Belle & Sebastian: wielki mały zespół
Fot. Belle & Sebastian, mat. promocyjne Matador Records

Belle & Sebastian: wielki mały zespół

Kuba Ambrożewski

Mimo że w ciągu ostatnich dziesięciu lat nagrali tylko dwie studyjne płyty, nie przestają być jednym z najbardziej hołubionych zespołów współczesnej muzyki niezależnej

Jeszcze 4 minuty czytania

Tego zespołu miało nie być. Choć początki dziejów Belle & Sebastian są świetnie znane fanom grupy, to historia jest tak niecodzienna, że raz jeszcze ją opowiemy. Zaczyna się dramatem Stuarta Murdocha, 21-latka z Glasgow, który wiódł spokojne, nawet jeśli nieco niecodzienne życie: studiował, didżejował w alternatywnych klubach Glasgow, uczestniczył w maratonach. Coraz częstsze napływy złego samopoczucia zdiagnozowano jednoznacznie: zespół przewlekłego zmęczenia. Murdoch nie tylko przestał wychodzić z domu, zerwał kontakty z przyjaciółmi, a nawet zaprzestał słuchania muzyki. Po prostu wylądował w łóżku, z którego przez długi czas bez potrzeby nie podnosił się.

Proces odzyskiwania sił ciągnął się miesiącami, które przechodziły w lata. W końcu Stuart, który podstawy muzycznej edukacji uzyskał jeszcze jako dziecko, zaczął w celach czysto terapeutycznych pisać piosenki. Wkrótce odkrył swój dar: proste akordy wygrywane na pianinie lub gitarze akustycznej z łatwością zamieniał w urokliwe, skończone formy. Obcowanie z muzyką przynosiło mu ulgę i przyczyniało się do poprawy jego stanu zdrowia. W ramach kursu muzycznego prowadzonego przez ośrodek aktywizacji zawodowej dla bezrobotnych i niezdolnych do pracy, naprędce sklecił zespół. Zwerbował do niego kolegę z zajęć i jego współlokatora, których głównym atutem było samo zainteresowanie muzykowaniem Murdocha.

Mimo braków warsztatowych, pierwsze kompozycje Stuarta były na tyle proste, że początkującej grupie udało się zarejestrować nagranie demo. Wkrótce perkusista grupy Richard Colburn przedstawił je pod ocenę uczestników kursu biznesu muzycznego, którego był uczestnikiem. Po usłyszeniu piosenki „Dog On Wheels” studenci zdecydowali o wydaniu całego albumu w ramach projektu końcowego. Debiutancki album, „Tigermilk”, wytłoczony został w nakładzie tysiąca egzemplarzy za, w gruncie rzeczy, państwowe pieniądze.

Belle & Sebastian, „Tigermilk”,
Electric Honey 1996
„Tigermilk” ukazało się w samym apogeum britpopowego haju. Lato 1996 roku było szczytowym momentem medialnej kampanii „Cool Britannia”, utożsamianej z odrodzeniem dumy narodowej wyspiarzy. Pierwsza płyta Belle & Sebastian miała premierę kilka dni przed meczem otwarcia Euro ’96, rozgrywanego na boiskach Albionu, w półroczu absolutnego ogólnokrajowego szaleństwa, którego muzycznymi biegunami były single „Don’t Look Back In Anger” Oasis (luty ’96) i debiutanckie „Wannabe” Spice Girls (lipiec ’96). W tym świetle kruchy, łamiący się wokal Murdocha na tle nieśmiałych szmerów gitary akustycznej w piosence „The State I Am In” jawi się cichym, ale bardzo dumnym manifestem. Bo też czy można wyobrazić sobie artystyczną wypowiedź bardziej oderwaną od kultury stadionów piłkarskich, piwnych festiwali i rockowych hymnów niż pierwsze propozycje Belle & Sebastian?

