Prawdziwe elektroniczne porno

Prawdziwe elektroniczne porno

Michał Fundowicz

Okoliczności wydania nowej płyty Aphex Twina mają szansę przejść do historii muzycznego marketingu. Czy tylko dlatego zapamiętamy tę płytę?

Jeszcze 2 minuty czytania

Najpierw pojawiły się streetartowe wrzuty w Nowym Jorku, później nad Londynem wzbił się zeppelin z rozpoznawalnym symbolem zmutowanego „A”. W wirtualnej przestrzeni deep web, na stronach nieindeksowanych przez Google, ujawniono pierwsze szczegóły dotyczące nowej płyty. Informację potwierdzono chwilę potem na platformie Syro, szpiegującej dane komputera, z którego logował się użytkownik. A za nią wszystkie opiniotwórcze serwisy muzyczne oraz rozliczne blogi, rozentuzjazmowane wieścią o premierze pierwszego od trzynastu lat długogrającego albumu Aphex Twina.

 Spece od marketingu w sposób wzorcowy nawiązali kontakt z fanami artysty. Jak udowodniły wydarzenia z tego roku, elektorat uważanego za ikonę elektroniki AFX jest liczny i nie brakuje mu motywacji. Na wieść o wystawieniu do licytacji kopii niewydanego nigdy albumu Richarda D. Jamesa, test pressingu „Caustic Window”, skrzyknięto się, aby przy pomocy Kickstartera uzbierać pożądaną kwotę. Każdy kto uczestniczył w zbiórce dostał cyfrową kopię materiału. Tym sposobem płyta szybko trafiła do szerokiego obiegu, wyciekając do sieci. Oryginał wystawiono z powrotem na aukcję, gdzie został nabyty za niebagatelną kwotę $46,300 przez Markusa Perssona, twórcę kultowej gry „Minecraft”.

Oddolna inicjatywa i wynikające z niej zainteresowanie stało się impulsem dla samego artysty, znanego dotąd raczej z powściągliwych relacji ze swoimi sympatykami. Machina została wprowadzona w ruch. Przygotowania do premiery „Syro” składały się z szeregu ujawnień detali dotyczących płyty, samą jej zawartość trzymano zaś do końca w sekrecie. Leak to zjawisko powszechne w ekosystemie wydawniczym internetowej ery – materiał pojawia się na pirackich portalach tygodnie przed datą oficjalnego ukazania się. Wytwórnia Warp, związana z Aphex Twinem niemal od jego początków, postanowiła z całych sił ustrzec się od tego procederu. Zaproponowano alternatywę – w kilku większych miastach, w tym Londynie, Paryżu czy Los Angeles, zorganizowano serię przedpremierowych odsłuchów. Szczęśliwcy wylosowani w loterii mogli zapoznać się dużo wcześniej z materiałem. Reszcie pozostała lektura spisanych na gorąco wrażeń autorstwa dziennikarzy (z portali takich jak FACT czy The Quietus) oraz fanów.

Wynik pracy fanów nad zaszyfrowanym diagramem zawierającym listę instrumentów

Podczas kampanii prawdziwie ekstatyczne reakcje wywołała publikacja listy instrumentów i sprzętów wykorzystanych przy pracy nad albumem. Imponująca ze względu na ilość i jakość (a także ich cenę) wyliczanka syntezatorów, samplerów, sekwencerów i innych urządzeń - czyli prawdziwe elektroniczne porno – stała się przedmiotem dyskusji wielu domorosłych producentów muzycznych. To z kolei ukłon w stronę zaawansowanych technicznie uczestników fandomu, dzielących się swą ekspercką wiedzą z mniej doświadczonymi w tej materii. Aby odczytać, w którym utworze wykorzystano jaki sprzęt, należało połączyć odpowiednie linie i prześledzić ułożenie kropek na kolistej grafice. Zbiorowa praca ślęczących godzinami przy monitorze amatorów, pozwoliła zbliżyć się o krok do wciąż niedostępnego albumu. Wszystkie te zabiegi sprawiły, iż album zaczął się materializować w umysłach słuchaczy tygodnie przed możliwością posłuchania go w zaciszu domowym.

Minimalistyczna oprawa graficzna „Syro” sama w sobie stanowi konceptualne dzieło. We wkładce płyty umieszczono szereg detali kosztów związanych z wydaniem i promocją, od tłoczenia i pakowania nośników, przez reklamy w prasie i internecie, po organizację sesji odsłuchów. Wiadomo więc, jaką część budżetu przeznaczono na reklamę we francuskich radiostacjach (£0,01325), a jaką na plakaty we Włoszech (£0,00066). Wszystko wyliczono co do funta. Postawienie na transparentność to interesujący chwyt. Aphex Twin nie pierwszy raz dobrowolnie przyznaje się, że jest produktem. Prezentując na okładkach kolejnych albumów swoje oblicze, już dawno manifestacyjnie odciął się od hołdującej idei anonimowości sceny techno, z której się wywodzi. Jego poddana komputerowej obróbce twarz, wykrzywiona w demonicznym grymasie w niezapomnianych teledyskach Chrisa Cunninghama, stała się wizytówką „dziwnej elektroniki” lat 90. i początku nowego milenium. James nigdy nie wstydził się komercyjnych zleceń. Pisał muzykę do reklam, zaś kompilację remiksów nazwał „26 Mixes For Cash”. Bywał przez to krytykowany przez środowisko, co najdobitniej obrazuje cykl „HelpAphexTwin” z 2001 roku. Kryjący się pod pseudonimem V/VM Leyland Kirby, na dwóch płytach dokonał aktu twórczej destrukcji utworów autora „Window Lickera”, deformując je nieznośnie i nakładając na nie tonę hałasu. Całość puentowało ironiczne motto „...Because You Don't Give a Fuck”, stanowiące trawestację jednego z tytułów albumu AFX „...I Care Because You Do”.

