Wegetarianie z Góry Prawdy
Zajęcia rytmiki na świeżym powietrzu/©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald Szeemann

39 minut czytania

/ Obyczaje

Wegetarianie z Góry Prawdy

Anna Piwowarska

Kolonia wegetariańska Monte Verità powstaje w roku 1900, fundamentami wspólnoty są równouprawnienie płci, wegetarianizm oraz poszanowanie natury – o sanatoriach do leczenia świata, nieco innej czarodziejskiej górze i potrzebie utopii

Jeszcze 10 minut czytania

Na początku XX stulecia, siedem lat przed tym, jak młody Hans Castorp, bohater „Czarodziejskiej góry”, trafia do Davos, by po części leczyć gruźlicę, a po części ukryć się przed targanym niepokojami światem, w innym zakątku Szwajcarii powstaje niefikcyjna, choć utopijna, społeczność. Przyjmuje ona nazwę Monte Verità, Góra Prawdy. Fundamentami tej wspólnoty są równouprawnienie płci, wegetarianizm oraz poszanowanie natury. Grupa pionierów utrzymuje się z uprawy ziemi i prowadzenia sanatorium, w którym goście obydwu płci zażywają nago kąpieli słonecznych, kopią ogródek, uprawiają wolną miłość i sztukę. Alternatywny projekt wspólnotowego życia przyciąga w to miejsce artystów, myślicieli i rewolucjonistów epoki.

Spóźniona o sto dwadzieścia lat z kawałkiem, jadę odwiedzić tę nieco inną czarodziejską górę. Chcę zobaczyć, co po niej zostało. Do utopii jadę pociągiem. Na dworcu w Lugano wsiadam w niezawodną szwajcarską kolej, która zawiezie mnie do Locarno. Jestem świeżo po lekturze „Empuzjonu” Olgi Tokarczuk. Wciąż mam w głowie obrazy panów kuracjuszy, którzy nad talerzami pełnymi mięsnych dań, w oparach mącącej zmysły nalewki Schwärmerei rozprawiają o niepokojących zmianach obyczajowych i niedorzeczności dążeń sufrażystek. A przy tym na wszelkie sposoby odmieniają niższość kobiet, wygłaszając maksymy zaczerpnięte od pisarzy i filozofów (w nocie autorskiej na końcu książki znalazła się sążnista lista nazwisk). Trudno mi uwierzyć, że te opowieści dotyczą tego samego momentu w dziejach świata. 

Pionierzy 

Kolonia wegetariańska Monte Verità powstaje w roku 1900. Na początku starego milenium, które dla uczestników tych wydarzeń jest milenium całkiem nowym. Założyciele spotykają się rok wcześniej, w sanatorium „Doktora Słońce” w Veldes, na terenie Austrii. Realizowana tam terapia opiera się na diecie wegetariańskiej i naturyzmie.

Trzon nowego przedsięwzięcia stanowią Henri Oedenkoven, syn belgijskiego przemysłowca z Antwerpii, oraz Ida Hofmann, jego świeżo poznana partnerka. On ma dwadzieścia cztery lata i problemy zdrowotne, które skłaniają go do poddania się kuracji i zgłębiania naturalnych metod leczenia. Ma też pokaźny majątek rodzinny, który chce przeznaczyć na zakup ziemi i kilka lat życia z dala od cywilizacji. Ona ma lat trzydzieści pięć, pochodzi z Czarnogóry, wtedy leżącej na terenie monarchii austro-węgierskiej. Urodziła się w zamożnej i wykształconej rodzinie, która posługuje się językiem niemieckim. W sanatorium towarzyszy ojcu. Jest pianistką, feministką i pacyfistką. Obydwoje szukają drogi wyjścia z nazbyt ciasnej codzienności i ziemi, na której stworzą nową społeczność. Wegetariańską, samowystarczalną, naturystyczną. Szczegóły wizji ustalają korespondencyjnie.

 oraz Ida Hofmann, pianistka, feministka, pacyfistka, współzałożycielka kolonii wegetariańskiej Monte Verità/©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald SzeemannIda Hofmann, pianistka, feministka, pacyfistka, współzałożycielka wegetariańskiej kolonii 
©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald Szeemann

Do założycielskiej pary dołączają bracia Karl i Gusto Gräserowie z Siedmiogrodu. Karl, dotąd oficer w austro-węgierskiej armii, porzucił właśnie służbę i został anarchistą. Malarz i poeta Gusto, najbardziej radykalny z całej grupy, chce wyzwolić się spod władzy pieniądza. Dołącza też do nich trzeźwo myśląca nauczycielka, Jenny Hofmann, siostra Idy, która wiąże się z Karlem. A także Lotte Hattemer, najmłodsza z całej grupy, niespełna dwudziestoletnia córka pruskiego oficera. Uciekła właśnie z domu przed pruskim wychowaniem, ciągnąc za sobą „finansowe kłopoty i psychiczne trudności”. Chcą znaleźć kawałek ziemi w pobliżu wielkich włoskich jezior. Nie może to być jednak pierwsza lepsza ziemia.

Wędrowne ptaki i rajskie ogrody

W pobliżu Locarno i Ascony, po szwajcarskiej stronie granicy, znajdują innych „prawdziwych ludzi”, „długowłosych wegetarian”, teozofów. Swoje plemię. Dotarli tu przed nimi, ale żyją w rozproszeniu. 

