Jazzmani też
są uczniami Bacha

Rozmowa z Uri Cainem

Sięgając po Bacha czy Mahlera, wykorzystujemy zawarte w ich muzyce struktury, współbrzmienia, harmonie czy tematy i tworzymy zupełnie nowe, własne kompozycje. To jest nasz cel

Jeszcze 2 minuty czytania

TOMASZ HANDZLIK: Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z muzyką?
URI CAINE: To były dźwięki żydowskich pieśni, które śpiewali moi rodzice.

Religijność ma dla ciebie szczególne znaczenie?
W sferze kompozycji i muzyki zupełnie nie.

A prywatnie?
Wychowałem się w otoczeniu muzyki i kultury żydowskiej. Poznałem ją i przeżywałem, ale moi rodzice nie byli szczególnie religijni, dlatego i dla mnie religia nigdy nie miała kluczowego znaczenia. Słuchałem pieśni w języku hebrajskim, ale uwielbiałem też amerykańskiego rocka, dobry pop, aż wreszcie poznałem jazz, hip-hop, funky, muzykę elektroniczną i klasyczną.
Nigdy nie byłem zamknięty na to, co wokół mnie. Dlatego moja muzyka to wariacje na temat rozmaitych kultur i społeczności.

Studiowałeś pod okiem słynnego awangardowego kompozytora George'a Crumba. Czy to on był twoim mentorem?
Było ich naprawdę wielu. Kiedy miałem dwanaście lat, spotkałempianistę Bernarda Pfeiffera. Był moim pierwszym ważnym nauczycielem. To dzięki niemu poznałem inne oblicze muzyki. Bernard pokazał mi, że za każdą kompozycją może się kryć autorska interpretacja, że każdy z utworów można zagrać na wiele różnych sposobów.

Uri Caine – jazzman,
który kocha klasykę

Jest jednym z najsłynniejszych amerykańskich pianistów jazzowych. Ale jego sztandarowymi projektami są płyty z aranżacjami muzyki klasycznej (Mahler, Wagner, Beethoven, Bach i Schumann). Album „Primal Light” (1996) z muzyką Gustava Mahlera zyskał uznanie wielu środowisk muzycznych i otrzymał nagrodę Towarzystwa Mahlerowskiego. Materiał na płytę „Wagner e Venezia” został zarejestrowany w Caffe Quadri, mieszczącej się na placu św. Marka w Wenecji. Jednym z ostatnich „klasycznych” projektów Caine'a był „The Othello Syndrome”, wykorzystujący fragmenty „Otella” Giuseppe Verdiego. Premiera dzieła odbyła się w 2003 roku podczas Biennale w Wenecji.
17 lipca 2009 roku Uri Caine był gościem trzeciej edycji Tzadik Poznań Festiwal.

Z Crumbem było zupełnie inaczej. Słuchałem jego muzyki jeszcze zanim zacząłem u niego studiować. Fascynował mnie jako człowiek i kompozytor, choć na początku trochę się go bałem, bo na uczelni opowiadano o nim różne niestworzone historie. Kiedy go wreszcie poznałem, okazał się bardzo spokojnym i łagodnym facetem. Człowiekiem z piękną duszą. Najbardziej lubił wspólne muzykowanie na cztery ręce. Nasze spotkania rozpoczynały się od dyskusji i licznych uwag na temat któregoś z moich nowych utworów, ale po dziesięciu minutach obaj siedzieliśmy za fortepianem, grając Beethovena czy Mahlera.

I to on przekonał cię do zagrania Mahlera na jazzowo?
Crumb prowadził niezwykle ciekawe seminarium na temat muzyki Mahlera, ale już wcześniej, podczas zajęć u George’a Rochberga, dostałem zadanie przetransponowania „V Symfonii” na fortepian. Tak się zaczęło.

Co odkryłeś w muzyce Mahlera?
Wiele fascynujących rzeczy! Ogrom emocji, jakich nie spotkałem dotąd u żadnego innego kompozytora, genialną orkiestrację, swobodę żonglowania stylami. Mahler był wielkim indywidualistą, próbował wpłynąć na bieg historii muzyki. I to mu się udało. Ale nic dziwnego, angażował w muzykę całego siebie. I pewnie dlatego jest tak bardzo osobista, że można z niej niemal wyczytać biografię artysty. Wciąż sięgam po jego utwory – zarówno symfoniczne jak i kameralne. I wciąż odkrywam w nich coś nowego, pięknego. Niewykluczone, że nagram kolejną mahlerowską płytę.

Ale przy okazji tego przyjazdu do Polski przypomniałem sobie o waszym współczesnym kompozytorze, Krzysztofie Pendereckim. Wiele lat temu trafiłem na nuty jego jazzowej kompozycji. Była naprawdę świetna, nie wiesz, jak się nazywała?

