Pojazd
fot. M. Saldat

16 minut czytania

/ Sztuka

Pojazd

Karol Sienkiewicz

Pod zamkiem krzyżackim w Świeciu pojawił się wrak autobusu. W kilkanaście dni zmienił się w białe widmo – arkę, którą traktor przeciągnął na rynek miasteczka. Przedsięwzięcie firmował Paweł Althamer i lokalny dom kultury

Jeszcze 4 minuty czytania

Okolicę najlepiej ogarnąć ze szczytu zamkowej wieży. Widać stąd i Wdę, i Wisłę, widać miasto Świecie położone na płaskowyżu po jednej stronie, a po drugiej – równinę po horyzont. W oddali majaczą zakłady przemysłowe – budynki i kominy papierni, a także położone kilka kilometrów na zachód Chełmno, z drugim zamkiem krzyżackim i wieżą. Zamkowe wieże służyły niegdyś do komunikacji – Krzyżacy posługiwali się za dnia sygnałami dymnymi, a nocą – świetlnymi. Bliżej, niemal w szczerym polu wznosi się tajemniczy kościół. Dziś otaczają go ogródki działkowe, kiedyś stał w centrum miasteczka. Zachowała się szczątkowa siatka ulic starego Świecia. W połowie XIX wieku mieszkańcy mieli dosyć nawiedzających miasto powodzi. Gdy któregoś razu woda zamoczyła stopy figury świętego Nepomucena, mającego chronić od kataklizmów, zdecydowali się na przeprowadzę. Domy rozebrano i wzniesiono na nowo po drugiej stronie Wdy, na gwarantującym bezpieczeństwo delikatnym wzniesieniu. Na swoim miejscu pozostała Stara Fara. Najstarsi mieszkańcy pamiętają, jak w zniszczonym w czasie wojny kościele kręcono jeden z odcinków „Czterech pancernych”.

Widmowe miasto, przeprowadzka, krzyżacki zamek, Pan Samochodzik – to rozbudza wyobraźnię. Historia przenosin miasta z miejsca w miejsce w poszukiwaniu schronienia przypomina archetypiczne opowieści – o Noem, arce i takich tam.

Dawne losy Świecia stały się punktem wyjścia działań artystów, którzy na początku sierpnia rozbili obóz pod świeckim zamkiem. Przedsięwzięcie firmował Paweł Althamer i lokalny dom kultury.

Procesja

Arka powstała w ramach projektu Przebudzenie – siódmy wymiar, organizowanego przez Ośrodek Kultury Sportu i Rekreacji w Świeciu. Uczestnicy: Paweł Althamer, Snorri Asmundsson, Jacob Cohen, Brian Fernandes-Halloran, Wojciech Kostrzewa, Marek Sobolewski, Aga Szreder, Rafał Żwirek, Natalia Żychska i inni.
3–12 sierpnia 2015, Świecie.

Przechodnie chronią się przed deszczem pod daszkami. Ale mimo ulewy wyciągają telefony przed siebie, by zrobić zdjęcie temu, co właśnie przejeżdża ulicami miasteczka. Zatrzymują się samochody, tworzy się korek. Jedni machają przyjaźnie, inni zerkają zdziwieni na widok tego niecodziennego korowodu. Niektórzy mieszkańcy wychodzą na balkony z parasolami.

Z przodu – autobus pomalowany na złoto. Na jego karoserii zdają się unosić smukłe złote postaci. Z tyłu na klapie silnika błogosławi innych kierowców sam Jezus Chrystus unoszący się nad złotym blokowiskiem. Za złotym autobusem kroczy kapela w strojach ludowych, Kociewiacy. Jeszcze dalej piękny czerwony traktor ciągnie za sobą białą konstrukcję, arkę. Ni to wrak, ni to duch. To pojazd, bo ma koła, a jak się mu przyjrzeć bliżej, dostrzec w nim można konstrukcję autobusu. Jest jednak ażurowy, jakby zrzucił skórę i się przepoczwarzył.

