ARTYSTKA W ARCHIWUM: Geografia przemytu
fot. Bartosz Górka

16 minut czytania

/ Sztuka

ARTYSTKA W ARCHIWUM: Geografia przemytu

Rozmowa z Jankiem Simonem

Siedzę sporo w internecie, od którego zawsze zaczynam swoje poszukiwania. Dopiero jak się okazuje, że czegoś w nim nie ma, to odwiedzam Bibliotekę Narodową. Dryfuję po forach, Wikipedii. Mam sposoby, jak szukać na OLX-ie

Jeszcze 4 minuty czytania

ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI: Zacznijmy od archiwum politycznego, które pokazujesz na swojej wystawie „Syntetyczny folklor” w CSW. Dlaczego uważasz, że rok 1985 był początkiem transformacji ustrojowej?
JANEK SIMON: Powiem więcej: myślę, że komunizm skończył się w Polsce w roku 1981.

Stan wojenny wprowadził kapitalizm?
Raczej pewnego rodzaju protokapitalizm, coś między komunizmem a kapitalizmem.

Poproszę o argumenty.
Pod koniec lat 70. wybuchł kryzys gospodarczy.

Jak był odczuwany w Polsce?
Na najbardziej przyziemnym poziomie ludzie poczuli się upokorzeni staniem w kolejce po papier toaletowy. Profesorowie latali do Stanów i pracowali na zmywakach, bo w rok można było zarobić kasę na nowy dom. W tamtym czasie załamało się RWPG, czyli organizacja, która miała synchronizować gospodarki państw bloku sowieckiego. Każdy z krajów miał specjalizować się w produkcji jakiś dóbr, które potem byłyby wymieniane między państwami. W praktyce na wymianie korzystał głównie  Związek Radziecki. Odgórna struktura została wtedy zastąpiona przez oddolną sieć szarej, przemytniczej strefy, handlu walizkowego. Na własny użytek nazywam ją geografią przemytu. W skrócie: władza pozwoliła na rozwijanie prywatnego handlu.

W jaki sposób?
Ludzie zaczęli jeździć na wycieczki turystyczne i zabierali ze sobą różne rzeczy na handel. W Polsce było to stosunkowo łatwe, ponieważ – w przeciwieństwie do większości krajów bloku – najłatwiej było dostać paszport. Jeździło się na Węgry, gdzie sprzedawano suszarki, w Rumunii można było opchnąć środki przeciwbólowe, kupowało się tureckie jeansy, które potem wiozło się do wschodniego Berlina. Była cała siatka tras, która z czasem rozszerzyła się na Turcję i Indie. Już pod koniec lat 70. został uruchomiony bezpośredni lot z Warszawy do Delhi, za który płaciło się w złotówkach, więc był relatywnie tani.

Co wywożono z Polski do Indii?
Kryształy, aparaty fotograficzne, śpiwory. W zamian Polacy wywozili z Indii materiały, bawełnę. Co ciekawe, większość legendarnych wypraw w Himalaje z lat 80. była sfinansowana z przemytu. Wojciech Kurtyka opowiadał o tym w niedawno powstałym filmie o himalaistach. 90 procent sklepów indyjskich było rozkręcanych po 1989 roku przez himalaistów. A sam Kurtyka jest właścicielem jednej z największych hurtowni z rzeczami z Indii.

Co jeszcze było powodem wprowadzenia wolnego handlu?
Pojawiły się liberalne reformy rządu Mieczysława Rakowskiego i jego ministra Wilczka. Ich założenia zostały finalnie zrealizowane w 1988 roku.

Janek Simon

Urodził się w 1977 roku w Krakowie, studiował w Instytucie Psychologii oraz Instytucie Socjologii UJ. Artysta, kurator, jeden z założycieli przestrzeni artystycznej Goldex Poldex, która przez kilka lat działała w Krakowie. Laureat nagrody „Spojrzenia”, uczestnik wielu wystaw indywidualnych i zbiorowych w najważniejszych instytucjach w Polsce i za granicą.

„Syntetyczny folklor”, kuratorka: Joanna Warsza, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, do 19 maja 2019

Na czym się opierały?
Na zasadzie: co nie jest zabronione, jest dozwolone. Musisz pamiętać, że wtedy było bardzo mało regulacji z racji funkcjonowania gospodarki centralnie planowanej. Na wystawie pokazuję grę dla dzieci „Handel zagraniczny” z końca lat 80., której zasady są znane nam doskonale z czasów kapitalistycznych: trzeba jeździć z jednego miejsca w drugie, kupować taniej i sprzedawać drożej. Czyli mamy tutaj do czynienia z fantazmatem wolnego handlarza, do niedawna reakcyjnego bohatera systemu.

