MONIKA ROKICKA: Jak doszło do nagrania Twojego najnowszego albumu „Vespers” dla wytwórni ECM?
IRO HAARLA: Muszę najpierw wyjaśnić, jak w ogóle doszło do tego, że wciąż nagrywam dla ECM-u. Po nagraniu płyty „Northbound” mieliśmy prawie pięcioletni przestój, a Manfred Eicher chciał, abym nagrała solowy album na fortepian lub harfę i kwartet smyczkowy. Tak naprawdę wszystkie kompozycje miałam już gotowe. Ale czas uciekał, a ja – zastanawiając się, kiedy będę mogła zrealizować ten materiał – pomyślałam, że lepiej byłoby nagrać drugi album z kwintetem. Poprosiłam więc Manfreda, aby nieco zmodyfikował koncepcję. Trygve [Seim – przyp. MR] osobiście dzwonił do Manfreda i prosił go, aby przyspieszyć nagranie. Bardzo trudno jest ustalić datę nagrania, dopiero gdy masz ją wpisaną w kalendarz, wiesz, że to będzie właśnie wtedy. Tak to się wszystko zaczęło.
Wspomniałaś Manfreda Eichera. Podobno inspiruje muzyków i stara się odpowiednio ich kierować. Czy z Tobą też tak było?
Nie, ponieważ nie słyszał żadnych moich utworów – ani z „Northbound”, ani z „Vespers”. Usłyszał je po raz pierwszy dopiero podczas sesji nagraniowej. Nie mówił nic w stylu: „Zróbmy ten utwór tak”, czy „Wytnijmy tę część”. Dawał jedynie uwagi zespołowi, w jaki sposób grać pewne rzeczy. Było to raczej wsparcie techniczne. Może po prostu ufał mi i temu, w jaki sposób komponuję (śmiech).
Iro Haarla
Fińska pianistka, harfistka i kompozytorka. Studiowała fortepian i kompozycję na helsińskiej Akademii Muzycznej im. Jeana Sibeliusa, a także jazz i improwizację u Heikki Sarmanto. We wczesnych latach swej kariery muzycznej inspirowała się głównie twórczością Theloniousa Monka, Billa Evansa, a szczególnie Paula Bley’a, którego „cisza i dysonanse” wywarły ogromny wpływ na jej muzykę. Poświęciwszy dwadzieścia lat życia na wspieranie dokonań swojego męża, Edwarda Vesali, artystka rozpoczęła ostatecznie własną działalność nagraniową i koncertową. W 2008 roku zaprezentowała po raz pierwszy swe kompozycje na kwartet smyczkowy, fortepian i harfę solo. W ostatnich latach współpracowała z takimi artystami, jak Tomasz Stańko, Tomasz Szukalski, Anders Bergrantz, Christian Wallumröd czy Terje Isungsetin. Nagrała dwa albumy: „Northbound” oraz „Vespers”, za który otrzymała właśnie najwyższą fińska nagrodę muzyczną Emmy.
Twoja muzyka nie wpisuje się w mainstream jazzu. Jest bardzo emocjonalna, liryczna lub nawet melancholijna. Jak można ją opisać?
Trudno ją sklasyfikować. Zresztą, sama nie myślę o tym, jaki rodzaj muzyki chciałabym tworzyć. Może chodzi o emocje, emocjonalną część mnie samej. Z emocji rodzi się melancholia, dramatyzm. Tak, emocje są najważniejsze, bez nich muzyka nie istnieje. Do tego dochodzi sposób, w jaki tworzę. Nie planuję moich kompozycji. Mam w głowie pewną historię, siadam do fortepianu, gram i zapisuję. Oczywiście, gdy aranżuję, muszę angażować się o wiele bardziej. Jednak podstawowa melodia i linia kompozycyjna rodzą się ze sceny, którą mam w głowie, z głębokich przemyśleń na temat tego, co chciałabym przedstawić. Nie umiem komponować na komputerze, używam jedynie fortepianu, papieru i pióra. Jestem bardzo staromodna (śmiech).