Michaił Bakunin co prawda już nie żyje i był w Locarno tylko przez chwilę, ale jego nimb nadal przyciąga tu anarchistów. Całkiem przyjemnie żyje za to, mieszkająca od piętnastu lat w okolicy, rosyjska arystokratka, Antoinette de Saint Léger. Baronessa, a może i nieślubna córka cara Aleksandra II. Zakupiwszy niewielkie wyspy na Lago Maggiore, stworzyła na nich niemal rajskie ogrody. Pośród egzotycznych roślin sprowadzanych z dalekich krain przysiadają też „wędrowne ptaki”. Jest między nimi „anarchistyczny książę” Peter Kropotkin, jest Erich Mühsam, niemiecko-żydowski poeta i pacyfista, jest Raphael Friedeberg, anarchistyczny lekarz z Niemiec, który stanie się lekarzem kolonii monteveritan. Za kilka lat wędrownych i niebieskich ptaków będzie więcej. 

Na razie grupa podejmuje decyzję, że to tu. A Henri Oedenkoven kupuje trzy i pół hektara gruntu na wzgórzu Monescia i zmienia jego nazwę. Poprzedni właściciel działki, Alfredo Pioda, miejscowy filozof, teozof i pisarz, już od dziesięciu lat nosi się z zamiarem wybudowania w tym miejscu teozoficznej świątyni. Projekt nie wychodzi poza sferę planów. Na wzniesieniu jest tylko opuszczona gospoda, widok na jezioro, las i skały. I ledwie odrobina ziemi, która nadaje się pod uprawę.

Nieprzystawalność

Zaraz za miastem pociąg przyspiesza. To już nie maszyna po szynach, która się toczy do taktu i puka, i stuka. To szum samolotu na pasie startowym. Do tego znaczna część półgodzinnej trasy do Locarno przebiega w tunelach. Z krajobrazów sunących niespiesznie za oknem pociągu nici, zaglądam więc do książki, którą zabrałam ze sobą.

„Światy wzniesiemy nowe” Urszuli Jabłońskiej to reportażowe sprawozdanie z utopii. Autorka przygląda się kilku „społecznościom intencjonalnym”, które powstały na fali kontrkulturowych przemian lat 60. i 70. XX wieku, oraz współczesnym ekowioskom. We wprowadzeniu Jabłońska wymienia aktualne problemy, które skłoniły ją do zgłębiania utopijnych projektów społecznych. Kryzys demokracji, religii, rodziny, kryzys klimatyczny, globalny kapitalizm. Po czym dodaje: „Nie jem mięsa, nie biorę w sklepie foliówek, nie używam słomek ani plastikowych butelek, segreguję śmieci, oszczędzam prąd i wodę. Ale rośnie we mnie poczucie, że nie mam na nic wpływu. To nie jest mój świat. Nie podzielam wartości, które nim rządzą”. 

Grupka młodych pionierów, którzy w 1900 roku stworzyli alternatywną wegetariańską społeczność Monte Verità, miała podobne poczucie nieprzystawalności do świata. I podobne obawy, że zmierza on w złym kierunku.

Brama wejściowa/©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald SzeemannBrama wejściowa
©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald Szeemann

Reformatorzy życia

Świat przyspieszył. Trudno za nim nadążyć. Gwałtowne zmiany w sferze gospodarczej, politycznej i społecznej budzą niepokój. Rozwój miast, przemysłu, komunikacji oraz związane z rewolucją przemysłową zanieczyszczenie powietrza i wody, dewastacja środowiska rodzą obawy o przyszłość oraz tęsknotę za powrotem do natury. Wobec kryzysu i rozpadu dotychczasowych form życia wśród młodych przedstawicieli mieszczaństwa, inteligencji i środowisk twórczych na terenie Niemiec (a także w Austrii i Szwajcarii) szczególną popularność zyskują inicjatywy zmierzające do jego odnowy. Lebensreform. Reforma życia obejmuje szereg alternatywnych ruchów. Obok wegetarianizmu i naturyzmu jest też ruch antyalkoholowy, reforma ubioru i niemieckiej ortografii oraz zwrot w kierunku medycyny naturalnej.

Propozycja jest taka: zamiast piwa jarzyny. A zamiast niezdrowej bladości i wstydliwego zasłaniania ciała – opalanie nago na słonecznych wzgórzach. Radość z powietrza i światła. Oczywiście nie jest to propozycja dla każdego. Raczej nie dotyczy pracowników fabryk ani mieszkańców ciasnych i wilgotnych mieszkań w suterenach.

Ruchy reformatorskie, takie jak Lebensreform, obejmują zaledwie część elit. Na zewnątrz równościowych, wegetariańskich i naturystycznych enklaw wciąż trwa walka o podstawowe prawa. Na przykład prawa wyborcze dla kobiet. W 1906 roku, jako pierwszy kraj w Europie, wprowadza je Finlandia. W części państw europejskich kobiety „wywalczają” (bo nie „otrzymują”) prawo do głosowania dopiero po zakończeniu I wojny światowej lub jeszcze później. Mieszkanki Szwajcarii głosują dopiero od 1971 roku.

Wciąż trwa mieszczańska epopeja belle époque (zdaniem niektórych historyków trwa ona przez „całe długie dziewiętnaste stulecie”, czyli aż do zakończenia Wielkiej Wojny). Barwna epoka czarno-białych fotografii podskórnie dręczona jest niepokojami społecznymi i chorobami, dekadencją i syfilisem, suchotami i melancholią. Świat jest chory. Należałoby go wysłać do sanatorium.

Miejsce spotkań

Szwajcarski pociąg, który przypomina międzymiastowe metro, wyjeżdża z tunelu. Za oknami widać zabudowania Locarno i taflę Lago Maggiore. Na drugim brzegu jeziora są Włochy i niemal takie same wąskie uliczki, kamienne wieże kościołów, spacerowe promenady. 

Włoska Szwajcaria, jak nazywa się kanton Ticino, pod względem kultury i architektury bardziej przypomina Italię niż Helwecję z popularnych wyobrażeń. Mówi się tu po włosku, je się po włosku i ubiera na włoską modłę. Dopiero za alpejską Przełęczą Świętego Gotarda (San Gottardo), która stała się ważnym łącznikiem południa Europy z północą, zaczyna się kraj alpejskich szczytów, lodowców, łąk i krów oraz miast z domkami z piernika, czyli Szwajcaria znana z opakowań czekolady.

