Poza swój bieg
fot. M. Rokicka

Poza swój bieg

Rozmowa z Marią Pia de Vito

Muzyką i słowem staram się stworzyć jakąś hipotezę i zobaczyć, czy ma ona sens. Jeżeli ma, oznacza to, że jest szczera, prawdziwa i że naprawdę może coś przekazać

Jeszcze 2 minuty czytania

MONIKA ROKICKA: Muzyka to dla pani komunikat czy tak zwane czyste piękno?
MARIA PIA DE VITO: Sztuka, muzyka to przede wszystkim wewnętrzne przywiązanie do piękna. I choć nie specjalizuję się w muzyce współczesnej czy klasycznej, uwielbiam to, co powiedział kiedyś John Cage: „muzyka nie służy jedynie do wyrażania mojego ja”. Lubię muzykę, która mnie zmienia, gdy ją tworzę. Dla mnie wszystko dzieje się poprzez muzykę i poezję, ponieważ piszę i muzykę, i słowa. Muzyką i słowem staram się stworzyć jakąś hipotezę i zobaczyć, czy ma ona sens. Jeżeli ma, oznacza to, że jest szczera, prawdziwa i że naprawdę może coś przekazać. To kwestia komunikacji. W sferze duchowej muzyka i sztuka to dla mnie sposób na odnalezienie swojego miejsca i roli. Mamy szczęście, że możemy tworzyć piękno. Musimy pokazywać je też innym.

MARIA PIA DE VITO

Wokalistka, kompozytor i aranżer. Pochodzi z Neapolu. Studiowała śpiew operowy i współczesny, teorię muzyki i harmonię, jednak najbardziej identyfikuje się z muzyką jazzową. Zakres jej muzycznych zainteresowań sięga od brzmień etnicznych po formy eksperymentalne. Prowadząc nieustanne badania nad głosem, De Vito współpracuje z wieloma artystami sceny jazzowej, np. Johnem Taylorem, Paolo Fresu, Normą Winstone, Gianluigim Trovesi czy Art Ensemble of Chicago. Charakteryzuje ją niespotykana swoboda improwizacji i umiejętność łączenia różnych tradycji i stylów (np. pieśni neapolitańskiej ze śpiewem barokowym). Otrzymała m.in.wyróżnienie w kategorii Beyond Artist magazynu „Downbeat”.

Mówi pani o komunikacji, a przecież to nie takie proste. Czego taka komunikacja wymaga?
Szukania równowagi. Jeżeli chcesz powiedzieć coś ważnego, musisz odnaleźć równowagę energetyczną. Po to, by wyjść poza ramy tego, co możesz zrobić lub powiedzieć, niekoniecznie za pomocą gniewu czy siły. Pragnąc powiedzieć coś istotnego, lepiej jest mówić przejrzyście i precyzyjnie dobierać słowa. Zawsze staram się szukać równowagi pomiędzy różnymi tradycjami, na przykład tradycją neapolitańską czy jazzową. Próbuję wydobyć z nich zachowania właściwe dla muzyka jazzowego, które otwierają ramy kompozycji jazzowej, eksplorują harmonię, szukają nowych form czy sposobu bycia sobą poprzez materiał muzyczny. Polega to na staraniu się, by nie popaść w nadmierny intelektualizm. Dla mnie jest to zawsze kwestia materii, serca i umysłu.

Czerpie pani inspiracje z różnych źródeł, ale mówi, że jest muzykiem jazzowym. Odpowiada pani taka klasyfikacja?
Jazz jest dla mnie pewnego rodzaju zachowaniem, stanem ducha, sposobem podchodzenia do muzyki. Zaczęłam śpiewać jazz, bo zachwyciłam się Ellą Fitzgerald i jej sposobem improwizacji. Potem poznałam różne tradycje kultury amerykańskiej. Improwizowanie na akordach, wchodzenie głębiej i szczerzej w interpretację pieśni to fantastyczna gimnastyka. Od samego początku śpiewałam muzykę z mojego rodzinnego miasta, z Neapolu; pewnego dnia, gdy już nie zajmowałam się nią od dawna, po prostu nagle znów się w moim życiu pojawiła. I nagle wszystko się zmieniło, bo musiałam zacząć tworzyć nowe dźwięki zgodnie z dialektem. Potem odkryłam język poetycki i w tej chwili tłumaczę „Stabat Mater” na neapolitański. Tłumaczę też utwory brazylijskie. To, co robię, jest szczere – czuję, że jeżeli będę śpiewać całą duszą, dotrę do publiczności. Jeżeli muzyka tworzona jest jedynie z chęci popisania się, wychodzi cyrk. Zawsze staram się podchodzić szczerze do różnych języków muzycznych, by zobaczyć, co się stanie, gdy je zestawię. Tak właśnie dzieje się w projekcie Pergolesi.

