X Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej
Jan Garbarek / fot. Monika Rokicka

X Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej

Monika Rokicka

W tym roku w Bielsku-Białej zagrali Jan Garbarek, Maria Pia De Vito, Joshua Redman, Charles Lloyd, Billy Hart. Nowy projekt „Wisława” – dedykowany zmarłej niedawno poetce Wisławie Szymborskiej – zaprezentował też Tomasz Stańko ze swoim nowojorskim kwartetem

Jeszcze 2 minuty czytania

Festiwal rozpoczął koncert jazzu tradycyjnego w wykonaniu brytyjskiego big bandu The BIG Chris Barber Band, ale w kolejne dni zabrzmiały dźwięki z pogranicza gatunków i free. I choć w założeniu 10. edycja miała odbywać się pod znakiem saksofonu, szybko okazało się, że królują w niej także inne instrumenty, głównie perkusja.

X Jesień Jazzowa w Bielsku-Białej,
14-18 listopada 2012, dyr. artystyczny: Tomasz
Stańko
Jan Garbarek wystąpił z towarzyszeniem zespołu i perkusisty Triloka Gurtu. Współpraca z Gurtu to efekt fascynacji Garbarka brzmieniami świata, która w zestawieniu z chłodną skandynawską estetyką daje niesamowite efekty. W Bielsku-Białej muzycy pokazali głównie nowe utwory, choć znalazło się też kilka z wydanej w 2009 roku płyty „Dresden” (np. „Paper Nut” czy „Nu Bein’”). Pierwsza część koncertu przesycona była gęstym dźwiękiem, rozbudowanymi partiami muzyków towarzyszących, przez które przebijał się saksofon Garbarka. W jednostajnej, dość głośnej strukturze dynamicznej i rytmicznej gubiły się śpiewne, cichsze frazy tenoru lub sopranu. Utwory odgrywane były w jakimś dziwnym pędzie, który zdawał się nie mieć końca. Zwolniły dopiero w drugiej części koncertu, zdominowanej przez partie solowe i duety. Długim i dość monotonnym, choć prezentującym nieskazitelne umiejętności techniczne, solo uraczył nas basista Yuri Daniel. Podobna w charakterze była solówka pianisty Rainera Brüninghausa. Z kolei Trilok Gurtu, jak prawdziwy zaklinacz wiatru i deszczu, czarował perkusjonaliami przeróżnego gatunku – gongami, dzwonkami zanurzanymi w wiadrze z wodą, a także własnym głosem, przybliżając dźwięki natury i etnicznych inspiracji.

Kolejne wieczory przebiegały pod znakiem nowości. Neapolitańska wokalistka Maria Pia De Vito – z trójką doskonałych instrumentalistów: François Couturierem (fortepian), Anją Lechner (wiolonczela) i Michele Rabbią (instrumenty perkusyjne) – przedstawiła projekt „In Compagnia d’Amore”, poświęcony Pergolesiemu. To mieszanka barokowych brzmień wiolonczeli, fortepianu i nowoczesnych, jazzowych interpretacji wokalnych, dopełnionych rytmami perkusji. W muzyce słychać fragmenty „Stabat Mater” i arii operowych, w tłumaczeniu na dialekt neapolitański. Całość jest bardzo efektowna: od głębokiego frazowania i precyzyjnej klasycznej intonacji Lechner, porzez zadziornie jazzujące brzmienia Couturiera, po eksperymentalny i etniczny wokal Marii Pii czy magiczne odgłosy wydobywanych z perkusjonaliów Rabbii, który wykorzystywał wszystko, co miał pod ręką (plastikowe torby, rurki, taśmę klejącą, folię aluminiową, nawet własne policzki).

Tomasz Stańko z nowojorskim kwartetem / fot. M. Rokicka

Nowy projekt „Wisława” – dedykowany zmarłej niedawno poetce Wisławie Szymborskiej – zaprezentował też Tomasz Stańko ze swoim nowojorskim kwartetem (Thomas Morgan na kontrabasie, Gerard Cleaver na perkusji oraz Alexi Tumarila zamiast Davida Virellesa na fortepianie), z gościnnym udziałem Nelsona Verasa na gitarze i Jalidana Ruiza na kongach. Stańko zachwycał długimi frazami w lirycznych balladach, dynamicznym fragmentom również niczego nie brakowało. Charakterystycznie mroczne i nieco chrapliwe brzmienie trąbki ustępuje dziś miejsca melodyjnemu frazowaniu, wsłuchiwaniu się w ciszę i kontemplacji dźwięku. Szkoda tylko, że zaproszenie do współpracy muzyków południowoamerykańskich nie przyniosło spodziewanych efektów. Całość w wykonaniu kwartetu Stańki już niebawem na płycie (oczywiście ECM).

James Farm / fot. M. Rokicka

Koncert energetycznego kolektywu James Farm z charyzmatycznym Joshuą Redmanem na czele okazał się strzałem w dziesiątkę. Ten zespół ma coś, co od początku porywa, coś, czym cechowało się niegdyś trio Esbjörna Svenssona – niezwykłą dynamikę, ale też unikalną jak dla młodego zespołu dojrzałość dźwiękową, kompozycyjną i aranżacyjną. James Farm to nowoczesność i klasyka, śpiewne melodie i mocne bity, swoboda i intuicyjna komunikacja. Brzmienia rockowe, etniczne, hip-hopowe i klasyczne. A przecież to w stu procentach jazz.

Charles Lloyd / fot. M. RokickaSaksofonista Charles Lloyd zaprezentował program z grecką śpiewaczką Marią Farantouri. Zafascynowany głębią jej głosu, Lloyd zaprosił Farantouri do „budowania dźwiękowych mostów”. Efektem ich wspólnych działań jest suita składająca się z pieśni opartych na dziełach poetów greckich, w aranżacji Takisa Farazisa. Najstarszy utwór pochodzi z 300 roku n.e., jednak w projekcie ujęto też utwory Eleny Karaindrou, Mikisa Theodorakisa czy Jorgosa Seferisa. Nazywana „głosem Grecji” Farantouri śpiewa prosto, z głębi serca, wiernie interpretując stare pieśni. Z kolei to, co się dzieje wokół jej śpiewu, jest czystą freejazzową improwizacją. Na tle dynamicznej perkusji i kaskadowego akompaniamentu fortepianu wybija się tajemnicze brzmienie liry i magnetyczny dźwięk saksofonu Lloyda. W górnych partiach Lloyd gra niewinnie, prawie jak dziecko, by chwilę potem stać się tytanem o grzmiącym basie.

Na finał zabrzmiał kwartet Billy’ego Harta w interpretacjach utworów m.in. Gene’a Krupy czy Johna Coltrane’a. Wywodzący się z tradycji bebopowej zespół nie stroni od nowoczesności, co widać wyraźnie w popisowych solówkach poszczególnych muzyków. Z pozoru chłodny i zdystansowany saksofonista Mark Turner hipnotyzował wolnym, wybrzmiewającym vibrato, pianista Ethan Iverson budował napięcie w prawdziwie blayowskim stylu, a kontrabasista Ben Street czarował swobodą progresywnych zwrotów. Gra Harta jest równa i dynamiczna, co jest dowodem na to, że legendarny już lider jest nadal w doskonałej kondycji, nawet wówczas, gdy gubi pałkę we własnym solo.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).