Nowa śląska ballada

Dariusz Sośnicki

W debiutanckiej książce Mateusza Górniaka życie jest niemal tożsame z ruchem. Niepodzielnie rządzi nią motoryczność – źródłem energii jest słońce albo rozświetlony ekran monitora

Nowa śląska ballada

Jeszcze 2 minuty czytania

Nowa śląska ballada

„Wziąłem się więc z dwupokoleniowego domu z dobudowanym kurnikiem, który potem został przerobiony na pomieszczenie dla psa. Z opowieści, wspomnień i widm, z kompa po nocy i TV, ze wsi, która przekształciła się w osrane, przedsiębiorcze miasteczko” – skanduje Mati już na początku „Trash story”.

Czytelnik podejmuje ten trop i wcale nie jest tak, że zaraz go musi porzucić. Dom wybudowali dziadkowie narratora, rodzice czuli się w nim jak u siebie, ale on, przedstawiciel trzeciego pokolenia, już ma z tym problem. Przenosi się do przybudówki i to z jej poziomu przygląda się miasteczku i o nim gada. Najpierw sam, a potem jego warianty czy awatary. W końcu także byty, których o elokwentność za bardzo się nie podejrzewa: ciała niebieskie, zwierzęta, urządzenia i przedmioty. Narrator naprawdę hojnie dzieli się swoim głosem i najwyraźniej cieszy go polifonia, jaka w ten sposób powstaje.

Mateusz Górniak, „Trash story”. Korporacja Ha!art, 120 stron, w księgarniach od maja 2022

Można więc czytać „Trash story” – zwłaszcza na początku, a często i potem – jako nową śląską balladę. Dziwną, a przecież takie są ballady. Jednak przede wszystkim śląską. Zatrute powietrze zbiera tu obfity plon chorób, kalectw i zgonów, a z każdego kąta wygląda historia, której w takim kształcie nie znajdzie się nigdzie indziej. II wojna światowa, znajomi dziadków w mundurach niemieckiej armii, wycieczka na egzekucję Rudolfa Hössa do Oświęcimia, potem lata górniczej prosperity w PRL-u, w końcu transformacja ustrojowa, która usuwa grunt spod nóg robotniczym rodzinom i podmywa fundamenty śląskiego domu. To przez nią Mati, który Śląska sprzed transformacji zwyczajnie nie pamięta, nie może się umościć w siedzibie dziadków i ojców i szuka dla siebie miejsca w przybudówce.

Choć dawnego Śląska nie pamięta, ten stale go nawiedza w postaci widm. „Babcia niestrudzenie opowiadała mi to, co pamiętała ze swojego dzieciństwa, a ja z czasem zacząłem chcieć to przeżywać po swojemu, grając w «Call of Duty»” – czytamy w tym samym opowiadaniu. Siła tych opowieści musi być ogromna, skoro nie tylko łatwo przechodzą z dziadków na wnuków, ale mają też moc ożywiania przedmiotów. Na przykład figur krasnali. „Babuszki, których włosy pachną trwałą, zaczęły siadać obok nich na drewnianych taboretach. Kroiły nożykami jabłka i opowiadały krasnalom o dawnych czołgistach i dzisiejszych udrękach, a krasnale chłonęły życie z babcinych opowieści, aż same ożyły, a przynajmniej zazieleniły się” („Coming of Age”).

Tak więc Górniak słucha, gada i chcąc nie chcąc, przedłuża żywot babcinych opowieści, ale te nie mają już mocy scalania duchowego bytu wspólnoty. Pewnie dlatego bardziej interesuje go materia, no i życie, a najbardziej – pokątne życie materii, istniejącej tu i teraz, w całej swojej nietrwałości i ułomności. Chce wiedzieć, co krąży po głowie kasztanowi pod szafą, lewemu oku pluszaka po przejściach i miotle. Plastikowemu wiadru i szufli do węgla. Co mają do powiedzenia „od siebie”.

Do ludzi podchodzi podobnie. W samym opowiadaniu „Coming of Age” mamy przynajmniej trzy postaci wyrwane z szeregu zdrowych i „normalnych” członków społeczeństwa: miejscowego głupka Roztropka, lunatykującego Gapę i Wujcia, który „zakaszlał się krwią na śmierć, kiedy przez miasteczko przeszedł żółtobury dym”. Bohaterem „Ostatniego chłopca z telewizji” jest chorowity znajda Walduś, w tym samym tekście wspomina się „dziecko Paździochów”, też zmarłe na „płuca wyniszczone wskutek oddychania skażonym powietrzem”. Żona Normika z opowiadania „Normik” będzie chorować na depresję.

