TOMASZ HANDZLIK: Nie wywieźli jeszcze Pana na taczkach?
JAN TOMASZ ADAMUS: Jesteśmy w trakcie zmian, które dotyczą naszych wewnętrznych spraw. I tak naprawdę, oprócz burzy w szklance wody, którą próbuje wywołać jakaś mała redakcja, to nie ma specjalnie wielkich problemów, które dotykałyby naszych melomanów.
Jak to nie ma problemów? Muzycy Capelli Cracoviensis żądają Pańskiego odwołania. Bo to, co Pan proponuje, to rewolucja i zamach na 40-letnią tradycje, dobro kultury narodowej.
Czasy mamy takie, że istnieje teraźniejszość i przyszłość. I na tym trzeba się koncentrować. Można mówić o tradycji, jeśli jest z czego czerpać. Ale trzeba też pamiętać o starożytnym powiedzeniu, że tradycja jest tyranem. Większym ciężarem niż atutem.
Jan Tomasz AdamusW połowie stycznia zapowiedział Pan poważne zmiany w CC. Jaki ma być ten nowy zespół?
Każde zjawisko artystyczne musi dziś jakoś funkcjonować na rynku. Spójrzmy na świat muzyki pop. To oczywiste, że każda gwiazda, która nie wyda przynajmniej jednej płyty na rok, przestaje istnieć. Najnormalniej w świecie musimy zaakceptować te realia. Zgodnie więc z tradycją – w sensie, w jakim jest rozumiana nazwa zespołu i powód, dla którego został on powołany – CC będzie się koncentrować na muzyce dawnej. Od razu trzeba jednak zaznaczyć, że muzyka dawna obejmuje dziś okres od czasów najdawniejszych po połowę XIX wieku. W Krakowie i Polsce rynek muzyki dawnej jest wciąż bardzo słabo nasycony, a właściwie prawie w ogóle nie istnieje. Pomijając oczywiście import.
Życie muzyczne wokół nas jest dość standardowe. Mamy operę, która gra opery z określonego, tradycyjnego dość kręgu repertuarowego. Jest filharmonia, która też gra program bardzo typowy, organizuje też różne inne cykle, ale wciąż pozostaje dużo niezagospodarowanego miejsca. Na przykład dla szeroko pojętej muzyki kameralnej, kameralistyki wokalnej, a także całego szeroko rozumianego repertuaru muzyki kościelnej. Kantaty, XVII-wieczny koncert kościelny. To utwory wymagające często skomplikowanych, bardzo zróżnicowanych obsad, które są w zasięgu lekkich instytucji muzycznych.
XVII i XVIII wiek to Pana wymarzony repertuar?
To środek okresu, który będzie w centrum naszego zainteresowania.
Ale to zaprzeczenie dotychczasowej tradycji tego zespołu.
Przecież początki CC dotyczyły głównie muzyki dawnej.
Capella Cracoviensis
Powstała w 1970 roku z inicjatywy dyrygenta i muzykologa Stanisława Gałońskiego jako kameralny zespół wykonujący muzykę dawną. Z czasem rozrosła się do rozmiarów zespołu kantatowo-oratoryjnego (35-osobowa orkiestra oraz wokalne grupy Madrygalistów i Rorantystów liczące w sumie 19 osób), sięgając też coraz częściej po utwory współczesne, głównie kompozytorów krakowskich (m.in. Krystyny Moszumańskiej-Nazar, Marka Stachowskiego, Krzysztofa Meyera, Zbigniewa Bujarskiego). W 1992 roku CC otrzymała dwie prestiżowe nagrody: Diapason d’Or oraz Grand Prix du Disque de l’Academie Charles Cros za nagranie 6 Symfonii kameralnych i „Trois Opéras Minutes” Dariusa Milhauda. W latach 1976-2009 CC organizowała także zainicjowany przez Stanisława Gałońskiego Międzynarodowy Festiwal „Muzyka w Starym Krakowie”. Po odejściu Gałońskiego z CC festiwal organizuje prowadzona przez niego fundacja.
Z czasem jednak zespół rozrósł się do rozmiarów małej filharmonii, sięgając też po coraz to nowszy repertuar.
