Miłość,  czyli zdrada ideałów
fot. z filmu „Miłość”

Miłość,
czyli zdrada ideałów

Tomasz Bielenia

„Oni po prostu olali wszelkie zasady – jazzowe, rockowe, jakiekolwiek. Chcieli wyjść poza szachownicę, żeby zbić króla podłożeniem mu nogi” – pisze o „Miłości” Sebastian Rerak

Jeszcze 3 minuty czytania

„Gdy wspominam Miłość, to chce mi się wyć”
– Mikołaj Trzaska

W dokumencie Filipa Dzierżawskiego „Miłość”, który jest próbą sfilmowania jednego z najciekawszych zjawisk końca ubiegłego wieku na rodzimej scenie muzycznej – saksofonista grupy Mikołaj Trzaska bez ceregieli zarzuca swym kolegom zdradę ideałów.

Nagrodzony właśnie Złotym Lajkonikiem na Krakowskim Festiwalu Filmowym obraz powstać miał jako rejestracja wielkiego comebacku Miłości: yassowa supergrupa reaktywowała się w 2009 roku, by zagrać koncert na mysłowickim Off Festivalu. O tym, dlaczego podobny eksperyment nie mógł zakończyć się powodzeniem, o wiele lepiej od dokumentu Dzierżawskiego opowiada jednak książka Sebastiana Reraka „Chłepcąc ciekły hel”.

Szkarłatna litera żenady

„Miłość”, reż. Filip Dzierżawski. Polska 2012Wszystko zaczęło się od warszawskiej imprezy Niewinni Czarodzieje w 2008 roku, w ramach której skłócone środowisko sceny yassowej – mówimy tu o liderach tego nurtu: kontrabasiście i gitarzyście Ryszardzie Tymonie Tymańskim, saksofoniście Mikołaju Trzasce, klarneciście Jerzym „Mazzollu” Mazolewskim i gitarzyście oraz perkusiście Tomaszu Gwincińskim – skrzyknęło się ponownie na jedną noc, by zaprezentować swoje nowe projekty.



„Koncert w Centralnym Basenie Artystycznym był udany, ale przez cały czas jego trwania miałem nadzieję, że nie doczeka się żadnego replayu. Dalsze ogrywanie yassowego fenomenu wywoływałoby jakiś nieznośny zgrzyt. Historia jest po to, aby ją opowiedzieć dla wyciągnięcia wniosków, rozbawienia, poruszenia. Nie powinno się jej zaś odtwarzać na nowo, udając, że aura minionych chwil powróci na komendę lub za odpowiednie honorarium. Każdy huczny jubel naznaczony jest szkarłatną literą żenady” – tymi słowami rozpoczyna książkę „Chłepcąc ciekły hel” Sebastian Rerak. Tytuł świetnej monografii sceny yassowej zapożyczony został z jednej z kompozycji grupy Miłość; szkoda że spiritus movens – Tymon Tymański – nie wziął sobie do serca powyższej przestrogi.

Dokumentalna „Miłość” zrealizowana została przez Filipa Dzierżawskiego, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że reżyser jest tu tylko marionetką: pomysł na ocalenie muzycznego dziedzictwa Miłości wyszedł bowiem od Tymona Tymańskiego (koproducenta obrazu). Współczesną ramą dla opowieści o historii grupy miał być zaś kolejny z postrzelonych konceptów Tymona: seans „Miłości” rozpoczyna się w momencie, kiedy wszyscy członkowie zespołu – poza nieżyjącym perkusistą Jackiem Olterem – spotykają się w sali prób, by przećwiczyć możliwość ewentualnego powrotu. Tymon, jako inicjator przedsięwzięcia, znajduje sprzymierzeńca w osobie pianisty Leszka Możdżera. Mniej entuzjastycznie nastawiony do całej idei wydaje się saksofonista Maciej Sikała, najwięcej wątpliwości od początku ma jednak Mikołaj Trzaska.

W najbardziej poruszającej scenie filmu Trzaska – na którym kamera Andrzeja Wojciechowskiego koncentruje się ze szczególną atencją – nie wytrzymuje martwego odgrywania starych numerów w stylu dinozaurów rocka i z wyraźnym niesmakiem rezygnuje z udziału w dalszej maskaradzie. „Szkarłatna litera żenady”, którą od początku pisany był comeback Miłości, ożywia w Trzasce wszystkie traumy młodości. W filmie Dzierżawskiego ponowne spotkanie z Tymonem i spółką prowokuje muzyka do bezpośredniego oskarżenia byłych kolegów o muzyczną bigoterię. Czasy miłości skończyły się bezpowrotnie.

