Gęsia skórka
Tomasz Dobiszewski, „Wspomnienie”, 2007/2009

Gęsia skórka

Marta Lisok

Niewygodny temat – sposoby opowiadania o śmierci – zostaje podjęty na wystawie „Until do us part” z lekkością i zażenowaniem równocześnie. Oswajanie odbywa się w klinicznych warunkach gwarantowanych przez white cube

Jeszcze 2 minuty czytania

„Until do us part”. Kiinga Araya, Tomasz Dobiszewski, Wincenty Dunikowski-Duniko, Natalia LL, Rafał Piekarz, Timm Ulrichs, Alicja Żebrowska. Foto-Medium-Art, Kraków, 28 listopada 2009 – 29 stycznia 2010, kuratorzy: Agnieszka Kwiecień i Krzysztof Siatka

Najbardziej przerażające imiona zwykle nie są wypowiadane. Zastępujemy je skrótem albo zbywamy milczeniem, rozmiękczając ich materialność. Puste miejsce w zdaniu, z którego coś zostało wycięte, przykuwa uwagę. Właśnie tak dzieje się w tytule wystawy „Until do us part”. Słowo „śmierć”, które składa się na fragment przysięgi małżeńskiej, zostaje zawieszone w powietrzu. Kondensuje się i osiada wokół wystawy zbudowanej bez zbędnych hałasów. Gęsta, momentami przyciężka narracja snuta na niewielkiej przestrzeni krakowskiej galerii Foto-Medium-Art przypomina supeł. Można ją śledzić z poziomu kanapy, kameralnie i czule, z bardzo bliska. Wyczyszczone wnętrze sprzyja eksperymentom z medium, którego tkankę można drażnić do woli, obserwować rezultaty i na zimno zapisywać wnioski.

Alicja Żebrowska, „Śmierć hodowcy motyli”,
2008
Prezentowane prace zostały oparte na braku i nieobecności – na przekór wszechobecnemu wypieraniu śmierci i kulturowej zmowie milczenia, zgodnie z którą sztuka zastąpiła rytuał jako podstawowy sposób na rozładowanie napięcia towarzyszącego tabu. Kuratorzy traktują sztukę jako ambitny zamiennik obrzędów przejścia, ze swobodą dobierając interesujące dla nich wątki i sposoby widzenia. Najmocniejszym punktem wystawy jest fotografia Timma Ulrichsa „The end” przedstawiająca tytułowe słowo zapisane na zamkniętej powiece w formie tatuażu. W tym permanentnym akcie artystycznym „koniec” jako sygnatura zostaje wdrukowany w ciało. Powieka otwarta oznacza – jest, zamknięta – nie ma. Oko zamyka się, powodując drastyczne rozłączenie ze światem widzialnym. Pierwsza, złowieszcza i przewrotna myśl, która pojawia się w głowie oślepionego artysty to: „Ich kann keine Kunst mehr sehen” [„Nie mogę już widzieć sztuki”].

Wideo Alicji Żebrowskiej pt. „Śmierć kolekcjonera motyli” z 2008 roku powstało, kiedy artystka wyszła z kamerą w pole. Podczas spaceru obiektyw czule dotyka traw, zbóż i chabrów, które łaszą się do niego i ocierają pieszczotliwie o soczewkę. Niespodziewanie artystka natrafia na leżące w cieniu ciało w zaawansowanym stadium rozkładu. Ślizga się po jego poszarpanej powierzchni. Obserwuje z zaciekawieniem jak niesklasyfikowaną jeszcze roślinę. Patrzy, ale wyczuwamy, że w tym traumatycznym momencie mruży oko. Zwłoki tytułowego kolekcjonera jako żer dla robactwa nieodmiennie budzą lęk i odrazę. „Wszystko, co ma kształt, rozpadnie się”, mówi mądrość buddyjska. Pojawiający się w tytule motyl wprowadza nadzieję na oderwanie od ograniczeń ciała. Jego nieunikniona przemiana konotuje obiecujące przekroczenie granicy. Budzący erotyczne skojarzenia spacer po bujnej łące, podczas którego kochankowie pośpiesznie rozgarniają trawy, by znaleźć dla siebie zaciszne miejsce, zostaje zestawiony z rozkładem. Eros i Thanatos splatają się ze sobą. Ciało oblegane przez hordy robaków jest roznoszone po wilgotnej glebie, między źdźbła i łodygi, intensywnie wchłaniane i przetwarzane.