Natomiast wykonując muzykę dawną, stosował instrumenty współczesne, co jest obecnie charakterystyczne dla grup amatorskich. Dziś miasto Kraków nie jest zainteresowane takim kształtem zespołu. Zostałem więc zaproszony do prowadzenia CC i od samego początku była mowa o tym, że ma tu nastąpić rodzaj nieformalnego, ale zwyczajowego podziału repertuaru pomiędzy Sinfoniettę Cracovię i CC. Sinfonietta miałaby się zajmować muzyką nowszą, CC – dawną. Oczywiście nikt nie zabroni muzykom Sinfonietty grać muzyki dawniejszej, ale mówimy tu o pewnym punkcie ciężkości. CC faktycznie rozrosła się w ostatnich dziesięcioleciach do rozmiarów małej filharmonii. Pojawia się więc pytanie, co zrobić z orkiestrą współczesną, de facto małą orkiestrą symfoniczną. Zwłaszcza, że w dzisiejszych czasach granie muzyki dawnej oznacza wykorzystanie historycznego instrumentarium. I jest to standard, z którym właściwe trudno już w tej chwili dyskutować.
Są zatem cztery rozwiązania. 1) Prowadzimy dwie orkiestry: współczesne instrumenty grają to, co grały do tej pory, a druga orkiestra to instrumenty historyczne. 2) Robimy rodzaj transformacji: muzycy grający do tej pory w orkiestrze współczesnej, przechodzą na instrumenty historyczne. Jest to możliwe w bardzo dużym stopniu. Oczywiście, poza tymi instrumentami, w przypadku których czas transformacji jest obiektywnie długi i z powodów ekonomicznych nie bardzo się opłaca. 3) Wymieniamy personel prawie w całości. 4) Likwidujemy instytucję i zakładamy od nowa.
Mówiąc wprost o ekonomii: zwalnia Pan całą sekcję instrumentów dętych orkiestry, poza trębaczami.
Trzeba pamiętać, że na przestrzeni XVII i XVIII wieku takie instrumenty jak na przykład fagot, miały kilka różnych odmian. Więc próbując się przekwalifikować, nie przesiadamy się z fagotu współczesnego na historyczny, ale na kilka jego rodzajów. Ekonomicznie to dla nas nie do przejścia. Musielibyśmy kupić dziesiątki instrumentów, nie mając wcale pewności trafionych zakupów, a tym bardziej gwarancji, że nasi muzycy będą na nich grali. Bo to przedmiot, który się studiuje, któremu poświęca się życie. A na wolnym rynku jest masa muzyków, którzy potrafią grać na takich instrumentach i je posiadają.
A w sekcji smyczkowej jest łatwiej?
Tak, zwłaszcza wtedy, gdy mówimy o wykonywaniu standardowego repertuaru w orkiestrze tutti. A więc powiedzmy od dojrzałego concerto grosso, czyli od początku XVIII wieku, do połowy XIX wieku. W tych ramach można się dość szybko zaadaptować. I nie jest to jakiś szczególny wyczyn.
Szybko?
To kwestia indywidualna. Ale – w zależności od repertuaru – od paru tygodniu do kilkunastu miesięcy. Albo do czasu nieokreślonego, jeśli ktoś nie wykaże dobrej woli.
Jan Tomasz Adamus
Organista i dyrygent, od listopada 2008 roku dyrektor naczelny i artystyczny Capelli Cracoviensis. Absolwent krakowskiej Akademii Muzycznej w klasie organów Joachima Grubicha, muzyczne studia kontynuował w Sweelinck Conservatorium w Amsterdamie. Jest twórcą wysoko cenionych zespołów Harmonologia i Capella Claromontana, dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Bachowskiego w Świdnicy, a do niedawna także koordynatorem artystycznym poświęconego również muzyce dawnej festiwalu Forum Musicum we Wrocławiu. Wykładał w tamtejszej Akademii Muzycznej.
A Pan się spodziewa dobrej woli? Nadepnął Pan na święty odcisk, ogłaszając przesłuchania weryfikacyjne dla muzyków CC. Tu, w Krakowie, mieście profesorów Akademii Muzycznej, którzy nota bene grają w Pana orkiestrze.
Nie ma czegoś takiego, jak muzyka krakowska i muzyka reszty świata. Muzyka jest międzynarodowa, a przesłuchania są najnormalniejszą rzeczą na świecie. Tyle tylko, że w każdym miejscu mogą być organizowane trochę inaczej. W prywatnych formacjach przesłuchań właściwie nie ma. Ale te zespoły opierają się na zasadach wzajemnego zaufania. Jeśli więc koncertmistrz orkiestry Marca Minkowskiego poleci mu jakiegoś skrzypka, to dyrygent mu ufa, bo skrzypek wie, że odpowiada za to głową. Przesłuchania nie są żadną nadzwyczajną sprawą. Zresztą najlepiej tę sytuację nazwał Marek Toporowski: albo ewolucja teraz, albo likwidacja za parę lat. I to bez możliwości apelacji.