Z przodu wygląda jak ponury statek, dalej jest cały biały. Wystają z niego rzeźby z grubego drutu, rowery i inne sprzęty – wszystkie pomalowane białą farbą, którą delikatnie zmazuje deszcz. W środku na trawie, która porasta podłogę pojazdu, jadą pasażerowie. Na dachu z przodu dwie półnagie dziewczyny zastygły w rzeźbiarskich pozach, trzymając się białego łabędzia z opony, z tyłu – chłopak w złotym kombinezonie pedałuje na przewróconym rowerku stacjonarnym. Białym autobusem jadą muzycy – wiolonczelista, perkusiści, ktoś śpiewa. Wokół pojazdu co jakiś czas pojawiają się też szare postacie w maskach gołębi. I dym. Mnóstwo zielonego dymu.

Pasażerowie autobusu-widma i przyglądający się temu całemu zamieszaniu mieszkańcy Świecia fotografują się nawzajem. Procesja ma zdecydowanie ludyczny charakter, chociaż „lud” podchodzi do niej trochę z nieśmiałością. Ja mam wrażenie, że te dymy i niektóre teatralne aranżacje na trasie arki można było sobie darować.

Kongres

Na kemping położony na dawnym podzamczu zjeżdżamy w niedzielę 2 sierpnia. Zajmujemy kilka domków, wyraźnie wiekowych, ale niektórzy mają też namioty. Następnego dnia rano pod krzyżacki zamek miejscowa straż pożarna przyholowuje wrak autobusu. Z pojazdu pozostała sama struktura – wymontowano z niego okna, ściany, podłogę, silnik. Powstanie z niego arka-rzeźba. W „Czasie Świecia” czytamy nieco zdziwieni, że „będzie to łódź, która ma być symbolem arki ocalającej miasto przed powodzią, a patrząc na współczesny świat – symbolem ocalenia sztuki”.

Tego samego dnia pod rozłożystym drzewem kilkadziesiąt metrów dalej powstaje tak zwany Namiot Duchów; trochę przypomina szałas, na konstrukcji z grubych gałęzi rozpięto białe płótno. Podobny namiot stanął w tym roku na Podgrodziu na Bródnie przy okazji nowej odsłony Parku Rzeźby, ale ten w Świeciu jest większy i solidniejszy. Namiot jest oczywiście „kongresowy”, podobnie jak obrusy z grubego papieru w naszej kempingowej stołówce. Na płótnie można malować – jak na Kongresach Rysowników, które Althamer urządza od czasu Biennale w Berlinie w 2012 roku. Tu maluje się kto chce i co chce.

Zanim jeszcze budowla jest skończona, na płótnie pojawiają się pierwsze rysunki. Paweł chrzci namiot jako „zakład fotograficzny”, kaligrafując napis nad wejściem. Namiot nigdy się nim jednak nie stanie. Pierwsza wspólna narada o tym, czym ma być pojazd, też zaczyna się od narysowania autobusu na papierze-obrusie. Rysuje się nieustannie, wspólnie, bez większego powodu. Warstwa po warstwie.

Przebudzenie

Ekipa na podzamczu to w większości osoby, które już z Althamerem pracowały – na Kongresach Rysowników w Berlinie, Warszawie, Pekinie, Nowosybirsku czy przy jego ostatnich projektach nowojorskich – przy budowie ogromnej rzeźby „Queen Mother” w ramach festiwalu Performa czy kilkumiesięcznym przedsięwzięciu „Neighbours” w New Museum. W New Museum powstała wówczas grupa rzeźb we współpracy z mieszkańcami Bowery Mission, sąsiadującego z instytucją ośrodka pomagającego bezdomnym stanąć na nogi.