Jesteś klasyczne wykształcona. Czy ten rodzaj edukacji ma wpływ na sposób komponowania?
Oczywiście. Ale nie wydaje mi się, abym przy komponowaniu myślała: „O, teraz stworzę coś podobnego do Bacha”. Choć czasami zdarza mi się wykorzystywać coś z formy fugi czy sonaty.
Podobno czerpiesz inspirację z tradycyjnej muzyki fińskiej...
Niezupełnie. To, co kocham, to fińska natura, krajobrazy i pory roku. Latem, gdy jest jasno, jest cudownie. Przeprowadziłam się na wieś, ponieważ chciałam czuć tę zmienność pór roku; czuję to zwłaszcza, gdy wychodzę na poranny spacer. Czuję powietrze, które pozostawia na mnie bardzo silne wrażenie. Ale nie tylko fińska natura mnie inspiruje. Podczas prób z moim zespołem, gdy chcę im wyjaśnić, w jaki sposób interpretować pewne rzeczy, bardzo często mówię, że powinni wyobrazić sobie na przykład fale na jeziorze.
Albo, że znaleźli się sami pośrodku wielkiej burzy – i od razu zaczynają grać z impetem! Ale nie chodzi tylko o zjawiska globalne, ale również o samego ducha mojej muzyki. To, co czyni moją muzykę tak melancholijną, to moje życiowe doświadczenia. Doświadczyłam w życiu straty. Z mentalnego punktu widzenia pojawiają się pytania o miłość, tęsknota za miłością, czekanie na nią, utrata. Miłość jest na każdym etapie. Miłość to podstawa.
Słychać to w Twojej muzyce. A instrumentarium? Czy ma ono jakieś znaczenie?
Tak, zdałam sobie sprawę, że najlepszą kombinacją dla moich utworów jest połączenie trąbki i saksofonu. Mam wielkie szczęście grać z tak dobrymi muzykami jak Trygve Seim i Haden Powell. Na początku graliśmy z Mathiasem Eickiem, ale Haden radzi sobie równie dobrze we współpracy z Trygve. To właśnie oni prowadzą melodię. Perkusja i kontrabas są także bardzo istotne. Z Uffe Krokforsem współpracuję intensywnie już prawie dziesięć lat, on doskonale wie, czego potrzebuję. Gra bardzo melodyjnie; ma styl, wygrywa nie tylko nuty. Jest wspaniały.
W Twojej muzyce jest mnóstwo długich nut i alikwotów, dużo łagodności i ciszy. Czy trudno jest promować muzykę, która nie wydaje się popularna i łatwa?
Dla mnie czy dla moich muzyków nie jest to trudne, bo pochodzi z głębi nas samych. Ale faktycznie, nie występujemy zbyt często na festiwalach, ponieważ gramy muzykę ciszy, która wymaga ogromnego skupienia, bez happy endu.
Sama grasz na dwóch instrumentach. Który z nich wolisz: harfę czy fortepian?
Fortepian. Zaczynałam bardzo wcześnie. Gdy byłam dzieckiem, fortepian był moim najlepszym przyjacielem. Byłam bardzo samotna i często siadałam przy fortepianie i improwizowałam. Dlatego jestem tak związana z fortepianem. Harfa pojawiła się później. W stosunku do fortepianu jest dużo bardziej ograniczona pod względem harmonicznym i interpretacyjnym. Na fortepianie można grać bardziej emocjonalnie.
Czy zdarza Ci się myśleć, jak publiczność reaguje na Twoją muzykę? W jaki sposób chciałabyś, aby była postrzegana?
Oczywiście, to bardzo ważne. Chciałabym, aby czuli to, co chcę wyrazić za pomocą moich dźwięków. Wiem, że mówienie o miłości jest bardzo naiwne, ale co mam zrobić? Chciałabym jedynie wzbudzać w ludziach pozytywne emocje, którymi mogliby później dzielić się z innymi. To tak jak w Boże Narodzenie, gdy wszyscy wszystkich kochają. Choć to też brzmi naiwnie (śmiech).