Kożuch na powierzchni mleka

Po seansie filmu Dzierżawskiego trudno zrozumieć, na czym w istocie polegał fenomen sceny yassowej. Inaczej niż w dokumencie Krystiana Matyska „Olter” (2004), będącym wielowymiarowym portretem nieżyjącego już perkusisty Miłości, obraz Dzierżawskiego prezentuje hermetyczną wersję wydarzeń. Dopuszczenie do głosu wyłącznie muzyków Miłości sprzyja stworzeniu intymnej atmosfery, nie da się jednak ukryć, że taka strategia znacznie zawęża perspektywę. Ten film mógłby być o wiele pełniejszy, gdyby przed kamerą postawić innych muzyków – choćby wspomnianych Mazzolla oraz Gwincińskiego – czy dziennikarzy lub artystów (jak choćby członkowie grupy Totart), którzy potrafiliby chuligański wybryk barbarzyńców bezceremonialnie wkraczających do ogrodu polskiego jazzu pokazać w szerszym kontekście. „Rozumieliśmy wówczas muzykę jak kożuch na powierzchni mleka” – powie o późniejszym etapie swej muzycznej aktywności Mikołaj Trzaska, odnosząc się do działalności grupy Łoskot. 

Bardziej niż rzetelnym opisem pewnej muzycznej przygody, „Miłość” jest opowieścią o  przyjaźni. Najciekawsze są tu, wzbogacone premierowo prezentowanymi archiwaliami, intymne zwierzenia muzyków: w zabawnym fragmencie dotyczącym zażyłości Tymańskiego z Trzaską panowie zastanawiają się nawet, czy uczucie, które łączyło ich na początku muzycznej współpracy, nie miało przypadkiem podłoża erotycznego. „Czy byliśmy wtedy gejami? Jeśli tak, to wyparłem to skutecznie ze świadomości” – śmieje się Trzaska.

Idea „Love Supreme” Johna Coltrane’a – duchowego patrona Miłości – została tu strywializowana i sprowadzona do poziomu koleżeńskich animozji. Poukładanemu muzycznie Możdżerowi nie podobał się chaotyczny i intuicyjny styl gry Trzaski, Tymon postanowił więc wyrzucić swego przyjaciela z zespołu, zastępując go klasycznie ujazzowionym Sikałą. „Miłość” miota się więc między klasyczną muzyczną biografią i awanturniczą dokudramą znaną z rock’n’rollowych kanonów (trochę w stylu dokumentu Piotra Szczepańskiego „Generacja CKOD” o grupie Cool Kids of Death – notabene również laureata Złotego Lajkonika). Zatrzymuje się jednak w pół drogi – ani nie sprawdza się jako klasyczna monografia zespołu, ani nie pokazuje zbyt wielu „sensacji” (mam wrażenie, że najciekawsze fragmenty tego filmu, jak moment, w którym Tymański uświadamia Możdżerowi, że wszyscy poza nimi wycofali się z koncertu na Off Festivalu, zostały zwyczajnie podegrane – brak w nich bowiem energii i autentyzmu).

Dokument Filipa Dzierżawskiego najciekawszy wydaje mi się właśnie jako opis fiaska muzycznego powrotu, nie jako muzyczna biografia. Najbardziej pozytywną postacią tej opowieści okazuje się Mikołaj Trzaska – jedyny, który o muzyce wciąż myśli w bezkompromisowy sposób. Kiedy tłumaczy kolegom, że dla niego najważniejsza jest w muzyce niepewność każdego kolejnego dźwięku (pobrzmiewa w tym twórcza filozofia jednego z idoli Trzaski – niemieckiego saksofonisty Petera Brötzmanna), Tymański i Możdżer powoli zaczynają sobie uzmysławiać, że ich muzyczne wszechświaty są już obecnie nie do pogodzenia.

Po seansie właśnie kontrabasiście i pianiście legendarnego zespołu można zarzucić artystyczną regresję oraz… utratę miłości do muzyki (zarówno Tymon, jak i Możdżer pokazani są tu na rozdrożu muzycznej kariery – ten ostatni zwierza się wprost ze swojego zwątpienia w sens uprawianej sztuki). 

