Międzynarodowe Biennale w Wenecji, 7 czerwca - 22 listopada
Po wejściu do ciemnego pomieszczenia stajemy przed migocącym gwiazdozbiorem. Dopiero kiedy oczy przyzwyczają się do ciemności, światełka okazują się diodami kontrolnymi domowo-biurowych urządzeń: odtwarzaczy DVD, wentylatorów, kserokopiarek, mikrofalówek, laptopów, drukarek, które składają się na prezentowaną na wystawie w Arsenale instalację Chińczyka Chu Yuna.
Weneckie Biennale 2009, zamiast na społecznych i politycznych realiach, koncentruje się odautorskich przepisach na konstruowanie światów. Na wystawie głównej (kurator: Daniel Birnbaum) nie zabrakło żadnej z technik i stylistyk: od monumentalnych instalacji – wyolbrzymionej struktury atomu Tomasa Saraceno i konstruktywistycznie naprężonych złotych nici w pracy Lygii Pape, poprzez przypomnienie twórczości grupy Gutai, Yoko Ono, i Gordona Matty-Clarka, abstrakcji geometrycznej, akumulacji, po realizacje z neonów.
„Nie” dla nudnej sztuki?
Nie spełniając obietnicy Johna Baldessari, który na bannerze przy Canale Grande obwieścił: „Nie będę więcej robił nudnej sztuki”, wiele prac zginęło w natłoku. Zostały zagłuszone efektownymi realizacjami absorbowanymi szybko, w ciągu kilku minut, bo tylko na tyle mógł pozwolić sobie zmęczony ogromem przedsięwzięcia odbiorca.
Nie dziwi wyróżnienie (Srebrny Lew) dla Szwedki Nathalie Djurberg jako najbardziej obiecującej artystki. Obok jej pracy nie sposób przejść obojętnie. Mroczny ogród pełen ceramicznych, drapieżnych kwiatów nadnaturalnych rozmiarów, z których sączą się na podłogę kleiste kolory i robaki, a do tego dwa animowane filmy ze zwyrodniałymi, plastelinowymi postaciami w perwersyjnych scenkach powodują, że niektórzy widzowie odwracają ze wstrętu głowy.
Spośród pawilonów narodowych zapada w pamięć kilka najbardziej charakterystycznych, o mocnym przekazie, dla których nośne hasło przewodnie wystawy: making worlds staje się bazą dla silnie oddziałujących realizacji odbieranych niemal intuicyjnie.
Rajskie ogrody
Dwukanałowa projekcja Steve'a McQuinna w pawilonie angielskim pokazywana jest na specjalnych prawach. Wyznaczone godziny projekcji i obwarowanie szeregiem typowych dla kina norm zachowania, jak wyłączenie komórek, staje się dodatkiem do wideo, do którego odbiorcy muszą się dostosować. Już sam tytuł „Giardini” podsuwa serie rajskich skojarzeń, które znajdują odzwierciedlenie w wysmakowanych kadrach statycznego wideo przedstawiającego ogrody, w których odbywa się biennale, ale poza sezonem: zimą i wczesną wiosną. Gwarne podczas trwania imprezy miejsce, dające przyjemny cień i gwarantujące swobodną atmosferę zwiedzania, zmienia się w podmokły, opustoszały park. Pozornie nic się nie dzieje, ale kamera McQuinna wyłapuje przeczące temu sygnały. Ogrody poza sezonem tętnią życiem, którego obserwowane w zbliżeniach przejawy, wydają się pod względem estetycznym równie interesujące, jak prace prezentowane na biennale.
Rośliny w czeskim pawilonie
Wychudzone psy na tle jasnych brył pawilonów wytrwale grzebią w śmieciach w poszukiwaniu jedzenia, schowani w ciężkich kurtkach mężczyźni rozglądają się, niecierpliwie paląc papierosy, między zamkniętymi na głucho budynkami przewalają się papiery i kartony, mokną porzucone niedbale sprzęty i stosy desek. Wszystkie przemieszczenia zachodzą jakby w pewnym rytmie. Kolorowe kamyki na ścieżkach mokną przy wtórze gwaru z położonego nieopodal parku stadionu. Sportowe emocje i wrzawa zostają zestawione ze spacerami robaków i dżdżownic obserwowanych przez McQuinna z zapałem godnym botanika.
