Rosyjski drive

Dariusz Sośnicki

„Lato w Baden” nie wzbudziło zainteresowania. Sytuacja zmieniła się u progu nowego wieku, kiedy na książkę Cypkina trafiła Susan Sontag. Wkrótce ukazało się wydanie z jej entuzjastyczną przedmową i wyruszyło w tryumfalny marsz przez literackie salony

Rosyjski drive

Jeszcze 3 minuty czytania

Rosyjski drive

Leonid Cypkin nie wydał za życia żadnej książki. Na tydzień przed śmiercią w 1982 roku dowiedział się, że fragmenty przemyconego na ZachódLata w Baden” trafiły na łamy emigracyjnego pisma w Ameryce. To była jedyna nagroda, jaką otrzymał za swój pisarski trud. Ale nawet gdyby nie umarł stosunkowo młodo i gdyby udało mu się wyjechać ze Związku Radzieckiego, o co bezskutecznie zabiegał, raczej nie zaznałby pisarskiej sławy. „Lato w Baden” ukazało się wprawdzie szybko, najpierw po niemiecku, a niedługo potem po angielsku, ale nie wzbudziło wielkiego zainteresowania. Sytuacja zmieniła się u progu nowego wieku, kiedy na egzemplarz angielskiej edycji trafiła Susan Sontag. Wkrótce ukazało się amerykańskie wydanie z entuzjastyczną przedmową Sontag i „Lato w Baden” wyruszyło w tryumfalny marsz przez literackie salony i wydawnictwa. W ciągu czternastu lat doczekało się przekładu na dwadzieścia kolejnych języków i ponad trzydziestu wydań. Teraz trafia do Polski w tłumaczeniu Roberta Papieskiego. Trzeba przyznać, że trzyma się naprawdę dobrze.

Leonid Cypkin, „Lato w Baden”. Przeł. Robert Papieski, posłowie Susan Sontag, Zeszyty Literackie, 160 stron, w księgarniach od maja 2015

Akcja zaczyna się zimą, w pociągu z Moskwy do Leningradu. Zapada wczesny zmierzch, w przedziale siedzi mężczyzna, narrator powieści. Ma ze sobą książkę. Pożyczył ją kiedyś, ale nigdy nie zamierzał oddawać i od początku traktował z zagadkowym dla siebie nabożeństwem. To „Dziennik” Anny Dostojewskiej, żony Fiodora. Mężczyzna nie przedstawi nam się z imienia i nazwiska, ale z pewnością wiele łączy go z samym Cypkinem. W tym towarzystwie zostaniemy właściwie do końca podróży. Raz będzie prowadziła przez Związek Radziecki epoki Breżniewa, raz przez XI-wieczną Europę, zwłaszcza Niemcy. Finał nastąpi w petersburskim domu Dostojewskiego w dniu jego śmierci. I sto lat później w Leningradzie, w tym samym domu oraz w jego bliskiej okolicy.

Ale zanim dojdzie do finału, Anna przejdzie przez piekło trudnego związku, które tak sugestywnie opisała w „Dziennikach” i „Wspomnieniach”. Autor „Biesów” to partner, delikatnie mówiąc, wymagający i jedynie bezwarunkowa miłość pozwala Annie znosić jego szaleństwa, które nie tylko pozbawiają ją w życiu oparcia, ale wręcz zagrażają podstawom materialnego bytu małżeństwa. Już w pierwszych dniach podróży, w Dreźnie, pisarz dopatruje się zniewagi w postępowaniu niedbałego kelnera. I w tym momencie zaczyna się piekielna huśtawka emocjonalna Dostojewskiego, której kulminacja nastąpi w słynnych scenach z badeńskiego kasyna, gdzie Dostojewski będzie na przemian wygrywał i przegrywał (z czasem już tylko przegrywał), wspinał się na szczyt i spadał z niego w otchłań poniżenia, w której spotka demony swojej przeszłości: upokorzenia doznane w młodości na katordze, zniewagi petersburskich literatów. Upadnie tak nisko, że kiedy przegra już wszystko, nawet pieniądze uzyskane w lombardzie za zastawione części garderoby małżonki, będzie próbował zaciągnąć pożyczkę u swoich literackich wrogów, Turgieniewa i Gonczarowa, którzy także spędzają lato 1867 roku w Baden.