Trudno było ustalić miejsce zespołu w systematyce ówczesnej muzyki niezależnej. Horyzont szeroko rozumianej „alternatywy” wyznaczały w tym czasie głośne, często przesterowane gitary elektryczne – niezależnie czy chodziło o wspomniany britpop, dogorywający grunge z całymi zastępami epigonów Nirvany czy amerykańskie podziemie na czele z Pavement albo Built To Spill. Na tym tle Belle & Sebastian byli grupą folkową, co w 1996 roku jawiło się aktem tyleż heroicznym, co pozbawionym kontekstu. Byli tak daleko, jak to tylko możliwe od zwyczajowego maczyzmu i mizoginizmu rocka, mitologizowania rock’n’rollowego stylu życia, gloryfikacji używek. Wystrzegali się charakterystycznej dla muzycznego undergroundu ironii, często przesączonej goryczą komercyjnej porażki. A nade wszystko stronili od celebryctwa z pierwszych stron gazet, którym upajali się wówczas bracia Gallagherowie, Damon Albarn czy Brett Anderson. A zatem żadnych zdjęć, żadnych wywiadów, żadnych teledysków.

Kameralne, dziewczęce, szkolne brzmienie Belle & Sebastian – ekstrakt z osiągnięć duetu Simon & Garfunkel, Nicka Drake’a, The Velvet Underground i całej biblioteki najlepszych piosenek lat 60. i 70. – nie miało praktycznie żadnego punktu odniesienia w ówczesnej panoramie brytyjskiego popu. Ostatnimi jaskółkami podobnej wrażliwości byli The Smiths czy Felt w drugiej połowie lat 80., ewentualnie zakurzony katalog niezależnej wytwórni Sarah Records z The Field Mice na czele.

Wszystko to w 1996 roku było zamierzchłą historią. Murdoch miał jednak atut, jakiego nie posiadał chyba żaden brytyjski artysta od czasu tandemu Morrissey/Marr. Już na samym starcie kariery dysponował jasno zdefiniowaną i oryginalną wizją zespołu. Pomysł był tak niedorzecznie prosty, że trudno zrozumieć, czemu nikt wcześniej go nie zrealizował. Formuła rozwijana na trzech pierwszych płytach i rozdzielających je EP-kach została określona właściwie już w pierwszych taktach „Dog On Wheels” – nieśmiały wokal Murdocha, prosty motyw basu, delikatny rytm perkusji wyznaczany pracą szczoteczek. Rachityczny szkielet utworu zdaje się być bliski rozpadu.

Muzyka wczesnego Belle & Sebastian brzmi, jakby była zawstydzona swoim własnym istnieniem. Nikt chyba nie przypuszczał, słuchając piosenek szkockiej grupy w 1996 roku, że obcuje z konceptem, który określi ramy świata indie-popu na nadchodzących dwadzieścia lat. Dziś można mu przypisać wpływ na przynajmniej kilka nurtów, na czele z zainspirowaniem „cichej rewolucji” wyspiarskiego grania przełomu wieków: new acoustic movement, któremu przewodzili Coldplay, Badly Drawn Boy czy Travis – artyści, który sprzedali kilka lub kilkadziesiąt razy więcej egzemplarzy swoich płyt niż Belle & Sebastian.

Belle & Sebastian,
„If You're Feeling Sinister”,
Jeepster Records 1996
W wizji rozwijanej przez zespół Murdoch nie widział miejsca na kompromis. Szefowie małej wytwórni Jeepster, która podpisała kontrakt z Belle & Sebastian przed wydaniem ich drugiej płyty „If You’re Feeling Sinister”, musieli przystać na szereg absolutnie niedorzecznych warunków, o których zazwyczaj młode, początkujące kapele nie śmią nawet śnić. Murdoch chciał jednak stuprocentowej kontroli nad grupą i zwolnienia jej z wszelkich obowiązków promocyjnych. Rozumiał, że zespół albo zrobi to po swojemu, albo wcale, nawet jeśli odbije się to na wynikach sprzedaży. „You could either be successful or be us”, śpiewał w „Get Me Away From Here, I’m Dying” – piosence, która stała się manifestem „tamtego” Belle & Sebastian.