Roman Ondak, Pawilon CzechosłowacjiZogniskowanie na ogrodzie jako modelu kosmosu znaleźć można równolegle w pawilonie belgijskim, przypominającym gigantyczny zielnik rozciągnięty na przestronne wnętrze. Jeff Geys zaprezentował tam zdjęcia chwastów. Zestawił je z nazwami ulic i mapami, na których zaznaczył miejsca, w których zostały znalezione. Pawilon czeski i słowacki został zagospodarowany przez Romana Ondaka. W jego instalację „Loop” wchodzimy przez reprezentacyjne frontowe drzwi z nieaktualnym już napisem: „Czechosłowacja”. Okazuje się, że nie ma żadnego „środka”. Zaburzając przyzwyczajenia odbioru, artysta przeniósł typowe dla Giardini rośliny do wnętrza, które stało się tym samym przezroczyste, wessane przez zewnętrze.
Mówi kuchenny kot
Monumentalna, jasna i otwarta przestrzeń pawilonu niemieckiego, chyba najbardziej ze wszystkich przypominającego wnętrze świątyni, została zapełniona przez zmultiplikowane meble kuchenne zbite z sosnowych desek, czyli pracę Liama Gilicka pt. „How are you going to behave? A kitchen cat speaks”. W tej gigantycznej kuchni nie ma żadnych zlewów, krzeseł ani stolików, meble ciągną się na kilkanaście metrów w dwóch rzędach, na przekór majestatycznej logice pawilonu.
Liam Gilick, Pawilon NiemieckiTrzy wejścia odgrodzono kolorowymi, plastikowymi wstążkami falującymi w przeciągu. Na jednej z szafek siedzi sztuczny kot, trzymający w zębach pomiętą ulotkę dotyczącą pracy Gilicka. To on opowiada rozlegającą się we wnętrzu historię o wprowadzeniu w błąd, niemożliwości zrozumienia, pożądaniu, modernizmie. W budynku niesie się echo. Niepokojąca konkretność rozrastających się we wnętrzu mebli, szafek, których nie można otworzyć, hipnotyzuje widza. Jesteśmy w środku baśni, z typowym dla niej onirycznym zaburzeniem przestrzeni i wyzwoleniem od ograniczeń logiki. Dwoje nieobecnych w pawilonie dzieci, o których czytamy w ulotce, przywołuje groźne leitmotivy z opowieści braci Grimm. Przebiegły kot, wabiąc je do środka, wspomina o budynkach, które wysysają ludziom oddech.
Trup w basenie
Dwa fikcyjne domostwa w pawilonach nordyckich (Norwegii, Szwecji i Finlandii) objęły różnego rodzaje kolekcje: gabloty pełne komarów, much, slipków, pornograficznych rycin, oprawionych w ciężkie, złote ramy żebraczych tabliczek zawieszonych nad zastawionym stołem. 24 artystów, designerów i kolekcjonerów pod opieką duetu mistrzów atrapy, artystów – kuratorów: Michaela Elmgreena i Ingara Dragseta, stworzyło filmowe sytuacje.
Michael Elmgreen i Ingar Dragset,
Pawilon NordyckiJeden z pawilonów został przekształcony w mroczny, staromodny dom klasy średniej, drugi – w modernistyczną willę modnego geja – pisarza. W obu można odnieść wrażenie, że zjawiliśmy się o kilka chwil za późno, po jakimś traumatycznym wydarzeniu rodem z filmów Bergmana, na którego ślady możemy natrafić. Trup unoszący się w basenie, niedopałek papierosa na biurku obok niedokończonego maszynopisu erotycznego opowiadania, pęknięty stół nakryty do kolacji, zburzone u podstaw schody, napisy szminką na lustrze, otwarty album z fotografiami, włączony telewizor. Na zewnątrz tabliczka z napisem: „na sprzedaż!”.