W 1882 roku pod przełęczą otwarto tunel kolejowy, a chwilę później regularne połączenia na trasie Mediolan–Zurych. Dzięki temu leżące dotąd na uboczu Ticino mogło stać się miejscem spotkań reformatorów, artystów i anarchistów.

Trzy sanatoria

Akcja „Czarodziejskiej góry” rozpoczyna się w okolicach 1907 roku. Młody niemiecki inżynier, Hans Castorp, przybywa do sanatorium w Davos tylko na chwilę, tylko w odwiedziny. A po wykryciu w jego płucach „wilgotnego miejsca” zostaje na siedem lat. Czas, który biegnie w tym miejscu inaczej, spędza na leżakowaniu, spacerach, wykwintnych posiłkach oraz przysłuchiwaniu się filozoficznym dysputom, które toczą między sobą panowie kuracjusze. W izolacji i oddaleniu od świata.

Wydarzenia przedstawione w „Empuzjonie. Horrorze przyrodoleczniczym” rozgrywają się jesienią 1913 roku. Mieczysław Wojnicz, student inżynierii wodno-kanalizacyjnej ze Lwowa, przyjeżdża na kurację do sanatorium w Görbersdorfie, dzisiejszym Sokołowsku. Specjalizuje się ono w leczeniu „chorób piersiowych i gardlanych”, w tym gruźlicy. Prątki Kocha, wywołujące tę chorobę, zostały wprawdzie odkryte już w 1882 roku, ale na zwalczający je lek – streptomycynę – trzeba czekać jeszcze trzy dekady. Dlatego kuracja polega głównie na wzmacnianiu organizmu. Służą temu spacery, zimne prysznice, leżakowanie na tarasie kurhausu. Lecznicze ma być też samo powietrze. Specyficzny mikroklimat osłoniętej górami miejscowości, do której nie dociera wiatr.

Sanatorium w Davos, które powstaje na wzór Görbersdorfu, też specjalizuje się w leczeniu suchot, tuberculosis, „wilgotności płuc”. Tutaj również leczy się powietrzem. Być może nawet lepszym niż dolnośląskie, bo alpejskim. Kryształowo czystym. Sanatorium zyskuje sławę dzięki dobremu położeniu i światowej literaturze. Thomas Mann przybywa tu w 1912 roku, odwiedzić przebywającą na kuracji żonę. W jego płucach lekarze również znajdują „wilgotne miejsce”. Pisarz jednak nie decyduje się na pozostanie w sanatorium (lekarz rodzinny Mannów, w trakcie konsultacji listowej, kwituje z przekąsem, że nie słyszał jeszcze o nikim, u kogo podczas badania w Davos nie znaleziono by jakiegoś podejrzanego miejsca w płucach). Zamiast tego umieszcza w nim bohaterów swojej „epopei dekadencji”. Na ośmiuset stronach powieści szkicuje chylącą się ku upadkowi mieszczańską belle époque oraz kryzys duchowy Europy przed wybuchem wojny.

W sanatorium Monte Verità też się leczy. Ale nie gruźlików. Leczy się tu chorych na cywilizację, na nieprzystawalność do świata, na wyobcowanie z własnego otoczenia i niechęć do burżuazyjnych wartości. Te „dolegliwości epoki”, podobnie zresztą jak kuracja w Davos i Görbersdorfie, są dostępne dla nielicznych. Dla grupy wybrańców. Dla dobrze urodzonych nieszczęśliwców. Tych, których stać na ucieczkę na łono natury i dla których jest ona do pomyślenia.

W zakładzie lecznictwa naturalnego Monte Verità leczy się słońcem. Wzmocnione ciało ma samo chronić się przed chorobami. W podtrzymywaniu zdrowia pomagają: ascetyczny tryb życia, wegetariańskie menu, higiena, modne dyscypliny sportu (tenis, rytmika, gimnastyka), ruch na wolnym powietrzu, wreszcie sama bliskość natury. Prawdziwy wysyp projektów sanitarystycznych, sanatoryjnych i przyrodoleczniczych na przełomie XIX i XX wieku zapewne kryje w sobie coś więcej niż czysto medyczne pobudki. Może stoi za nim potrzeba uzdrowienia na głębszym poziomie?

Szkic

Przeskakuję wzrokiem historię utopijnych ruchów, którą Jabłońska przypomina w swojej książce. W starożytności komuny tworzyli esseńczycy, w średniowieczu katarowie, wędrowni mistycy, którzy zachęcali do odwracania się od materializmu i wspólnego życia w wierze i ubóstwie. Chodzili boso, zapuszczali brody, nie jedli mięsa. W nowożytności prześladowani w Europie protestanci zaczęli przenosić się do Nowego Świata, szejkersi, amisze, bracia morawscy tworzyli społeczności , które pomagały osadnikom odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jak podaje Jabłońska:

Ralph Wado Emerson, amerykański filozof, poeta i eseista, w 1840 roku napisał z Massachusetts list do brytyjskiego pisarza Thomasa Carlyle’a. „Trochę tutaj szalejemy z ilością projektów społecznych. Nie znajdziesz człowieka, który umie czytać, bez szkicu nowego społeczeństwa w kieszeni” – zauważył.

Rozłam

Najbardziej radykalny z pionierów, Gusto, po kilku latach odłącza się od grupy. Spór dotyczy elektryczności. Żeby z niej korzystać, trzeba za nią płacić. Pieniędzmi. Gusto natomiast chce być wolny od świata, którym rządzi pieniądz. Chce prawdziwego powrotu do natury. Chce skromnego życia na uboczu. Chce pracować tylko tyle, by zaspokoić swoje podstawowe potrzeby. A najlepiej w ogóle (jak zarzuca mu reszta towarzyszy). Dla tak pojętej wolności gotów jest zrezygnować z wygód. Gusto przeprowadza się do jaskini, na skrawek ziemi podarowany mu przez gminę Losone. W odległości spacerowej od wegetariańskiej kolonii, która nieubłaganie zmienia się w sanatorium.

