. Przykładów w XX wieku szukać nietrudno.

Szeroka, przekrojowa wystawa, zajmująca całe piętro Zachęty (wraz z osobną wystawą Gregora Schneidera, będącą appendixem „Postępu…”) obfituje w te przykłady. Od modernistycznych miast i domów, przez eugenikę – w teorii i praktyce, po zbrodnie – z akcją T4, Holokaustem i przeciwieństwem Holokaustu – wychowywaniem wzorcowych dzieci w ramach akcji Lebensborn. Prace artystów, a także dokumenty historyczne, zbierają nas też do Konga Belgijskiego, prywatnej kolonii króla Leopolda II, do współczesnej Finlandii, do Indii, a nawet do aryjskiej kolonii w Paragwaju. Niektóre realizacje dotykają problemu bardziej metaforycznie. Wszędzie jednak pojawia się pytanie: dlaczego właściwie kraniometr stał się tak złowrogim narzędziem? Wszak filateliści nie wstydzą się ząbkomierzy. Tu jednak chodzi o ciało.

Nie ma wyznaczonego kierunku zwiedzania, ale ekspozycję można by łatwo podzielić na część historyczną i tę silniej zakorzenioną we współczesności. Zaczyna się w pierwszej połowie XX wieku – analityczne plany Warszawy z lat 30. przygotowane na Międzynarodowy Kongres Architektury Nowoczesnej traktują miasto jak pokój, który trzeba wywietrzyć. Nowoczesność reprezentuje też słynny fotel projektu Gerrita Rietvelda – tu unoszący się pod sufitem niczym mobilna, abstrakcyjna rzeźba, a także film Hansa Richtera przygotowany na wystawę „Wohnen und Bauen” w Bazylei w 1930 roku, zestawiający mieszkania tradycyjne – zakurzone i zatęchłe, oraz nowoczesne – wysprzątane z zarazków i lśniące. Ale stąd zaledwie mały kroczek dzieli nas od kultu ciała i jego zdyscyplinowania – czy to ilustrowanego filmem z olimpiady w Berlinie w 1936 roku autorstwa Leni Riefenstahl, czy to fotografiami Rodczenki z sowieckich parad, gdzie ciała zestawione w przestrzenne ornamenty symbolizowały sprawny organizm społeczny. To zdyscyplinowanie wykpiwają współcześni artyści – Zofia Kulik, Agnieszka Polska czy Erez Israeli.

Agnieszka Polska, Medical Gymnastics, 2008, fot. dzięki uprzejmości Galerii Żak | Branicka

Antysolarium

W sali obok króluje eugenika i frenologia. I wymowny polski przykład – atlas z tablicami kolejnych warstw mózgu wielkiego Polaka – marszałka Józefa Piłsudskiego, swoisty przykład kultu jednostki. Dalej – tragiczne konsekwencje eugeniki: zbrodnie hitlerowców. Rysunek Luca Tuymansa z pozornie niewinną siatką kolorów oparty został na odrażających badaniach prowadzonych w Auschwitz przez doktora Mengele, który wstrzykiwał barwniki do oczu więźniów. I znowu artystyczna ironia – Bernard Moreau, czyli Tymek Borowski i Paweł Śliwiński, produkują typowy wideo-tutorial, filmik instruktażowy, jakich mnóstwo na YouTubie, pokazujący, jak korzystać z tak zwanego skintone chart, wzornika kolorów skóry, i dowolnie zmieniać karnacje w Photoshopie, na przykład kogoś wybielić.

Krótkie nagranie dokumentujące kpiny z pary ze Śląska Opolskiego (polskiej pracownicy przymusowej Broni i Niemca Gerharda), która w 1941 roku popełniła Rassenschande, zestawione zostaje z niechlubnymi scenami z wyzwolenia Francji. I tu, i tu scenariusz był podobny, a gestem poniżenia było ogolenie głowy. Tyle że na zdjęciach i materiałach filmowych z Francji spotyka to tylko kobiety, które zadawały się z Niemcami. Francuski artysta Jean-Gabriel Périot ironicznie zestawia ten obraz z melodią „Marsylianki”.

Gdzie indziej przenosimy się do współczesności. Echem przedwojennej myśli eugenicznej jest dzisiaj dążenie do doskonałego ciała. Efektem jest karykatura – z życia wzięta, jak w przypadku Walerii Łukianowej, która upodobniła swe ciało do lalki Barbie, albo wymyślona przez artystę, Zbigniewa Liberę, który zbudował urządzenie do wydłużania penisa, na pierwszy rzut oka przypominające typowe wyposażenie siłowni. Inni artyści, i to bez wątpienia najmocniejsze punkty wystawy, pokazują na przykładach z różnych miejsc na świecie, że wykluczenie i segregacja mają się całkiem dobrze. Santiago Sierra fotografuje kobiety z miasta Vindraban w Indiach, zwanego miastem wdów – w Indiach kobiety nie mają prawa do ponownego zamążpójścia. Ahlam Shibli przygląda się konfliktowi izraelsko-palestyńskiemu. Marina Napruszkina w muralu „Martwe dusze” analizuje procedury mające zapewnić szczelność granic Unii Europejskiej – Frontex, zajmująca się tym unijna agencja, ma swą siedzibę w Warszawie. Jakby wciąż tu rządziła idea „zdrowego” społeczeństwa. Tu, czyli u nas – w Polsce, w Europie.