Przesłuchania to punkt wyjścia. I tak na prawdę mają wiele plusów. Po pierwsze, każdy muzyk będzie wiedział, jak zagrał, będą to też wiedzieli pozostali. Po drugie, przesłuchanie może się okazać bardzo mobilizujące. Bo jeśli idziemy w kierunku muzyki dawnej, to ma ona przede wszystkim to do siebie, że jej repertuar jest bardzo szeroki i bardzo różny w sensie obsady. Często muzyk musi więc grać nie w tutti, ale sam jeden swoją własną partię. Bez wsparcia pozostałych członków zespołu. Jeśli więc są w orkiestrze ludzie, którzy od wielu lat nie grali w ten sposób i nie są przyzwyczajeni do ponoszenia odpowiedzialności, to powinni w sobie tę umiejętność odbudować. Temu właśnie mają służyć przesłuchania. W sensie artystycznym cały ten tygiel i zamieszanie mogą więc tak naprawdę przynieść wiele dobrego. Bo tu chodzi o podejmowanie własnych decyzji artystycznych, sprowokowanie do przebywania z muzyką sam na sam, a nie przychodzenia tylko do pracy jak do fabryki.
Ale póki co zaognił się tylko spór pomiędzy zwolennikami muzyki nowszej i dawnej.
Ta walka wcale nie jest absurdalna. Wieść o zmianach w CC rozniosła się bardzo szybko i bardzo szeroko. I odnoszę wrażenie, że mamy w Polsce całą masę muzyków, artystów, którzy są na granicy frustracji ze względu na to, że w wielu artystycznych instytucjach panuje stagnacja. Zapewne byliby w stanie zaryzykować zmiany, które przyniosłyby chociaż nadzieję na odświeżenie. W tym sensie myślę, że nasza próba przemiany jest znacznie bardziej pozytywna niż się na pierwszy rzut oka wydaje.
Na pierwszy rzut oka jest druzgocąca. Po ogłoszeniu planu reformy do muzyków trafił list podpisany nazwiskiem szefa związków zawodowych CC, w którym czytaliśmy, że jest Pan „oszustem”, „niekompetentnym indywiduum” i to Pana należy zweryfikować, a na koniec wywieźć na taczkach. Dziś, w oficjalnych już listach do władz miasta, ministra, a nawet metropolity krakowskiego, muzycy żądają Pańskiego odwołania. Może więc trzeba było pertraktować ze związkowcami?
Moment założenia związków jest śmiercią zespołu, bo trudno pogodzić mentalność artysty z mentalnością, która jest potrzebna do zabawy w związkowca. Jeśli w zespole artystycznym pojawiają się jakieś nieporozumienia, można powołać radę artystyczną, ale nie związki zawodowe. Rozumiem, że mogą istnieć związki zawodowe pracowników technicznych w dużym teatrze. Ale w zespole artystycznym? To jak próba odbywania podróży w dwóch przeciwnych kierunkach naraz, albo jak palenie papierosów podczas tankowania samochodu. Bo jeśli związki zawodowe próbują reprezentować zespół w sprawach pracowniczych, to wszystko jest ok. Ale jeśli zaczynają się angażować w sprawy artystyczne, to już jest sprzeczność.
W CC główny problem polega na tym, że część zespołu sprawia wrażenie jakby uważała, że jest rodzajem rady nadzorczej, która wynajęła sobie menedżera, a ten powinien robić to, co oni wymyślą. Akceptować wszystko z dobrodziejstwem inwentarza i jak pielęgniarz dbać o dobry humor wszystkich wokół. Jeśli punkt wyjścia jest faktycznie taki, to mamy poważny kłopot.
Menedżera, czyli Pana?
Ale tak nie jest. Zostałem zaproszony do pracy w CC przez władze miasta Krakowa, które utrzymuje ten zespół. Nieuznawanie tego faktu to jakiś obłęd.
Czy podobne sytuacje spotykały zapraszanych do współpracy z CC dyrygentów i zagranicznych artystów?
Zdarzały się drobne nieprzyjemne incydenty.
A Pan nie reagował? Przecież dyrektor instytucji dysponuje odpowiednimi narzędziami.
Stosowałem je, ale w niewielkim zakresie. Poza tym musiałbym chyba powołać policję wewnętrzną. Stwarzanie w zespole artystycznym atmosfery strzelania do kaczek nie ma sensu. Prościej i zdrowiej jest wprowadzać generalne zmiany systemowe, które ułatwią osiąganie określonych efektów artystycznych.
To znaczy?