Cypkin podąża za relacją Dostojewskiej, selekcjonuje fakty, uzupełnia je i układa w nową całość. Czasem ma się wrażenie, że ta całość układa mu się sama, na zasadzie asocjacji: jeden obraz wywołuje drugi, który przechodzi w trzeci, i tak dalej. Trzymając się tej zasady, narrator przeskakuje z jednego planu na drugi, zakłóca chronologię, w końcu wprowadza jakieś pomniejsze plany, a potem je porzuca, by do niektórych nigdy nie powrócić. Ale choć Cypkinowski strumień świadomości płynie wartko, a wątki i sceny oddzielone są od siebie najczęściej jedynie myślnikami, to czytelnik się w nim nie gubi, co więcej, ma wrażenie obcowania z powieścią dobrze przemyślaną, a w każdym razie znakomicie zmontowaną.

Spójność tej kompozycji opiera się między innymi na powtarzalności motywów. Kilka najważniejszych pojawi się już na pierwszych stronach. Te same malowidła, z „Madonną Sykstyńską” na czele, zobaczymy w różnych miejscach i w różnym czasie, oryginały w galeriach i muzeach, reprodukcje w mieszkaniach. W tak ważną dla Dostojewskiego figurę trójkąta będą się układać nawet elementy krajobrazu i sterty pieniędzy w kasynie. Na współczesnym planie powieści stale będziemy się natykać na grupki anonimowych obywateli, zmorzonych alkoholem i budzących w narratorze instynktowny lęk.

Szybko się orientujemy, że to nie biografia wielkiego Fiodora jest w powieści najważniejsza. Potyczki Dostojewskiego z literatami, zrazu czysto ambicjonalne, z czasem staną się wielkim sporem o kształt kultury rosyjskiej, znanym w historii jako spór słowianofilów z okcydentalistami. I z tego miejsca Cypkin zrobi jedną ze swoich wycieczek do współczesności, by pokazać nam lotnisko we Frankfurcie nad Menem, na które przylatuje wyrzucony ze Związku Radzieckiego niepokorny pisarz. Nazwisko nie pada, ale w tym czasie i w takich okolicznościach opuścił ojczyznę Sołżenicyn. Ten wątek będzie w książce wracał. Sołżenicyn dostanie partnera do dyskusji, krajowego dysydenta, w którym z kolei można rozpoznać Andrieja Sacharowa. A ich wystąpieniom będzie się przysłuchiwał bez zrozumienia prosty radziecki człowiek, który po rozpiciu butelki nie może się nadziwić, dlaczego właściwie Sołżenicyn nie został rozstrzelany. O zwolennikach Sacharowa tym bardziej nie wyrazi się ciepło: „kupczyli ojczyzną – pewnie byli kudłaci i mieli długie nosy – niechby pojechali do siebie i tam wymachiwali flagami razem z tym ich przywódcą, którego żona nosiła nierosyjskie nazwisko, a i on sam nie lepszy”.

Cypkin podsumuje to z gorzką satysfakcją: „człowiek, który osiadł na drugim końcu ziemi, na próżno czynił starania i wymachiwał szpadą – jego kraj bez jego pomocy i rady rozwijał się we właściwym kierunku, obrawszy za podstawę rozwoju ducha narodu”.

Dostojewski ucieleśnia tak rozumianego ducha narodu jak mało kto w rosyjskiej literaturze. Autor „Lata w Baden” wyławia z „Dziennika” antysemickie sceny, uzupełnia je scenami z prozy Dostojewskiego, wyostrza i komentuje. Na drugim planie będą im odpowiadać wspomnienia narratora, naukowca, potomka inteligenckiej rodziny żydowskiej, która przez pokolenia dzieliła los rosyjskiego społeczeństwa. Chciałoby się powiedzieć, że dzieliła go na równych prawach, ale wiadomo, że te prawa równe nie były. Ale tu nie chodzi tylko o brak równouprawnienia. Cypkin daje do zrozumienia, że pisząc po rosyjsku, staje się częścią kultury, która nie przewidziała dla niego miejsca. Co więcej, w swoich najznakomitszych osiągnięciach wyraziła i utrwaliła na wieki pogardę wobec niego i jemu podobnych.