Drugi film Żebrowskiej – „Złota gałąź” (2004) – ukazuje stary dom wypełniony pajęczynami i kurzem, padłymi owadami i zniszczonymi przedmiotami. Przychodzące na myśl greckie pojęcie „anabazy” oznacza zmierzanie w kierunku domu, ruch ludzi zagubionych, pozbawionych swojego miejsca i znajdujących się poza prawem jako takim. Wyznacza pragnienie i konieczność poszukiwania korzeni, desperacką chęć zbudowania „nowego” porządku, bezprecedensowy powrót z (wiecznej) wędrówki. W świetle innych prac Żebrowskiej realizacje na „Until do us part” wydają się wyciszone, mniej ostre i dosłowne. Tym razem żadnych defekacji i masturbacji na świętym terenie galerii. Niepokój podczas projekcji objawia się tylko gęsią skórką. Ledwo zauważalną reakcją, podczas której cebulki włosów odruchowo podnoszą się, żeby odstraszyć potencjalnego wroga. Choć na wystawie jego obecność jest właściwie spreparowana, realne spięcie i stroszenie się przychodzi niespodziewanie.

Reszta prezentowanych prac tworzy miękkie tło dla ścierania się wrażeń wywoływanych trzema przywołanymi realizacjami. Właściwie mogłoby ich wcale nie być. Mechanizm ich oddziaływania dość łatwo przewidzieć i zaszufladkować: niewymagający większego skupienia ogląd plus silny, główny wątek, który przytłacza te mniej agresywne, rozwijające się leniwie na dalszych planach.

Tomasz Dobiszewski, „Wspomnienie”,
2007/2009
Tomasz Dobiszewski w cyklu „Wspomnienia” z 2007 roku używa znalezionych negatywów, które naświetla na papierze światłoczułym bez wywoływania i utrwalania. Przygotowuje fotografie, które znikają na oczach widzów, w trakcie trwania wystawy, niszczone przez światło. Gest przywrócenia powoduje w ich przypadku unicestwienie.

Odlane ze szkła bumerangi Kingi Arayi, tradycyjnie wykorzystywane podczas polowań i walki, z powodu zbyt kruchego materiału okazują się całkowicie nieprzydatne. Ilustrują niemożność odtworzenia przebytej drogi, powrotu z punktu krytycznego. Oprócz bumerangów Araya prezentuje równolegle zapis swojego spaceru po weneckich uliczkach. Chaotyczny, przypadkowy materiał nagrywany z ręki do momentu, w którym skończy się taśma albo wyczerpie bateria kamery. Prywatny performance wykonywany w tak mglistym obszarze nadaje jej błądzeniu wymiar mierzenia się z miejscem, które wysysa siły. 

Rafał Piekarz, który określa się jako wyznawca Malewicza, samozwańczy uzdrowiciel i psychoanalityk, sfabrykował domowe lekarstwo na konieczność przemijania. Z obawy przed rozpłynięciem się poddał się przymusowi desperackiej notacji upływu czasu. Przez kilka miesięcy zbierał rachunki fiskalne. Te papierowe świstki zamknął w fiolkach poukładanych w sterylnych gablotach. W tej pracy brak elektryzującego wstrząsu, za dużo w niej planowania, dbałości o rytm i estetycznego wysmakowania, jak na mówienie o końcu.

Terapeutyczny wydźwięk frazy „Until do us part”, która wieńczy lwią część baśniowych opowieści, koncentruje się na czasie dotykanym przez współczesną sztukę z lekkim zażenowaniem, jakby mimochodem. Zaproszeni artyści nie silą się na oswajanie lęku przed fizycznym rozkładem. Raczej delektują się jego nieuchronnością, rozpływają w nihilizmie, potrząsają dmuchawcem w klinicznych warunkach, z miejsca dobrze usytuowanego pod względem strategicznym, z pozycji czujnych obserwatorów. 
Większość wybranych do wystawy prac można przyjąć łatwo – bez grzebania się w brudach i szlamie i zbędnej melancholii.

Nie jestem pewna, czy wystawa powstała jako wyraz niepokoju i obsesji, czy z zupełnie innych powodów: zobojętnienia i oswojenia z myślą o umieraniu. Została skonstruowana według wymyślnych zasad ars bene moriendi, zgodnie z którymi najważniejszy jest psychiczny komfort żywych, nawiązujących ze śmiercią bezpieczny kontakt na ekranach i monitorach. Towarzysząca przemierzaniu wystawy gęsia skórka to, mimo wszystko, nie spazmy i mdłości. Daleko stąd do drżenia i lęku, łatwiej już poczuć przyjemne mrowienie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.