Dlaczego wszyscy kojarzą go z wielkim przebojem „Take Five”, mylnie nazywając autorem tego standardu? Zresztą ja też, od chwili gdy dowiedziałem się o jego śmierci, nucę sobie pod nosem te kilkanaście nutek, które przyniosły Dave’owi Brubeckowi, jego kwartetowi, a przede wszystkim Paulowi Desmondowi, który utwór skomponował, olbrzymią sławę i całkiem spore dochody.
Moja jazzowa przygoda właśnie od tego standardu się zaczęła. Edukację muzyczną w szkole, która improwizacji jazzowej mnie nauczyła, a potem jakby szybko chciała o tym zapomnieć, wpajając wyższość Bacha, Mozarta i Beethovena nad „jazzowymi grajkami”, postanowiłem przypieczętować wykonaniem „Take Five”. I uparłem się, aby w programie mojego występu dyplomowego obok klasyki zamieścić ten standard. Zadaniu sprostałem i to nie najgorzej. Poległa tylko pani akompaniatorka, która nie do końca czuła jazzową frazę i pogubiła się nieco w nieparzystym rytmie 5/4, z którego zasłynął Brubeck i jego towarzysze.
Dave Brubeck (1920-2012)
Właść. David Warren Brubeck, ur. 6 grudnia 1920 w Concord, zm. 5 grudnia 2012 w Norwalk. Amerykański pianista i kompozytor jazzowy. Uczęszczał do College of the Pacific oraz Mills College. Wraz z kolegami ze szkoły stworzył eksperymentatorską grupę Jazz Workshop Ensemble, nazwaną w 1948 Dave Brubeck Octet. Największą popularność przyniosła mu gra w powołanym do życia w 1951 Dave Brubeck Quartet, w którego skład wchodzili, obok Brubecka, perkusista Joe Morello, kontrabasista Eugene Wright i saksofonista altowy Paul Desmond. Kwartet zasłynął m.in. utworami „Take Five” i „Blue Rondo a la Turk”. Był nawróconym katolikiem. Zmarł na atak serca.
czytaj także:
wspomnienia Bena Ratliffa („New York Times”), Matta Schudela („Washington Post”) oraz Johna Fordhama („Guardian”).
Przygotowując się do tego koncertu, setki razy wysłuchałem legendarnego nagrania kwartetu Brubecka z 1959 roku. Ćwiczyłem, wsłuchując się w akordowy puls fortepianu, próbując jednocześnie naśladować miękki dźwięk altu Desmonda, a nawet improwizując w rytm kapitalnej solówki bębniarza Joego Morello. Daleko mi było do mistrzów, ale to nieważne.
Najważniejsza była muzyka, której słuchałem. Piękna, choć dziecinnie prosta w formie, minimalistyczna, a jednak pełna energii i fantastycznego brzmienia. I tak właśnie zapamiętałem Brubecka do dziś. Nie jako pianistę czy kompozytora, ale lidera genialnego kwartetu. Artystę, dla którego muzyka była największą radością życia. To właśnie słychać w jego nagraniach. Zresztą nie tylko tych z kwartetem, ale również tych, na których towarzyszy wielkim gwiazdom, wśród których byli Duke Ellington, Ella Fitzgerald czy Louis Armstrong.
Dlaczego więc mylnie nazywamy go twórcą „Take Five”? Bo to Dave Brubeck Quartet był autorem jego sukcesu. Stworzony przez Brubecka zespół mistrzów. Zespół, który brzmiał jak fenomenalnie zgrana jedność.
Brubeck był też niezwykłym człowiekiem, otwartym i wyzwolonym z wszelkich uprzedzeń. Dla niego nie miało znaczenia, czy gra przed białą, czy czarną publicznością, z białymi czy czarnymi muzykami. Ale dla Ameryki przełomu lat 50. i 60. miało to znaczenie. Nieraz więc koncerty kwartetu kończyły się, a nawet zaczynały awanturami i bijatykami na tle rasowym. Brubeck sam zresztą zrywał kontrakty nagraniowe z amerykańską telewizją, kiedy orientował się, że kamerzyści unikają w kadrach jego czarnoskórego basisty Eugene’a Wrighta. W 1961 roku wraz z Armstrongiem stworzył zaś musical „Real Ambassadors”, będący również wyrazem ich wspólnego sprzeciwu wobec rasizmowi.
Po rozwiązaniu kwartetu Brubeck wciąż grał jazz, ale jako uczeń słynnego francuskiego modernisty Dariusa Milhauda (wziął również kilka lekcji u dodekafonisty Arnolda Schönberga) postanowił spróbować sił na gruncie muzyki klasycznej. Pisał kantaty, oratoria, dzieła chóralne, orkiestrowe, organowe. Czy zachwyciły fanów jego jazzowych dokonań? Kwestia sporna.
Dla mnie Brubeck pozostanie twórcą jednego z najsłynniejszych w historii muzyki improwizowanej kwartetu. Z najgłośniejszym albumem „Time Out” (to z niego pochodzi przebój „Take Five”), który jako pierwszy w dziejach jazzu przekroczył magiczną liczbę miliona egzemplarzy nakładu.