Budynek, w którym Dostojewski mieszkał w latach 1861-1863, fot. Leonid CypkinBudynek, w którym Dostojewski mieszkał w latach 1861-1863, fot. Leonid Cypkin
(Leonid Tsypkin, „Summer in Baden-Baden”. London, Penguin Books, 2006)

Im bliżej końca powieści, tym staje się jaśniejsze, że te dwa światy do siebie nie przystają. W ostatnich scenach Dostojewski umiera w swoim petersburskim mieszkaniu, a narrator przed finałową wędrówką jego śladami zatrzymuje się u przyjaciół. Jest gościem oczekiwanym i jego przybycie wywołuje w lokum dzielonym przez kilka starych kobiet miły ferment. „Maleńka staruszka” Gilda Jakowlewna, która zna go od dziecka, przygotowuje kolację i zaczynają się rozmowy o bliskich, obecnych i dawnych, o których mówi się z szacunkiem i zrozumieniem, nawet jeśli relacje z nimi nie były łatwe. Cypkin oddaje atmosferę panującą w domu z czułością i czytelnik ma wrażenie, że po szalonej eskapadzie w towarzystwie Dostojewskiego znalazł się w cichej i bezpiecznej przystani.

Zanim gość położy się spać, sięgnie na półkę z książkami zmarłego męża Gildy, Mozy, profesora urologii, który studiował „gdzieś w Niemczech, jeszcze przed rewolucją, jak wszyscy Żydzi chcący zdobyć wyższe wykształcenie”. Znajdzie tam „Dziennik pisarza”, autorstwa – a jakże – Fiodora Dostojewskiego, a w nim artykuł „Kwestia żydowska”, który nawet jego, znawcę tematu, zadziwi wrogością i prostactwem. Czytając go, będzie się zastanawiał nad dziwnym fenomenem: najbardziej oddani i najznakomitsi badacze dzieła Dostojewskiego byli Żydami. I zobaczy w tym najpierw „akt ludożerstwa dokonywany na wodzu wrogiego plemienia”, a potem chęć ukrycia się za plecami Dostojewskiego „jak za glejtem – coś w rodzaju przyjęcia chrześcijaństwa lub namalowania krzyża na drzwiach żydowskiego mieszkania w czas pogromu”.

Brak złudzeń z taką mocą wyrażony w tej scenie powinien właściwie zamknąć dyskusję na temat motywów Cypkina – on pisze po to, by zdemaskować, oskarżyć i ukarać. Dostojewskiego – i na zasadzie pars pro toto „ducha narodu”. Ale tu zaczynają się komplikacje. Po co w tej powieści Anna? Czy nie można było przywołać potrzebnych epizodów z biografii Dostojewskiego, czerpiąc z różnych źródeł i pomijając milczeniem pośredników? Na świadka obrony Anna się nie nadaje, Dostojewski traktował ja przecież okropnie. Gdyby z kolei trafiła do książki po prostu jako ktoś bliski Dostojewskiemu, choćby najbliższy, Cypkin nie poświęciłby jej tyle miejsca. Z pewnością chodzi o coś innego.

Niewykluczone, że o jej niezachwianą i bezwarunkową miłość. Anna nie oczekuje wzajemności, właściwie nie oczekuje niczego i cokolwiek by się działo, trwa przy swoim nader kłopotliwym mężu. Jeśli tak, to w grze pojawia się istotny element, który każe ponownie przemyśleć tę książkę. Czyżby jej bohater, podążający krok w krok za Dostojewskim, był do Anny w jakimś sensie podobny?

Miłość splata się niekiedy z niechęcią, a nawet odrazą, i nazwanie tego splotu po imieniu na pewno nie przekraczało możliwości takiego pisarza jak Cypkin. Tymczasem jego narrator się uchyla. Woli kluczyć, meandrować i – może retorycznie, może nie – zastanawiać się, co nim właściwie kieruje. To, że na początku nie wie, dlaczego zawłaszczył cudzą książkę, a potem szukał dla niej w Moskwie najlepszego introligatora, łatwo wytłumaczyć regułami narracji: niby można zacząć opowieść od konkluzji, ale bezpieczniej jednak tego nie robić. Ale kiedy jego wędrówka dobiegnie końca, on wcale nie będzie mądrzejszy. I zostawi nas z tą niewiedzą na ciemnej, zasypanej śniegiem ulicy w Leningradzie, gdzieś nieopodal muzeum Dostojewskiego, a sam zniknie w mieszkaniu Gildy Jakowlewny.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.