Mimo że w teorii łatwo było skopiować proste brzmienie Belle & Sebastian, to już uzyskać ich magnetyzmu nie udało się prawie żadnemu z epigonów. Powody były przynajmniej trzy. Po pierwsze język utworów Belle & Sebastian stanowiły nie tylko charakterystyczne tricki aranżacyjne (na czele z klawiszowymi i smyczkowymi inkrustacjami), ale również sposób śpiewania Stuarta Murdocha, z każdym kolejnym albumem coraz pewniej czującego się ze swoim głosem i coraz elastyczniej wykorzystującego swój wokal w różnych typach piosenek. Lider Belle & Sebastian szybko zademonstrował swoją wszechstronność w roli songwritera. Wszak już na debiutanckim „Tigermilk” syntezatorowy „Electronic Renaissance” sąsiaduje z chropowatym „You’re Just A Baby”. New Order i The Velvet Underground nigdy wcześniej nie byli sobie tak bliscy.

Po drugie, teksty piosenek Belle & Sebastian stanowiły i do dziś stanowią ewenement w świecie niezależnego popu. Balansują one na granicy bardzo wielu różnych emocji. Murdoch niemal w całości odrzucił charakterystyczną dla artystów indie skłonność do ironii, wymazał ze swojego słownika wszelką złośliwość i cynizm, pisząc w niezwykle serdeczny i ciepły sposób o „małych rzeczach”. Tyle że w przeciwieństwie do swoich naśladowców udawało mu się zwykle unikać wersów ckliwych i infantylnych.

Wreszcie powód trzeci: storytelling. Narracje Murdocha od początku sytuowały go w pierwszej lidze tekściarzy swojego pokolenia. Zmysł obserwacji prostego, codziennego życia i umiejętność przekuwania go w autentycznie przejmujące postaci, historie i puenty to dar, którego nie da się kupić. Piosenki Belle & Sebastian są zawsze o czymś lub o kimś. To opowieści o subtelnych dysfunkcjach, delikatnym nieprzystosowaniu, nieśmiałych, wewnętrznych protestach i buntach, jakie każdego dnia przeżywają wrażliwi młodzi ludzie na całym świecie. To zadziwiające, jak niewielu autorów poza Szkotem pochylało się nad tymi małymi emocjami, które o wiele częściej rezonują w nastrojach potencjalnych słuchaczy niż wielkie, bolesne tematy tak chętnie eksplorowane przez poetów rocka.

Murdoch oswajał swoich słuchaczy z ich własnym brakiem asertywności, nieśmiałością czy wręcz fajtłapowatością i małymi, wstydliwymi sekretami, jakie wszyscy posiadamy. Podobno w muzyce shoegaze chodziło o tysiące samotnych nastolatków przeżywających swoje rozterki sercowe w otulonych mrokiem sypialniach. Beznadziejny romantyzm wzmocniony był jeszcze marzycielskimi brzmieniami My Bloody Valentine czy Slowdive. A przecież  – jak argumentuje amerykański krytyk muzyczny Chris Ott – „wystarczyło wyjść na miasto i poznać się nawzajem”. Shoegaze nie wymyślił zresztą tej postawy. Towarzyską impotencją brytyjską młodzież natchnął w połowie lat 80. Morrissey – zresztą wielki idol Murdocha – śpiewający w alienacyjno-depresyjnym hymnie „How Soon Is Now” wersy o emocjonalnym wyobcowaniu i pragnieniu śmierci. Teksty Murdocha były inne – pochylały się nad niedoskonałościami swoich bohaterów, ale nie epatowały mrokiem. „Do something pretty while you can / Don’t fall asleep” – zdanie z „We Rule The School” i chyba najczęściej cytowany dwuwers w dziejach Belle & Sebastian – to dobry przykład tej filozofii. W „Lazy Line Painter Jane” mamy wręcz rewers morrisseyowskiego nieudacznictwa – wyzwoloną, zbuntowaną dziewczynę, która jest niemalże uzależniona od swojej seksualności.  Ale nawet jeśli linijki takie jak „You will have a boy tonight / On the last bus out of town” miały swoje drugie, mocno perwersyjne dno, to nie sposób nie zauważyć wyrozumiałości i troski, jaką Stuart obdarzał bohaterki piosenek – Jane, Jean, Lisę, Chelsea czy Judy.