Perspektywa zamiany rolniczej kooperatywy w przedsiębiorstwo do prowadzenia zakładu leczniczego nie podoba się również mniej radykalnemu z braci Gräserów. Karl i Jenny wycofują się z przedsięwzięcia. Kupują działkę na skraju posiadłości Oedenkovena i utrzymują się z pracy własnych rąk. Pozostają w przyjaznych stosunkach ze społecznością Monte Verità. Lotte Hattemer też się odłącza. Zamieszkuje w zrujnowanym domu na zboczu i popada w dziwny stan ducha, który kończy się śmiercią (być może samobójczą).

Czynnik klimatyczny

Wysiadam na dworcu w Locarno. W tym niewielkim kurorcie nad Wielkim Jeziorem od siedemdziesięciu pięciu lat odbywa się festiwal filmowy. Zamiast jednak udać się w kierunku Piazza Grande, centralnego placu, który w festiwalowe wieczory staje się ogromną salą kinową pod gołym niebem, wsiadam w autobus do Ascony. Dawna wioska rybacka dziś jest popularną miejscowością letniskową, przylepioną do Locarno. Po kilku minutach przesiadam się do niewielkiego busa, który wspina się na Górę Prawdy.

Wysokie góry, które oddzielają region od reszty kraju, zatrzymują chmury. Dzięki temu w Ticino (zwanym czasem w literaturze polskiej Tessynem) słońca jest znacznie więcej niż w Lucernie czy Bernie. Również w zimowych miesiącach. Na tyle dużo, że można się przed nim chować pod palmami. Rozłożysta mrozoodporna palma ticinese, zwana palmą szczęścia, porasta też wzgórza nad Lago Maggiore.

Czynnik klimatyczny z pewnością ma wpływ na wybór miejsca do testowania lepszego świata w praktyce. W Szwajcarii, ale jakby we Włoszech. W naturze, ale blisko cywilizacji. W słońcu Południa, ale ledwie kilka godzin jazdy pociągiem do największych miast uprzemysłowionej Północy.

Pagórek

Nowa nazwa, Monte Verità, jest konkretna i jednocześnie pojemna. Budzi ciekawość, zapada w pamięć, otwiera w głowie cały ciąg skojarzeń. Chwytliwa. Idealna dla utopijnego projektu, który ma być czymś więcej niż spółdzielnią warzywną. Skrojona na miarę miniaturowego społeczeństwa, kreślonego w myślach i w listach. Zdaniem założycieli nazwa nie kryje pretensji do posiadania prawdy ani też chęci jej monopolizowania. Raczej wyraża wysiłek, by prawdziwie żyć. Tak czy inaczej, Monte Verità staje się miejscem dla tych, którzy prawdy szukają. A także miejscem, które chce zapewniać „swobodny rozwój ludzi dążących do wyzwolenia”, jak to ujmuje Ida, naczelna kronikarka i teoretyczka społeczności.

Niezależnie od zawartości prawdy w prawdzie i jej definicji nazwa zostaje nadana nieco na wyrost. Miejsce, gdzie leży wegetariańska osada, to nie góra, a jedynie pagórek, wzniesienie. Dziś to kompleks hotelowo-konferencyjny. Są tu wybudowany w późniejszych latach hotel w stylu Bauhaus, restauracja, sale konferencyjne, a także stary hotel dla kuracjuszy, przerobiony na nowy hotel dla uczestników konferencji (Villa Semiramis). Jest także muzeum w budynku Casa Anatta, miejscu spotkań i kulturalnych rozrywek społeczności. I kilka zachowanych domków pionierów (w tym Casa Selma), niewielki ogród, jeszcze mniejsza plantacja herbaty (oraz herbaciarnia w dość zagadkowym wschodnim stylu), całkiem duży park, a w nim mnóstwo tabliczek, strzałek i objaśnień. Kierunek zwiedzania dowolny. 

Przewiewny domek 

Casa Selma to domek dla gości, który w 1904 roku wybudowali sami pionierzy. Z zewnątrz skromna drewniana chatka z drewnianym gankiem, na który wchodzi się po drewnianych schodach. Ze środka dobiega dźwięk fortepianowej muzyki. Może dla podkreślenia, że te skromne warunki życia to wybór, a nie konieczność. Nieco przekrzywione metalowe łóżko, dużo światła wpadającego przez wąskie okno, niewielka szafa we wnęce, umywalnia. Można wejść i przyjrzeć się z bliska, jak mieszkali wegetarianie w początkach ubiegłego stulecia. Można zrobić cztery kroki po skrzypiącej drewnianej podłodze, od drzwi do łóżka. Nie można siadać na łóżku. Mówi o tym zalaminowana prośba w trzech językach, położona na skromnej i nieco przetartej kapie. Nie siadam. Choć nie ma nikogo, kto stałby na straży tej prośby. 

W środku pachnie starym drewnem i świeżym lakierem. Ściany z desek i spadzisty sufit (szczyty dachowe) pomalowano na niebiesko. Dla kontrastu – żółte są framuga wąskiego okna i framuga drzwi, przez które można wejść do drugiego minipokoiku. Z mieszkalnego wnętrza zachowano tu tylko szafę wnękową i toaletkę w kącie. Resztę wyposażenia stanowią trzy solidne drewniane fotele, przeznaczone do tego, by na nich siadać. I oglądać. Siadam więc i oglądam.