Wydano ją w oficjalnym obiegu?
Tak, w 1987 roku. A wcześniej popularną grą był „Eurobiznes”, klon „Monopoly”. Idźmy dalej – w tej samej pracy puszczam fragment filmu musicalu „Miłość z listy przebojów” z 1987 roku ze słynną sceną, w której celnicy śpiewają piosenkę podczas przeglądania bagaży. Wyciągają komputer i „Kulturę Paryską”. Skoro te obrazy pojawiły się w telewizji publicznej, to oznacza, że były powszechnie obecne w życiu codziennym Polaków pod koniec komunizmu.

Widok wystawy Syntetyczny folklor w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, fot. Bartosz GórkaWidok wystawy „Syntetyczny folklor” w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, fot. Bartosz Górka

Myślisz, że ich celem był obecny model chiński?
Nie wydaje mi się. Chwytali się raczej brzytwy, bo nie chcieli stracić władzy, ale nie sądzę, żeby mieli przygotowaną długofalową strategię. Czwartym czynnikiem były media, czyli kasety wideo, telewizja satelitarna i komputery, które tak naprawdę rozbroiły cenzurę.

W twojej pracy „1985” jest sporo przedmiotów z epoki. Skąd je wziąłeś?
Z Allegro, OLX-a. Parę rzeczy z antykwariatów, ale niewiele.

Miałeś jakąś listę wymarzonych przedmiotów?
Nie. Wpisywałem w wyszukiwarkę takie hasła jak „pamiątki z PRL-u”, „Solidarność”. Te rzeczy są teraz w jakiejś dziurze pomiędzy teraźniejszością i historią, jest ich bardzo dużo i są tanie.

A puszki po piwie, pieczołowicie kolekcjonowane w czasach komunizmu i stawiane na meblościance?
Też. Ludzie zbierali także kartoniki po soczkach owocowych, paczki po Marlboro, torby foliowe. Ta skala fetyszyzacji przedmiotów pochodzących z Zachodu była niezwykła. Pokazuję też z jednej strony znaczki pocztowe wydane przez Solidarność z Ronaldem Reaganem, Margaret Thatcher, a z drugiejmagazyn „Pan”, erotyczne pismo zalegalizowane przez partię, które z dzisiejszej perspektywy szokuje konserwatyzmem. Są tam sesje nagich dziewczyn na tle zamku o błyskotliwym tytule „Baszty i biusty”, elementy imaginarium kapitalistycznego: kasyna, cygara, nurkowanie, a także poradnik, jak skonstruować grilla czy instrukcje grodzenia posesji.

ARTYSTKA W ARCHIWUM

W tym cyklu tekstów zajmiemy się artystkami i artystami, którzy tworzą na bazie materiałów archiwalnych lub wplatają je w swoje dzieła, korzystając z zasobów instytucji dokumentujących historię czy ze źródeł historii mówionej. Oral history pozwala twórcom odkrywać na nowo zapomniane biografie, rekonstruować lub remiksować historyczne konteksty PRL-u, międzywojnia i innych okresów. W ten sposób przywracają do kulturowego obiegu historię lokalną, mikrohistorię, dialogują z dyskursami historycznymi.

To ciekawe, że już wtedy tworzyła się nowa klasa średnia ze znanymi dzisiaj zachowaniami.
Tak. Ten magazyn miał bardzo duży nakład, około 300 tysięcy.

A pismo dla miłośników komputerów „Bajtek”?
Wydawano go od 1985 roku. Był bardziej młodzieżowy, a „Komputer” bardziej teoretyczny, informatyczny. Komputeryzacja miała ścisły związek z przemytem.

Jak to?
To ciekawa sprawa, w której mieszają się porządki: oficjalny i podziemny. W latach 80. obowiązywało NATO-wskie embargo na sprzedaż do krajów bloku wschodniego 16-bitowych komputerów PC. W związku z czym komputery osobiste musiały być sprowadzane z Azji. Oficjalne instytucje nie mogły ich kupować, ale ich potrzebowały, co zmuszało do improwizacji. Zresztą dość głośny przypadek rozbitej przez policję grupy studentów krakowskiej politechniki, która się tym zajmowała, to chyba ostatnia znana mi afera gospodarcza PRL-u.   

Widok wystawy „Syntetyczny folklor” w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, fot. Bartosz GórkaWidok wystawy „Syntetyczny folklor” w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, fot. Bartosz Górka

O czym pisano w tych pismach?
O 8-bitowych komputerach, które można było sprowadzać z Zachodu i kupić w Pewexie, a także o komputerach PC, których nie można było oficjalnie kupować.

Masz w domu jakieś przedmioty z tamtego czasu?
Gumy do żucia, opakowania po czekoladach prostowane w encyklopediach.

