Wyprzedaże, przeceny, wielka promocja perfum. A w środku tego wszystkiego rasowa awangarda – prace Jadwigi Maziarskiej, Gertrude Goldschmidt (Gego) oraz Rosemarie Trockel. Jak ma się jedno z drugim? Ciągle się zastanawiam.
Stary Browar to jedno z tych „miejsc przyjaznych sztuce” („Where Life Meets Art” – głosi slogan). „Galeria handlowa” – was też irytuje ta nazwa? No więc właśnie ona pasuje tu jak ulał: pośród sałatkowych barów, aptek i kafeterii napotykamy prace m.in. Rafaela Lozano-Hemmera, Alessandro Mendiniego, Igora Mitoraja i Leona Tarasewicza. Działają też („przybrowarowe”?) teatr i szkoła tańca. Urodę tego kompleksu docenili słuchacze Radia Merkury, przyznając w 2003 roku jego twórcom nagrodę „Złotego Ołówka”.
„UKŁADY RÓWNOLEGŁE”
„Układy równoległe. Gego/Maziarska/Trockel”, galeria Art Stations, Stary Browar, Poznań, do 26 sierpnia 2012
Położona na terenie Starego Browaru galeria Art Stations to wolnostojący, trzypoziomowy gmaszek. Przy wejściu istne kuriozum: największy na świecie kufel z brązu – jeden z rekordów Guinessa. Ale tak poza tym, sztukę traktują tu serio – w ostatnich latach prezentowano prace m.in. Jenny Holzer, Anselma Kiefera i Donalda Judda. Personel (uwaga: nie kuratorzy, ale menadżerowie kolekcji) dokłada wszelkich starań, aby miejsce tętniło życiem – wystawom towarzyszą warsztaty, wykłady i pokazy dla różnych grup społecznych.
Wnętrze przeszklone, sterylne, wyciszone. I ani żywego ducha (dodajmy, że w galerii – tej handlowej – akurat dzikie tłumy). Sięgam po informacyjną broszurkę i wkrótce przechodzi mi sarkazm. Zamiast kuratorskiego eseju o niczym, drobiazgowe informacje na temat twórczości artystek – obszerny, encyklopedyczny materiał, podany w zwięzłej, komunikatywnej formie. Lubię takie teksty – nie narzucają interpretacji, ale ułatwiają subiektywny kontakt. Na bardziej dociekliwych czeka też biblioteczka – kilkadziesiąt monograficznych albumów i katalogów, które można swobodnie przewertować. Wnikliwą lekturę utrudnia niezbyt wygodna ławka.
Stary Browar w Poznaniu, część handlowa / wikimedia commons
Najwyższe piętro to prace Jadwigi Maziarskiej (1913-2003) – artystki osobnej i długo marginalizowanej. Dopiero w latach 90. rozpoznano w niej polską prekursorkę malarstwa materii (Dubuffet i Fautrier). O jej nowatorstwie zaświadcza „Samoczynny powód” (1950) – masywny, fakturowy patchwork z rozmaitych tkanin. Czas pięknie odkształcił jego drewnianą ramę, czyniąc z całości obiekt niemal rzeźbiarski. Praca ta pobudza nie tylko nasze oczy, ale i zmysł dotyku – absorbuje swą bryłą i strukturą powierzchni. Jeszcze intensywniej działa tu kompozycja z 1960 roku – pełna gruzłów i żłobień biomorficzna skorupa kilku warstw stearyny zmieszanej z farbą olejną.
Ciekawy trop interpretacyjny podaje niezawodna Agata Bielik-Robson. Pisząc o twórczości Maziarskiej, przywołuje ona pojęcie bricolage’u, którym Lévi-Strauss określił pierwotny ruch poznawczy – znacznie wcześniejszy niż rozumienie. Aby przezwyciężyć poczucie chaosu i bezładu, podmiot zaczyna przekształcać niezrozumiałe elementy świata. Powstające na tej drodze formy są pozbawione znaczenia w sensie intelektualnym, posiadają jednak głęboki ładunek egzystencjalny – są bowiem świadectwem lęku, a co za tym idzie – świadomej obecności.
Sala z pracami Jadwigi Maziarskiej, dzięki uprzejmości Art Stations Foundation
Interpretacja dzieła zawsze nam dobrze robi. Niekoniecznie jednak dobrze robi dziełu. Czasem lepszym pomysłem jest pozostawienie go bez komentarza – ruch taki wydobywa jego pozawizualną przedmiotowość, narzuca czysto sensualny odbiór. Dotyczy to w szczególności spuścizny awangardy, wolnej od konceptualnej żonglerki dyskursami. Tak też uczynili twórcy ekspozycji w Art Stations. Pozbawione tytułów, nagie prace Maziarskiej doskonale funkcjonują w rozproszonym, niestabilnym świetle dziennym (przeszklony dach galerii). Ich rozmieszczenie strefuje niewielka forma przestrzenna z 1985 roku – długi, żeliwny szpikulec sterczący z masywnego, surowego bloku drewna. Swobodny ruch dookoła niego uruchamia rozgrywkę interesujących kontrastów materii i światłocienia.
Jadwiga Maziarska, „Samoczynny powód”, 1950,
kolekcja Muzeum Sztuki w LodziSwoiste pendant dla kobiecych form Maziarskiej stanowią dziergane z włóczki prace Rosemarie Trockel (ur. 1952) – niemieckiej artystki związanej ze środowiskiem Neue Wilde. Ironiczny uśmiech powraca przy pracy genialnej konstruktywistki Gertrude Goldschmidt (1912-1994) – miniaturowe precjozum, którego ekspozycji poświęcono całe osobne piętro.
Wychodząc z galerii Art Stations, czuję się niedorzecznie. I to nie tylko dlatego, że z miejsca znowu trafiam pomiędzy wyprzedaże. Czy dałem się na coś nabrać? Oszukać, zmanipulować? Nie, ta sztuka i ta wystawa pod wieloma względami potrafią się obronić. Nie czuję się więc oszukany – czuję się obsłużony. Coś jakbym od uroczej hostessy, w luksusowym butiku, otrzymał czarujący uśmiech, po którym poczułbym się kimś dla niej wyjątkowym. Śmieszne. Przecież oboje wiemy (bo czytamy Foucaulta), że i cały ten jej urok, i cały splendor, który na mnie spłynął, to tylko subtelny towar – emblemat kapitału, w którym zyskuję wyobrażony udział, i którego władzę – poprzez samo to wyobrażenie – zaczynam legitymizować.
Ale czy to wstrętne? Czy jest się przed czym wzbraniać? Pieniądze kochają sztukę i – jakkolwiek nie jest to zbyt estetyczne – ta miłość najczęściej bywa odwzajemniona. Co więcej, to pieniądze potrafią pokochać platonicznie, podczas gdy sztuka bywa neurotyczna, kapryśna i pazerna. I tak było od zawsze – bez mecenatu książąt, cesarzy i papieży (a później fabrykantów, bankierów i naftowych szejków) historycy i krytycy sztuki nie mieliby o czym rozmawiać. Nawet sztuka krytyczna potrzebuje władzy, żeby mieć co podważać i co krytykować.
Zanim więc zaczniemy się naśmiewać z blichtru Starego Browaru – z tego złażenia się i rozłażenia kilku niewspółmiernych narracji w jednym miejscu – zwróćmy uwagę, że kapitał, który nas tutaj uwodzi, wspomaga i popularyzuje sztukę w sposób bardzo wymierny.