Za projektem w Świeciu stoi Rafał Żwirek. Jest filmowcem, często współpracującym z artystami. Ale tu głównie spawa i rzeźbi, zachęca innych do pracy, koordynuje działania. Świecie zna dobrze, kilkukrotnie pracował tu, dokumentując akcje artystów zapraszanych do udziału w „Przebudzeniu”. To cyklicznie organizowana impreza, w ramach której niemal co roku przyjeżdżają do Świecia artyści. Świecie odwiedzali już grupa Szu Szu, Joanna Rajkowska, Julita Wójcik. Ścianę domu kultury zdobi mural Twożywa. A Artur Żmijewski zorganizował w 2009 roku plener rzeźbiarski w firmie Mekro, inspirując się sympozjami z lat 60., gdy artyści pracowali ramię w ramię z robotnikami fabryk i zakładów. Tematem projektu Żmijewskiego był po prostu robotnik. Do tej pory w różnych punktach miasta stoją wykonane wówczas i odsłaniane z pompą metalowe rzeźby – ogromne puzzle, robocze spodnie służące za kwietnik, a przed siedzibą firmy – dwóch ludzi z rurą. Jeszcze tego lata swój projekt w Świeciu zrealizuje Zorka Wollny.

Ekipa

Przez kilka dni rysowanie w namiocie animują Aga Szreder i Natalia Żychska. Są artystkami, ale na co dzień imają się różnych zajęć – Natalia przez kilka lat współprowadziła warszawski Centralny Dom Qultury, Aga niedawno otworzyła na Pradze pracownię Miłamała. Białe płótno namiotu pokrywa się kolejnymi rysunkami jak palimpsest. Trafiają tu mieszkańcy, którzy przyszli pod zamek na spacer, ale najłatwiej we wspólne rysowanie wciągnąć dzieci. Jednego dnia przychodzą nawet pacjenci ze szpitala psychiatrycznego po drugiej stronie rzeki. Po zmroku namiot, z ogniskiem pośrodku ożywa w inny sposób. Z daleka przypomina latarnię lub teatr cieni. Dochodzi zeń muzyka – prym wiodą Jacob Cohen i Robert Brylewski. Brylewski to muzyczna legenda, współzałożyciel Brygady Kryzys, Izraela, Armii. Przyjechał tu towarzysko, ale jest charyzmatyczny i szybko wtapia się w grupę.

Brian Fernandes-Halloran i Jacob Cohen przylecieli z Nowego Jorku. Jacob jest wiolonczelistą, tworzy własną muzykę, improwizuje. Jego wiolonczela towarzyszy nam przez cały pobyt. Czasem przygrywa spawającym i rysującym, czasem sam bierze do ręki narzędzia. Zainspirowany akustyką zamkowych piwnic, urządza tam improwizowane koncerty. Muzyka przyciąga ludzi. Brian pod wpływem Althamera zaczął rzeźbić, dołączył do ekipy w New Museum, potem kilkukrotnie odwiedził Polskę. Jacob grał z chińskimi muzykami w czasie Kongresu w Pekinie.

Wojtek Kostrzewa jest najmłodszy w ekipie, na co dzień fotografuje, wcześniej uczestniczył w kilku projektach Pawła. Snorri Ásmundsson, artysta z Islandii (kiedyś dla żartu kandydował na prezydenta wyspy), pojawił się przy okazji polsko-islandzkiego projektu z dziećmi z obu państw. Od kilku lat Snorri jeździ po świecie, to lato spędza akurat w Polsce. Ale chodzi własnymi ścieżkami. To on powiększył okna w autobusie, odcinając poprzeczki. Wszystko kręci Marek Sobolewski, zazwyczaj widać go z kamerą lub przed komputerem pod kempingowym daszkiem.

Althamer spina całe przedsięwzięcie, do niego kierują się w pierwszej kolejności lokalni dziennikarze, o niego wszyscy pytają. Ale wyraźnie jest mu to nie w smak. Zachęca do podejmowania inicjatywy. Z drugiej strony, kwestie autorstwa, rynku, hierarchii świata sztuki zawsze stanowią podskórne napięcie takich grupowych kolaboracji. W końcu wszystko zostaje podpisane nazwiskiem Pawła. Althamer jest tylko jeden, a przy autobusie pracuje czasem nawet kilkanaście osób.