Przechodzimy na historyczne instrumenty i na współpracę z artystami, którzy mają określony stosunek do pracy oraz określone wyobrażenia artystyczne. Zmiany polegają też na tym, że kwestię, czy artysta jest na etacie, czy umowie o dzieło, traktujemy tylko jako sprawę techniczną.
A nie łatwiej byłoby rozwiązać CC i powołać na nowo? I od razu wcielić w życie zmiany, jakie szykuje ministerstwo kultury w ramach ustawy o działalności instytucji kultury.
Na pewno, ale my przecież cały czas pracujemy. W toku są programy unijne, dużo ciekawych projektów i szkoda byłoby je nagle stracić. Poza tym to, o czym mówimy, to problemy w dużym stopniu administracyjne, które załatwia się niezależnie od kalendarza zespołu. Żadna z tych dróg nie jest więc obiektywnie lepsza.
To co będzie dalej? Po przesłuchaniach pomoże Pan tym kilkudziesięciu muzykom przesiąść się na instrumenty dawne?
Oczywiście. Ale jeszcze raz powtarzam, że całe to przedsięwzięcie musi być oparte o jasną deklarację i szczery wybór artystyczny każdego z muzyków. Jeśli będzie nieszczery, to w naturalny sposób zespół będzie się zmieniał.
A ile Pan potrzebuje czasu, żeby zbudować taki nowy zespół?
Zespół cały czas istnieje. W tym sensie, że z pomocą muzyków funkcjonujących na wolnym rynku jestem w stanie uzyskać ponadprzeciętne rezultaty od zaraz. „Wesele Figara” złożyliśmy w cztery dni. Podobnie było z wieloma innymi barokowymi koncertami. I zawsze brała w tym udział jakaś część etatowych pracowników. Mam nadzieję, że teraz ta liczba będzie się tylko zwiększać. Zwłaszcza, że jestem tym jak najbardziej zainteresowany. Granie na instrumentach historycznych zaczyna być w Polsce coraz droższe, bo trudno zebrać w jednym mieście całą orkiestrę barokową. Trzeba więc ściągać muzyków z innych miast, a nawet z zagranicy. A to generuje dodatkowe koszty. I w pewnym momencie może się okazać, że polskie projekty na instrumentach z epoki są droższe niż sprowadzenie tych najsłynniejszych zespołów z Europy.
Przyszłość CC będzie więc taka, że nadal będziemy grać dobre koncerty. Natomiast kwestia ilości dotychczasowych pracowników etatowych w składzie zależeć będzie tylko i wyłącznie od jakości ich pracy.
Postscriptum. Historia choroby
Jan Tomasz Adamus został dyrektorem Capelli Cracoviensis w listopadzie 2008 roku. Wcześniej zespołem kierował jego twórca, Stanisław Gałoński. W 2006 roku Gałoński oświadczył, że gmina Kraków przyznała CC zbyt małą dotację i próbując szantażować władze miasta zapowiedział, że zespół w Krakowie grać już nie będzie. Muzycy zaprotestowali. Twierdzili, że Gałoński nie tylko nie potrafi już dobrze pokierować zespołem, ale też nigdy nie wykazywał się talentem menedżerskim. W 2008 roku Gałoński został odwołany.
Obejmując kierownictwo CC Adamus zapowiadał, że chciałby, aby zespół skupił się na wykonawstwie muzyki dawnej, choć obiecał, że ze współczesnego oblicza orkiestry nie zrezygnuje. Istniejący od 40 lat zespół z założenia miał bowiem wykonywać dzieła dawnych wieków (taki zresztą zapis widnieje w statucie tej miejskiej orkiestry). Związki zawodowe zaakceptowały plany nowego dyrektora i zgodziły się na nominację z pominięciem procedury konkursowej.
Pierwsza awantura wybuchła rok później, kiedy Adamus postanowił zwolnić dziewięciu śpiewaków CC. Początkowo tłumaczył się względami finansowymi, potem przyznał, że są po prostu słabymi wokalistami, a część z nich nie potrafi nawet czytać nut a vista. W ich obronie stanęli związkowcy. Oskarżyli dyrektora o dążenie do zniszczenia zespołu, zarzucali mu niegospodarność. Ich zdaniem nie wykorzystywał potencjału zespołu, zapraszając do współpracy muzyków z zewnątrz. Padł także zarzut nepotyzmu, bo Adamus zatrudnił do występu w jednej z oper swoją żonę, a do innego koncertu – byłą żonę. Muzycy interweniowali u władz miasta, słali listy do kardynałów Stanisława Dziwisza i Franciszka Macharskiego. Wreszcie spotkali się z prezydentem miasta Krakowa, Jackiem Majchrowskim. Zażądali zwolnienia Adamusa. Prezydent częściowo uległ, bo nakazał wycofanie zwolnień, choć dyrektora nie wyrzucił.