„Actions”, 1971 rok.
Tak, tak. Kapitalny utwór! I bardzo chciałbym go nagrać, ale brakuje mi wciąż na wszystko czasu.

A przygoda z muzyką Wagnera?
To już było zupełnie inne doświadczenie, bo też okoliczności
powstawania tej płyty były zupełnie inne. Nie pracowaliśmy w  studiu, ale
na żywo, w kawiarnianym ogródku na placu św. Marka w Wenecji. I  chcąc
nie chcąc, musieliśmy przetransponować jego dzieła na styl kawiarniany.
Początkowo nie miałem stuprocentowego przekonania do tego zabiegu. Efekt
okazał się jednak zaskakujący i chyba całkiem niezły. I  właśnie wtedy
muzyka Wagnera zafascynowała mnie na dobre. Od Mahlera dzieli ją
prawdziwa przepaść. Kompozycje Wagnera nie mają może tego poczucia
humoru, sarkazmu i ironii, jakie znajdziemy u Mahlera, ale jego harmonia
jest znacznie bardziej odważna, porażająca. Poza tym Wagner był
pierwszy, więc to Mahler uczył się z jego partytur, a nie na odwrót.

Krytycy i klasyczni puryści zarzucają ci, że z muzyki poważnej robisz karykaturę…
Krytycy piszą różne rzeczy. O projekcie „The Othello Syndrome” mówiono, że bardziej przypomina rewię czy wodewil niż klasyczną operę. Tylko ja wcale nie chciałem robić klasycznej opery. Mało kto też wiedział, że nie miałem odpowiednio dużego budżetu na zrealizowanie pełnowymiarowej wersji opery.

Uri Caine,
fot. Jan Caine
Ale to normalne, kiedy jazzmani sięgają po muzykę poważną i interpretują ją na jazzowo, po swojemu. Pamiętajmy jednak, że efektem tego nie ma być etiuda czy techniczna wprawka, ale eksperyment, próba stworzenia prawdziwego kalejdoskopu muzycznego. Sięgając po Bacha czy Mahlera, wykorzystujemy zawarte w ich muzyce struktury, współbrzmienia, harmonie czy tematy i tworzymy zupełnie nowe, własne kompozycje. To jest nasz cel. To jest nasz styl. Tymczasem fanatycy, którzy z taką nabożnością celebrują klasyczną muzykę Bacha myślą, że to karykatura i ze złośliwością mówią: „on myśli, że jest lepszy od Bacha”. Nigdy w życiu! Ale przecież Bach nie jest własnością muzyków klasycznych. My, jazzmani, też jesteśmy jego uczniami.

Czujesz się bardziej jazzmanem czy muzykiem klasycznym?
Dorastałem w otoczeniu muzyki improwizowanej, ale studiowałem klasykę. Kiedy mój nauczyciel zorientował się, że chcę zostać muzykiem jazzowym powiedział, że powinienem popracować nad techniką, przestudiować harmonię i formy muzyczne. Dzięki temu byłem potem w stanie wykorzystać każdą popularną piosenkę z Broodway’u, rockowy przebój czy folkową melodię jako temat do improwizacji. Dziś równie dobrze mogę sięgnąć po pieśń czy symfonię Mahlera albo wariacje Bacha i potraktować je w ten sam sposób. Na jazzowo. Przede wszystkim czuję się więc jazzmanem, ale takim, dla którego bazą do improwizacji może być właściwie każdy gatunek muzyczny.

Ale przecież jazz i klasyka to dwie przeciwności – z jednej strony improwizacja, z drugiej precyzyjnie zapisana partytura.
Nie do końca. Nuty i partytura to nie wszystko. Dźwięki można dokładnie zapisać, cały utwór można przenieść na kartkę papieru, ale przecież on musi jeszcze mieć duszę. A tego nie da się zanotować w partyturze. To sprawa indywidualnej interpretacji, która – jak się okazuje – jest bardzo bliska jazzowej improwizacji.

Jako kompozytor sporo czasu poświęcam muzyce zapisanej, czyli takiej, którą będzie mógł potem wykonać ktoś poza mną. Ale równie ważna jest dla mnie muzyka swobodnie improwizowana. Poza tym trudno dziś tak naprawdę określić, gdzie kończy się muzyka poważna, a zaczyna jazzowa. Jazz ma wiele twarzy. Koegzystują w nim rozmaite style i – co najważniejsze – wciąż się rozwija. Jaka będzie jego przyszłość? Nie chcę wyrokować, mogę sobie tylko wyobrazić jego brzmienie.

To jaki będzie jazz XXI wieku?
Naprawdę fascynujący.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.