Tkacze dywanów i Marco Polo
U Holendrów seria wideo „Lapse of Memory” urodzonej w Indonezji Fiony Tan – mocno zakorzeniona w malarstwie siedemnastowiecznej Holandii, z typowym dla tego okresu zainteresowaniem detalem, ukazywaniem postaci we wnętrzach schludnych mieszkań. Na pierwszy rzut oka filmy można wziąć za czarno-białe fotografie, dopiero po chwili widać leniwe ruchy bohaterów, ledwo zauważalne przemieszczenia, drobne zmiany pozycji. Postaci próbują utrzymać się w bezruchu, jakby pozując do zdjęcia.
Obok dwukanałowe poetyckie wideo portretujące dwie kobiety: młodą dziewczynę i staruszkę podczas tych samych czynności. Ich śpiące ciała są niemal głaskane przez kamerę w odrealniających zbliżeniach. Skupienie na czekaniu, bezruchu, zestawiono z dźwiękiem i obrazami lejącej się wody.
Kolejna z prac Tan to ciąg obrazów z Dalekiego Wschodu. Ludzie gotują, piorą, szyją buty, pasą bydło, farbują bawełnę, tkają dywany, czemu towarzyszy odczytywany fragment dziennika Marco Polo z jego podróży na Wschód. Voyerystyczne impresje artystki w zestawieniu z tytułem wystawy („Disorienti”) sugerują brak oparcia i zbliżają domowe z nieoswojonym i egzotycznym.
Intruzi Wodiczki
W pawilonie polskim wideoinstalacja Krzysztofa Wodiczki. Artysta ponownie sięgnął do problemu emigrantów, wywlekając na światło dzienne ich historie. Za mlecznymi szybami widać cienie pracujących ludzi. Na co dzień są duchami – wykonują najcięższe, niskopłatne prace. W pawilonie zostają umieszczeni „na zewnątrz”, w opozycji do widza, który obserwuje ich z wnętrza. Cienie, które stają się wyraziste, kiedy poszczególne postaci dotykają „szyb”, i rozmyte w momentach, w których się od nich oddalają, przypominają chwyty stosowane w horrorach. Ekrany z projekcjami, które imitują szyby, konotujące niedostępność i odseparowanie, wykradają bohaterom nie tylko kolor, ale również głos, rodzimy język, którego pogłos we wnętrzu brzmi cicho i niezrozumiale.
Krzysztof Wodiczko, Pawilon PolskiPerfekcyjnie zrealizowana, przekonująca pod względem wizualnym instalacja wydaje się wygładzona i teatralna. Zbyt literacka w zestawieniu na przykład z kłopotliwym pięknem i niepokojem obecnym w prezentowanej we francuskim pawilonie pracy „Le grand soir”. Jej autor, Claude Lévêque, symetrycznie podzielił przestrzeń stalowymi kratami, w sposób nasuwający skojarzenia z układem więzienia albo cyrkowych klatek, tworząc korytarze zakończone pogrążonymi w ciemnościach celami, gdzie złowieszczo łopoczą gumowe, czarne flagi.
Szaman na czarnym motorze
Konserwatywne i eleganckie tworzenie światów na tegorocznym biennale to oprócz kolekcji, atlasów, zbiorów, głównie prace rozumiane jako sytuacje, w które widz się zatapia. Odczuwa je niemal od progu, odbiera zmysłami, odsuwa rozum. Jak w pawilonie australijskim, gdzie zamaskowany jeździec na czarnym motorze (z filmu Seana Gladwella) odprawia ze skupieniem rytuały nad martwymi kangurami. Odgrywając rolę psychopomposa, zastyga w bezruchu z ich bezwładnymi ciałami na środku pustej, drgającej w upale, drogi. W kolejnym wideo, rozkładając szeroko ręce, staje na dachu pędzącego przez pustkowia samochodu, który wzbija tumany pyłu. Klęcząc na poboczach dróg pod osłoną czapki z daszkiem, zamalowuje sprayami niewielkie kwadraty powierzchni, którymi wyłożona zostanie ściana w podziemnej części pawilonu.