Żelazna dama boi się mamy
fot. Rafał Masłow

Żelazna dama boi się mamy

Karol Sienkiewicz

O jej niekwestionowanym autorytecie decyduje nie tylko dorobek zawodowy, lecz przede wszystkim postawa i odwaga. Z Andą Rottenberg się nie dyskutuje – jej się słucha

Jeszcze 3 minuty czytania

Zapanowała moda na wywiady rzeki. Na celowniku wydawców znaleźli się artyści i humaniści w drugiej połowie życia. Wydawnictwo 40000 Malarzy przepytuje głównie mężczyzn – opowiadali już o sobie Andrzej Osęka i Jarosław Modzelewski, a wieść niesie, że w kolejce czekają następni. Krytyka Polityczna ma szersze horyzonty, ale skupia się na humanistkach. I tak po między innymi Agacie Bielik-Robson i Marii Janion przyszła kolej na Andę Rottenberg. Nareszcie! Dorota Jarecka, krytyczka sztuki od ponad dwóch dekad związana z „Gazetą Wyborczą”, rozmawia z nią w książce pod tytułem „Już trudno”. Ale rezygnacja w tytule jest myląca. Nie ma dziś w polskiej sztuce silniejszej postaci niż Anda Rottenberg.

Pozornie na emeryturze, Rottenberg – jakkolwiek by się krygowała – pozostaje jedną z najbardziej wpływowych osób polskiego art worldu i nie może się bez niej obyć żadne poważniejsze jury. Zwraca się do niej jak do wyroczni. Jej głos liczy się za trzy. Pamiętamy ją jako dyrektorkę Zachęty i kuratorkę dużych przeglądowych wystaw – takich jak „Warszawa – Moskwa” właśnie w Zachęcie (ale już po utracie dyrektorskiego stołka) czy „Obok” w Berlinie o polsko-niemieckim sąsiedztwie na przestrzeni wieków. Chętnie sięga po tematy trudne. Kiedyś zorganizowała wystawę o naturze zła, zadając kilku wybitnym artystom biblijne pytanie „Gdzie jest brat twój, Abel?”. Rzeźby Aliny Szapocznikow pokazywała w szpitalnej scenografii (krytycy nie pozostawili na niej za to suchej nitki). A ostatnio w Nowym Sączu przypomniała o niegdysiejszych mieszkańcach miasta – Żydach, Romach, Łemkach i Niemcach, którzy pozostawili po sobie pustkę; wystawa nosiła tytuł „Void”.

„Już trudno”, wywiad rzeka Doroty Jareckiej
z Andą Rottenberg. Wydawnictwo Krytyki
Politycznej, 253 strony, w księgarniach od marca 2014
Rottenberg nigdy nie uchodziła jednak za kuratorkę-rewolucjonistkę, a program Zachęty za jej czasów był reformatorski, ale wciąż zachowawczy. Dziś mówi, że tego żałuje. Znana i szanowana na świecie, nie rozwinęła swej kariery na skalę międzynarodową. Nie kuratorowała żadnej liczącej się cyklicznej imprezy (z tym musieliśmy czekać na Adama Szymczyka). Niedawno obchodziła 70. urodziny i otrzymała kolejny medal od ministra. W sprawach sztuki pozostaje niekwestionowanym autorytetem. Ale można odnieść wrażenie, że w mniejszym stopniu decyduje o tym jej dorobek zawodowy, a bardziej – jej postawa i odwaga podejmowania decyzji. „Polityczna transformacja dokonywała się na naszych błędach”, mówi o swoim pokoleniu. Bo nigdy nie interesowały jej ceny mięsa, lecz „wyższe racje”. Niejedno potrafiła wziąć na klatę i przetrwać. „Już trudno” utwierdza czytelnika w tym przekonaniu.

Sztuka i polityka

Bo Rottenberg to gracz ze styku sztuki i polityki. Gdy na początku lat 90. krótko pracowała jako dyrektorka Departamentu Plastyki w Ministerstwie Kultury i Sztuki, zyskała opinię groźnej i nieprzystępnej. Musiała mierzyć się z jednej strony z nieprzychylnym inwestycjom w kulturę rządem (to wtedy pojawiła się teza, że kultura powinna się sama wyżywić), z drugiej – z niezrozumieniem natury transformacji przez środowiska artystyczne, które domagały się „sprawiedliwości dziejowej”. Gdy poświęciła się idei zbudowania w Warszawie muzeum sztuki współczesnej, latami próbowała zjednywać dla niej sojuszników – czy to w osobie Franka Gehry’ego, który miał je projektować, czy to polityków na różnych szczeblach władzy.