Wakacje

Życie na kempingu toczy się własnym trybem. Przyjeżdżają turystyczne przyczepy, wyrastają nowe namioty, by następnego dnia zniknąć jeszcze przed śniadaniem. Auta głównie na niemieckich rejestracjach. Kempingowcy rozkładają stoliki, leżaki, kuchenki turystyczne – wakacje jak u pana Hulot. Zatrzymują się rowerzyści jeżdżący szlakiem zamków krzyżackich, a czasem nawet jakiś samotny kajakarz spływający Wdą. Nasi sąsiedzi zmieniają się. My tkwimy w miejscu przez prawie dwa tygodnie.

Trafiamy na rekordowe temperatury, więc chłodzimy się w płytkiej rzece, najpierw brnąc kilkadziesiąt metrów pod prąd, a potem pozwalając się ponieść nurtowi. Nazywamy to „ofeliadą”. Wieczorami pan Piotr i pani Kasia, kierujący kempingiem, otwierają bar, sprzedają piwo i zapiekanki. Codziennie o czternastej pani Kasia serwuje nam tradycyjne polskie obiady – schabowy, golonka, mizeria. Kolacje gotujemy wspólnie, rozpalając pod rusztem. Po kolacji ognisko i muzyka. O ile ktoś nie padł wcześniej ze zmęczenia.

Po kilku dniach przychodzi przesilenie. Pod prażącym słońcem nie sposób spawać. Praca niemal zamiera. Paweł przy obiedzie używa nawet słowa „kryzys”. To daje do myślenia. „Kryzys” rezonuje w umysłach. Jak przełamać ten pogodowy impas? Zrobić tyle, ile się da.

Praca

Nie ma grafika, dokładnego planu pracy, nikt nic nikomu nie narzuca. Czuje się jednak presję czasu – pojazd ma być gotowy na 12 sierpnia, gdy przejedzie ulicami miasteczka na świecki rynek. Jeśli Althamer nadaje całości jakiś rys, to przez fakt, że sam pracuje dużo, często widać go przy autobusie w masce spawalniczej niczym rycerskim hełmie i z narzędziem w ręku. Lecą iskry. Ale potrafi też wyjechać na kilka dni, zostawiając grupę samą. Wszyscy już z nim wcześniej pracowali, mam wrażenie, że wiedzą, jak to działa. A same założenia są elastyczne. To znaczy, że nie ma złych gestów.

Romuald Dworakowski, kierownik miejscowego OKSiR-u, który organizuje Przebudzenie, dostosowuje się do zmieniających się koncepcji. Nie mówi „nie”, raczej „to się załatwi”. Gdy pojawia się zapotrzebowanie na coś nowego, sięga po telefon. Potrzeba żelastwa do autobusu – jedzie się na złomowisko, potrzeba papieru – dzwoni się do papierni Mondi (największej w Europie), lustra? – przyjeżdżają jeszcze tego samego dnia. Śrubki, narzędzia, biała farba. Kilka przedmiotów do arki podrzucają sami świecianie, ale w nocy giną wszystkie zgromadzone miedziane elementy. Artystów czeka sporo spawania, a nie każdy potrafi.

Szybko pierwsza fantazja schodzi na dalszy plan. Obiekt zaczyna żyć własnym życiem. Wprawdzie utarło nazywać się go „arką”, ale to po prostu autobus, który zamienił się w dziwny pojazd, niezidentyfikowany, do końca niezdefiniowany.

Lodołamacz

W kilku ostatnich dniach prace przyspieszają. Na kempingu robi się tłoczniej. Przyjeżdża m.in. Roman Stańczak, rzeźbiarz i przyjaciel Pawła jeszcze z czasów studiów. To on postawił dwa lata temu w Parku Bródnowskim złotego Anioła Stróża. Roman najpierw się relaksuje, ze swoją dziewczyną Itą wybiera się na wycieczkę kajakiem, ale ma w rękawie kilka pomysłów – to on ostatecznie zbuduje z Pawłem przód konstrukcji ze starego płotu z metalowej siatki. Z pewnej perspektywy autobus zaczyna dzięki temu przypominać lodołamacz.