W twórczości Murdocha rezonowały nastroje tysięcy młodych Brytyjczyków. Jak wyzna lata później Pitchforkowi lider Belle & Sebastian, chciał pisać o zwykłej, nudnej codzienności, bo ta właśnie była czymś, czego sam przez lata choroby nie doświadczał. Często opowiadał o „dobrych dzieciakach” z problemami – od bardzo typowych, jak oczekiwania rodziców, rówieśnicy czy szkoła, po anoreksję, wiarę albo seksualność – nie popadając w natrętne moralizatorstwo. Łatwo było się identyfikować z poezją Belle & Sebastian, bo ta prowadziła dialog ze słuchaczem na kilku płaszczyznach, odnosząc się zarówno do jego realnych życiowych emocji, jak i otulając go bezpiecznym kokonem popkulturowych odniesień: książek, filmów, muzyki, sportu. To jedna z przyczyn, dla których wchodzimy w intymny związek z artystą. Nie ma wszak lepszego sposobu na „kupienie” nastoletniego fana niż przemówienie do niego na tym poziomie.

W nawiązaniu więzi z zespołem z pewnością nie przeszkadzał fakt, że spora część wczesnych utworów Belle & Sebastian była mocno autobiograficzna. Murdoch miał swoją historię – był typem nastolatka, który ciężko przeżył zderzenie z dorosłością. Miał też zmysł obserwacyjny, a rodząca się chemia relacji w nowym zespole inspirowała go jeszcze silniej. Zwłaszcza że przyjęta przez niego do składu „prześliczna wiolonczelistka”, osiem lat młodsza Isobel Campbell, została wkrótce jego dziewczyną. W okresie tworzenia materiału na „If You’re Feeling Sinister” Murdoch doświadczył wręcz niezwykłej eksplozji kreatywności. Lata magazynowania emocji, historii i postaci nagle zaowocowały zestawem fenomenalnych, kompletnych pod względem muzycznym i tekstowym utworów. Stuart wypluwał z siebie kolejne piosenki, pisząc je z poczuciem, że prawdopodobnie nie wzniesie się już nigdy na taki poziom. I faktycznie, mimo niezaprzeczalnej klasy późniejszych albumów „Dear Catastrophe Waitress” albo „The Life Pursuit”, magii wczesnego Belle & Sebastian nie udało się już nigdy wskrzesić.

A przynajmniej wielu kibiców zespołu z tamtych czasów wyznaje taką teorię. Wokół Belle & Sebastian szybko wytworzył się prawdziwy kult. Jak to często bywa, swoją rolę w budowaniu mitu wokół grupy odegrała jej wspomniana już medialna niedostępność. Członkowie zespołu bardzo niechętnie udzielali wywiadów, unikali prezentowania swojego wizerunku (okładki płyt zdobiły enigmatyczne, monochromatyczne fotografie postaci, najczęściej dziewczyn). Dodatkowo, Belle & Sebastian posiedli zdolność obracania w największą cnotę tego, co w młodzieżowej kulturze wcale nie było cool. Przyznajmy, że niewiele modnych zespołów w dziejach udało się wypromować na bazie  zamiłowania do książek czy powiązań z Kościołem. Ale były to po prostu elementy kompletnej i bezpretensjonalnej wizji zespołu, który jest blisko swoich fanów i funkcjonuje na równi z nimi.

Belle & Sebastian wciągali swoich słuchaczy w rodzaj gry, w której pełnili też funkcję kuratorów. Tylko na dwóch pierwszych albumach grupy wychwycimy aluzje do m.in. The Velvet Underground, Roxy Music, Funkadelic czy Boba Dylana. Poświęcenie, z jakim fani zespołu tropili wszelkie nawiązania do świata kultury, osiągnęło szczyt przy okazji wydania być może najsłabszej płyty zespołu, „Fold Your Hands Child, You Walk Like A Peasant” (2000). Książki trzymane na okładce albumu przez siostry Valtysdottir z formacji Mum okazały się fikcyjnymi kreacjami. Cztery lata wcześniej na okładce fenomenalnego „If You’re Feeling Sinister” zauważyć można było „Proces”. Zresztą lista literackich aluzji w twórczości Belle & Sebastian zdaje się nie mieć końca i rozciąga się od dziecięcej powieści Cécile Aubry „Belle et Sébastien”, z której telewizyjnej adaptacji wzięła się nazwa grupy, poprzez liczne odwołania do dwudziestowiecznej prozy (Kerouac, Salinger i Blume zmieszczeni w jednym „Le Pastie de la Bourgeoise”), po częstą ekspozycję samej kultury czytania w piosenkach Murdocha. „Our aspirations are wrapped in books”, śpiewał w refrenie singlowego utworu z „Dear Catastrophe Waitress”.