fot. M. Rokicka

Projekt jest imponujący. To melanż muzyki barokowej z muzyką współczesną i jazzową improwizacją, a zatem pewna reinterpretacja Pergolesiego. Jak do tego doszło?
Zawsze fascynowała mnie muzyka barokowa, ale też ta wcześniejsza, sprzed Pergolesiego, na przykład z XVI czy XVII wieku. Nagrałam już madrygały Gesualda da Venosy i pewnego dnia po prostu zostałam poproszona o wykonanie tego projektu na zamówienie festiwalu. Z Anją Lechner przygotowywałyśmy też inne rzeczy, więc uznałam, że będzie idealną osobą do tego projektu. Ma tę niezwykłą precyzję i cudowną jakość dźwięku i intonacji, wywodzącą się z długoletniej praktyki klasycznej, choć gra też z muzykami reprezentującymi inne style muzyczne, na przykład jazz. Zaproponowała, bym zaprosiła do współpracy Francois Couturiera, który po prostu zna się na Pergolesim. Ma doświadczenie w aranżowaniu i otwieraniu form, które mogą być niekiedy bardzo sztywne. Z kolei Michele Rabbia to mój muzyczny kompan. Uwielbiam to, co robi, bo jest nie tyle muzykiem, ile malarzem, odkrywcą. Bawi się wszystkim, co zobaczy: plastikowymi rurkami, torbami foliowymi… Pomyślałam, że będzie doskonałym dopełnieniem, bo nie da się tutaj wykorzystać zwykłej perkusji: trzeba nadać strukturę melodiom granym przez fortepian i wiolonczelę, a następnie przenieść całość w inne krajobrazy.
Taki był początek. Potem wybraliśmy materiał, głównie ze „Stabat Mater” i z arii operowych napisanych w dialekcie neapolitańskim. Wkrótce potem odkryłam, że słowa przetłumaczone przez poetów w XIX wieku były nieco sztywne, język był przestarzały, więc wpadłam na pomysł przetłumaczenia ich samodzielnie. To naprawdę ciężka praca. Czasami poświęcasz wiele dni na znalezienie jednego, właściwego słowa… Ale już prawie kończymy pracę i wkrótce będziemy nagrywać.

A skąd tytuł „In Compagnia d’Amore”?
Tytuł jest zaczerpnięty z kantaty „Nel chiuso centro”. Gdy sugerowano mi tytuły w stylu: „Pergolesi coś tam, czy coś innego”, pomyślałam: „Robimy ten projekt z miłości. Jesteśmy w dobrym towarzystwie, uwielbiamy się nawzajem i kochamy tę muzykę, więc niech będzie «In Compagnia d’Amore»”.

fot. M. Rokicka

Pergolesiego przedstawiano na różne sposoby. Jak możliwe jest stworzenie czegoś oryginalnego, czegoś, co przykułoby uwagę? Wam się udało...
To rezultat wieloletnich doświadczeń każdego z muzyków. Robimy podobne rzeczy od trzydziestu lat. Muzyka barokowa jest fantastyczna, ale potrzeba odpowiednich ludzi do jej wykonywania. Śpiewam inaczej. Wywodzę się z neapolitańskiej muzyki popularnej i z jazzu. Studiowałam muzykę barokową i operową, ale to nie ona jest na pierwszym miejscu. Nie byłabym jednak w stanie robić czegoś na pół gwizdka; staram się podchodzić do tej tradycji jak najrzetelniej. Staram się odnaleźć własny głos poprzez muzykę, którą kocham. Szerokie pole widzenia rodzi się z doświadczenia. A Michele, Francois i Anja właśnie je mają. Są wszechstronni i mają ogromne wyczucie smaku.

Nad czym obecnie pani pracuje?
Z Michele i Anją, a także z innymi muzykami, pracujemy nad projektem związanym z amerykańskim artystą Jamesem Turrellem, który w latach 70. kupił krater w Arizonie, chcąc wybudować w nim rodzaj świątyni dla przyszłości. W kraterze ma być dwanaście pomieszczeń, każde z nich będzie oferować różne wrażenia dźwiękowe i wizualne. Za pomocą odpowiedniego sprzętu będzie nawet można podziwiać zjawiska astronomiczne. Uniwersytet wenecki zamówił u mnie wideo z nagraniem opery, która będzie wystawiona na zakończenie budowy. James Turrell słyszał już muzykę i bardzo mu się podobała. Chce, byśmy zagrali na żywo. Latem mieliśmy premierę w Berchiddzie, na festiwalu organizowanym przez Paolo Fresu. Śpiewam również w duecie z Hughes Warrenem, z którym współpracuję od pięciu lat. To prawdziwa perełka w mojej muzycznej karierze. W tej chwili jesteśmy gotowi na nowy projekt, który będzie też obejmował tłumaczenie wielkich dzieł. W najbliższym czasie zamierzamy stworzyć coś z orkiestrą symfoniczną.
Naprawdę mam co robić. Żyję moim snem. Wiem też, że liczy się wszystko i wszyscy, których napotykam na swojej drodze, szczególnie gdy dzieje się to w odpowiednim momencie. W moim życiu wszystko pojawia się przypadkiem. Ale jestem otwarta. Jestem gotowa na poznawanie nowych ludzi i wspólne tworzenie muzyki.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).