Nową rewolucją szef CC ogłosił w połowie stycznia tego roku. Zapowiedział, że od kwietnia orkiestra będzie się koncentrowała na wykonywaniu tzw. muzyki dawnej (od późnego renesansu po wczesny romantyzm) wyłącznie na instrumentach historycznych, z zachowaniem dawnych praktyk wykonawczych. Zwolnił ośmiu członków sekcji dętej orkiestry, a reszcie zapowiedział przesłuchania weryfikacyjne. Tuż po nich mają podjąć decyzję, czy chcą się przekwalifikować. Jeśli nie – otrzymają wypowiedzenie.
Decyzja szefa CC sprowokowała natychmiastowy protest muzyków w urzędzie miasta. Okazało się jednak, że tym razem ma zielone światło. „Dyrektor instytucji kultury jest niezależny, jeśli chodzi o decyzje programowe, finansowe, a także personalne” – komentowała Magdalena Sroka, wiceprezydent miasta Krakowa do spraw promocji i kultury.
Tuż po zapowiedzi reformy oraz ośmiu zwolnień, do muzyków trafia list podpisany nazwiskiem Macieja Chowańca, przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” przy Capelli Cracoviensis. Autor instruuje w nim, jak uniknąć zwolnienia z pracy (powinni się zaszyć w domach na L4 i nie odbierać poczty). Nazywa swego dyrektora „oszustem” i „niekompetentnym indywiduum”. Apeluje też o totalny bojkot przesłuchań, bo – jak twierdzi – to muzycy powinni zweryfikować umiejętności szefa zespołu, a na koniec jeszcze „zakupić mu taczki”. Po opublikowaniu listu członkowie CC odcinają się oficjalnie od działań Chowańca, a on rezygnuje z funkcji przewodniczącego związków.
Muzycy wysyłają także list do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Bogdana Zdrojewskiego. Proszą o pomoc i sugerują konieczność przeprowadzenia audytu, który mógłby wykazać „niekompetencje dyrektora Adamusa w zarządzaniu instytucją”. W tym samym momencie wyniki kontroli publikuje urząd miasta. Działają akurat na korzyść Adamusa, piętnując za to członków CC za niewystarczające zaangażowanie w rozwój artystyczny zespołu, a związki – za psucie jego marki.
W obronie CC stają wybitni artyści i profesorowie wielu uczelni (wśród nich kompozytorzy Krzysztof Penderecki, Krzysztof Meyer, dyrygent Jerzy Katlewicz), krakowskie oddziały Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków i Związku Kompozytorów Polskich oraz profesorowie Jerzy Wyrozumski i Andrzej Białas z Polskiej Akademii Umiejętności. Listy poparcia podpisują także przedstawiciele związków zawodowych Filharmonii Krakowskiej, Opery Krakowskiej i Filharmonii Narodowej. Broni ich także „Dziennik Polski” przypominając, jak wielką wartością narodową i zasłużoną instytucją jest CC. Gazeta jednocześnie zaognia konflikt w środowisku muzycznym, publikując artykuł sugerujący, że muzykę dawną wykonują zwykle artyści drugiego sortu, „zbieranina często przypadkowych osób”. Tekst komentuje na swym blogu Dorota Szwarcman z„Polityki”: „Nóż się w kieszeni otwiera. Przykro mi, że moja koleżanka Agnieszka (dziennikarka pisząca o kulturze, ale nie krytyk muzyczny) dała sobie nakłaść w uszy takie głupoty – przez muzyków starej daty, takich, z których powodu nasze życie muzyczne i szkolnictwo wygląda tak, jak wygląda”.
Na zwołanej w ubiegłym tygodniu konferencji prasowej wiceprezydent Sroka ogłasza, że kompromis jest możliwy, ale zależy głównie od dobrej woli muzyków. „Kompromisu nie ma. Złożyliśmy prośbę o odwołanie dyrektora Adamusa” – odpowiada przysłuchujący się konferencji skrzypek.
Kilka dni wcześniej na koncercie w Sukiennicach muzycy przebierają się w koszulki z napisem „Ratujmy Capellę”. Dyrektor Adamus odwołuje więc ich kolejne, zaplanowane do końca marca koncerty. „Bo orkiestra to nie cyrk” – mówi. W marcu mają ruszyć przesłuchania weryfikacyjne.
Tomasz Handzlik