„Nietoperz”, reż. Kornél Mundruczó
TR Warszawa

„Nietoperz”, reż. Kornél Mundruczó

Arek Gruszczyński

„Nietoperz” spodoba się krytyce, nie oburzy mieszczańskiej publiczności, nie przekroczy żadnych granic. Próbuje być polityczny, a staje się nijaki

Jeszcze 1 minuta czytania

Do kliniki, która umożliwia szybką i bezbolesną śmierć, przybywa rodzina sparaliżowanego dyrygenta (Sebastian Pawlak), przekonanego o swojej bezużyteczności. Razem z nim są żona (Agnieszka Podsiadlik) i córka (Roma Gąsiorowska) – rubaszna, nieustannie pijąca alkohol, związana z Arabem. W szpitalu – który, co ważne, mieści się w Warszawie – jest jego dyrektor (Adam Woronowicz; „nazywano mnie już Hitlerem, Goebelsem i doktorem Mengele”), jego asystentka/pielęgniarka/kochanka (Małgorzata Buczkowska) oraz lekarz (Rafał Maćkowiak). Po serii ckliwych rozmów i dwóch zbliżeniach seksualnych (ojca z pielęgniarką i córki z lekarzem) dochodzi do podania śmiertelnego leku, który zażywa również żona. W drugiej części spektaklu klinika zostaje zamknięta, zlicytowana (przy udziale publiczności), a jej personel postanawia wyjechać do Szwajcarii. Sprzeciwia się temu asystentka/pielęgniarka/kochanka, która zarzuca dyrektorowi zabójstwo zdrowej kobiety („Ona była zdrowa! Umarła tylko dlatego, że dała ci pieniądze”). W szpitalu zostaje jednak sama. W tym momencie na scenę wchodzi rodzeństwo – chłopak chory na białaczkę (Dawid Ogrodnik) oraz jego siostra (Justyna Wasilewska). Chłopak – nigdy nie widziałem tak znakomicie zagranej roli – chce umrzeć. Jednak drze na kawałki wcześniej podpisane oświadczenie. 

„Nietoperz” (na motywach „Zemsty
nietoperza” Johanna Straussa),
reż. Kornél Mundruczó
. TR Warszawa,
premiera 20 września 2012
„Nietoperz” zagrany jest w formie opery buffo. Sinusoida akcji – dialog, śpiew, dialog, śpiew – podana zostaje w sosie niedzielnego kina familijnego: baloniki, sympatyczne kolory, wesoła muzyka, szczęśliwe zakończenie po serii przewidywalnych wypadków. Trzy najmocniejsze sceny: pierwsza, kiedy na kotarach zostaje wyświetlony moment śmierci dyrygenta, druga – podania śmiercionośnego leku, połączonego z perwersyjnym płaczem córki, oraz trzecia – z ziemią, w której asystentka/pielęgniarka/kochanka i siostra szukają trucizny (mają ją widzowie) – mogłyby zrobić wrażenie, gdyby nie przeklęta muzyka i infantylne układy choreograficzne. Oczywiście, można uznać, że doprowadzenie do absurdu poważnego tematu miało zredefiniować problem eutanazji. Niestety, reżyser zatrzymał się w połowie drogi, niczego w swoim spektaklu nie zradykalizował ani nie uzasadnił. Dialogi w spektaklu są jak ze złego serialu. Próby nawiązania kontaktu z publicznością – nieudane, postaci ojca i żony – papierowe.

Sam temat Mundruczó potraktował stereotypowo: lekarz-zabójca, który, jeśli już pomaga, to głównie własnej kieszeni, rozpad moralny obecny w klinice, fotografowanie trupów, wymyślanie chorób, które mogą pozwolić na zabieg, ostateczna ucieczka do Szwajcarii oraz przeciwstawienie wolności człowieka naukom kościoła. Oprócz tego – wszechobecna śmierć (w jednej z muzycznych wstawek bohaterowie wykonują Danse Macabre), żenujące sceny (w jednej z nich siostra trzyma w rękach brata w pozie Piety, otoczona przez kolorowe baloniki) i granie stereotypem matki niezgadzającej się na związek córki z Arabem.

Wszystko to może sprawić przyjemność, czasem nawet zaciekawić, ale ani nie wciąga, ani nie frapuje. Ostatecznie reżyser wpadł w pułapkę mówienia o trudnym temacie – pułapkę banału.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.