„Przewiewność” to słowo klucz. Zawiera się już w samej konstrukcji domku („mały, skromny i przewiewny”). Wraca jak zaklęcie w opisie ubrań, ganków i tarasów. Fortepianowa muzyka okazuje się podkładem muzycznym, który towarzyszy zdjęciom i podpisom. Na ekranie trwa nieustanna, niekończąca się prezentacja historii Monte Verità. Zapętlona utopia.

Dom kultury 

Budynek muzeum jest znacznie większy od drewnianych domków pionierów. Piętrowy, częściowo wykonany z kamienia, częściowo z drewna. Posiada imponującą liczbę miejsc, z których można spoglądać na jezioro. Ogromny (przewiewny) taras ulokowano na całej powierzchni płaskiego dachu. Zadaszone i osłonięte od wiatru balkony na piętrze pozwalają zażywać kąpieli słonecznych również w chłodniejszych miesiącach roku.

Henri Oedenkoven i Ida Hofmann podczas koncertu w Casa Anatta/©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald SzeemannHenri Oedenkoven i Ida Hofmann podczas koncertu w Casa Anatta
©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald Szeemann

Budowa rozpoczyna się w 1904 roku i trwa kilka dobrych miesięcy. Tym razem powierza się ją zatrudnionym robotnikom. Henri Oedenkoven nadzoruje prace budowlane, bierze też udział w projektowaniu domu, który w zamyśle ma być kontynuacją nigdy do końca nie porzuconej idei teozoficznej świątyni. Forsuje ją poprzedni właściciel działki, Alfredo Pioda, zaprzyjaźniony z osadnikami. Ale i wśród pionierów są wyznawcy teozofii. Nowa duchowość, filozofia religijna z domieszką ezoteryki, okultyzmu i wierzeń azjatyckich, zdobywa sporą popularność wśród zwolenników Lebensreform. Ślady tego systemu filozoficzno-duchowego można znaleźć również na kartach „Empuzjonu”. Walter Frommer, tajny radca z Breslau, jest teozofem i spirytystą. Wierzy w istoty duchowe, które żyją w innym wymiarze i z tego wymiaru spoglądają na ludzi.

Nazwa Casa Anatta w zapożyczonej terminologii buddyjskiej oznacza „dom nie-ja”. Tłumaczy się ją także jako „Dom Duszy”. Wkomponowany w naturalny pejzaż budynek poświęcony jest sztuce i rozwojowi duchowemu. A ze spraw przyziemnych – zostaje wyposażony w ogrzewanie. Dom stanowi centrum życia kulturalno-artystycznego społeczności. Odbywają się tu zarówno dyskusje i wykłady, jak i bale przebierańców. Mieszkańcy kolonii, goście sanatorium oraz odwiedzający przybysze z zewnątrz mogą też regularnie przysłuchiwać się koncertom fortepianowym Idy, a szczególnie jej interpretacjom kompozycji Richarda Wagnera.

Wegetariańska koszula

Wyławiam ją wzrokiem z morza zdjęć i prasowych wycinków, listów, pocztówek, fragmentów książek, reklam, broszur i ulotek, manifestów i regulaminów utopii. Prosta płócienna koszula, rozwieszona na tablicy niczym żagiel. Podpis brzmi „koszula wegetariańska”. W XIX stuleciu „wegetarianizm” jest pojęciem znacznie szerszym niż dziś. Nie odnosi się go wyłącznie do bezmięsnej diety, ale do całego stylu życia, który stanowi praktyczną realizację Lebensreform. Wegetarianami nazywa się osoby, które zrezygnowały z używek, zdolne do samokontroli i wstrzemięźliwości. Termin ten odnosi się również do stroju. „Wegetariańskie ubrania” są luźne (przewiewne), wykonane z naturalnych tkanin i proste w kroju. W kolonii obowiązuje dieta wegańska, a nawet witariańska, bo składająca się w dużej mierze z surowych warzyw i owoców. Członkowie społeczności używają też wobec siebie terminu „wegetabiliści”. Na terenie Monte Verità nie spożywa się żadnych produktów zwierzęcych, nawet miodu. Zakazane są alkohol, kawa i tytoń.

Wegańskie i witriańskie menu w sanatorium Monte Verità/©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald SzeemannWegańskie i witriańskie menu w sanatorium Monte Verità
©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald Szeemann

W muzeum wisi jadłospis, który podaje ilość zjadanych w sanatorium składników, z dokładnością co do sztuki. Kolacja może się składać z dwóch pomarańczy, ośmiu orzechów, sześciu daktyli i dwudziestu wiśni. Warzywa i owoce uprawiane są na miejscu albo kupowane lokalnie, od rolników. Pionierzy już w pierwszym roku sadzą drzewka owocowe i warzywa. Mają zero doświadczenia i tylko najprostsze narzędzia do dyspozycji. Ziemia zaś okazuje się niezbyt płodna. 

Suknia reformowana 

Ubiór odzwierciedla dążenie do „wyswobodzenia” – ciała ze sztywnych gorsetów, a jednostki z ciasnych ram społecznych. Goście sanatorium mogą na miejscu kupić „wygodne i higieniczne ubrania”, które są symbolem przynależności do wegetariańskiej wspólnoty. „Ubranie jest pozbawione luksusu, lecz ma przyjemną prostotę i jest schludne” – informuje ulotka reklamowa, spreparowana najpewniej przez Idę. „Kobiety noszą zreformowane sukienki, w stylu empire albo luźne, w każdym razie bez gorsetu”. Mężczyźni natomiast noszą ubrania sportowe, „chętnie krótkie spodnie bądź eleganckie pyjamas z miękkimi koszulami”. Jeśli zaś mowa o butach, to z zasady i „co do możliwości chodzi się boso lub w przewiewnych sandałach”. 

Misternie układane kobiece fryzury, charakterystyczne dla belle époque, oczywiście nie mieszczą się w kanonie reformowanej mody. Kobiety zamieszkujące wegetariańską kolonię noszą włosy proste lub spięte. Mężczyźni natomiast zapuszczają brody i nie obcinają włosów.