Nawet ze swego odejścia z Zachęty uczyniła kartę przetargową w sprawie muzeum. Wtedy jednak wykiwał ją minister Kazimierz Ujazdowski. Sprawa MSN ruszyła z miejsca dopiero za kadencji znanego z wysokiej postury ministra Waldemara Dąbrowskiego. Konkurs architektoniczny, wygrany przez Christiana Kereza, zakończył się jednak skandalem, kłótnią, a także dymisją dyrektora Tadeusza Zielniewicza (dzisiejszego dyrektora Łazienek). Wtedy Rottenberg lojalnie również odeszła z ekipy muzeum. A cała sprawa zakończyła się nominacją Joanny Mytkowskiej na nową dyrektorkę MSN w budowie. Rottenberg była jakiś czas bezrobotna, ale wtedy właśnie zadebiutowała jako pisarka.

Autobiograficzna książka „Proszę bardzo” odsłoniła inną twarz Rottenberg – postaci tragicznej. Przeprowadzanemu metodycznie śledztwu na temat przeszłości bliskich – jej ojciec pochodził z żydowskiej rodziny, matka z Rosji – towarzyszy jako rodzaj ramy wątek zaginionego przed laty syna. W trakcie pracy nad książką policja powiązała jego zaginięcie z bezimiennym grobem i nierozwiązaną sprawą sprzed lat.

O Jezu!

Zaskakująco mało miejsca w „Proszę bardzo”, książce, którą trafiła do serc wielu Polaków, Rottenberg poświęciła sztuce i swej karierze. Jakby jej praca pozostawała gdzieś na marginesie dramatów życia. Tylko co jakiś czas padało jakieś znajome imię, np. dzwonił Mirosław, albo afera z rzeźbą papieża przygniecionego meteorytem przypominała usłyszane w dzieciństwie pytanie o język ojczysty. Zresztą książka trafiła w Empikach do działu „Judaika”. W rozmowie z Jarecką Rottenberg zwraca zaś uwagę, że polska Wikipedia określa ją mianem „polskiego kuratora pochodzenia żydowskiego”. „O Jezu!”, nienadaremnie przywołuje imię centralnej postaci chrześcijaństwa Jarecka.

Czytając „Proszę bardzo”, ludzie z tzw. świata sztuki odgrzewali pokłady empatii i autentycznego wzruszenia, ale czuli też nutkę rozczarowania – że znaczą w jej życiu tak niewiele. To oczywiście nieprawda. Książka miała swą formułę i nie wszystko mogło się w niej zmieścić bez szkody dla jej walorów literackich. Dzisiaj wywiad rzeka „Już trudno” odpowiada na to zapotrzebowanie. Jest tu i o życiu prywatnym – bardziej bujnym i bardziej tragicznym od losu przeciętnego zjadacza chleba, i o życiu zawodowym. W proporcjach fifty-fifty. Często udaje się nawet odnaleźć powiązania między obiema sferami. Dodatkowo narracja została urozmaicona, nie zawsze podąża za chronologią, ale tak by krótkie rozdziały, na które rozpada się rozmowa, trzymały się kupy.

Marek, prowadzisz

Czytelnik „Proszę bardzo”, przy lekturze „Już trudno” będzie więc miał wrażenie, że zna już większość historii i to z o wiele lepszej literatury. A – nie oszukujmy się – Dorota Jarecka to nie Oprah Winfrey, by wypłakiwać się w jej ramię czy wyznawać grzechy. Nie zmienia to faktu, że „Już trudno” pozostaje zajmującą lekturą. I przyjemną. Rottenberg mówi soczystym językiem i co jakiś czas na powierzchnię rozmowy wypływają przyjemne uchu bon moty. „Zobaczyłam takie «uff», że aż się firanki poruszyły”, bohaterka opisuje reakcję rodziców w 1968 roku na jej decyzję, że mimo antysemickiej nagonki rodzina zostanie w Polsce. „Straciłam kompas”, mówi o swojej mało absorbującej pracy w Zachęcie (Centralnym Biurze Wystaw Artystycznych) w latach 70. Na szczęście wkrótce poznała ważnych dla siebie artystów, w tym Włodzimierza Borowskiego, i wskoczyła „po stycznej do okręgu”. Świat sztuki był bowiem „jak pęcherz w cieście”. Gdy ma dużo pracy, żyje „jak w maszynce do mielenia”. Gdy świat się wali, podejmuje się „kolejnej przebudowy życia”. A gdy ma ochotę, otwiera „własną whisky” i mówi „Marek, prowadzisz”.

Na stronach książki zmieściło się też sporo anegdot – o filmach pornograficznych puszczanych od tyłu w pomieszczeniach biurowych Zachęty, o torebkach szydełkowanych ze sznurka do wiązania kopert (również w Zachęcie), o tym, jak papierosa zapaliła jej słynna surrealistka Meret Oppenheim (na tym skończyła się ich znajomość, ale liczy się fakt). Rottenberg opowiada też, jak plakacista Henryk Tomaszewski zadał swym studentom hasło „Plan wykonan, podpis Onan”, oraz jak Erna Rosenstein nazwała swój obraz „Gryzmolak włochaty”. Wyjątkowo dużo miejsca poświęca się tu studenckiej modzie. Przy okazji można poznać słownictwo z epoki – zachodzę w głowę, jaką częścią garderoby są „bliźniaki”. Bo „reżimek” to nie but, lecz syn partyjnego prominenta.