Co archiwum tamtego czasu mówi o społeczeństwie?
Dla mnie ten czas to przede wszystkim okres jakiejś ciężkiej ideologicznej pustki, która musiała być czymś wypełniona. Z jednej strony po stanie wojennym już nikt nie wierzył w komunizm w jakimkolwiek pozytywnym sensie, z drugiej przez kryzys gospodarczy trudno było sobie wyobrazić, że Polska będzie wyglądała jak Europa Zachodnia. To czas popularyzacji New Age’u w różnych formach – zajmowaliśmy się tym z Maksem Cegielskim, pracując nad wystawą o relacjach pomiędzy Polską a Indiami. Media straszą UFO i satanistami, z telewizora leczy Kaszpirowski. Ale jednak stopniowo rzeczywistość staje się coraz bardziej kapitalistyczna, tylko że to jest kapitalizm zrobiony ze śmieci, przedatowanych produktów, opakowań po soczkach.

Czy badając po raz kolejny archiwum przełomu, można coś jeszcze nowego powiedzieć o transformacji?
Można zaryzykować tezę, że zaczęła się po prostu wcześniej, bo w latach 80., i trwała do kryzysu roku 2000, czasu wielkiego bezrobocia i upadków małych firm. Teraz jesteśmy w kolejnej fazie – kapitalizmu korporacyjnego.

Historycy piszą, że lata 90. z ich turbokapitalizmem były dla nas szokiem. Ale czy czasem praca w archiwum nie pokazuje, że dosyć gładko weszliśmy w ten okres?
Nie jestem historykiem i nie chcę dyskutować z badaniami, ale nie można powiedzieć, że w latach 80. w Polsce istniał komunizm. I tak naprawdę konflikt między opozycją demokratyczną a PZPR był dosyć fikcyjny, ponieważ obie strony dążyły do wprowadzenia tego samego.

Niby tak, ale jednak komuniści nie zlikwidowali urzędu cenzury.
Racja. Konflikt o to, kto tę władzę będzie fizycznie sprawował, był jak najbardziej realny.

A opozycja zawsze stawiała na pierwszym miejscu wolność słowa.
Oczywiście. Mówię o ekonomii i życiu codziennym, a nie o wymianie elit.

Czyli upraszczając: Polska szybciej dołączyła do świata Zachodu?
Nie wiem, czy dzisiaj jest jego częścią.

A gdzie jest?
Na półperyferiach. Polska jest lub nie na Zachodzie w zależności od konfiguracji. Kiedy wyjeżdżam do krajów Azji lub Afryki, to jestem dla ludzi przedstawicielem białej rasy Zachodu, z daleka różnica pomiędzy Europą Wschodnią i Zachodnią nie jest zbyt czytelna. A będąc w Holandii na rezydencji w Hadze, czułem w stosunku do siebie nieco rasistowskie zachowania.

Widok wystawy „Syntetyczny folklor” w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, fot. Bartosz GórkaWidok wystawy „Syntetyczny folklor” w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, fot. Bartosz Górka

Jakie konkretnie?
Patrzyli na mnie uważnie w sklepie, widząc, że nie jestem Holendrem. Są znane przypadki stron internetowych, na których można było zgłaszać organom ścigania hałasujących sąsiadów z Polski. Rosnąca ilość zachowań quasi-rasistowskich względem emigrantów z Europy Wschodniej to zresztą dobrze opisana sprawa, jest wiele badań na ten temat.

Pytanie, czy Polska musi być częścią Zachodu? A może warto przemyśleć na nowo swoją własną hybrydyczną tożsamość?
Też tak uważam. W aplikacji na tegoroczne Biennale w Wenecji chcieliśmy wspólnie z Joanną Warszą zająć się problemem „urasowienia” Polaków, czy szerzej – mieszkańców Europy Wschodniej. Doświadczenie rasizmu jest doświadczeniem wielu naszych rodaków pracujących w krajach Zachodu. Połączyłem to z kontrowersyjnym algorytmem, który określał orientację seksualną użytkowników Tindera.

W jaki sposób?
W pawilonie miała zostać zainstalowana aplikacja, która identyfikowałaby wszystkich wchodzących do niego Polaków.

Pomówmy teraz o nieco wcześniejszym okresie, czyli o czasach, kiedy powstała Liga Morska. To kolejny element twojego archiwum pokazywany na wystawie. 
Pokazuję magazyn „Morze”, który wychodzi prawie nieprzerwalnie od 1924 roku.

Zostało założone przez Ligę Morską i Kolonialną?
Tak. Odkryłem ją w 2006 roku, kiedy postawiłem zorganizować „Rok Polski na Madagaskarze”. W tamtym czasie raczej nie zdawano sobie sprawy z naszych przedwojennych kolonialnych aspiracji.