Dla uważnego słuchacza piosenek był to ledwie wierzchołek góry lodowej. W ten sposób znajomość Belle & Sebastian stała się sekretną przepustką do świata muzycznych, filmowych i literackich fascynacji Stuarta Murdocha, przemycanych często w pokrętny sposób. Ileż pracy musieli włożyć fani B&S w czasach poprzedzających erę Wikipedii, żeby domyśleć się znaczenia wersu „when I was young you were the only fun in town” (z utworu „Belle & Sebastian”)  i odczytać zawarte w nim nawiązanie do albumu kultowej, szkockiej grupy postpunkowej Josef K? Czy ktoś niezbyt biegły w historii klasycznego rocka mógł z miejsca rozgryźć aluzję do Phila Lynotta i Thin Lizzy w „I’m A Cuckoo”? W jaki sposób, nie znając na wyrywki twórczości grupy Felt, można było odnieść niewinną linijkę z „I Don’t Love Anyone” do postaci Lawrence’a Haywarda? (Obaj zresztą powrócili w wydanym w 2010 roku utworze „The Ghost Of Rockschool”). Z pomocą przychodziły pierwsze internetowe społeczności fanów Belle & Sebastian – forum Bowlie i grupa mailingowa Sinister, w których rozkładano na czynniki pierwsze każdy ruch zespołu.

Chociaż z końcem lat 90. początkowa formuła Belle & Sebastian zaczynała się wypalać, to Murdochowi udało się pchnąć grupę na nowe tory. Jednym z symboli tej metamorfozy było odejście Isobel Campbell w 2002 roku po jej prywatnym rozstaniu ze Stuartem. Rok później zespół odrodził się w nowym garniturze, zaprojektowanym przez samego Trevora Horna – byłego muzyka Yes i producenta ABC czy The Art Of Noise. Horn wyprodukował „Dear Catastrophe Waitress” – album z 2003 roku, na którym Murdoch zaprezentował swoją nową, kalejdoskopową wizję popu i którym zespół inaugurował drugą, trwającą do dziś fazę działalności. Nie było mowy o rewolucji, ale muzyka Belle & Sebastian z pewnością stała się mniej intymna, a bardziej „profesjonalna”. Dysponując zespołem bardzo kompetentnych muzyków, Murdoch postawił na eklektyczne, bogato wyprodukowane brzmienie czerpiące z jego olbrzymiej erudycji muzycznej, a ciepło i humor bijące od zespołu ze sceny budowały wartość dodaną jego koncertów na tle dość statycznej i sztywnej maniery, typowej dla przedstawicieli alternatywnego rocka. Z kultowych indie-darlings Belle & Sebastian awansowali do komercyjnej ekstraklasy muzyki niezależnej, przewodząc line-upom dużych festiwali, umieszczając swoje piosenki w modnych filmach i serialach, ciesząc się globalną rozpoznawalnością. I słusznie, zasłużyli sobie.

HISTORIA BELLE & SEBASTIAN W 10 UTWORACH:

  1. Dog On Wheels (Dog On Wheels EP, 1997)
  2. The State I Am In (Tigermilk, 1996)
  3. We Rule The School (Tigermilk, 1996)
  4. The Stars Of Track And Field (If You’re Feeling Sinister, 1996)
  5. Like Dylan In The Movies (If You’re Feeling Sinister, 1996)
  6. Lazy Line Painter Jane (Lazy Line Painter Jane EP, 1997)
  7. The Boy With The Arab Strap (The Boy With The Arab Strap, 1998)
  8. I’m A Cuckoo (Dear Catastrophe Waitress, 2003)
  9. Your Cover’s Blown (Books EP, 2004)
  10. Another Sunny Day (The Life Pursuit, 2006)

Posłuchaj w Spotify: https://play.spotify.com/user/1166763253/playlist/5ibccr8VQSQoA3bbRB9BlD

Belle & Sebastian wystąpią w sierpniu na katowickim Off Festivalu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.