Majtki do kolan. Wygodne do jazdy konnej i uprawiania sportów. Pantalony. Reformy. Ktoś mógłby powiedzieć (złośliwie, niesprawiedliwie), że tyle zostało po nich w języku. Reforma całego życia zamknięta w nazwie majtek, które zresztą wcale nie brzmią dziś progresywnie. Luźne ubrania i długie włosy przejęli hipisi, którzy nie przyznawali się do swoich korzeni w ruchu odnowy życia, Lebensreform. A może nawet nie byli ich świadomi.

Dzieci słońca

Typowym odzieniem monteveritan jest też brak odzienia. Kultywuje się ciało nagie, naturalne, wolne. Naturyzm, jako część filozofii życia blisko natury, zakłada praktykowanie nudyzmu, wspólne przebywanie nago na świeżym powietrzu, nagie kąpiele słoneczne, kontakt nagiego ciała z energią żywiołów.

„Filozofia nagości” ma w tej epoce obowiązkowe podłoże duchowe, mistyczne i parapsychologiczne. Ma też ten niepokojący rys, widoczny może dopiero z oddalenia. Kult zdrowego i sprawnego ciała, pielęgnowanego z pomocą sił natury, ma być zapowiedzią „uzdrowienia ludzkości”, ma zwiastować nadejście „nowego człowieka”. Do szerokiego nurtu Lebensreform zaliczają siebie również ruchy na rzecz higieny społecznej i higieny rasowej. Może z tego powodu w materiałach na temat utopijnej społeczności Monte Verità ani razu, w żadnym języku, nie padają słowa „czystość” i „rasa”.

Kąpiele słoneczne/©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald SzeemannKąpiele słoneczne
©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald Szeemann

Sporo jest natomiast nagich zdjęć. W broszurach, katalogach, książkach i opracowaniach, a także na stronie internetowej muzeum powtarzają się czarno-białe ujęcia nagich pleców i pośladków. Nadzy uczestnicy społeczności i kuracjusze obydwu płci, sfotografowani podczas kąpieli słonecznych, prac ogrodniczych i spacerów, na tle jeziora i gór.

Na jednym ze zdjęć mężczyzna w średnim wieku wbija w ziemię łopatę. To Joseph Salomonson, były konsul holenderski, który w pierwszych latach dołącza do kooperatywy i zajmuje się rachunkami. Zdjęciu towarzyszy dopisek: „Wstyd kazał nam się ubrać, godność ponownie uczyniła nas nagimi”.

Zdjęcie nagiego konsula jest kartką pocztową, którą w początkach XX stulecia można nabyć na miejscu i posłać w świat (na przykład do cioci, z pozdrowieniami z sanatorium).

Są pionierami nowego życia, a do tego wiedzą, jak je pokazać. Wiedzą też, jak o nim mówić i pisać.

Joseph Salomonson, były konsul holenderski podczas kopania ogródka/©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald SzeemannJoseph Salomonson, były konsul holenderski podczas kopania ogródka
©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald Szeemann

Wilk w surducie

„Ty też powinieneś tu przyjechać, zebrałbyś bogaty plon” relacjonuje na gorąco Hermann Hesse w liście do przyjaciela. I na zachętę dodaje: „Alpy, jeziora, wyspy, dzika skalista góra, chodzenie na golasa po dworze”. Hesse, niespełna trzydziestoletni niemiecki pisarz w kryzysie, przybywa na Monte Verità wiosną 1907 roku. Ma już za sobą głośny debiut, wydaną trzy lata wcześniej powieść „Peter Camenzind”. Jej tytułowy bohater, rozczarowany cywilizacją, znajduje wytchnienie w naturze. Wino jest jego nieodłącznym towarzyszem. Głębokie i trwałe uczucia wobec wina podziela sam pisarz. A że wymykają się one spod kontroli, Hesse decyduje się na odwyk, czyli kurację w zakładzie przyrodolecznictwa. Przy okazji funduje samemu sobie powrót do natury i „zdrowe życie na próbę”.

W tym samym liście do przyjaciela Hesse chwali się, że rygorystycznie przestrzega abstynencji i wegetariańskiej diety. I że o dziwo, przychodzi mu to z łatwością. Chowa ubrania do plecaka i większość czasu spędza „nagi, tylko w sandałach i kapeluszu”. Nie przeszkadza mu nawet, że śpi na posłaniu z liści. „Ja w każdym razie jeszcze tu zostanę na trochę...” – podsumowuje. Zostaje jednak tylko miesiąc. W muzeum wisi dokumentujące pobyt przyszłego noblisty zdjęcie grupowe powielane w filmach, materiałach i książkach. Pisarz stoi na nim obok Idy i Henriego przy schodach głównego budynku. Wszyscy są ubrani, część ma na sobie eleganckie „miejskie” stroje. Zamiast sandałów i kapelusza Hesse założył surdut. 

W napisanym trzy lata po alternatywnej kuracji opowiadaniu „Doktor Knölges Ende” („Śmierć doktora Knölgego”) nie jest już tak entuzjastyczny. Opis fikcyjnej społeczności, podobnej do tej, z którą zetknął się na Monte Verità, kwituje słowami:

Żyli tu wegetarianie, weganie, wegetabiliści, zjadacze surowizny, pożeracze owoców i zwolennicy diety mieszanej. (...) Przybywali tu kapłani i mędrcy z wszystkich Kościołów, fałszywi hindusi, okultyści, masażyści, magnetopaci, magowie, uzdrawiacze. Większość tych nieudaczników z Europy i Ameryki przynosiła ze sobą jako jedyną wadę, tak charakterystyczną dla wielu wegetarian, niechęć do pracy (przeł. Robert Reszke).