Górniaka ciągnie do przetrąconych i porzuconych nie jakaś perwersyjna ciekawość i na pewno nie ochota do kpin, ale najdosłowniej rozumiana czułość. Obdarza ich mową i ożywia empatycznym spojrzeniem. Wprawia w ruch, chciałoby się powiedzieć, bo w tej książce życie jest niemal tożsame z ruchem. Niepodzielnie rządzi nią motoryczność. A źródłem energii jest albo słońce, albo rozświetlony ekran monitora. Kiedy zaczynają świecić, wszystko się budzi ze snu i zrywa do hektycznej aktywności. „Słońce to hormony”, podpowiada motto zbioru.

A teraz parę słów o zasadach ruchu literackiego w „Trash story”, bo zdaje się, że to na tym polu Górniak walczy o wyjątkowość swojego debiutu, który przecież nie jest ani pierwszym utworem literackim o posttransformacyjnym czy późnokapitalistycznym Śląsku, ani tym bardziej pierwszym, który docenia literacki potencjał tego, co niskie i wzgardzone; nie jest też przecież pierwszym, który z taką czułością pochyla się nad skrawkami pod stołem montażowym Pana Boga.

Bohaterowie i światy tej książki poruszają się tak, jak każą im popkulturowe konwencje, w które wtłacza je autor. Najchętniej rodem z kina klasy C, zbzikowanych kreskówek Cartoon Network i gier komputerowych. I najlepiej w kilka naraz. Albo najpierw w jedną, a potem szybko, ledwie zdążymy się zorientować, co jest grane, w kolejną. Trochę na zasadzie, że rygor formalny pobudza pomysłowość i uwalnia nas od więzów naszego umysłu czy – by odnieść to do literatury – od znanych sposobów opowiadania o świecie.

Efekt dziwności, jaki w ten sposób powstaje, naprawdę jest mocny. Zwykły monolog zabójczyni z przypadku, który w bardziej klasycznym rozdaniu zabrzmiałby może jak wywrócona na nice, lumpenproletariacka historia o pani, która zabiła pana, tu zostaje zestawiony z kultową animacją „Krowa i kurczak”. Wspomnienie o szkolnym konkursie na tekst o Katyniu staje się opowieścią o tajemniczych zgonach uczestników i samozwańczym detektywie, który próbuje rozwikłać zagadkę klątwy. Mamy tu zabawę z konwencją kina zemsty. I mamy siedem powrotów chłopca o imieniu Kenny, w którym bez pudła rozpoznajemy najsłabsze ogniwo kultowej ekipy z „South Parku”.

Swoją drogą, przez minicykl o powrotach Kenny’ego przemyka inna ważna figura tych opowiadań – szczur, też zapowiedziany w motcie do książki. Już ono sugerowało, jakimi ścieżkami przemierzymy z autorem jego świat i z jakiej perspektywy będziemy go oglądać.

A przemierzymy szybko, trochę właśnie jak gryzoń z kreskówki. A najbardziej jak waleczna postać z gry komputerowej, dla której bezruch prawie zawsze oznacza zagrożenie, nierzadko śmierć. Czasem przyklękniemy, by uniknąć ciosu, pocisku albo paszczy potwora, czasem podskoczymy, by pokonać przepaść, i pomaszerujemy albo pognamy dalej. Jeśli zawiedzie nas czujność, zginiemy, ale przecież nie na zawsze, tylko do następnego opowiadania, w którym odrodzimy się w jakiejś innej popkulturowej postaci i konwencji.

W adaptacji trashkulturowych matryc do języka prozy Górniak naprawdę jest biegły. To właśnie dlatego tej nowej, ale przecież wyrastającej z dawnych, ballady o życiu, miłości i śmierci w „przedsiębiorczym śląskim miasteczku” nie mógłby napisać nikt inny, a na pewno nikt starszy. Przedstawiciel „pokolenia Neostrady”, jak się niekiedy mówi o rówieśnikach autora, miał fory i trzeba przyznać, że umiał je wykorzystać.

Ale przyznajmy mu jeszcze jedno: ma rękę do prozy. Po prostu – bez podziału na kategorie. Opis poalkoholowych cierpień maturzysty z „Normika” mógłby trafić do antologii najlepszych scen tego rodzaju, a nawet do szkolnych wypisów, i nie chodzi o to, że propaguje życie w trzeźwości.

Literacki Sopot


Cykl tekstów poświęconych debiutom literackim powstaje we współpracy z Goyki 3 Art Inkubatorem, organizatorem festiwalu Literacki SopotJedenasta edycja odbędzie się w dniach 18-21 sierpnia 2022 roku, a motywem przewodnim będzie literatura irlandzka.