Dlaczego akurat Rok Polski?
Najważniejsze w moim życiu jest zaspokajanie ciekawości. Z jednej strony odkryłem to pismo, a z drugiej zdałem sobie sprawę, że jestem wykorzystywany przez polską dyplomację kulturalną, więc postanowiłem jej zagrać na nosie. Na wystawach za granicą moje prace najczęściej traktowano w sposób instrumentalny: organizowano otwarcie dla notabli, a potem szybko zwijano dywan i do widzenia.

O czym pisano w „Morzu”?
Głównie o wielkim programie modernizacyjnym, zwrotowi ku Zachodowi. Polska miała skierować się ku morzu, dlatego wybudowano port w Gdyni, postanowiono wytyczyć nowe szlaki handlowe, no i uzyskać kolonie.

Dlaczego?
Pisano wtedy, że nasz kraj przegrał wyścig z Zachodem ze względu na ich brak. Pojawiło się wiele nierealnych pomysłów. Posługiwano się na przykład argumentem dyplomatycznym, wedle którego Polska miała prawo do części bogactwa kolonialnego obszarów należących do Prus. Skoro wchodziła w ich skład, to powinna po odzyskaniu niepodległości nadal korzystać z odpowiedniej części kolonii. Tym sposobem próbowano zdobyć Togo i Kamerun. Przy okazji wskazywano również na historię: jeden z odkrywców tych krajów był Polakiem. Madagaskar z kolei miał być darem Francuzów. Pojechały tam nawet dwie polskie ekspedycje. Wcześniej została zawarta sekretna umowa między Ligą a Liberią, która dotyczyła przede wszystkim współpracy gospodarczej, ale w razie wojny liberyjscy rekruci mieli służyć w polskiej armii. Stała też za tym myśl, żeby rozbudować polskie wpływy w Liberii, a potem ją po prostu przejąć. Wtedy było to jedyne nieskolonizowane państwo w Afryce, ponieważ powstało jako kraj uwolnionych niewolników ze Stanów Zjednoczonych.

No dobrze, a jak „Morze” wpłynęło na naszą tożsamość?
Stawiam tezę, że było jednym z kilku miejsc rodzącego się rasizmu. Oni prowadzili naprawdę rozbudowaną akcję edukacyjną. Po szkołach jeździły wystawy kolonialne, oprócz „Morza” wydawano jeszcze pisma dla dzieci i dla klasy robotniczej. Wszędzie tam mieszkańcy Południa byli przedstawiani jako gorsi.

A co z nami dzisiaj robią te postkolonialne archiwalne narracje?
Pojawiają się w mocarstwowej polityce PiS-u o międzymorzu, pomysłach kopania kanałów śródlądowych, które połączą Morze Czarne z Bałtykiem.

To jeszcze Indie. Interesuje mnie archiwum przedmiotów znalezionych na statkach.
Pochodzą z Alang, czyli największego złomowiska, swoistego cmentarzyska okrętów. Przypływają, wbijają się w plaże i są rozbierane przez 100 tysięcy słabo opłacanych robotników. Złom jest wywożony do hut, a wszystkie przedmioty są sprzedawane na olbrzymim targu. Można tam kupić kanapę na 70 osób, koszulki marynarzy, zdjęcia. Byłem tam kilka razy i zawsze zgarniałem obrazki w ramkach, mapy, tabliczki BHP, prywatne zdjęcia.

Przyjąłeś jakąś regułę?
Nie, kupowałem rzeczy, które mi się po prostu podobały. Pochodzą z ponad 40 krajów, tworzą jakiś rodzaj archiwum wizualnego tych państw. Archiwum, które zakończyło swój żywot na plaży w Indiach.

Czym jest archiwum w kontekście twojej pracy?
Jest wszystkim, co można z ciekawości przeglądać. Siedzę sporo w internecie, od którego zawsze zaczynam swoje poszukiwania. Dopiero jak się okazuje, że czegoś w nim nie ma, to odwiedzam Bibliotekę Narodową. Inspirują mnie stare czasopisma, w których zapisano mnóstwo pobocznych historii. Nawet najbardziej niszowe organizacje miały w przeszłości własne magazyny, w których manifestowano różnorodne światopoglądy.

Masz w internecie jakieś własne drogi?
Nie mam, raczej dryfuję po forach, Wikipedii. Mam za to sposoby, jak szukać na OLX-ie. Przez pewien czas czytałem fora podróżnicze i te związane z kryptowalutami.

Jesteś kolekcjonerem, zbieraczem?
Nie wydaje mi się. Nie zbieram kompulsywnie rzeczy, bo już nie mam miejsca. Ale nieraz coś kupię.

Co?
Ostatnio głównie stare pisma z drugiego obiegu.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).