Co najwyżej niektórych znużą fragmenty rozmowy poświęcone kulisom pracy w Zachęcie, zawirowaniom kadrowym w Instytucie Historii Sztuki PAN, gdzie Rottenberg trafiła w drugiej połowie lat 70., czy też perypetiom związanym z uzyskaniem meldunku w stolicy. Czasami zaś dużą wagę zdaje się tu przywiązywać do rzeczy raczej trywialnych – np. do faktu, że Rottenberg wybiera idealnie okrągłe bułeczki. W tym miejscu opowiadanej historii zabrakło Freuda.

Poczucie misji

Jaki obraz Rottenberg wyłania się z tej książki? Z jednej strony poddanej losowi, co chyba ma odzwierciedlać kapitulacja w tytule – „Już trudno”, z drugiej – osoby ambitnej i biorącej sprawy w swoje ręce. Ale tytuł, podobnie jak wcześniejsze „Proszę bardzo” czy jej rubryka w „Dwutygodniku” – „No, naprawdę”, sugeruje, że to czytelnicy w osobie rozmówczyni przymuszają Rottenberg do długich godzin spędzonych na opowiadaniu historii życia. Skoro naciskacie, już trudno. Mnie ten ton nie przekonuje (w tekście pada potem jeszcze bardziej dosadne „Ja się nie skarżę”). Rottenberg nie stała się osobą publiczną wbrew własnej woli.

Można też odnieść wrażenie, że słynna kuratorka mniej chętnie odsłania rąbka tajemnicy, gdy wywiad dotyczy spraw zawodowych, niż gdy mowa o jej mężach i życiowych zakrętach. Podobnie nie wystarczają słowa: „Nie miałam poczucia władzy, miałam poczucie misji”; „Zasuwałam dla dobra kraju”. Wierzę Rottenberg i doceniam jej zasługi. Ale poczucie misji nie zmienia faktu, że bywała u władzy albo bardzo jej blisko. Często mówi o „postawie”, czy to własnej, czy to u artystów – zasadę, że „najważniejsza jest postawa”, wyznawał Włodzimierz Borowski. Postawa postawą, jednak jak się jest dyrektorem departamentu w ministerstwie albo kieruje się najważniejszą instytucją wystawienniczą w Warszawie, a do tego stara się doprowadzić do budowy muzeum w centrum stolicy, to nie ma tylko postawy, ale są również strategie, metody, powiązania. Podobnie jest z decyzjami dotyczącymi sztuki.

Sięgając po „Już trudno”, miałem nadzieję, że przeczytam więcej na ten temat, a mniej będzie trącących moralizującym tonem konstatacji, że jako krytyczka sztuki Rottenberg o żadnym artyście nie napisała źle – bo jak w PRL-u, tak dzisiaj, zła recenzja jest jak donos.

Tak mówić nie będziemy

Zdziwić też może, że Dorota Jarecka, która od lat kształtuje linię krytyki artystycznej w największym polskim dzienniku, pozostaje rozmówczynią niemal przezroczystą. Momenty, w których ujawnia własne poglądy, można policzyć na palcach jednej ręki. Nie zgadza się z Rottenberg może raz – bo Jareckiej zdarza się pisać negatywne recenzje. „Zostanę przy swoim zdaniu. Nazwij to etyką pracy”, słyszy w odpowiedzi. Rottenberg całkowicie narzuca dyskurs i ton rozmowy. Gdy nie podoba jej się zastosowany przez Jarecką skrót myślowy dotyczący socrealizmu, niemal ją strofuje: „Nie, tak nie będziemy mówić”. Niektóre stwierdzenia wygłasza ex cathedra, tymczasem ciekawie byłoby usłyszeć ich rozwinięcie. Aż prosi się chociażby dopytać Rottenberg, co stoi za opinią, że „Sztuka zawsze była, jest i będzie elitarna. Tylko socrealizm był masowy”.

Tymczasem o jej poglądach na sztukę dowiadujemy się niewiele. W rozmowie utrwala się raczej topos kuratora, który poznaje wielkość artysty po kilku chwilach wspólnej rozmowy. Kurator też miewa bowiem olśnienia. Znowu łatwiej przychodzi Rottenberg opisanie swej postawy: „Zostałam wyćwiczona, żeby nie być tchórzem, nie kłamać, spełniać obietnice i nie dawać słowa honoru, jeśli nie mogę go dotrzymać”. No i, jak mówi, bała się mamy.

Ta wstrzemięźliwość wynika pewnie z faktu – i powinno nas to cieszyć – że nie jest to rozmowa z osobą, która powiedziała już ostatnie słowo, której już nie zależy i pozwala sobie na odkrycie wszystkich kart. Wręcz przeciwnie. Anda Rottenberg udziela wywiadu rzeki, ale na emeryturę, tę prawdziwą, bynajmniej się nie wybiera.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.