Im bliżej godziny zero (środa, 12 sierpnia, godz. 17.00), tym więcej zamieszania. Trwają prace wykończeniowe. W ostatnich dniach do pomocy przyjeżdżają profesjonalni spawacze ze Świecia. Przy autobusie pracują po godzinach. Jeszcze nie skończono spawania, a już od drugiej strony konstrukcja pokrywana jest białą farbą. Wcześniej Aga i Natalia postanawiają skupić się na wnętrzu. Przestają rysować w namiocie i oklejają papierową pulpą ostre krawędzie autobusu, a także pokrywają nią autobusowe meble. W dniu finałowej akcji przyjeżdża trawa w rolkach, która porasta podłogę. W ostatnim momencie dziób autobusu-arki zarzucono wodorostami, dzięki czemu wygląda, jakby się właśnie wynurzyła spod wody.

Do Świecia przyjeżdża coraz więcej osób, znajomych i artystów. Jest rodzina Pawła, a we wtorek, dzień przed finałem, obok Namiotu Duchów pod drzewem parkuje złoty autobus, zwany Marzycielem. Powstał kilka lat temu przy okazji jednego z projektów i od tego czasu Althamer wykorzystywał go przy różnych okazjach. Złoty już wcześniej stał się „jego” kolorem. Autobus prowadzi Marcin Althamer, brat Pawła – w tym celu zdobył specjalne uprawnienia. W autobusowej procesji jednak odda kluczyki do złotego wozu innemu kierowcy, a sam pokieruje białym pojazdem.

Bar Zielony

Pogoda działa jak trzeba. Gdy pojazd ma ruszyć, jak w biblijnej opowieści o Noem zaczyna padać deszcz. Więc jednak arka. Marcin w złotym Althamerowym kostiumie staje za sterem. Jedni decydują się usiąść w środku, inni podążają pieszo lub samochodami. Gdy już mamy ruszać, nie możemy doliczyć się kilku osób. Dziewczyny wskoczą do jadącego już korowodu. Natalia i Aga spontanicznie stają na dachu – uszyły sobie ad hoc białe sukienki-togi. Sukienkę Natalii spina znaczek Totartu. W środku autobusu grają Jacob, Robert i Wojtek, a próbuje śpiewać lokalny rockman, który chyba za bardzo poczuł bluesa i wydziera się jak tylko może, psując zabawę innym muzykom. Jacob powie mi potem, że był to najgorszy jam wyjazdu. Ale takie są właśnie uroki otwartej współpracy. Nikt się tym nie przejmuje. Za dużo się dzieje. Paweł filmuje iPhonem. Wokół kręci się Arti Grabowski, krakowski artysta, który odpowiada za teatralną oprawę korowodu (dymy i postacie-gołębie). On również przyjechał tu na zaproszenie OKSiR-u.

Gdy pojazd zatrzymuje się na rynku, pada jeszcze tylko chwilę, szybko wypogadza się. Dzieci, które przyciągnął tu ogólny rwetes i dymy, dostają kredę w spreju do malowania po chodnikach. Gra i tańczy zespół Kociewiacy. Przez chwilę nikt nie interesuje się dziwnym autobusem, który zaparkował na rynku. Potem dzieci jako pierwsze go eksplorują, wiszą w hamaku, obczajają detale. Rano następnego dnia autobus-arka zostanie przetransportowany na placyk koło domu kultury i stanie się lokalną atrakcją.

Szybko opanowujemy Bar Zielony na świeckim rynku – kawa, piwo, flaczki. Przez perspektywę wielkiego okna oglądamy, jak plac oczyszcza się z ludzi. Koniec przedstawienia. Przed autobusem zostaje kilkoro dzieci i ochroniarz w zielonej kamizelce.

Zdjęcia: Marcin Saldat


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.