Santiago Sierra, 146 kobiet (fragment), 2005 (Vindraban, Indie), seria 146 fotografii, fot. dzięki uprzejmości Studio Santiago Sierra

Gemütlich

Rodzajem ramy dla „Postępu i higieny” jest projekt Gregora Schneidera, prezentowany jako osobna wystawa – „Unsubsribe”. Schneider, który zdobył popularność jako artysta, pracując z własnym domem rodzinnym (przeniósł go m.in. do niemieckiego pawilonu na biennale w Wenecji), kilka lat temu dowiedział się o istnieniu domu, w którym przyszedł na świat Goebbels, niemiecki minister propagandy. Schneiderowi udało się budynek kupić z zamiarem zburzenia. Całkowita destrukcja okazała się niemożliwa, zniszczył więc to, co mógł. Gruzy w ciężarówce przez kilka dni stały przed Zachętą i można je było obejrzeć z bliska. Potem wróciły do Niemiec.

W samej galerii artysta, obok filmów dokumentujących wnętrza domu i jego demontaż, pokazuje wybrane elementy wyposażenia. Niektóre całkiem banalne. Ale analiza odnalezionych w domu przedmiotów doprowadziła go do wniosku, że jego późniejszy mieszkańcy sami zarażeni byli bakcylem nazizmu, a wraz nimi – sam dom. Bo co wśród zwykłych rzeczy robił kraniometr? Wśród wyschłych kwiatów doniczkowych, starych lalek i bibelotów – niespodziewany zestaw książek? Na środku podłogi leży zaś porzucony pendrive. I jego zawartość staje się podejrzana.

Historia domu urodzin Goebbelsa i jego zakupu przez Schneidera przypomina mi dzieje innego z pokazywanych na wystawie eksponatów. To reprodukcja akwareli Diny Gottliebovej-Babbit, więźniarki Auschwitz. Jej umiejętności dostrzegł doktor Mengele i kazał jej portretować Romów, których używał w eksperymentach medycznych. Prawdopodobnie pozwoliło jej to przetrwać w obozie. Od czasu gdy Muzeum w Auschwitz weszło w posiadanie jej obozowych rysunków wykonanych dla Mengele, bezskutecznie próbowała je odzyskać, mimo wsparcia wielu osób i instytucji. Muzeum tłumaczyło zachowanie prac ich wartością dydaktyczną. Odmówiło także wypożyczenia portretu Cyganki do Zachęty (na wystawie jest tylko reprodukcja), obawiając się jego prezentacji w kontekście sztuki.

GREGOR SCHNEIDER, „UNSUBSCRIBE”

Klasyka gatunku

W Sali Matejkowskiej dominuje ogromny prostopadłościan ze sklejki. Otwarty na krótszym boku, jak pudełko, zaprasza do wejścia do środka. To nowa realizacja Mirosława Bałki, jej tytuł, „233906250 cc”, oddaje objętość konstrukcji. Dochodząc do końca tunelu, odwracasz się i widzisz w oddali fragment ściany. Podobnie jak w niedawnej realizacji Bałki w Galerii Foksal, ludzie wewnątrz robią sporo hałasu. Brzmi złowrogo, chociaż znajomo.

Obok Bałki nie mogło zabraknąć tu innych klasyków – Luca Tuymansa i Gerharda Richtera. Tuymans reprezentowany jest szeregiem obrazów, Richter, niestety, zaledwie grafiką powstałą na podstawie słynnego płótna z 1965 roku. Ale i ta robi wrażenie. To utrzymany w łatwo rozpoznawalnym stylu niemieckiego malarza, rozmytej czarno-białej fotografii, portret Wernera Heydego, jednego z architektów akcji T4, zakładającej oczyszczenie rasy aryjskiej z niepożądanych elementów – kalek czy chorych umysłowo. Heyde po wojnie ukrywał się i zatrzymano go dopiero w 1959 roku. Richter na swoim obrazie przemalował gazetowe zdjęcie z momentu aresztowania. Ale na wystawie brakuje innych obrazów malarza powstałych w tym samym czasie i ściśle związanych z „Herr Heyde” – „Tante Marianne” przedstawiającego upośledzoną ciotkę artysty, która padła ofiarą akcji T4, a także „Onkel Rudi”, portretu jego wuja w mundurze Wehrmachtu, typowego „nazisty w rodzinie”.

Obrazy Luca Tuymansa są trudniejsze do rozgryzienia. Himmler na jego płótnie staje się nierozpoznawalną, brązową plamą – artysta namalował go na podstawie niewielkiego wycinka prasowego. Na pierwszy rzut oka zwykła łazienka okazuje się pomieszczeniem obozowym, w którym ciała obdzierano ze skóry. Buteleczki perfum z innego obrazu przypominają wielkomiejski krajobraz. Tymczasem to klatka z filmu reklamowego z lat 30.