Fotel, lampa, kolekcja płyt, sprzęt grający. Wirtualna postać rozłożyła się wygodnie na siedzisku. Rozrzucone na podłodze longplaye to „Dark Side of The Moon” Pink Floyd i „Autobahn” Kraftwerk. Tak wygląda komputerowo wygenerowana grafika z okładki pierwszej części słynnej kompilacji Warp „Artificial Intelligence” z 1992 roku. Seria, którą otwiera utwór Jamesa podpisującego się tym razem jako The Dice Man, zdefiniowała nowy styl w muzyce, zwany IDM. Inteligentna muzyka taneczna – ten termin od początku budził wątpliwości, wydawał się dość niefortunny. Jednak przyjął się i jako idea rozprzestrzeniał się wraz z kolejnymi płytami w katalogu świętującego w tym roku 25-lecie Warp. Najprościej rzecz ujmując, muzyka wywodząca się korzeniami z techno miała oderwać się od parkietów. Salon z okładki stał się naturalną przestrzenią do kontemplacji elektronicznych dźwięków, które, uwolnione od użytecznej funkcji, mogły swobodnie dryfować w kierunku amorficznych abstrakcji oraz polirytmicznych struktur. Obecność klasycznych albumów na okładce arbitralnie wpisywała kompilację w kontekst dzieł powszechnie uznanych. Oraz wysyłała komunikat: oto muzyka bezwstydnie mieszczańska, odcinająca się od kontrkulturowego wymiaru rave.

 Marka Aphex Twin stała się wizytówką Warp. Jednak o sukcesie nie byłoby mowy, gdyby nie wyjątkowy talent i wykraczająca poza ramy wyobraźnia. Spod palców Jamesa wyszły utwory bliskie rdzenia techno („Isopropanol”), pędzący na złamanie karku drum'n'bass (Mt Saint Michel + Saint Michaels Mount”), rasowy acid („Untitled” Polygon Window), hipnotyzujący ambient („Cliffs”), a nawet miniaturki fortepianowe (samplowany przez Kanyego Westa „Avril 14th”). Agresywną i rwaną rytmikę kontrastował z delikatnymi melodiami. Alienujące brzmienia ocieplał wokalnymi samplami. Z awangardowym zacięciem zagęszczał, dekonstruował, ryzykował nietypowe zestawienia częstotliwości. Komponował na laptopie, ale też aranżował utwory na orkiestrę.

Aphex Twin, „Syro”,
WARP 2014
Urodzony w Limerick w Irlandii (do którego swego czasu pielgrzymowała fascynująca się limerykami Wisława Szymborska) Richard D. James z umiłowaniem ubarwia historię swojego życia, w sposób dowolny mieszając prawdę z fikcją. Ponoć już w dzieciństwie napisał program komputerowy, za pomocą którego skomponował wiele godzin ambientu. Część z tego materiału miało potem trafić na album „Selected Ambient Works 85-92”. W jednym z najnowszych wywiadów dla pisma „The Rolling Stone” autor płyty „Drukqs” opowiada o swojej posiadłości w niewielkiej wiosce pod Glasgow. W szkockiej rezydencji ma się według jego słów mieścić sześć studiów nagraniowych, wyposażonych  w takie cuda jak grające roboty. Kompozytor dzień i noc dryfuje między pokojami, oddając się wenie i produkując niezliczoną ilość muzyki. Kiedyś opowiadał, że pomysły na kompozycje rodzą się podczas sesji świadomego śnienia. Richard D. James przypomina w tym wszystkim postać diuka z powieści „Na wspak” Jorisa-Karla Huysmansa. Maska ekscentrycznego dandysa pasuje do podsycanych plotkami wyobrażeń. Oderwany od codzienności w willi upakowanej bogactwem ludzkiej wyobraźni, w tym przypadku – elektronicznymi instrumentami. Samowystarczalny, żyjący jakby poza czasem, w rzeczywistości jak ze snu, pielęgnuje ideę l'art pour l'art. I tylko grymas i zachcianka decydują o tym, czy udostępni swoją muzykę innym.

Poprzedzone oryginalną kampanią  „Syro” muzycznie przynależy do tego wyobrażonego świata.  Richard D. James, tak jak w ubiegłym roku My Bloody Valentine, wyciągnął z szuflady materiał leżący tam od lat, nie oglądając się na współczesne trendy. Mimo pewnych anachronizmów płyta jest solidnie skonstruowana, naznaczona autorskim piętnem, wyrażonym także w kryptograficznych tytułach w rodzaju „4 bit 9d api+e+6”. Z pewnością spotka się z pozytywnym odbiorem oddanych i spragnionych nowości fanów, być może znajdzie miejsce w muzycznych podsumowaniach sezonu 2014. Jeśli tak się stanie, duża w tym zasługa rozpędzonej machiny promocyjnej i dyskretnego uroku Jamesa. Ci, którzy spodziewali się elektronicznej rewolucji, muszą jednak poszukać gdzie indziej. Pete Swanson, Daniel Lopatin, Jason Lescalleet, Lee Gamble, Keith Fullerton Whitman, James Holden – to tylko kilka nazwisk wartych sprawdzenia. Wychodząc z różnych stylistyk, zdołali wypracować bardzo indywidualny i często nowatorski muzyczny język. Wszyscy oni śledzą na Twitterze konto @AphexTwin.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.