Silna migrena
Bartek Materka, „Przepaść”, 2009

Silna migrena

Marta Lisok

Po obejrzeniu wystawy Bartka Materki w krakowskim Bunkrze Sztuki wydaje się, że cierpienia spowodowane odzyskiwaniem wzroku mogą zachęcać do pozostania przy pierwotnej ślepocie

Jeszcze 1 minuta czytania

Bartek Materka „Klatka”. Bunkier Sztuki, Kraków, 24 lutego 2010 – 11 kwietnia 2010, kuratorka: Beata Nowacka-Kardzis

W 2007 roku w galerii Raster odbyła się wystawa „Kilkadziesiąt sekund źle wywołanej taśmy filmowej”. Był to pokaz siedmiu prac odnoszących się do procesu widzenia i towarzyszących mu zakłóceń. Związane z nią pytania, jak na przykład: co dzieje się, kiedy poszczególne klatki nie układają się w film, powinny być stawiane ciągle na nowo. Poszukiwanie odpowiedzi  tym razem ma miejsce w Bunkrze Sztuki.

Bartka Materkę fascynują anomalie obserwowane na obszarze widzenia: sytuacje, w których wzrok z jakichś powodów nie jest w dobrej kondycji. Artysta stosuje efekty imitujące przecieranie oczu, łapanie ostrości i łzawienie. Odbiorca jego prac ma wrażenie budzenia się z długiego snu albo powrotu do zdrowia po długim okresie przebywania w ciemnościach. Jednak to, co widzi, nie wzbudza entuzjazmu.

Wśród zbiorowiska nieco zwietrzałych prac wyróżniają się dwa obrazy. Jeden przedstawia ujętą frontalnie postać chłopaka w bluzie z kapturem.  Twarz została wypełniona kolorową plazmą przypominająca szumy na ekranie zepsutego telewizora, reszta to wydmuszka z ubrań, utrzymujących kształt w kolorowym śnieżeniu. Tożsamość bohatera jest ukryta.

Bartek Materka, „404 Not Found”, 2009,
olej na płótnie, 120 x 160 cm
Drugi obraz, który zasługuje na uwagę, to scena z odwróconym tyłem dzieckiem stojącym nad jeziorem. Tęczowa aura wokół postaci i przedmiotów sprawia wrażenie, że Materka przygotowywał obraz do oglądania w specjalnych okularach, z założeniem, że świat przedstawiony będzie pęczniał w trójwymiarze. Widz staje przed sytuacją rodem z kina 3D, kiedy, znudzony, postanawia na chwilę zdjąć okulary, żeby śledzić na ekranie rozmazania i przesunięcia.

Sam moment zlania się rozwarstwionych konturów jest w przypadku obrazów Materki blokowany. To, że malarz konsekwentnie nie pozwala kształtom wypełnić się, dostroić do oka, mówi jak szczelnie jest zamknięty wewnątrz własnych emocji. Interesuje go stan niemożności nazywania zjawisk, niedostępności, niemożności porozumienia. Aby odzyskać kod dostępu do siebie, wybiera krytykę aparatu wzroku.

Bartek Materka, „T&T”, 2009_2010, olej
na płótnie, 200 x 200 cm
Na dotychczasowych wystawach ten pomysł się sprawdzał. W 2005 roku Materka malował efektowne roztocza; powiększone pod mikroskopem i wyabstrahowane  na czarnych tłach, nabierały monstrualnych rozmiarów, przypominając kosmiczne rozbłyski czy żarzące się meteoryty. Portretował też kobiety. „Nie pamiętał, jak miały na imię”, dlatego na obrazach często powracały tylko ich nieostre rysy wyłowione ze wspomnień o nocnym szwendaniu się. Na innych obrazach pojawiała się postać syna. Nieosiągalny, kilkuletni Tytus z twarzą skrytą w cieniu siedzi na drzewie, leży na plaży, stoi przy oknie, utopiony unosi się w wannie. Zastygłe, uproszczone kształty, którymi operował Materka, potęgowały wrażenie przebywania w akwarium wypełnionym lepką, ciemną cieczą. Były odpowiednikiem złapania oddechu w sytuacji duszności, szukaniem po omacku. Miejsca i postaci przyłapane w momencie wygaszenia jakiejkolwiek akcji znajdowały się w stanie blaknięcia jakby pod wpływem odbarwienia światłem czy oglądania przez mgłę.

Jeśli Materka malował kiedyś w świeży sposób, to jego najnowsza wystawa w Bunkrze Sztuki niewiele mówi o tamtych złotych czasach, kiedy, jak pisano, skupiając się na pojedynczych elementach, kierował uwagę widzów w stronę codzienności. Zabieg patrzenia przez patrzącego tym razem okazuje się niewystarczający. W tym topornym stylu, na który składają się strzępki chwytliwych postrichterowskich estetyk, największym atutem jest ślad miękkiego pędzla, szpachelki albo palców. Mimo tego pieszczotliwego podejścia do materii obrazy słabo rezonują we wrażliwości widza, który przygląda się im z obojętnością.

Bartek Materka,„ Tłum 3”, 2010, olej na
płótnie, 150 x 200 cm
Z gruba ciosana „Klatka” pod pieczą Beaty Nowackiej-Kardzis jest wytarta, ma wybiegane ścieżki. Przemierzona tysiące razy rzeczywistość, której fragmenty wycina artysta, wyraźnie nie chce być już bezkarnie kawałkowana. Strategia wynoszenia banału na piedestał, nobilitacji nieważnego, dokonana na fali postmodernistycznych przewartościowań, w tym przypadku wydaje się sprana i sparciała. Znamienne dla całości jest pośrednie nawiązanie samym tytułem prezentacji (ang. frame) do fragmentu dialogu z „Powiększenia” Antonioniego „– Co zobaczyłeś w tym parku? – Nic”. Jeśli coś pulsowało w obrazach Materki, to w zaproponowanej przez kuratorkę konfiguracji to coś wyciekło, nie przybierając sensownego kształtu. Wystawa ma anachroniczny, przykurzony charakter rodem z małej galerii położonej gdzieś na peryferiach. Można się zastanawiać, czy nie udałoby się jej  jakoś uratować, choćby ciekawszym tytułem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.