Postęp i higiena, widok ekspozycji, Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa 2014, fot. Marek Krzyżanek

Farmy dzieci

Malarstwo Tuymansa jest w jakiś sposób symptomatyczne dla wystawy Rottenberg. Jest tu coś cierpkiego, ale zazwyczaj ukryte za bladą, sterylną warstwą. W salach panuje dosyć aseptyczna atmosfera, jest biało i czysto, jakby szpitalnie. Dzieła sztuki stają się eksponatami. Zamierzeniem kuratorki nie było poruszanie widza, szokowanie, działanie na emocjach. Czasami jest wręcz dydaktycznie. Kilka prac robi wrażenie, jakby powstały na zadany temat. Zwłaszcza w sali poświęconej eugenice, z realizacjami Zuzy Ziółkowskiej, Krystyny Piotrowskiej czy Marianne Heske.

W innych miejscach pracom brakuje dodatkowych informacji. Na „Postępie i higienie” zrezygnowano z rozszerzonych podpisów i objaśnień, bez których wielu prac po prostu nie sposób zrozumieć. Takiego przewodnika nie ma nawet w gazetce towarzyszącej wystawie. Odnajdziemy go za to w katalogu – ten kosztuje jednak aż 80 złotych, co jest dosyć zaporową ceną dla przeciętnego gościa galerii. Niby wiedza kosztuje, ale coś tu jednak nie gra.

Bez katalogu widz nie dowie się więc, w jakim celu Korbinian Aigner malował jabłka i gruszki – jego rysunki zachowały wartość naukową, ale prawdziwe znaczenie zyskują dzięki jego biografii; jako przeciwnik nazistów trafił do obozu koncentracyjnego KZ Dachau, gdzie wyhodował cztery gatunki jabłek: KZ1, KZ2, KZ3 i KZ4. Bez podpowiedzi nie domyślimy się, że „Babyfarm” Anny Baumgart oparte zostały na fotografii z lat 30., dokumentującej zabieg naświetlania małych dzieci promieniami UV. Sami raczej nie dojdziemy głębszego znaczenia prac Sierry, a nawet Tuymansa czy Richtera.

Anna Baumgart, Babyfarm, 2011, fot. z archiwum BWA Olsztyn

Definicja małżeństwa i pewien typ aborcji

W Polsce taką wystawę zrobić łatwiej niż w Niemczech. Podobnie jak łatwiej niż w Niemczech pokazać w Warszawie gruzy domu Goebbelsa. Bo nie dotyczą nas bezpośrednio. Bo nie musimy się ich wstydzić. A przy nich mózg marszałka czy jednodniówka Polskiego Towarzystwa Eugenicznego wypadają nawet komicznie. Tak jak nieco humorystycznie brzmi opublikowany w niej „Hymn eugenistów”. „Eugenistów polski ród / Legionów naszych wzmocni trud!”.

Pewne typowo polskie napięcie, nieobecne na samej wystawie, ujawnia jednak katalog. Prawniczka Monika Płatek rysuje niepokojące paralele między III Rzeszą a III Rzeczpospolitą. Oto w 2013 roku minister sprawiedliwości nazywa bestiami pedofili, którym kończą się wyroki, za czym idzie tak zwana ustawa o bestiach (o postępowaniu wobec osób chorych psychicznych stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób). Pytanie – do czego taka ustawa, zdaniem Płatek niekonstytucyjna, może zostać wykorzystana. Autorka wskazuje też na fakt, że polska konstytucja broni małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. „Różnica ze względu na rasę i różnica ze względu na orientację seksualną jest tak samo dyskryminacyjna”, pisze.

W tym samym katalogu ksiądz Adam Boniecki krytykuje „aborcję eugeniczną” – termin jest kontrowersyjny, ukuli go zwolennicy zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Chodzi o aborcję w przypadku „ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu lub nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”. Boniecki cytuje Jana Pawła II, który pisał, że „aborcje eugeniczne” to „powrót do epoki barbarzyństwa”, ale przywołuje też siostrę Annę, bohaterkę reportażu z lat 50., która przeszła przez Birkenau, a potem zajmowała się upośledzonymi umysłowo. Poruszające.

Do jakich więc wniosków prowadzi wystawa „Postęp i higiena”? Sama ekspozycja oszczędza nam rozterek natury moralnej. Zło zostaje wytknięte. Winy policzone. Można oddychać spokojnie. Nawet jeśli ktoś poddaje się chirurgii plastycznej, to eksperymentuje na własnym ciele. Ale wystarczy zaprosić księdza i prawniczkę-feministkę do napisania tekstów do katalogu i przestaje być wygodnie. Mój przyjaciel rymował kiedyś: „Pozwólcie mi spać bez mycia się / jestem zmęczony życiem”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.