Na przekór modzie na pochopne krytyki warto jednak zaglądać do galerii. Trwająca w katowickim Rondzie Sztuki wystawa „Pano-rama” to propozycja łatwa do przeoczenia. Zagubiona na geograficznych peryferiach – przygotowana w ramach organizowanego od 33 lat przez Marka Zielińskiego Festiwalu Ars Cameralis, w którym brali udział m.in. Jake i Dino Chapman, Santiago Sierra czy David Lynch – wystawa Sławomira Elsnera prezentuje się kameralnie. Opowieść o przywoływanych z pamięci obrazach rozgrywa się tu bez pośpiechu.
Zanim Sławomir Elsner razem z rodzicami wyjechał w 1987 roku do Niemiec, był zwykłym chłopcem z Wodzisławia, który spędzał całe dnie, przeglądając kolekcje zbieranego przez jego ojca ilustrowanego czasopisma „Panorama”. A było tam wszystko. W postmodernistycznym miksie stapiały się poprawność polityczna socjalizmu i barwy kapitalistycznego świata, urabianego na modłę kolorowego magazynu: celebryci, cudowne wynalazki, zdjęcia z egzotycznych wakacji, roznegliżowane „Dziewczyny tygodnia”. Pokazywano, jak wygodnie żyć i co należy koniecznie w tym życiu zobaczyć.
„PANO-RAMA 2013”
Wystawa Sławomira Elsnera, Rondo Sztuki, Katowice, do 22 stycznia 2014.
Dzieci potrafią patrzeć dłużej i znacznie intensywniej niż dorośli, dlatego też w wyobraźni Elsnera, ślęczącego całymi dniami nad magazynem o bladych, poprzesuwanych kolorach i kiepskim papierze, rzeczywistość rozsypywała się na tysiące osobnych widoków z odległego świata konsumpcji. W wieku 11 lat chłopiec musiał opuścić swoją kolekcje, która szczęśliwie przechowana przez wujka wpadła mu ponownie w ręce wiele lat później. Na bazie tego znaleziska stworzył serię liczącą sto trzydzieści obrazów.
Punktem wyjścia był dla niego gest podwójnego zawłaszczenia obrazów, najpierw przez redaktorów „Panoramy”, którzy kradli zdjęcia z zachodnich magazynów i przedrukowywali je na łamach swojego czasopisma, potem przez samego artystę, który kopiował ilustracje na płaszczyźnie płótna. Jego obrazy to wyprane z kolorów, malowane grubym pędzlem, niedbałe pocztówki z innego świata, w którym kształty przedmiotów i sytuacje wydają się znane, a jednocześnie bardzo odległe w czasie, porzucone, niczyje. Stosowane przez niego filtry przypominania nie pozwalają na dostrzeżenie jakiejkolwiek całości. Świat jest rozbity na wycinki, pojedyncze rzuty oka i chwiejne połączenia pomiędzy nimi. Zestawione z wyrwanymi z kontekstu podpisami obrazy tworzą fascynujące, choć dość schizofreniczne imaginarium: „Niepotrzebny może rdzewieć”, „Budda mniejszy jest jednym z najcenniejszych zabytków Afganistanu”, „Uczymy się języków”, „W walizce sukienka z dzianiny to udane wrześniowe wczasy”, „Świeżość ciała to warunek dobrego samopoczucia”, „Jak siedzisz?”. Wyrwane z kontekstu tytuły stają się zagadkowe jak recepty, komendy z innego czasu, przybywające do teraźniejszości jak echo: zniekształcone i wymięte.
Elsner odkrywa swoją wizualną pereelowską tożsamość przez rekonstrukcje tego koślawego gazetowego materiału. Ze strzępków obrazów buduje ikonosferę swojego dzieciństwa. Wydaje się, że uwielbia tę zdziczała estetykę, brzydotę, bylejakość, wizualne barbarzyństwo. Czarno-białe portrety „kociaków” obnażają mechanizmy i genezę tej nostalgicznej podróży. Toporne, jakby wyciosane w kamieniu kobiety mają w sobie coś monstrualnego. Raz zobaczone, wydają się nie do zapomnienia. Męczą.
„Populaire”, 2011Obok „Panoramy” Elsner pokazuje również „Populaire”, czyli serie potarganych rysunków. Są to wykonane kredkami prace, oparte na geście fizycznego naruszenia płaszczyzny papieru, kontrolowanego aktu wandalizmu, marnotrawstwa, w ramach którego artysta wyrywa centralną część rysunku, pozostawiając oczom odbiorców jedynie jego skrawki. Wystawa Elsnera zdaje się być w tym kontekście nienachalnym suplementem napisanego już prawie ćwierć wieku temu traktatu Davida Freedberga. Legendarna „Potęga wizerunków” opowiada o obrazach obdarzonych nadprzyrodzoną mocą, zdolnych do realnego działania, uzdrawiających, niosących pomoc potrzebującym, broniących miasta w obliczu zagrożenia, odstraszających złe duchy, ale też mściwych i zdolnych do destrukcji. Jest historią magnetycznego oddziaływania obrazów, któremu nie sposób się oprzeć. Wertując stare numery „Panoramy”, Elsner czyta ją na nowo. Istotne staje się tu nie samo dzieło sztuki jako obiekt, ale silna relacja, nawiązująca się pomiędzy dwuwymiarowym obrazkiem a odbiorcą, jakim był kilkuletni wtedy artysta.
W tym układzie Elsner byłby widzem patrzącym z czułością i obawą jednocześnie. A za jego brutalną napaścią obecną w serii „Populaire” kryłaby się szczera chęć posiadania wizerunku, który za każdym razem okazuje się kopią kadru z filmu pornograficznego.
W ten sposób widz może podziwiać jedynie pozostałe w rogu poszarpanego rysunku: but na obcasie, zgrabną łydkę czy rozwiane włosy na górze kadru. Pokazując te namiastki nostalgicznej pornografii, Elsner nie daje nam szansy na natychmiastowe pochłonięcie przedstawionego. Pozwala rozkoszować się jedynie resztkami, marginesami, opustoszałym wizerunkiem, w którym ostatecznie spotyka się tylko własne spojrzenie.
Na jednej ze ścian galerii Elsner przygotowywał jeszcze jeden rebus: kilkumetrowy mural, oparty na kontrolowanym wydzieraniu naklejonych wcześniej warstw papieru. Wśród zwisających strzępów rysują się sylwetowo ujęte sceny z dawnego malarstwa. Malowniczo wydarty jest taniec Matisse'a czy śniadanie na trawie Moneta, sceny z Vermeera, Toulouse-Lautreca, Keitha Haringa. Historia sztuki zostaje rozszarpana i ogołocona.
Elsner czyści spojrzenie, buntuje się wobec nadmiaru widzialnego, z którym stara się poradzić sobie na własną rękę. Wciela się w postać zapalczywego ikonoklasty, który zafascynowany potężną mocą wizerunków podejmuje z nimi skazaną na przegraną walkę, niczym XVI-wieczni protestanci wydrapujący z obrazów wizerunki świętych, rewolucjoniści burzący pomniki czy feministki oblewające kwasem słynne akty. Jest w tym działaniu równie zdeterminowany i metodyczny. Targa i rozdrabnia kolejne płaszczyzny papieru, jakby chciał raz na zawsze pozbyć się męczących wyobraźnię obrazów. Patrzeć od nowa.