Ta drobna wada nie wpływa jednak na sympatię do Gusta, w którego jaskini pisarz spędza kilka dni. A może nawet daje się zainspirować. Muzeum Monte Verità dopatruje się w postaci Gusta pierwowzoru bohaterów odludków z powieści Hessego, takich jak „Demian”, a może nawet i sam „Wilk stepowy”. Gunnar Decker, biograf pisarza, powątpiewa w to. 

Pobyt na Górze Prawdy pokazuje ponad wszelką wątpliwość, że Hesse nie nadaje się do życia w komunie. Sprawia też, że staje się odporny na wszelkie ideologie, których celem jest „uszczęśliwienie ludzkości”. Tak przynajmniej uważa biograf. Sam Hesse do końca życia kreśli w swojej prozie utopijne wizje życia na łonie natury. 

Historia dopisuje ironiczny komentarz. Autor, który nie nadawał się do życia w utopii, zostaje ulubionym pisarzem dzieci kwiatów. Staje się wyrazicielem obaw i tęsknot pokolenia, które w latach 60. i 70. szuka alternatywnych sposobów życia, wymyśla na nowo swoje światy i nie oglądając się na resztę społeczeństwa, tworzy komuny, alternatywne wspólnoty, społeczności intencjonalne. Amerykański zespół rockowy Steppenwolf, który zaczerpnął nazwę od najczęściej czytanej książki Hessego, wyraża te nastroje piosenką „Born To Be Wilde”.

Patronite

Kolonia artystów

Słoneczne wzgórze nad jeziorem okazuje się idealnym miejscem do realizacji marzenia o artystycznej kolonii na Południu. Postępowy charakter społeczności Monte Verità przyciąga wielu artystów. Bywają tu brytyjski pisarz D.H. Lawrence i dadaista Hugo Ball, a także malarze Alexej Jawlensky, Paul Klee, Arthur Segal, Marianne Werefkin, Hans Richter. Anarchistyczne ziarno, zasiane w Asconie przez samego Bakunina, a może dobra pogoda i status neutralnego państwa, nęcą filozofów, rewolucjonistów i uchodźców politycznych. Ponoć przewijają się tu nawet Lenin i Trocki. Pewny i dobrze udokumentowany jest pobyt Maxa Webera.

Kolejną wywrotową grupę stanowią psychoanalitycy. Otto Gross, austriacki psychoanalityk i anarchista, przyjaciel Junga, oponent Freuda, na pewien czas przystępuje do kooperatywy i próbuje stworzyć w tym miejscu Szkołę Wyzwolenia Ludzkości. Ale największy wkład Monte Verità w rozwój światowej sztuki ma związek z nagimi tancerzami.

Lekcje tańca dla młodych i zaangażowanych

Podwaliny tańca nowoczesnego rodzą się na polanie. Rudolf Laban, pochodzący z Bratysławy tancerz i choreograf, latem 1913 roku zakłada tu letnią Szkołę Sztuki. Naturalne laboratorium, gdzie przez kolejne letnie sezony Laban bada relacje ciała z przestrzenią i opracowuje podstawy swojej teorii ruchu. Jego poszukiwania wywodzą się z tych samych źródeł co „taniec wolny” Isadory Duncan (która zresztą też odwiedza Monte Verità). To bunt przeciwko klasycznemu baletowi i nienaturalnej technice ruchu, która krępuje ekspresję osoby tańczącej. To dążenie do tego, co naturalne i spontaniczne. Zdaniem Labana każdy jest tancerzem, bo to jeszcze jeden sposób na wyrażenie uczuć, myśli i emocji. Taniec to podstawowa forma sztuki, która wywodzi się z pojedynczych gestów. W szkole na polanie uczy też Mary Wigman, tancerka, która za kilka lat rozwinie własną koncepcję tańca ekspresjonistycznego („taniec wyrazisty”) i założy własną szkołę.

Nagość i jej estetyczny koncept to ważne elementy poszukiwań reformatorów tańca z początków stulecia. A więc doskonale się składa. Przebywanie w społeczności naturystów zapewnia nieskrępowaną wręcz swobodę artystycznych eksperymentów. Przy okazji, jedną z letnich atrakcji rybackiej Ascony staje się podglądanie nagich tancerzy (w lokalnym dialekcie: ballabiots).

Tancerze i tancerki ze szkoły Rudolfa Labana/©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald SzeemannTancerze i tancerki ze szkoły Rudolfa Labana
©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald Szeemann

Wolne małżeństwo

Równość kobiet i mężczyzn wobec siebie to jeden z filarów społeczności Monte Verità. Ida Hofmann i Henri Oedenkoven pozostają w partnerskim, nieformalnym związku. Ida wypowiada się w tej sprawie również jako publicystka. Pisze o konieczności zniesienia małżeństw i wyzwolenia kobiet. Odrzuca „zarówno kapłańskie błogosławieństwo, jak i akt państwowy”. Jej zdaniem małżeństwo jest formą interesu społecznego, która skrywa w sobie fałsz, nieuchronną zdradę (małżeństwo „w żadnym razie nie jest gwarancją wierności”) i podporządkowanie kobiety mężczyźnie, poprzez ekonomiczne uzależnienie i osłabienie jej „siły życiowej”.

W ślady założycielskiej pary idzie wiele ko­biet i męż­czyzn osia­dłych w ko­lo­nii. Nazywają swoje związki „wolnymi małżeństwami” albo „mał­żeń­stwami we­ge­ta­riań­skimi”. Miłosny układ Idy i Henriego jest związkiem otwartym. Z perspektywy rewolucji obyczajowej lat 60. można mówić o praktykowaniu przez nich „wolnej miłości”. Z perspektywy dzisiejszej – o poliamorii i konsensualnej niemonogamii.