Wyjść poza szachownicę

„Oni po prostu olali wszelkie zasady – jazzowe, rockowe, jakiekolwiek. Te napisane i te zanotowane w regulaminach i zeszytach. Chcieli wyjść poza szachownicę, żeby zbić króla podłożeniem mu nogi. Wykonywali operację na nieznanych matematyce liczbach, grali na boisku piłkarskim z pięcioma bramkami” – tak Sebastian Rerak puentuje rewolucyjny charakter przewrotu, jaki na polskiej scenie muzycznej przeprowadzili yassowcy. Trudno o celniejszą charakterystykę tego wielowymiarowego nurtu artystycznego.

Książka Reraka imponuje nie tylko wyczerpującą eksploracją tematu – autor przedstawia nam historię całego ruchu, zaczynając od objawień artystycznej grupy Totart, której działania były zaczynem yassowej rewolucji, kończąc na prezentacji dokonań współczesnych grup muzycznych, jak Sing Sing Penelope czy Pink Freud, które uznaje się powszechnie za spadkobierców i kontynuatorów yassowej spuścizny; największym atutem „Chłepcąc ciekły hel” jest jednak wykraczający poza standardy klasycznej monografii język. Rerak ma talent literacki: dzięki temu ogromny materiał, który zebrał w trakcie przygotowywania książki – opracowanie tysięcy minut wywiadów kosztowało autora dwa lata pracy – w niczym nie przypomina nudnego podręcznika.

Próbka? Proszę bardzo: „Zarażeni improwizatorską maligną Brodaci [chodzi o członków zespołu Henryk Brodaty] dokręcili śrubę psychodramy do oporu. Zaintonowana w lunatyckim zarzewiu parafraza kościelnej pieśni doprowadziła do przesilenia nonsensu…”. Zgoda, Rerak nierzadko ociera się o granice lingwistycznego manieryzmu, niemal poetycki język książki równoważony jest  jednak inspirującą warstwą analityczną. „Chłepcąc ciekły hel” to nie tylko kolekcja cytatów, lecz również popularyzatorska rozprawa z zakresu teorii sztuki.
 
Sebastian Rerak, „Chłepcąc ciekły hel. Historia Yassu”,
Stowarzyszenie A Kuku Sztuka, Gdynia 2013 
Przez niemal 550 stron książki nie tylko zaprzyjaźniamy się z czołowymi postaciami sceny yassowej – „Hel” jest przecież skomponowany z wyrazistych sylwetek luminarzy ruchu z Tymonem, Trzaską, Mazzollem i Gwincińskim na czele – lecz również otrzymujemy muzyczno-kulturowe portrety dwóch miast tworzących yassową oś: chodzi o Trójmiasto i Bydgoszcz. Wszystko ułożone jest według chronologicznego klucza, jednak Rerak umiejętnie akcentuje i wyodrębnia na linii czasu także „tematy”, przez co „Chłepcąc ciekły hel” czyta się jak wciągającą prozę: ewolucja całego ruchu stanowi bowiem napędową siłę narracyjną książki. Nie znaczy to, że w tomie brakuje anegdotek (moja ulubiona mówi o tym, jak Mazzoll zebrał zespół, by ruszyć na tournée po Polsce, jednak w połowie drogi okazało się, że inauguracyjny koncert, który miał się odbyć następnego dnia, w istocie zaplanowany był dopiero za miesiąc), czy quasi-literaturoznawczych analiz tekstów. Jest tu wszystko.

***

Obejrzyjcie film Dzierżawskiego, ale koniecznie sięgnijcie po książkę Reraka. Dowiecie się wtedy, że to nie Mikołaj Trzaska pozostaje najbardziej buntowniczą i bezkompromisową osobowością byłej sceny yassowej; czarno na białym okaże się również, że Miłość to w gruncie rzeczy najmniej yassowy zespół ze wszystkich grup tego pokręconego muzyczno-artystycznego nurtu. To, co rzeczywiście wartościowe, zwykle pozostaje wypchnięte poza szachownicę historii. Jak książka Reraka. Dystrybuowana bezpłatnie przez Stowarzyszenie A Kuku Sztuka – po tym jak wyczerpał się nakład wydawnictwa, jest obecnie towarem par excellence bezcennym. 

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.



Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.