Hotel Semiramis dla gości sanatorium/©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald SzeemannHotel Semiramis dla gości sanatorium
©Fondazione Monte Verità, Fondo Harald Szeemann

Ida Hofmann realizuje konsekwentnie model życia kobiety wyzwolonej, także w publicystyce. Henri, choć nie wypowiada się na te tematy, też otwarcie wchodzi w związki z innymi kobietami. Pamiątką po jego relacji z Marią Adler jest, wybudowany w 1909 roku na jej zlecenie, Hotel Semiramis. Trzypiętrowy i nieco odbiegający stylistyką od „przewiewnych domków”, budynek staje się miejscem przyjmowania sanatoryjnych gości. W 1913 roku Henri Oedenkoven poślubia (urzędowo) angielską tancerkę Isabelle Adderley. Poznają się na miejscu. Isabelle uczestniczy w pierwszej edycji szkoły letniej Rudolfa Labana. Małżeństwo ma troje dzieci. Ida i Henri pozostają w przyjaznych stosunkach. W 1920 roku wszyscy razem opuszczają Monte Verità i wyjeżdżają do Brazylii. 

Utopia i pragmatyzm

Na wskroś nowocześni. Wyznaczają trendy na sześćdziesiąt lat do przodu. Odzwierciedlają i przetwarzają niepokoje swoich czasów i czasów, które dopiero mają nadejść. Można by z nimi usiąść, nawet dziś, po stu dwudziestu latach, i porozmawiać nad kubkiem matcha latte (na mleku roślinnym!). Są awangardą awangardy. Ale w ostatecznym rozrachunku o powodzeniu całego przedsięwzięcia przesądza pragmatyzm. Henri i Ida są zorganizowani i praktyczni. Własnoręcznie kopią ziemię, sadzą warzywa i budują przewiewne domki. Gdy jednak uprawa roli nie przynosi spodziewanych dochodów, a pieniądze zaczynają topnieć, podejmują decyzję o otwarciu sanatorium. Życie na łonie natury nie oznacza dla nich rezygnacji z udogodnień cywilizacyjnych, takich jak prąd czy bieżąca woda. Na terenie osiedla budują nawet kort tenisowy. 

Utopia, która materializuje się na Monte Verità, nawet jeśli nie w pełni i nieidealnie, trwa przez dwadzieścia lat. Przez ten czas projekt rozwija się i modyfikuje w trakcie działania. Z wegetariańskiej kooperatywy przekształca się w zakład przyrodoleczniczy, a potem dryfuje w kierunku artystycznej kolonii. Społeczność skupiona wokół Góry Prawdy testuje teorię Lebensreform w codziennym życiu.

Koleje opowieści 

W powrotnym pociągu do Lugano jeszcze raz sięgam po reportażowe sprawozdanie z utopii. Jabłońska przywołuje słowa socjologa i badacza, Jerzego Szackiego: „Utopia pojawia się w szczególnych warunkach historycznych, w których jednostki i grupy społeczne uświadamiają sobie z całą ostrością «nienaturalność» istniejących stosunków oraz konieczność dokonania świadomego wyboru sposobu życia”. Szacki zauważa, że to przede wszystkim w czasach społecznych niepokojów i w momentach przejściowych „torują sobie drogę wróżbici i prorocy”. A ich spuścizna, choć nieraz patetyczna, jest świadectwem „najgłębszego stanu ducha danego społeczeństwa”. Utopie bowiem nie biorą się znikąd. Są „próbami opanowania sytuacji kryzysowych”.

Powołując się na innego badacza, Benjamina Zabłockiego, Jabłońska dodaje jeszcze, że utopie rodziły się wtedy, gdy w społeczeństwie następował kulturowy rozłam. „Dawne wartości i role społeczne traciły na znaczeniu i trzeba było wypracować nowe. To zbyt trudne zadanie, by mierzyć się z nim w pojedynkę. Łatwiej jest w małej grupie, która próbuje zorganizować wokół nich codzienność”. Może największym przesłaniem monteveritan na dzisiejsze czasy (nurzanie się w dystopiach i wymyślanie coraz nowszych końców świata) jest zachęta do spojrzenia w innym kierunku. Może wtedy uda się pomyśleć o czymś, co dotąd było nie do pomyślenia. 

Pudełko z książkami

Podczas rzeczywistej i myślowej podróży do utopii Monte Verità podpierałam się informacjami i fragmentami wypowiedzi z książek:
Małgorzata Leyko, „Teatr w krainie utopii. Monte Verità”, Mathildenhöhe, Hellerau, Goetheanum, Bauhaus, Słowo/Obraz Terytoria, 2012.
Olga Tokarczuk, „Empuzjon. Horror przyrodoleczniczy”, Wydawnictwo Literackie, 2022.
Thomas Mann, „Czarodziejska góra”, tłum. Józef Kramsztyk, Jan Łukowski, Muza, 2017.
Wojciech Dudzik, „Czarodziejskie Davos”, w: „Wieża Hölderlina i inne miejsca”, Sic!, 2000.
Gunnar Decker, „Hermann Hesse. Wędrowiec i jego cień”, tłum. Eliza Berg, Maria Przybyłowska, Świat Książki, 2014.
„Hermann Hesse. Jego życie w obrazach i tekstach”, tłum. Robert Reszke, Wydawnictwo KR, 2000.
Urszula Jabłońska, „Światy wzniesiemy nowe”, Dowody na Istnienie, 2021.
Magdalena Anna Długosz, „Saga rodu Appenzeller. Historia, autoidentyfikacja, autokreacja”, praca doktorska UAM, 2019.
Mara Folini, „Monte Verità: Ascona’s Mountain of Truth, Society for the History of Swiss Art”, 2000.
Luigi Antognini, Angelo Nessi, „Antologia di cronaca del Monte Verità, Rezzonico Editore di Locarno”, 2008.
Armando Dadò, „Monte Verità. Antropologia locale come contributo alla riscoperta di una topografia sacrale moderna”, Armando Dadò editore, 2015.